|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Sob 14:48, 28 Lis 2009 Temat postu: Filmy wojenne |
|
|
... czyli Hekate jest monotematyczna. Wszyscy już chyba wiedzą, że w ostatnim czasie totalnie odbiło mi na punkcie filmów wojennych, a jeszcze konkretniej - frontowych. Postanowiłam więc wreszcie założyć odpowiedni temat na forum, bo może ktoś jednak podziela mój obłęd? Albo po prostu ma ochotę się wypowiedzieć?
Oczywiście wcześniej też oglądałam filmy traktujące o wojnie i mam za sobą całą klasykę, na czele ze "Złotem dla zuchwałych", "Działami Nawarony" czy "O jeden most za daleko". Znałam genialności w rodzaju "Łowcy jeleni" czy "Listy Schidlera". Ale dopiero teraz uznałam, że czas uporządkować wiedzę, uzupełnić luki i poprzypominać sobie pewne filmy - innymi zaś zachłysnąć się po raz pierwszy.
Wędrówkę rozpoczęłam od "Kompanii Braci", nie będę jednak na ten temat mówić tutaj, bo od tego jest dział serialowy. W każdym razie tak bardzo wsiąkłam w ten miniserial, że potem poszłoooo, film za filmem, wszystkie dotyczące II wojny światowej. Na Wietnam, Koreę Afganistan i Irak przyjdzie kolej później (z małym wyjątkiem - przed "Kompanią Braci" obejrzałam Generation Kill, miniseral "iracki", teraz staram się jednak trzymać II wojny, żeby wszystkiego nie zamieszać.
Więc, stan na dzień dzisiejszy:
Kiedy ucichną działa
Front zachodni, tuż przed Bastogne, czyli listopad 1944.
Film "moralnego niepokoju", kameralny, z niesamowitą atmosferą. Gorzki jak wszyscy diabli. O człowieku, który chciał tylko przeżyć, a los co krok zmuszał go do bohaterstwa... Dzisiaj szeregowiec, jutro sierżant, pojutrze porucznik - przeżyłeś na froncie tydzień, jesteś już weteranem! Psychologiczna grzebanka, która dręczy widza od początku do samego końca.
Jestem masochistką. Pokochałam ten film momentalnie i jak do tej pory nic nie zrobiło na mnie aż takiego wrażenia. No, może poza...
Cienką czerwoną linią
To wszystko mogłoby się dziać w głowie bohaterów, niekoniecznie na małej wyspie zagubionej na Pacyfiku.
Film rozbija widza na kawałki. Mamy rozważania na temat Natury (tak jak na obrazach prerafaelitów, gdzie w Edenie znajdujemy Czaszkę - pamiętaj, że wszystko umrze!), mamy różnych ludzi i różne reakcje na sytuację wymykającą się rozumowi. Mamy Wrogów, których z początku nie widać, są gdzieś TAM, za lasem traw, a może pod kopułą czaszki?
Człowiek i Natura. Jaka jest natura człowieka...?
Bardzo symbolicznie, miejscami - aż do przegięcia - czasem miałam wrażenie, że usiłują mi wtłoczyć do głowy jakąś szytą grubymi nićmi pseudofilozofię. A zaraz potem myślałam "genialne". Cóż, obejrzyjcie i zdecydujcie sami.
Zawsze lubiłam Seana Penna, tutaj go po prostu uwielbiam.
I muzyka. Bez muzyki "Cienka czerwona linia" nie miałaby sensu.
(To jeden z tych filmów, po zakończeniu których człowiek siedzi i wpatruje się w ekran, dopóki nie znikną ostatnie napisy. A potem patrzy dalej i nie zauważa, że ekran jest już całkowicie czarny)
Zvezda
... przeskok na front wschodni. Tyle, że zanim powiem o Gwieździe, muszę wspomnieć o miniserialu "Karny batalion". Dlaczego? Bo jak sobie człowiek zacznie uświadamiać to, co się działo w Armii Czerwonej, to momentalnie zaraża się moralnym kacem. "Karny batalion" ma wady, drażniła mnie muzyka niedobrana do treści, wkurzały sentymentalne wstawki, ale im się dalej w to wgłębiałam, tym bardziej bolało. Na finale kompletnie się rozkleiłam. Opowieść o ludziach z samobójczego batalionu "karniaków" (ludzi z łagrów) wstrząsa do głębi.
Ale wróćmy do "Gwiazdy", bo to naprawdę niezły, rosyjski film o zwiadowcach, którzy z narażeniem życia zdobywali ważne informacje na tyłach wroga.
