|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Czw 22:06, 27 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Ło matko, a kto to mnie nawiedził na Lunatycznym?...
Człowiek w internecie się nie schowa
I czy ja się mogę bronić?
Chciałam rzec, że fikaton, to zabawa, czysta przyjemność z pisania czegoś, co nigdy nie będzie publikowane.
(no, może poza stronami fanfikowymi, ale to insza inszość)
Czy ja naprawdę zawsze muszę być Gienialna i Ambytna? No litości, no! W dwie godziny nie da się stworzyć arcydzieła. Dla mnie to ćwiczebnik. Straszliwie przyjemniasty, a jednocześnie straszliwie męczący emocjonalnie.
Schematyzm, tak. Tu się muszę zgodzić. To jest schematyczne. Co nie znaczy, że źle się te teksty czyta. Wręcz przeciwnie, przynajmniej tak sobie nieskromnie myślę.
A z tą powtórką trzeba coś zrobić.
Swoją drogą, co prawię już od czasu dłuższego, człowiek potrzebuje patosu. Nie pozwoliłabym sobie na takie dźwięki w opowiadaniu, z którym chciałabym coś dalej zrobić, ale czuję, że ich potrzebuję i ciężko mi bez nich. Stąd fanfiki, tutaj nie mam żadnych oporów.
Nie zgodzę się jeno z zarzutem "płaskości" postaci, ale nie mam dowodów, co by swoje zdanie poprzeć, więc nie poprę Chodzi mi głównie o Rudolfa i Bellę, bo pozostali, to raczej pseudonimy: Żołnierza, Przyjaciela, czy Zdrajcy i - jeżeli tak na to spojrzeć - faktycznie mogą się wydać jednowymiarowi. Pytanie, czy to jeszcze ludzie, czy już konstrukty literackie...
(hmm, bronię całą serię, ale może faktycznie komentarz odnosi się tylko do "Powrotów"?...)
No. Ja cholernie lubię obronę, chyba powinnam zostać adwokatem. I bardzo dziękuję za przemyconą pochwałę "Krystieńki" (którego oby mi wydrukowali w "Akancie")
Howgh.
Edit. Jacek Skowroński, Weryfikatorium. Dobrze rozszyfrowałam?
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Czw 22:39, 27 Gru 2007, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
JaSko
wilczek kremowy
Dołączył: 24 Gru 2007
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Czw 22:19, 27 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
E... ja tylko tak delikatnie, między wierszami, skomplementowałem Twoje zdolności...
W Akancie, powiadasz. Czytałem tam niezwykle kimatyczne opowiadanko o saksach U.K. Ale... Nieważne... <Co ja z tymi wielokropkami...? Onieśmielenie...?>
Przez płaskość rozumiem przewidywalność, to kwestia gustu - kocham się w suspensach, więc jeśli od początku domyślam się zakończenia to... Sama rozumiesz.
Zabawa? Muszę się przyzwyczaić, jako człowiek starej daty niezwykle poważnie traktuję wszystko, co prezentuję publicznie.
Ja nawet nie rozumiem wszystkich tych określen , te fiki..., topki..., opki... czy jak im tam...
Howking!
Edit:
Poznałaś mnie?! Jestem w ósmym niebie.
Nie dwa posty pod rząd, proszę! XP
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Czw 22:38, 27 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Jacku, fanfiki, to opowiadania, które związane są ze światem literackim, stworzonym już przez kogoś innego. Ja, albowiem mam taki kaprys, bawię się światem "Harry'ego Pottera".
A w "Akancie" publikowałam wiersze, teraz chcę się przerzucić na prozę. Pytanie, czy będą mnie chcieli...
Zabawa pisaniem jest fajna, serioserio
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki
Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nibyladii
|
Wysłany: Pią 21:57, 28 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Trochę nie chronologicznie bo "Łabędziego śpiewu" nie przeczytałam, a resztę tak w chwilach wolnych w ciagu dnia, a teraz niestety zmuszone jestem pisanie juzpo ochłonięciu.
