Lu
moderator pomylony
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Trójmiasto
|
Wysłany: Pią 10:57, 25 Sie 2006 Temat postu: F |
|
|
F
Voldemortowi się nie odmawia
Życie Severusa Snape’a nigdy nie należało do najłatwiejszych. Za każdym razem, kiedy wydawało mu się, że wszystko zaczyna przybierać pożądany kształt, zdarzała się jakaś katastrofa mniejszych lub większych rozmiarów i cały misterny plan diabli brali. Tezę tę mógł poprzeć kilkoma starannie wybranymi przykładami, jednak niespecjalnie mu się nad tym myśleć. Ostatecznie, czy kogoś obchodziło, że przez tę trójkę wścibskich bachorów w dziewięćdziesiątym czwartym przeszedł mu koło nosa Order Merlina II klasy? Albo że rok później musiał powrócić na niewdzięczną służbę u szalonego megalomana-psychopaty z manią podbijania świata godną schwartzcharakterów z mugolskich kreskówek?
Snape westchnął, kopiąc leżący na drodze kamień. Czemu on?! Czemu, do diabła, on?! Jakby Czarnemu Panu było mało, że zabił Dumbledore’a… Uuuch, jak on nienawidził tej przeklętej niemocy! A Dyrektor twierdził, że cała ta afera pomoże umocnić jego pozycję w wewnętrznym kręgu Śmierciożerców… Co okazało się wierutną bzdurą – a Severusowi chciało się wyć.
Napad. Na Gringotta. Czy on wyglądał jak Quirrel? Tylko dlatego, że główny sponsor Voldemorta, Lucjusz Malfoy, siedział w pierdlu, on, Severus Snape, miał zorganizować napad na Gringotta. Lorda nie interesowało, z kim i w jaki sposób – potrzebował pieniędzy, i to szybko. Snape nigdy w życiu nie trudnił się włamywaniem, ale doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że sam sobie nie poradzi. Wściekle otworzył kopniakiem drzwi knajpy w której umówił się z jednym ze swoich znajomych i ruszył w stronę baru.
- Butelkę Ballantinesa i szklankę. Tylko czystą. – warknął w stronę barmana, cały czas bacznie obserwując drzwi.
Barman posłał mu obojętne spojrzenie i postawił na ladzie zakurzoną butelkę oraz szklankę, która, choć poorana siecią drobnych rys, o dziwo nie wyglądała na brudną. Sugestywnym gestem popukał w ladę, jednocześnie pocierając palec wskazujący o kciuk drugiej dłoni. Snape wywrócił oczami i wyjął zza pazuchy portfel, przybierając przy tym wyraz twarzy jasno komunikujący, co zrobi z każdym, kto choćby spróbuje go okraść.
Chwilę później drzwi pubu otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a do środka wszedł zapuszczony jegomość w średnim wieku, ubrany w płaszcz, który ostatnio prano chyba przed drugą Wojną Światową. Bacznie rozejrzawszy się po pomieszczeniu, mężczyzna zauważył siedzącego w kącie Severusa i szybko podszedł do niego.
- Snape – kiwnąwszy głową, mężczyzna usiadł na krześle przy stoliku Severusa.
- Fletcher – odparł Mistrz Eliksirów chłodnym tonem.
- Chciałeś się ze mną widzieć.
Nie odpowiadając, Snape wygodniej rozparł się na krześle, opierając plecami o ścianę, a rękę kładąc na oparciu. Uniósł szklankę do ust i powoli upił łyk whisky, zza ciemnych brwi przypatrując się rozmówcy.
- Twierdzisz, że jesteś jednym z najlepszych magów-złodziei w mieście. – powiedział w końcu.
- Jednym z najlepszych? Najlepszym! – żachnął się Mundungus, wyjmując z kieszeni płaszcza grzebień i demonstracyjnie przeczesując brudne kudły - A dlaczego pytasz?
- To, że masz kilka piór na tyłku, nie znaczy, że jesteś kurczakiem. Co do odpowiedzi na twoje pytanie…powiedzmy, że… przydałaby mi się twoja asysta.
- Tiaaa…? Moja asysta? A dlaczego miałbym pomagać najbardziej poszukiwanemu mordercy w Anglii? W dodatku takiego, który mnie obraża?
- Bo wątpię, czy ci się samemu uda zorganizować taki napad, a ja odpalę ci pięć procent.
- Pięć? Na co ty chcesz napaść, Snape?
Severus uniósł głowę, patrząc na niego z niebezpiecznym błyskiem w oku.
- Na Gringotta – odpowiedział z drapieżnym uśmiechem.