Uwaga, nie przywiązywać się do nikogo w filmach kręconych przez Rosjan! Tam zwykle wszyscy giną. A przynajmniej ci, których się pokocha najbardziej.
Nie jest to kino efekciarskie, pełne specjalnych efektów, ale zrobione z klasą. Aczkolwiek wątek z Katją, radiotelegrafistką, wydał mi się absolutnie nie na miejscu...
Saints and Soldiers
Ardeny, przełom 44 i 45 roku. Grupka żołnierzy cudem unika śmierci z rąk niemieckiego oddziału i usiłuje wrócić do swoich - dołącza do nich brytyjski spadochroniarz, który ma Ważne Informacje dla Dowództwa. Czy uda mu się je przekazać...?
Znowu "moralny niepokój", kameralność, groźny zimowy las i dwuznaczności - Niemiec nie zawsze jest zły, a człowiek z gruntu dobry czasami popełnia straszne czyny.
Jeden z bohaterów to ktoś w rodzaju "Świętego z Fortu Waszyngtona" (jak ktoś oglądał ten film, będzie wiedział, o co mi chodzi) - człowiek już nie z tego świata, obłąkany lub "widzący", trudno stwierdzić. W każdym razie w kluczowym momencie będzie potrafił wybrać właściwą (?) drogę.
Szeregowiec Ryan
Chyba każdy wie, co zacz. Przypominałam sobie po wielu, wielu latach i doszłam do wniosku - przytłoczona innymi filmami - że w "Szeregowcu..." tylko lądowanie na plaży Omaha jest zrobione w Wielkim Stylu. A reszta? Nooo, amerykańskość w pełnej krasie, powiewająca flaga itepe. Robi wrażenie, robi, ja jednak preferuję nieco inny sposób mówienia o wojnie.
(Swoją drogą jak czytałam "Kompanię braci" to tam był motyw gościa, którego zwolniono do domu, bo na frontach zginęła trójka jego braci)
Najbliższe plany:
- W księżycową jasną noc
- Stalingrad (z niemieckiego punktu widzenia)
- Das Boot (ale najpierw przeczytam książkę)
O filmach drugowojennych nie-frontowych popiszę kiedyś indziej.
(Bo np. "Fałszerze" to jeden z moich najulubieńszych filmów W OGÓLE)
No i o pozadrugowojennych też (rosyjska "9 kompania" zabija na śmierć).
cdn
Edit. Aaa, byłabym zapomniała!
Wczoraj oglądałam U-571 - bitwa o Atlantyk, łodzie podwodne, enigma, trzymająca w napięciu akcja. Tyle, że to już nie jest stricte wojenny film, raczej sensacja. Ale oglądało się dobrze - w kinie pewnie byłoby jeszcze lepiej.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Czw 1:19, 31 Gru 2009, w całości zmieniany 11 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Sob 21:37, 28 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
W księżycową jasną noc
Jestem świeżo Po i jak sobie teraz o tym filmie myślę, to przypętuje mi się określenie - antybaśń. Nie umiem znaleźć lepszego. Podczas oglądania człowiek cały czas myśli, zaciskając palce: niech to będzie prawda, niech się uda (podobnie jak w "Pociągu życia" - oglądał ktoś? - chociaż tam raczej mieliśmy do czynienia z moim ulubionym gatunkiem filmowym, czyli tragikomedią), ale jednocześnie w głębi duszy dobrze wie, że to się udać nie może. Miejscami robi się surrealistycznie, a wojna zmienia się w zabawę zagubionych w lesie dzieci, z rzucaniem śnieżkami i lepieniem bałwana włącznie. A przecież to Ardeny, zaraz za chwilę Niemcy się przedrą i rozpocznie się koszmar. Tymczasem jednak mały oddział amerykańskich wywiadowców natyka się na mały oddział niemiecki i ani jedni ani drudzy nie mają ochoty na krwawą łaźnię...
Na podstawie Whartona. Książki nie czytałam, więc nie wiem, natomiast film jest godny uwagi.
I przemyślenia.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Nie 14:12, 29 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Muahaha, wszyscy kochają moje monologi, prawda?
Stalingrad [1993]
Człowiek ma naturalną potrzebę... a przynajmniej tak mi się wydaje... żeby stanąć po jakiejś stronie. Myśleć: nasi, prosić: niech nasi wygrają! Problem w tym, że pod Stalingradem nie istnieje jasny podział na tych dobrych i na tych złych - mamy do czynienia z dwoma totalitaryzmami i z masą zwyczajnych ludzi wkręconych w machinę historii. Tutaj nie ma zwycięzców, mogą być tylko przegrani.