"Powroty"- lubię twojego Rudlofa, jest ludzki, spokojny, ale silny - w pewnym stopniu przeciwieństwo dla Belli, a jednak czymś potrafi zafascynować tą szaloną kobietę. Kiedy zaczynałam czytać trochetrudno mi było przełknąć Bellę, ale to ze względu na to, że zawsze sobie ja wyobrażałam już po Azbakanie. A przecież wcześniej była inna... To ona tak urządziła Jamesa? Już widzę tam przebłyski mojej Belli. Ta mieszanka zazdrości, tęsknoty, niepewności, nienawiści i miłości daje ppo głowie jak dobry koktail.
"Zdrajca"... NIe mogłaby,m uwierzyć, że Syriusz by to zrobił, nie on, nie nie nie! Bo Remus nie mógł tego zrobić, jal to było powiedziane to nie ten typ człowieka. A mozę żeczywiście nic nie wiedział... A Blacka i jego bicie się z myślami jest prawdziwe... i ta reakcja - śmiech, wyładowanie siean własnym ciele. Tak, to jego postępowanie - to On.
Padam do nóżek i teraz widać kto tu jest specjalistką
Doczytałam i "Łabędzi śpiew". Rutynowa kacja na zdrajcy, ale... zawsze powzostaje jakieś ale. Czy już tak potrafi taka "praca" człowieka znieczulić, uodpornić na wszystko. Myśli sie tylko o ciepłym łóżku i godzinach snu, dopuszcza siedo świadomości tylko włąsne tragedie żadnych innych...
Rudolf idealnie wpasował się w schemat dowódcy - odpowiedzialnego, obowiązkowego, lojalnego - ale czy będzie w stanie zrobić wszystko?
Ostatnio zmieniony przez Zaheel dnia Pią 22:35, 28 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Sob 15:49, 29 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Prompt: 7
Tytuł: Quid pro quo
Fandom: eee... Fanfik Forumowy
Występują: Aurora, Joan, Meg, Kira, Zaheel, Smagliczka, Hekate, Yadire
Ilość słów: 1259
Ostrzeżenie: sensubrak, ambicjobrak i absolutny szalej! Bardzo przepraszam, że nie uwzględniłam wszystkich Lunatyczek. To nie brak sympatii, czy coś, po prostu tak wyszło. Jakbym miała pisać sagę forumową, to bym przez rok nie wstała od komputera
Tego poranka schody były wyjątkowo strome, a poręcze zwijały się w sprężynki i odmawiały współpracy. Na dodatek podłoga ślizgała się niemiłosiernie, jakby ktoś przesadził z detergentami. Hekate nie lubiła takich niespodzianek, szczególnie rano i szczególnie przed wypiciem pierwszego kubka kawy. Dlatego przeklinała na czym świat stoi tajemniczego sprzątacza... czy może raczej sprzątaczkę, bo w Dziupli tradycyjnie brakowało przedstawicieli płci nieładnej.
- Na jaja Merlina...! – sapnęła, bo świat zawirował, a schody złośliwie uciekły spod stóp. Zjechała na dół w tempie ekspresowym, piszcząc przy tym, jakby ktoś ją obdzierał ze skóry. Zatrzymała się dopiero w pobliżu stołu, którym, z trudnych do zinterpretowania powodów, zagrodzono klatkę schodową. Siedziała przez chwilę, usiłując dobudzić myśli, a potem, gdy wreszcie światełko zapłonęło na końcu tunelu, zerwała się na równe nogi. Była zła. Bardzo zła. A do tego straszliwie chciało jej się pić.
- O, już wstałaś? – zdziwiła się Smagliczka, nie odrywając wzroku od gazety. – Dopiero dwunasta.
- TA dwunasta? – upewniła się na wszelki wypadek. – Czy masz na myśli dwudziestą czwartą?
- Dwunasta – powtórzyła Smag ze stoickim spokojem. – Podejrzewam, że łakniesz kawy...