-;;-
- Wciąż nie mam pojęcia, jak dałem ci się na to namówić.
- Kasa, Fletcher, kasa. Poza tym, bądźmy szczerzy. Ja cię pamiętam ze szkoły. Możesz tego po sobie nie pokazywać, ale zawsze byłeś ambitny.
- Ambicja ambicją, ale jak ty to sobie wyobrażasz? Weźmiemy piłę łańcuchową, wytniemy dziurę w drzwiach do pierwszej lepszej skrytki i obrabujemy ją?
- Fletcher, to, jak, absolutnie mnie nie obchodzi. Masz zorganizować ten napad, bez znaczenie, czy zrobisz to za pomocą piły łańcuchowej, kremu do golenia czy czerwonej skarpetki.
- Czerwone skarpetki zawsze przynosiły mi szczęście. Nie zamierzam z nich rezygnować tylko przez twoje złośliwe komentarze – oznajmił Fletcher urażonym tonem.
- Nieważne. Jeśli będą ci potrzebni współpracownicy, wynajmij ich, ale nie masz im mówić, kto jest zleceniodawcą. Możesz być pewny, że postaram się o to, by magia goblinów nic wam nie zrobiła. Ach, i jeszcze jedno.
Fletcher uniósł głowę, ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że patrzy prosto na niebezpieczny koniec różdżki Snape’a.
- Imperio!
-;;-
Hermiona z drapieżnym uśmiechem rzuciła na siebie zaklęcie maskujące. Gdyby Harry i Ron tylko wiedzieli, w jaki sposób dorabia sobie ich najlepsza przyjaciółka… Najpewniej dostaliby zawału serca. Nie, żeby ją to specjalnie obchodziło – zawsze wiedziała, że przyjdzie czas, kiedy zdoła zrobić użytek ze swojej wiedzy, a to, że robiła to nie do końca zgodnie z prawem…dawno już minął czas, kiedy przejmowała się przepisami.
Naciągnęła czerwone skarpetki i pochłonęła ostatni kawałek wędzonego łososia, którego zostawili jej na kolacje rodzice. Byli na garden party u znajomych, a tego typu imprezy zazwyczaj trwały do późnej nocy – tak więc Hermiona mogła być pewna, że nie zauważą jej nieobecności, co miało bardzo dużo dobrych stron.
Zerknęła na zegarek i zaklęła szpetnie. Miała dziesięć minut, aby dotrzeć na miejsce spotkania, a musiała teleportować się kilkakrotnie, aby zgubić jakąkolwiek pogoń. Cholera wiedziała, co teraz knuli Śmierciożercy… równie dobrze mogli chcieć porwać najbliższych przyjaciół Harry’ego Pottera, aby móc go szantażować. A ona nie zamierzała stać się ich kartą przetargową… to nie odpowiadało jej polanom na tę noc.
Kiedy Fletcher zaproponował jej tę robotę, myślała, że zwariował. Jej początki w tym fachu były lepsze niż u większości, ale nigdy nie uważała się za specjalistkę – toteż szczęka jej opadła, kiedy przyszedł do niej Mundungus, proponując wspólny napad na Gringotta. Nie powiedział jej, kto ich wynajął – ale obiecał jeden procent – co, biorąc pod uwagę to, że nigdzie nie mogli znaleźć tyle złota, co w goblinim banku, o czymś świadczyło.
W napadzie miał brać udział jeszcze tylko Eragon Hearth, specjalista od goblideguckiego. Wydawałoby się, że językoznawca nie był najlepszym partnerem, jednak gdy przychodziło do rabowania skrytek ze złotem, bardzo się przydawał. Większość zabezpieczeń zakładały gobliny, a hasła ustalały we własnym języku, a poza tym, Hearth był goblinoznawcą w ogóle. Hermiona myślała o nauczeniu się go, jednak po namyśle stwierdziła, że dopiero po ukończeniu szkoły. Obecnie była już wolna, ale wciąż nie mogła znaleźć nauczyciela. Język był dobrze strzeżonym sekretem, który niełatwo było wykraść - ale Hermiona była w tym dobra. A poza tym…miała czas.
-;;-
Severus z zainteresowaniem wpatrywał się w kobietę, z którą rozmawiał Fletcher. Była częścią trzyosobowej drużyny, mającej dokonać napadu na bank Gringotta. Nie miał pojęcia, skąd ją wytrzasnął, że był z niej niezły kawałek wiedźmy. Była niewysoka, ale bardzo kształtna – Snape cenił kobiety o klasycznej, podobnej klepsydrze figurze. Skądś znał te rysy…sposób, w jaki przygryzała wargę i marszczyła nos, gdy coś ją zaabsorbowało lub zniesmaczyło…ale skąd?