Taka już jestem porąbana, że zawsze szukam wyjątków - nie interesują mnie Niemcy-naziści, tylko Niemcy, którzy patrzą na nazizm jak na absolutną paranoję albo w ogóle nie patrzą i nie myślą, bo myślenie doprowadza do obłędu. Niemiec idealista, Niemiec dobry żołnierz, Niemiec przerażony chłopaczek ze wsi.
A po Tej Dobrej Stronie? Np., abstrahując, Polak-wbrew-sobie-zdrajca, usiłujący przeżyć Anglik, który wcale nie jest bohaterem i tak dalej, i tak dalej. Nienawidzę jednoznaczności i ludzi bez wątpliwości. A jeśli bohaterstwo? To mimowolne albo szaleńcze do wariactwa. Jeśli brak wiary, to aż do szpiku gości, do samobójczego strzału w łeb.
"Stalingrad" to bardzo, ale to bardzo mocny film - w niektórych momentach miałam ochotę odwrócić wzrok albo w ogóle wyjść z siebie i stanąć obok.
Tragiczna sytuacja, człowiek przekraczający wszelkie granice - między szaleństwem a śmiertelną obojętności, między cynizmem a dziecięcym strachem.
Patrzymy na tę bitwę z punktu widzenia niemieckich żołnierzy - młodego porucznika i jego ludzi, którzy z każdym dniem coraz mniej wierzą w to, że kiedykolwiek wrócą do domu. Często padają stwierdzenia w rodzaju: już nie żyjemy, jesteśmy trupami, och jakże fajnie jest wspólnie umierać... nie, nie w ogniu walki, tylko w zaduchu żołnierskiego namiotu lub na śnieżnych pustkowiach.
Nie będę zagłębiać się w treść, powiem tylko, że - jakkolwiek sceny walki zrobione są świetnie - to najbardziej rusza walka wewnętrzna; śledzenie psychicznego rozkładu, kolejnych etapów od zapału, przez bunt i próbę ratowania życia, po całkowitą rezygnację.
A bohaterowie?
Różne osobowości, różne dewiacje, różne sposoby radzenia sobie z rzeczywistością. Na każdej wojnie mamy idealistów i psychopatów, po stronie niemieckiej także. A tutaj nie sposób nie polubić tych chłopaków, którzy trafili do piekła bez możliwości zakupu biletu powrotnego.
Poza tym... Otto! /serduszko/ Fritz!
O boru...!
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 14:14, 29 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Nie 0:08, 06 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Musiałam przerwać oglądanie... chociaż na parę sekund... BO JA NIE MOGĘ, NO, NIE MOGĘ!
Czuję organiczny sprzeciw, gdy oglądam "To end all wars" (ten, kto przetłumaczył tytuł na "Drogę do wolności" powinien dostać w mordę!), każda kolejna minuta coraz bardziej mnie wkurwia! Nienawidzę takiego obrazu wojny, nie przyjmuję go do wiadomości, chrześcijańskie nadstawianie drugiego policzka po prostu nie mieści mi się w głowie. Jest mi z gruntu obce. Wojna, to dla mnie obraz jak ze "Stalingradu", atomizacja, przekraczanie wszelkich barier, psychiczny rozkład i śmiertelny cynizm. Na pewno nie rozważania rodem, kurwa, z "Quo vadis"!
Nie wiem, czy dotrwam do końca. I nie dlatego, że film jest zły - po prostu nie jestem w stanie przyjąć niektórych rzeczy do wiadomości; nie i już.
Jedno, co mi się podoba, to detal. Widzenie detalu w sytuacji krytycznej, czyli Źdźbło Trawy Tuż Przed Tym Jak Masz Umrzeć. Tak było "W cienkiej czerwonej linii" i tak jest tutaj, chociaż NAPRAWDĘ nie chciałabym tych dwóch filmów porównywać.
Informacje dla masochistów:
II wojna światowa, Tajlandia, japoński obóz jeniecki (cel - budowa kolei przez dżunglę) - a w środku pewien aliancki oddział, który usiłuje w tych nieludzkich warunkach przetrwać. Różne postawy, różne sposoby radzenia sobie z obozową rzeczywistością, cholerne poświęcenie i jeszcze cholerniejszy wydźwięk filozoficzny. Dzięki temu filmowi przypomniałam sobie dlaczego lubię Kiefera Sutherlanda i dlaczego nienawidzę "Quo vadis". Nie pytajcie, to był skrót myślowy. Jak chcecie sobie zaaplikować mocny wkurw, to polecam. Chyba, że się wzruszycie, bo to też jest możliwości.