Już po chwili nektar bogów parował w kolorowych kubkach, a anielski zapach wypełniał całe pomieszczenie, wciskając się w najmniejsze szczeliny. Można więc było spodziewać się nalotu gości, którzy siódmym zmysłem wyczuwali, gdy ktoś przygotowywał kofeinową ucztę. Nawet, jeżeli będę zimnym, zielonym trupem, mawiała Hekate,to i tak nie przestanę pić kawy. Wszystko przez tego dupka, Malfoya..! Inne Lunatyczki myślały podobnie - nałogi rozprzestrzeniały się w Dziupli przerażająco szybko, a o odwyku nikt jakoś nie wspominał.
- No dobrze – Hekate obudziła się całkowicie; zdziwionym spojrzeniem otaksowała knajpę. – A teraz powiedz mi, co się dzieje. Przecież tu od lat nikt nie sprzątał! Lubiłam te poduchy kurzu... no wiesz, ta, która leżała na szafie grającej, miała na imię Bernard...
- Mogę nie skomentować...? – Smag spojrzała na szefową z dezaprobatą. – Nic się nie dzieje – dodała po chwili. – Po prostu Aurora wychodzi za mąż.
Kubek w wyszczerzone krówki wylądował na podłodze i rozbił się z trzaskiem. Hekate nawet tego nie zauważyła; dopiero po dłuższej chwili machnęła różdżką, mrucząc „reparo”. Była zdziwiona. Nie, nie zdziwiona, raczej w ciężkim szoku! W pewnym momencie pomyślała nawet, że to jakiś bardzo niesmaczny sen, z gatunku tych, które śnią się zazwyczaj nad ranem. Niestety widmo Smagliczki nie rozpływało się w niebycie, a kawa – czy może raczej jej smętne pozostałości, dogorywające na posadzce – pachniała całkiem realnie.
- Żartujesz...? – zapytała z nadzieją. – Robisz mnie w bambuko...? – nadzieja gasła z sekundy na sekundę. – Nie, mówisz całkiem serio... – Hekate westchnęła ciężko, jakby właśnie przygniótł ją mebel o gabarytach szafy trzydrzwiowej z lustrem, i umilkła.
- Nie zapytasz, kto jest szczęśliwym narzeczonym? – Smagliczka uniosła brwi do góry. Hekate nie wiedziała tego na pewno, ale podejrzewała, że współlokatorka z trudem powstrzymuje wybuch śmiechu.
- Nie – mruknęła w końcu. – Wcale nie jestem ciekawa.
*
- Super, będzie przynajmniej powód, żeby wypróbować tę nową... jak jej tam... choinkówkę – w głosie Merrik nie było ani krzty entuzjazmu. – A jesteś pewna?
Ceres skrzywiła się nieładnie.
- Szefowa rzuca się, jakby miała zamiar roznieść w drzazgi całą knajpę, a do tego rozmawia z krzesłami. Tak, jestem pewna.
W milczeniu sączyły kawę, humory miały cokolwiek zwarzone.
- Czyli jednak ją rzucił. Cholerny Malfoy... – Merrik bawiła się kostkami cukru. – Myślisz, że choinówka wystarczy..?
- Ze trzy beczki może i tak – Ceres wzruszyła ramionami. - Trzeba powiedzieć Jo, żeby się sprężyła z produkcją.
*
Yadire wiedziała, że miała o czymś pamiętać, ale gdy tylko wyszła na zewnątrz, prozaiczne sprawy wyleciały jej z głowy. Było przepięknie! Śnieg otulał drzewa i skrzył się tak bardzo, jakby ktoś mu za to płacił. Sople przystrajały Dziuplę ostrą koronką, a sikorki ćwierkały zawzięcie w karmniku, kłócąc się o kawałek słoniny... albo chińczyka - Yadire skrzywiła się lekko, baśniowy nastrój prysł. Jo niedawno wróciła z polowania. Cokolwiek szarpały ptaki, najprawdopodobniej przed godziną żyło jeszcze i cieszyło się niezłym zdrowiem.