Wyjął różdżkę i cicho nakazał Fletcherowi podejść do siebie. Chwilę później mężczyzna przeprosił rozmówczynię i ruszył w stronę Mistrza Eliksirów. Snape miał mu do przekazania mikstury, które miały pomóc jego grupie w ominięciu zabezpieczeń – Gringott nie był skrytką w podziemiach jakiegoś omszałego zamczyska, znajdowało się tam zbyt wiele złota, by gobliny ryzykowały choćby cień możliwości obrabowania go. Z tym, że jednego nie przewidziały – bardzo zdeterminowanego Severusa Snape’a i drużyny złodziei uważanej za najlepszą w tej części Europy.
-;;-
Na końcowej stacji Londyńskiego metra o godzinie trzeciej nad ranem rzadko można było spotkać aż trzy osoby – zwłaszcza we wtorek. Ta jednak noc była inna od większości…ostatecznie, jak często organizowano rabunki najlepiej strzeżonych banki na świecie?
- Dobrze… teraz wszyscy rzucamy zaklęcie bąblogłowy i teleportujemy się dziesięć metrów niżej. Nie mniej i nie więcej, jeśli nie chcecie skończyć rozpłaszczeni w ziemi gdzieś pod Londynem… Trzy…dwa…jeden…Teraz!
Chwilę później, dziesięć metrów niżej.
- Dlaczego tu jest tak ciemno? – gdzieś w jaskini odezwał się zduszony głos Mundungusa Fletchera.
- Bo nie ma światła. – odparła zimno Hermiona, zapalając różdżkę. – Dobra, wy dwaj, kopcie z tej strony aż nie natraficie na pustą przestrzeń.
pół godziny później
- Jest! I co teraz, Fletcher?
- Macie miotły? To lecimy do skrytki dwa tysiące sześćset pięćdziesiąt osiem. Należy do Ministerstwa…wsadzili tam kasę zabraną tym aresztowanym po poprzedniej wojnie. No, zobaczymy, co też takiego mieli na składzie czystokrwiści… - dodał, z uciechą zacierając ręce.
Mundungus wyjął zza pazuchy fiolkę z fioletowym płynem, po czym wychylił jej zawartość jednym łykiem. Pozostała dwójka poszła za jego przykładem i już po chwili troje złodziei leciało w stronę jednej z najbardziej wypchanych skrytek w całym banku. To właśnie na tym polegała praca Hermiony – za pomocą numerologii i dogłębnych badań ustalała plan miejsca, które mieli rabować, aby później zajmować się pilotażem całego przedsięwzięcia.
- Stać – Hearth zatrzymał gwałtownie miotłę – widzicie te znaki na ścianach? To runy goblinów. Tworzą zaklęcie zabezpieczające. Na szczęście – mężczyzna uśmiechnął się z wyższością – znam sposób, by je obejść. Założenie jest takie, że nie można przejść przez ten tunel bez żadnego goblina. Ale ja… - wyciągnął coś zza pazuchy – znalazłem na to sposób.
Kiedy uniósł trzymany w dłoni przedmiot trochę wyżej, Hermiona i Fletcher rozpoznali, co to jest. Zasuszony palec goblina, trzymany w zawieszonym na szyi małym słoiku. Hermionie zrobiło się niedobrze, jednak chwilę później Hearth schował makabryczne trofeum z powrotem pod szatę i ruszyli dalej. Udało im się przelecieć dystans około kilometra w relatywnym spokoju, zakłócanym jedynie cichym popikiwaniem antenki na berecie Heartha, kiedy zza zakrętu tunelu wyłonił się smok. Żaden okaz, niemniej jednak nie był to widok, który ucieszyłby którekolwiek ze złodziejskiej szajki. Wszyscy troje, jak na komendę zanurkowali, w ostatniej chwili umykając przed ogromnym gadem.
- Do diabła, Kicia, miałaś dokładnie sprawdzić, co nas tu może czekać!
- I sprawdziłam! – Hermiona nie miała pojęcia, co ją podkusiło, aby wybrać to akurat słowo na swój pseudonim, ale Harry i Ron czasami ją tak nazywali od czasu incydentu z eliksirem wielosokowym na drugim roku i naszło ją to, gdy musiała wymyślić sobie nomme de guerre. - Wszędzie pisali, że te smoki to tylko plotki! Skąd miałam wiedzieć…
Nie zdążyła dokończyć. Tuż obok niej przeleciał strumień ognia, i jedynie dzięki czystemu szczęściu udało jej się umknąć.