Mnie osobiście chce się po prostu ryczeć ze złości.
I twierdzę, że nie ma gorszej kary od cudzego poświęcenia - gdy patrzysz, jak ktoś inny za ciebie ginie. Wtedy wybawieniem jest jedynie kula w łeb... Niestety, czasami nawet na samobójstwo nie starcza odwagi, a świadomość tego faktu pogrąża człowieka w obłędzie.
NIENAWIDZĘNIENAWIDZĘNIENAWIDZĘ TEGO FILMU!
.
.
.
/po chwili/
A jednak dotrwałam, jasne, że dotrwałam, szlag by to! I nie mogę oddychać. Tak bardzo, tak bardzo-bardzo ruszyły mnie przeżycia Majora - to jedyna postać, którą jestem w stanie zrozumieć, która mnie Boli i z którą współodczuwam. Tak, jestem okropna, powinnam przecież stanąć po Jedynej Słusznej Stronie Dusty Millera (dlaczego on się musi nazywać tak, jak mój ulubiony bohater z powieści Alistaira MacLeana?), ale to przecież jakiś obłęd, NO TAK SIĘ PO PROSTU NIE DA!
I jeżeli to wszystko jest na faktach, to dajcie mi sznur, a się powieszę! :/ Tak mocno wkurzona po obejrzeniu filmu nie byłam od czasów "Kochanków z Marony"!!!
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 1:15, 06 Gru 2009, w całości zmieniany 9 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Nie 23:19, 06 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Łiii, naprawdę nie macie ulubionych filmów wojennych, czy tylko przeraża was mój słowotok? Bo wiecie, ja jestem otwarta na propozycje - może oglądaliście coś, co jest warte uwagi, a na co nie trafiłam? Będę wdzięczna za jakiekolwiek polecanki. Zrobiłam sobie wprawdzie długaśną listę "filmów do obejrzenia", ale na pewno nie uwzględniłam wszystkiego.
A dzisiaj, w ramach łikendowego oglądania, odkrywałam rosyjską Kukułkę.
Doprawdy magiczny film, o trójce całkiem różnych ludzi, których los ze sobą złączył na dalekiej Północy. Laponka, Fin i Rosjanin, każde mówiące własnym językiem, posługujące się innym zestawem pojęć. A jednak czasami, w konfrontacji z koniecznością przetrwania, wszelkie idee szlag trafia - nie ma już faszyzmu czy demokracji, jest tylko Człowiek, który i jeść musi, i na miłość miewa czasem ochotę
Szczególnie zauroczyła mnie sama tytułowa Kukułka, Laponka-czarownica, potrafiąca ściągać dusze zmarłych z zaświatów do rzeczywistości. Radząca sobie w każdej możliwej sytuacji i z pogodą podchodząca do życia. Momentami ten film jest mocno... etnologiczny, tak, tak, tak! I ma w sobie coś z opowieści mitycznej.
Bardzo interesujące. Ha! Cieszę się, że obejrzałam.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Pon 18:40, 07 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Przeraża. Nie oglądam wojennych
Chociaż nie, zaraz... ten... "Wróg u bram" to mój ulubiony wojenny (i chyba jedyny, jaki znam). Pomimo Rachel Weish; ależ ja jej nie cierpię. Ale Ed Harris jest tam świetny :3 Poza tym, to jakby wojenny western: dwóch rewolwerowców w starciu na śmierć i życie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pon 22:51, 07 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Ta, Ed Harris jest cudny jak zwykle, "pojedynek rewolwerowców" też niczego sobie, ale kurde po co ten kiczowaty romans?
Nie lubię "Wroga u bram", drażni mnie. ("Stalingrad". To jest dopiero film o... Stalingradzie, a nie jakieś dziwne holiłódzkie coś!) Żeby jeszcze namiętnie wkurwiał, to rozumiem, ale on mnie po prostu drażni i tyle. Chociaż nie ukrywam, że takie "Pearl Harbor" drażni mnie jeszcze mocniej, oj tak, w zasadzie nie oglądam tego nawet jak film wojenny! Ech.
/Przeraża? Naprawdę przerażam? Jestem zueeeeeeeeem! ^^/
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pon 22:53, 07 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Sob 22:56, 12 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
No dobra, o Ofiarach wojny później, bo jak na razie ten film mnie przerasta. Niestety, zaczynam sobie przypominać, o czym jest.
Wczoraj natomiast oglądałam Pluton - tak, na jakiś czas przeniosłam się do Wietnamu i czuję się z tym raczej dziwnie. "Pluton" to film "o wstrzykiwaniu sobie gówna w żyłę", czyli o zarażaniu się wojną; poniekąd o drodze inicjacyjnej pewnego żołnierza, który przechodzi parę etapów przystosowawczych.