- Jo? – podeszła do drewnianej budy, w której Joan miała swoją „pracownię”, czy może raczej skrzyżowanie gorzelni, mordowni i burdelu. Przezornie nie zajrzała do środka, wolała nie ryzykować. Calamity zwykle najpierw rzucała nożem, a dopiero potem pytała – kto tam.
- Czego? – w głosie nie było zachęty. – Czego mnie się łeb zawraca, ja się pytam?
- Szefowa prosi o choinówkę. Dużo, dużo choinówki. Zdaje się, że mamy jakąś ważną okazję...
- To już dziesiąta w tym tygodniu – Jo wyszczerzyła zęby w namiastce uśmiechu. – A cóż to tym razem? Święto Sosnowej Igiełki, czy Uroczysta Kolacja Z Okazji Zakupu Nowych Rękawiczek?
- Ceres mówiła coś o wymordowaniu całego męskiego rodu... przynajmniej tak zrozumiałam, bo mieszała francuski z rosyjskim. Aa – ucieszyła się. - Było jeszcze coś o świniach, które nie są w stanie wziąć odpowiedzialności za własne czyny i o... Nieważne. Dużo sformułowań anatomicznych.
Joan wpatrywała się w Yadire tak, jakby zobaczyła ją po raz pierwszy w życiu. A potem pacnęła się po udach, aż klasnęło.
- Czyżby nasza szanowna arystokratka była w ciąży...?
*
- Trzeba zbić kolebkę – powiedziała Meg z namaszczeniem. – I kupić pieluchy. To nie zabawa, w końcu przybędzie do nas mała kruszynka, puci-puci, dzieciątko najmilsze!
- Puci-puci – powtórzyła Jo, wycierając nóż skrajem koszuli. – Kolejna morda do wykarmienia. Czy wy myślicie, że chińczyki rosną na drzewach? Skąd mam wytrzasnąć mięso, hę? Z Paragwaju?
- Eee, takie dziecko, to chyba nie je zbyt dużo – szepnęła Yadire. – Da mu się trochę Ognistej Whisky...
- ... z mlekiem – dokończyła Meg sarkastycznie. – A potem nas zamkną w kiciu za morderstwo. Czy wyjście naprawdę nie widziały w życiu małego dziecka, puci-puci...?
- Nie – oświadczyły zgodnie. Meg chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zrezygnowała. Machnęła tylko ręką i poszła na poszukiwanie desek odpowiednich na kołyskę.
*
- Ktoś umarł? – zdziwiła się Kira, bo gdy tylko weszła do knajpki, rzuciła jej się w oczy sterta desek, które ktoś ułożył pod ścianą. – Robimy trumnę?
- To pewnie dla Rachel, stara musiała jej się znudzić. Wiesz, z tymi wampirami, to nigdy nic nie wiadomo... – Zaheel zdjęła baranią czapkę i z ulgą odwiesiła kożuch na miejsce.
- Mam złe przeczucia – Kira nie była do końca przekonana. – Tu się zdarzyło coś niedobrego!
*
- Wypijmy za Aurorę, niechaj spoczywa w pokoju! – Jo do dna wypiła swoją porcję choinówki.
- Niechaj spoczywa! – zawtórowały pozostały Lunatyczki.
Tymczasem Aurora stanęła właśnie w drzwiach w charakterze śnieżnego bałwana – gruba warstwa puchu, który zresztą błyskawicznie się skroplił, pokrywała jej płaszcz i czapeczkę. Cicho, żeby nie przeszkadzać zebranym, zdjęła buty i odwinęła szalik chroniący twarz aż po nasadę nosa.
- Jej duch zawsze będzie z nami! – pisnęła Yadire. – Patrzcie, a nie mówiłam?
Wszyscy spojrzeli w kierunku drzwi.
- Ceres, nie denerwuj się, w twoim stanie... – rozczuliła się Meg.
- Jakim stanie...?
- A wiecie, że jak ktoś umrze przed własnym ślubem, to potem straszy na rozdrożach? – zapytała Smagliczka od niechcenia.
