Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:33, 18 Lut 2007 Temat postu: Spojrzenie [PB] |
|
|
Miało to być optymistyczne, a wręcz zabawne opowiadanie na granicy groteski. Nie wyszło.
Oczywiście, niekanoniczne jak diabli, ale to normalne.
Spojlery już fragmentarycznie 2 sezonu, ale interpretowanego na mój sposób.
Odrobina slashu. Nie wiem, czy ktokolwiek bez obejrzenia uprzedni PB to zrozumie.
(Michael z Lincolnem uciekli. Michael wysyłał Sarze origami z szyfrem, żeby się z nia spotkać po ucieczce. Nie wiem, czy doszło do tego w serialu, bo jestem na 8 odcinku. Mahone to Mahone. Spojler duży co do Abruzziego)
Spojrzenie
- Nie podoba mi się, jak na niego patrzysz.
Michael obrócił głowę w stronę Lincolna. Przystojna twarz wyrażała zdumienie.
- Na kogo, Linc? – zapytał niepewnie, z drwiącym uśmiechem. – Chyba nie na T-Baga... Nie jest w moim typie.
- Michael, to nie są żarty – twarz Lincolna wyrażała skrajną powagę. – Nie podoba mi się wyraz twojej twarzy, kiedy na niego patrzysz.
- Na kogo, Linc? – Michael zmarszczył brwi i także spoważniał. – Ja nie...
- Ten facet – Burrows odwrócił twarz ku szybie i postukał w nią palcem. – Jak on się nazywał... Ten z windy.
Michael wziął głęboki oddech i spojrzał na Linca. Płuca ścisnął mu niepokój, wręcz strach. Przypomniał sobie twarz tego faceta – wielkie, jasne oczy, dzikie oczy...
- Jedźmy, Sara czeka – spojrzał przed siebie na pustą drogę.
<>
- Mahone – podszedł do kobiety opartej o maskę ciemnozielonego samochodu. Miała nasuniętą na twarz bejsbolówkę, spod której wysuwały się końcówki rudych włosów.
- Słucham? – spytała, pośpiesznie chowając kawałek zielonej kartki do kieszeni.
- Nazywam się Mahone – powtórzył i uśmiechnął się lekko. – Agent Alex Mahone. Chciałbym z tobą porozmawiać...
Sara znieruchomiała i szybko sięgnęła do kieszeni, gdzie miała gaz...
Gdzie powinna mieć gaz.
- Cholera – zaklęła i spojrzała w twarz Mahone’a.
<>
- Nie widzę jej – Lincoln patrzył w szybę, a Michael uparcie wpatrywał się w szarą nitkę jezdni. – Jesteś pewien, że nic nie pomieszałeś?
- Wątpisz we mnie? – Michael popatrzył na Lincolna z wyrzutem. – Po tym wszystkim?
- Nie – szybko odpowiedział. Niepokoił się o Michaela.
Chwilę jechali w ciszy.
- O, jest samochód, widzisz? – Scofield stwierdził z mściwą satysfakcją.
- Michael...
Za późno. Facet z windy strzelił.
<>
Michael ocknął się w ciemnym pomieszczeniu. Był związany, ale nie zakneblowany. Próbował poluzować więzy na nadgarstkach.
Nie udało się.
Usłyszał czyjś ciężki oddech.
- Linc? – wyszeptał. – Sara?
Oddech ucichł. Ktoś się zbliżył i zaświecił mu latarką prosto w oczy.
- Miałem was wszystkich zabić – głos faceta się załamywał. – Nie umiem... Ja...
Michael patrzył w jasne oczy mężczyzny jak zahipnotyzowany. Zabrakło mu oddechu. Przerażony, rozchylił usta, jak ryba wyciągnięta z wody, powietrza, powietrza, co...
- Nie mogłem tego zrobić, nie mogłem, po prostu nie mogłem, Shales – oczy błyszczały chorobliwie.
- Scofield – wyszeptał Michael. – Kim jesteś?
Mroczki przed oczami. Ciemność, nie mógł złapać oddechu...
- Zrozumiałem, że nie jestem tym, który ma decydować o czyjejś śmierci. Nie jestem bogiem, nawet Abruzzi to wiedział... Ja... – szeptał mężczyzna.
Głowa Michaela opadła nisko. Nie mógł oddychać. Nie miał siły utrzymywać jej w górze.
Suche ręce mężczyzny uniosły ją do góry i błądziły po nieogolonych policzkach.
Michael zobaczył mnóstwo łez.
- Zrozumiałem, że nie jestem bogiem. Nie mogę decydować o czyjejś śmierci. Nie mogę jej wywołać – łzy szeptały głosem mężczyzny. – Mam cię uratować, Michael.
Słone jak łzy usta oddały mu swój oddech.
<>
Do niczego nie doszło. Mahone płakał. Mahone ratował Michaela, był jego oddechem.
Dał mu swoje powietrze i zdradził swoje sekrety.
- Zabiłeś ich – szeptał Michael, czują w ustach słony smak. Płakał? Wydawało mu się, że nie, że to łzy Alexa, ale nie był pewien. Ta noc była jak sen. Sen, którego po przebudzeniu się nie pamięta.
Ale nie mógł się obudzić.
Alex wtłoczył oddech do płuc Michaela, pobudzając umysł do pracy.
- Zabiłem ich. Zabiłem ich. Zabiłem, zabiłem, zabiłem... Nie chciałem taki być. Nigdy nie chciałem być jak mój ojciec, a stałem się gorszy, jeszcze gorszy.
Otarł dłonią twarz Scofielda.
- Nie zasługuję na przebaczenie. Nie proszę o nie, choćbym chciał – odsunął się od Michaela i sięgnął za pazuchę.
- Michael! – usłyszał obcy głos, a światło go oślepiło. Usłyszał strzał.
Z dłoni Alexa wypadło pióro. Michael z dziwnym spokojem obserwował, jak upadało i pękało. Wysypały się z niego białe tabletki, na które spadły czerwone krople krwi.
Teraz Michael był pewien, że łzy należą tylko do niego.
Koniec
|
|