A w zasadzie... mamy też do czynienia z odwieczną walką Dobra ze Złem (na zewnątrz i wewnątrz człowieka), czyli z baśnią. Potraktowaną mocno ironicznie i - być może - widzianą jedynie przeze mnie. Swoją drogą, to interesujące, że antybaśniowość tak często łączy się z tematyką wojenną... nie tylko w filmie, w poezji jeszcze częściej.
Film o tyle dobry, że traktujący przede wszystkim o kwestiach Ogólnowojennych. To nie jest tylko Wietnam, to jest opowieść o Wojnie w Ogóle, chociaż oczywiście mamy do czynienia z konkretnymi realiami.
Może się przyśnić. W każdym razie ja spałam dzisiaj mocno niespokojnie :/
Plany najbliższe: ("wietnamski łikend")
- Full Metal Jacket
- Pola śmierci
- Czas Apokalipsy
(Pewnie nie zdążę wszystkiego teraz zobaczyć, rozłożę na dłużej - poza tym psychika mi siądzie, jeśli zostanę w Wietnamie na dłużej. Zobaczymy, co dalej. Moja filmowa-wojenna lista jest dłuuuga i obfita.)
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Sob 23:15, 12 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pon 19:55, 21 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Wiecie, ja czasami jestem twarda, nie miętka i nawet w tak przeamerykanizowanym, patetycznym dziwowisku jak Byliśmy żołnierzami potrafię znaleźć interesujące rzeczy. Serio. Wymaga to wprawdzie sporego wysiłku i samozaparcia, ale cóż, oglądanie tego filmy BEZ takiego nastawienia może się skończyć ostrym wkurwem. Nie polecam. Właściwie to w ogóle nie polecam, ba, wręcz odradzam, chyba, że ktoś gustuje w zagęszczonej do bólu amerykańskości albo cierpi na wojenną manię tak jak ja. Tyle, że nawet mania nie oślepia do tego stopnia, żeby nie widzieć wad...
Ale stop, precz z katolickim, nafąfanym do obrzydliwości, zginąłem-za-ojczyznę patosem. Zalety. Tak, tak, tak :/
Prawdopodobnie wyłączyłabym "Byliśmy żołnierzami" gdyby nie:
- "Snake" Crandall - bo go lubię i tyle. Jest trochę jak deus ex machina, ale to nic. Postać naprawdę budząca podziw i sympatię.
- Joe Galloway - sama nie wiem, co ja właściwie myślę o reporterach wojennych, czy ich uważam za kompletnych świrów, czy jednak podziwiam. Chyba jedno i drugie. W każdym razie Joe w wykonaniu Barry'ego Peppera robi wrażenie. I ta nieprzekładalność wrażenie - ci, którzy nie walczyli, nie są w stanie zrozumieć tych, którzy przeszli przez ogień walki. I jak potem przełożyć na słowa swoje przeżycia...? Parę scen z udziałem tego bohatera jest naprawdę do rzeczy.
- Scena z przekazywaniem telegramów żonom poległych. Mocne.
- Wietnamscy żołnierze. Że tacy sami ludzie. Że walczą i giną. A cała ideologia gdzieś po drodze umyka, rozwiewa się z dymem.
I tyle.
Mel Gibson powinien zostać zlinczowany za postać, którą wykreował. Stop. Scenarzysta powinien zostać zlinczowany. Nie kupuję tego człowieka. Nie kupuję cholernej żony z piątką dzieci, modlitwy przed snem, patetycznych frazesów i "łopotu flagi".
Takim filmom mówię stanowcze niet.
Niestety nie należę do odbiorców, których można przekupić robiącymi-wrażenie-scenami-bitewnymi. Gdyby tak było, to bym się pewnie zachwycała takim, ekhm, "Helikopterem w ogniu". Ale nie. Przykro mi. W "Byliśmy..." biją się długo i zaciekle, ale - no, może poza ostatnią sceną walki - nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pon 19:57, 21 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Noelle
robalique
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:41, 22 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
"Chłopiec w pasiastej piżamie"
No co, trochę wojny jest. Wersja light. I znacznie zniekształcona, chyba brytyska produkcja? Słyszałam, że ludzie z Zachodu "generalnie" nie umieją kręcić filmów o tych czasach. Ludzie Zawszeni ludzi z obozu raczej nie usługiwali by rodzinie niemieckiej przy stole... Ale - ale, dobrze się oglądało. Nie wzruszyłam się zakończeniem strasznie tragicznym, może się nie przywiązałam do bohaterów. Śmierć jednostki nie zawsze bardziej przejmuje niż śmierć milionów.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Nie 12:18, 27 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Dwa filmy z 2006 roku. Dwa filmy Clinta Eastwooda. Dwa filmy mówiące o tej samej bitwie - bitwie o małą, skalistą wysepkę Iwo Jima. Tyle, że jeden opowiada o losach żołnierzy amerykańskich, a drugi - japońskich.