- Jakim znowu ślubem? To ona miała wyjść za mąż? – dopytywała się Kira. – Co za nieszczęście!
- Ciekawe za kogo... Ceres, kto jest ojcem dziecka? – nie wytrzymała Jo. – No nie bądź świnia, powiedz!
- Jakiego dziecka? – Aurora, zaskoczona wrażeniem, które wywołała, usiadła przy stole, i nalała sobie choinówki, żeby nawiązać ze współlokatorkami nić porozumienia.
- Nawet po śmierci ciągnie wódkę jak szewc pod kioskiem - Joan uderzyła ją w plecy. – Moja szkoła! Zaraz... – zorientowała się nagle. – Ona nie jest trupem. Trupy nie mają spoconych pleców!
Zapadła cisza, którą przerywał tylko skowyt miniaturowych wilkołaków, domagających się kolacji. Aurora zerkała to na Kirę, to na Smagliczkę, to na szefową, i niczego, ale to niczego nie mogła pojąć. Dopiero gdy jej wzrok zahaczył o wypucowaną posadzkę i wolne od kurzu meble, doznała nagłego olśnienia. Wszystkie puzzle wróciły na właściwe miejsca.
- No tak – parsknęła śmiechem. – Człowiek raz weźmie się za porządki, a świat od razu staje na głowie!
koniec
ps. Dziękuję za bardzo, ale to bardzo przyjemny fikaton! <ściska współuczestniczki>
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 19:46, 30 Gru 2007, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Sob 16:05, 29 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Cytat: | no wiesz, ta, która leżała na szafie grającej, miała na imię Bernard... |
O matko, skąd ja to znam XD
Cytat: | Aurora wychodzi za mąż. |
Zbaraniałam, kwiknęłam i fikłam koziołka.
Hekate, ten fik(???) jest majstersztykiem. Tylko na początku jest mały błąd ("była zła. Bardzo zła), ale poza tym... No, widać, że Szefowej znudziła się racjonalna strona życia
Cudne!
PS. Przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego, ale jakoś tak... umysł mi jeszcze nie wszedł na wyżyny.
Ostatnio zmieniony przez Natalia Lupin dnia Sob 16:06, 29 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:39, 29 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Jesteś zua.
<ómarnięcie totalne>
Ik, kawa, Malfoy, kawa, ik. Ik. Sprzątanie. Ik. <nie szyje>
Przepraszam za nieskładność komentarza. Wysiadłam po tym, jak się dowiedziałam, że wychodzę za mąż. I nie wstałam. <włazi do trumny i chowa obok siebie choinkówkę>
|
|
Powrót do góry |
|
|
merrik
złyś
Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 1362
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bydgoszcz
|
Wysłany: Sob 17:29, 29 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
<kwika ze śmiechu>
Hekaciu droga, Szefowo kochana!
Zeszłam na zawał serca. I turlam się ze śmiechu po pokoju.
Świetniaste:)
<cap choinówkę>Ja niby bez entuzjazmu do choinówki?<zerk na choinówkę> No może i racja...xPP
Świetne naprawdę;]
ómarłam;]
Cytat: | A potem nas zamknął w kiciu |
bez "ł" ^^(:
Ostatnio zmieniony przez merrik dnia Sob 18:14, 29 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Sob 1:48, 22 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
No to dzisiaj wklejam ostatnia. Glurpf. Pewnie jest dużo literówek, wybaczcie i wyszukajcie, jakby co.