- Trzeba go uciszyć, bo podniesie alarm! – wrzasnął Hearth, wyciągając z torby ogromny, samurajski miecz. No, może nie taki ogromny…choć z całą pewnością taki się zdawał w zestawieniu z Hearthem, o którym raczej nie można było powiedzieć, że jest herkulańskiej postury. Pomimo bojowej postawy, jaką przybrał, widać był, że leje po nogach ze strachu. Poruszał ustami jak w modlitwie, lecz gdyby ktoś wówczas do niego podleciał mógłby usłyszeć jedynie cichą mantrę „Bądź odważny. Jeśli nie jesteś, udawaj, że jesteś. Nikt nie zauważy różnicy.” Pomimo jednak widocznego strachu, udało mu się zaskoczyć smoka i władować mu miecz prosto między oczy, w jedyne miejsce, przez które można było zabić go od razu.
- Rany, Hearth…od kiedy twoim idolem jest święty Jerzy? - ze zdumieniem zapytała Hermiona, wpatrując się w spadające w przepaść ciało bestii.
- Kto?! – czarodziej najwyraźniej nie zrozumiał.
- Święty Jerzy. To taki mugolski rycerz, który w średniowieczu…
- Zamknij się, Kitka, spadamy! Mamy robotę do zrobienia!
Chwilę później lądowali już na wąskiej skarpie przed ogromnymi drzwiami, nad którymi widniała wielka liczba 2658.
- Eragon…
- Już.
Złodziej po raz kolejny wyciągnął zza pazuchy słoiczek i wyjął z niego paluch. Pogłaskał nim szparę między skrzydłami drzwi, a te natychmiast się otworzyły. Przed nimi otworzyła się ogromna krypta, co najmniej dziesięć razy większa od prywatnych skrytek. W środku można było znaleźć chyba wszystko – galeony, sykle, knuty, biżuterię i naczynia, tak srebrne jak i porcelanowe, marmurowe rzeźby…Hermionie szczęka opadła.
Ze zdumieniem weszła do środka, rozglądając się po pomieszczeniu. Podeszła do stosu w rogu krypty, który wyglądał, jakby wrzucono na niego przedmioty, które raczej ciężko było zakwalifikować jako skarby rodzinne. Długa, aluminiowa rura rodem z peep show…co ci arystokraci wyprawiał w swoich domach?! Pejczyk…jeszcze lepiej. Pluszowy hefalump? Rany, skąd to się tam wzięło?
- Dobra, mała, bierz worek i się zwijaj, nie mamy całej nocy!
Hermiona z westchnieniem odeszła od stosu, wyciągnęła z podręcznej torby kilka mocnych, wełnianych worów i zaczęła zapełniać je galeonami. Nie pamiętała, kiedy ostatnio dokonano takiego skoku…chyba nigdy. Nie wiedziała, czyje było zlecenie, ale musiał bardzo potrzebować forsy.
-;;-
Następnego dnia obudziła się obolała i zmęczona, ale usatysfakcjonowana. To, co Fletcher odpalił jej z łupu, z całą pewnością mogło wystarczyć na badania, które chciała zacząć prowadzić. Po skończeniu Hogwartu Hermiona boleśnie odczuła brak czarodziejskich uniwersytetów. Myślała o mugolskim, ale po siedmiu latach bycia wiedźmą, nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez magii – toteż postanowiła zostać Mistrzynią Numerologii. Wkraczał obecnie w fazę praktyczną, jednak do tego potrzebne były jej pieniądze – i szybko znalazła łatwy sposób na zarabianie ich. Tak, forsa leżała na ulicach…trzeba tylko było umieć ją zbierać.
-;;-
Fletcher z zadowoleniem uścisnął rękę Snape’a. Morderca czy nie, lojalnie odpalił mu obiecane pięć procent, ba, dorzucił jeszcze premię i z własnej działki wypłacił udziały Kici i Heartha. Tak, robienie interesów z Severusem Snape’em zawsze było przyjemnością. Choć wolałby zatrzymać całość dla siebie, wiedział, że nie opłaca się zadzierać z mordercą największego czarodzieja tego wieku…a poza tym, kto wie, może jeszcze kiedyś mieli pracować razem?
-;;-
Z demoniczną uciechą Eragon Hearth klikał w klawisze komputera. Nie tylko mógł sobie wreszcie pozwolić na nowiutki beret z antenką, ale także wykupić roczny abonament na większość najlepszych stron pornograficznych w necie. Co z tego, że musiał walczyć ze smokami, nosić na szyi części martwych goblinów, a w torbie koszmarnie ciężkie worki ze złotem…TO z całą pewnością było tego warte!
|
|