Mam tu na myśli Sztandar chwały i Listy z Iwo Jimy.
Tak naprawdę te filmy powinno się oglądać razem, a w każdym razie w niewielkiej odległości czasowej, bo są jak dwie strony tego samego medalu.
Aczkolwiek"Listy..." udały się Eastwoodowi zdecydowanie bardziej. Są mocno teatralne, niepokojące, tragiczne i poetyckie, a przy tym nie wieją nudą. Patos pasuje jak ulał do kodeksu cesarskich żołnierzy. Mamy dowódcę, który wie, że posiłki nie dotrą, a oni wszyscy zginą, bo nie mają szans na wygraną. A jednak zostaje, walczy, tak samo jak jego ludzie. Mamy konflikt wewnętrzny: część oficerów odnosi się wrogo do pomysłów generała (który był w Stanach i poznał Amerykanów, ich taktykę, sposób myślenia) - optują za samobójczymi misjami i honorowymi samobójstwami. Jak było przed wiekami, tak i teraz. Generał nie zamierza jednak szafować życiem swoich żołnierzy...
Mamy młodego piekarza, któremu generał trzykrotnie ratuje życie. Mężczyzna nie chciał walczyć, uważa wojnę za kompletny idiotyzm, tęskni za żoną i normalnym życiem. Oglądamy Iwo Jimę także z jego punktu widzenia.
Mamy też wielu innych bohaterów, między innymi byłego członka elitarnych oddziałów japońskich (coś w rodzaju niemieckiego gestapo) oraz byłego olimpijczyka, kawalerzystę. Wszyscy oni toczą ze sobą i z innymi beznadziejną walkę w jaskiniach i podziemnych korytarzach Iwo Jimy.
... i piszą. Dużo, dużo listów, które nigdy nie dotrą do ich bliskich, a które po wielu latach zostaną odnalezione i zasypią odkrywców tysiącami słów.
Film skojarzył mi się z "Kanałem" Wajdy... ten sam tragizm, podziemne przestrzenie i czekanie na śmierć.
Dobre. Moim zdaniem naprawdę dobre - psychologiczny dramat wojenny. Bez efektownych scen walki, ale za to z całą masą wewnętrznych dylematów.
"Sztandar chwały" jest zbudowany nieco inaczej niż "Listy..." i opowiada... właściwie opowiada o micie, o potrzebie mityzowania, o symbolach.
Tytułowy sztandar, to amerykańska flaga zatknięta na szczycie wzgórza na Iwo Jimie. Sześciu żołnierzy zostaje sfotografowanych właśnie podczas tej pracy - zdjęcie trafia na pierwsze strony gazet, robi na obywatelach USA piorunujące wrażenie.
Ale... kto TAK NAPRAWDĘ został uwieczniony na tym zdjęciu? Kto ustawiał flagę? Kto zasługuje na miano bohatera, a kto nie? Kto wróci do Stanów, a kto będzie dalej walczył? Kto przeżyje, a kto zginie? Czyja matka zostanie zaproszona na uroczysty bankiet Ku Czci, a która zostanie pominięta?
"Sztandar..." to film-zagadka, który od początku dręczy odbiorcę; prawda wyłania się powoli, stopniowo, a człowiek przez cały czas zastanawia się, o co z tym sztandarem chodziło.
Skojarzenie? "Żeglarz" Szaniawskiego, dramat. Też o micie - czy warto go niszczyć, czy jednak lepiej zachować dla dobra ogółu.
Mimo interesującej tematyki "Sztandar chwały" nie "zagrał" tak, jak miał zagrać, czegoś mi w tym filmie brakuje. Niezaprzeczalnie ma potencjał - niestety nie do końca wykorzystany. Być może zawiodła konstrukcja (mocno zawikłana), albo finał, sama już nie wiem, w każdym razie po obejrzeniu czułam potężny niedosyt.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Sob 13:55, 12 Cze 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Nie 23:14, 27 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Oglądam Czas Apokalipsy
...
To jest... to jest niesamowite. Porąbane. Totalnie chore. Dantejskie. Odrealnione.