FIKATON WIOSENNY
Prompt: pierwszy
Tytuł: DWA ŚWIATY
Fandom: potterowo
Bohaterowie: Danny O'Neil, Rudolf Lestange i inni
Ilość słów: 1664
Już pierwszego dnia doszedł do wniosku, że kurtka jest przeciwdeszczowa tylko z nazwy. Nie byłby bardziej mokry, gdyby przemieszczał się wpław, strugi deszczu uderzały o pokład tak intensywnie, jakby miały swój osobisty interes w zatopieniu „Elizy Jane”. Fale miotały łodzią jak skorupką orzecha, chociaż była porządnym kutrem, jednym z lepszych w Killybegs. Danny nie cierpiał wprawdzie na chorobę morską, ale kołysanie i tak porządnie dawało mu się we znaki – ku uciesze wuja i jego pomocników, kolana uginały się pod nim jeszcze wówczas, gdy po kilku godzinach harówki znaleźli się na lądzie. W końcu rudy Sean, jakaś rodzinna piąta woda po kisielu, zlitował się nad kuzynem i przerwał kpiny, a nawet wsunął mu do kieszeni trochę drobniaków.
- Chrzest bojowy za tobą, idź na rum, dobrze ci zrobi – powiedział z sympatią. – Nie martw się, szybko przywykniesz.
Danny szczerze w to wątpił, ale przytaknął i uśmiechnął się krzywo. Pomysł wakacyjnej pracy w charakterze rybaka, z początku tak ponętny, teraz wydawał mu się strzałem kulą w płot. Niestety, nie wypadało zrezygnować. Przynajmniej nie po pierwszym dniu. Wuj z pewnością śmiertelnie by się na niego obraził, a pół Irlandii plotkowałoby na temat „tego O’Neila”, który nawet sieci porządnie nie umie zarzucić.
Trzeba było zacisnąć zęby i wytrzymać, no... przynajmniej tydzień. A potem wymyślić sprytny wykręt i wrócić do Dublina – nawet wycieranie garów w spelunie Brodacza Moore’a wydawało się lepszą opcją, niż wieczna siąpawica i zdechłe ryby od rana do nocy.
Zły, mokry i zziębnięty dotarł do przybytku, który bardziej przypominał barak sklecony na poczekaniu, niż porządny dom. Szyld, trzeszczący przeraźliwie i nadgryziony przez rdzę, obwieszczał zainteresowanym, że tu właśnie znajduje się „Tawerna Pod Łososiem”. Zaiste, cóż za oryginalna nazwa, pomyślał, po czym wkroczył do środka. Od razu zamroczył go papierosowy dym i głośna muzyka, delikatnie mówiąc – nie najwyższych lotów.
Zamówił herbatę z rumem i nie zdziwił się zbytnio, gdy barman postawił przed nim ogromny kubek pełen rumu doprawionego herbatą. Usiadł w kącie i przez chwilę bezmyślnie przyglądał się mężczyznom, którzy grali w karty, przeklinając przy tym tak, że nawet jemu, wychowankowi dublińskich ulic, więdły uszy. W końcu ocknął się i zaczął szperać w kieszeniach – tak jak spodziewał, list był całkowicie mokry.
- Stary, jesteś geniuszem – mruknął z ulgą, gdy rozłożył kartkę na blacie stołu. Litery były dobrze widoczne, Rudolf musiał użyć nieścieralnego atramentu. Trudno powiedzieć, czy przewidział, w jakiej sytuacji może znajdować się jego przyjaciel, czy może po prostu w rodzinie Lestrange wszystkie listy pisano takim atramentem – w każdym razie dobrze się stało, jak się stało, tym razem los wiedział, co robi.
Danny łyknął herbaty i zaczął czytać.
Wielce Szanowny Panie O’Neil!
Wyjściowa szata robi ze mnie błazna, aktualnie przepraszam nawet krzesła, gdy przypadkiem któreś potrącę, więc nie dziw się, że zaczynam oficjalnie i z pompą. Wszystko przez ciotkę Hortensję. Ciotka Hortensja jest przyczyną i skutkiem, aż dziw, że jeszcze nie połyka ogona jak wąż Uroboros. Ale chyba muszę zacząć od początku, bo widzę – oczyma wyobraźni, a to wystarczy – Twój kpiący uśmieszek: „Tak, tak, jaśnie panicz Lestrange znowu bajdurzy trzy po trzy, pewnie przesadził z koniakiem”. Otóż nie, wyobraź sobie, byłem dzisiaj grzeczny. Jak nigdy przedtem.