Mroczna magia i gęste pokłady mitu.
Kraniec szaleństwa.
Jak wytrzeźwieję, to może napiszę na ten temat coś więcej. Albo i nie. Aaaaa!
Ciąg dalszy refleksji z 28 grudnia
Tym razem skojarzenie z Goldingiem, zabawa symbolami i ostateczne wnioski.
Bohaterowie płyną w górę rzeki, ku jej źródłom - ku pierwotności, naturze, następuje więc kulturowy regres. Świetnie widać to na przykładzie jednego z bohaterów, Lance'a, który na początku wyprawy jest młodym i przystojnym surferem, człowiekiem z wielkomiejskiej aglomeracji, stopniowo zaś przekształca się w półnagiego dzikusa. Maluje twarz barwami ochronnymi, porozumiewa się z otoczeniem ruchami ciała, staje się częścią pierwotnej społeczności zgromadzonej wokół pułkownika-renegata.
Im bardziej w górę rzeki, tym mniej świata, jaki znamy: kule zamieniają się w strzały, ostatnie ostoje cywilizacji w rodzaju domostwa Francuzów, chylą się ku upadkowi; zostają pokonane przez pełne życia, wybujałe Nic, przez dżunglę i pierwotne siły chaosu. Tutaj nic nie było, myśmy stworzyli wszystko od podstaw, mówi jeden z Francuzów, dlatego będziemy walczyć, żeby tu pozostać. Jak podejrzewam - bez skutku. Ślady cywilizacji, jak chociażby deska surfingowa czy tragikomiczny spektakl ku uciesze gawiedzi, wydają się nie na miejscu, jakby wzięte z innej bajki.
Co zrobić, żeby wrócić na właściwą drogę, żeby znowu obudzić w sobie człowieka?
(jesteś jednocześnie człowiekiem i zwierzęciem, mówi Francuzka, która przypomina dantejską Beatrycze)
Złożyć ofiarę z krwi. Jak wiadomo, w wielu mitologiach giną pierwotni stwórcy, istoty boskie, a z ich ciała i krwi powstają światy. Czasami sami siebie składają w ofierze, żeby świat mógł dobrze funkcjonować i wznieść się o poziom wyżej.
Tutaj dzieje się podobnie: umiera zwierzę, rytualnie zabijane przez tubylców i w tym samym momencie ginie, z rąk głównego bohatera, szalony pułkownik, stworzyciel chaosu (a może tylko jego piewca?), bóg i pogański władca.
Ten, który uświadomił sobie swoją dwoistość (zwierzę-człowiek), który strząsnął z siebie wszystkie okowy zasad, włącznie z najtrudniej zmywalnym piętnem kultury.
Okazuje się, że niezmywalnym.
Napisał w ostatnim liście: zniszcz ich wszystkich, ale nie wiemy, czy kapitan rzeczywiście spełnił jego wolę i wezwał bombowce. Wsiadł do łodzi, odpłynął w dół rzeki, ku cywilizacji. Nie przyjął schedy po zmarłym, nie stał się kolejnym władcą chaosu.
Ale czy po tym wszystkim, co widział i słyszał, będzie umiał normalnie żyć...?
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pon 21:16, 28 Gru 2009, w całości zmieniany 7 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pon 21:09, 28 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
A propos "Chłopca w pasiastej piżamie".
Brzmi baśniowo i totalnie nieprawdopodobnie i na pewno wszyscy porównują to do "Życie jest piękne". (Chociaż mnie się raczej kojarzy z "Labiryntem Fauna", wiem, jestem dziwna)
Dyskutowałam dzisiaj trochę na temat tego filmu i niechcąco poznałam wszystkiego najistotniejsze spoilery
Ale chyba i tak obejrzę, bo jestem ciekawa.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Noelle
robalique
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:04, 01 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
"Chłopiec..." baśnią? Wiesz, coś w tym jest. Mimo przemocy - tutaj holocaustu - dawniej w wymysłach braci Grimm.
HAIR
Musical z lat siedemdziesiątych. Antywojenny w pełnym tego słowa znaczeniu. Żeby się ludzie nie wyrzynali w wojnie w Wietnamie. Śliczne to było, barwne, żywe, wielkie, śmieszne, żonglerka. Szkoda, że nie byłam na tym w kinie, cudnie byłoby obserwować reakcje ludzi na słowa piosenki Sodomy
Sodomy
Fellatio
Cunnilingus
Pederasty
Father, why do these words sound so nasty?
Masturbation
Can be fun
Join the holy orgy
Kama Sutra
Everyone!
A i był ryk na koniec. No nie chciałam, no ale jednak poczułam się sentymentalnie.
Ostatnio zmieniony przez Noelle dnia Pią 19:07, 01 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Sob 14:30, 02 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
Wiesz, Noeś, oglądasz ostatnio filmy, na które też poluję, ale jakoś zawsze mijam się z okazją. "Hair" marzył mi się od dawna, a jak puścili w telewizji - nie obejrzałam, bo byłam wybyta z domu. Życie bywa niesprawiedliwe, foch.
A moim ostatnim odkryciem jest nowy, bo pochodzący z 2008 roku, film dotyczący Iraku: The Hurt Locker .
Na początku chciałam napisać, że przypomina miniserial Generation Kill, ale to nie jest prawda. Przypomina, i owszem, ale tylko w niektórych momentach, gdy kamera jest "brudna" i robi się mocno dokumentalnie. Poza tym - i poza tematyką, rzecz jasna - ma z GK niewiele wspólnego i żyje swoim własnym życiem.
Niesamowicie, po prostu NIESAMOWICIE podoba mi się główny bohater. Skonstruowany tak, że tylko pomarzyć. Saper "doładowujący" się adrenaliną, który wbrew pozorom tylko gra nieustraszonego (żeby nie powiedzieć - szaleńca) a w gruncie rzeczy ledwo trzyma się w jednym kawałku i miewa mocne kryzysy. Zapijane wódką, zagłuszane muzyką, zalewane zimną wodą spod prysznica - gdy nikt nie widzi. Ale... ale wojna to jedyne, co mu zostało, nie potrafi już wrócić do normalnego życia, do żony, syna, supermarketów i świętego spokoju - dobrowolnie wraca do Iraku. Gdy jest Tam - tęskni za pustynią i codziennym niebezpieczeństwem, a gdy wraca na wojnę - tęskni za domem. Pod łóżkiem trzyma części bomb, które kiedyś rozbroił, jakby nie potrafił się z nimi rozstać; jakby nawet przez sen chciał igrać ze śmiercią.
Mocno popaprany człowiek, uwielbiam takich, oglądanie jego zmagań z samym sobą to czysta (choć perwersyjna) przyjemność.
Pozostali bohaterowie też są zresztą interesujący i każdy chowa swoje własne demony pod poduszką.
Sceny "akcji", czyli rozbrajanie bomb, są świetne, trzymają w napięciu. W ogóle... bardzo dobry film, moim zdaniem, kolejny dobry film wojenny, który miałam okazję obejrzeć.
I znowu - Irak z mojej wyobraźni nie będzie już taki, jak przedtem.
*
O Full Metal Jacket Kubricka każdy pewnie kiedyś słyszał. Gdy patrzyłam na listy "najlepszych filmów wojennych" pojawiał się zawsze - ot wietnamski klasyk, który koniecznie trzeba obejrzeć.
Więc obejrzałam, czemu nie (a raczej przypomniałam sobie, bo kiedyś go już widziałam, w liceum zdaje się) i... i stwierdzam, że nie dałam rady wejść w konwencję. Minęłam się z tym filmem, stanęłam obok i przyglądałam mu się z dużą dozą sceptycyzmu. I nie dlatego, że jest dziwny, spotkałam się w swoim życiu z filmami o wiele dziwniejszymi, które mnie zachwyciły, po prostu... to nie mojszy sposób patrzenia na rzeczywistość. Coś nie gra. Dostrzegam zalety, natomiast zestawianie "Full metal..." z "Czasem Apokalipsy" wydaje mi się mocnym przegięciem.
Pierwsza część, ta ze szkoleniem, jest moim zdaniem lepsza, z posmakiem bolesnego surrealizmu. Druga, wietnamska, pachnie MASH-em i ciętą ironią, ale chociaż to wszystko dostrzegam - czuję wielkie Nic, a emocji po prostu Nie Ma. W dodatku myślenia też nie ma, bo nie trzeba być cholernym krytykiem filmowym, żeby zrozumieć to, co się dzieje przed oczami. A co to za przyjemność, skoro ani nie ma się w co wgryzać intelektualnie, ani w co wczuwać...? "Full metal..." wprawił mnie w konsternację. Nie wiem, może coś po drodze zgubiłam, może czegoś nie zauważyłam, ale... ale dla mnie to nie jest film, który zasługiwałby na miano Arcydzieła Wszechczasów.
Albo, tak jak pisałam wcześniej, nie kupiłam konwencji: byłam zmęczona, zirytowana, rozproszona i pozwoliłam, żeby fabuła przeciekła mi między palcami.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 1:50, 03 Sty 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|