Obudzono mnie brutalnie o szóstej – przyznam się, że z początku myślałem, że to osiemnasta, w taką ewentualność prędzej bym uwierzył, ale nie, okazało się, że jak najbardziej szósta rano. Służąca była na tyle przewidująca, że przyniosła dzbanek kawy, dzięki czemu nie połamałem sobie nóg, schodząc pół godziny później na dół, do salonu. Ojciec, już w pełnym umundurowaniu – nigdy nie zrozumiem tego sentymentu do militariów – siedział w fotelu i czytał gazetę. Przysiągłbym, że trzymał ją do góry nogami, nie mam jednak dowodów, bo nie zdążyłem sprawdzić; gdy wszedłem, błyskawicznie oderwał się od lektury. Matkę zauważyłem dopiero po chwili, stała w kącie pokoju, przy oknie. Najwyraźniej była czymś mocno wzburzona.
- Rudolfie - nie pamiętam, żeby ojciec kiedykolwiek użył zdrobniałej formy mojego imienia. – Wieczorem urządzamy przyjęcie.
Miałem ochotę zapytać, czy to jedyny powód, dla którego kazano mnie zbudzić o tak barbarzyńskiej porze, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Patrz, słuchaj i niczemu się nie dziw – oto moja dewiza, która jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.
- Zdążymy wysłać zaproszenia? – zapytałem tylko z uprzejmym zainteresowaniem.
- Już wysłane – usłyszałem. – Sowy latają od czwartej.
Wtedy wybuchła matka.
- To skandal. Skandal – powtarzała, falując obfitą piersią (wiem, że to nie przystoi, ale nie mogłem się powstrzymać). Oczywiście, Hortensja jest twoją krewną, należy jej się szacunek, niemniej jednak powinna wcześniej nas zawiadomić. Tego wymagałaby uprzejmość. Bo pomyśl, jak my teraz wyglądamy...? Zaproszenia po nocach, potrawy nie przygotowane, muzycy nie zamówieni... Będę zdziwiona, jeżeli nie opiszą tego w „Proroku”.
- Ciotka Hortensja przyjeżdża – skonstatowałem odkrywczo. – Cudownie. W takim razie odwiedzę Regulusa, jestem przekonany, że państwo Black nie odmówią mi gościny.
- Ani się waż – wysyczał ojciec, a wiedz, że jeżeli chce, bywa bardzo przekonujący. – Bo cię wydziedziczę i będziesz do końca życia udzielał kredytów.
Jak się domyślasz, kariera bankowca nie jest szczytem moich marzeń, nie zostało mi więc nic innego, jak tylko się podporządkować. Wzruszyłem ramionami, wyrażając tym samym bezbrzeżną obojętność. Bo w gruncie rzeczy było mi wszystko jedno, czy ciotka Hortensja przyjedzie, czy nie – oczywiście, jej wizyty nigdy nie należały do przyjemności, ale z drugiej strony...
Przyjęcia bywają zabawne.
Ponieważ wybieg z odwiedzinami u Blacków się nie powiódł (dowiedziałem się zresztą, że zaproszenia zostały wysłane i do nich, wymówili się jednak wcześniejszymi zobowiązaniami), uznałem, że jestem skazany na uroki rodzinnego łona. W salonie burza wisiała w powietrzu, więc pod byle pretekstem wymknąłem się do stajni.
Prawdopodobnie sławetna postać ciotki Hortensji zaczyna cię intrygować – to się dobrze składa, bo podczas porannej przejażdżki (zupełnie nie rozumiem jak możesz nie jeździć konno) dużo o niej myślałem. Właściwie trudno powiedzieć, w jakim stopniu ta szanowna matrona jest spokrewniona z moim ojcem, tego nie wie chyba sam ojciec i nigdy się do tego nie przyzna. W każdym razie mówi do niej „ciociu Hortensjo - chociaż, na Merlina, powinien raczej zaniechać zdrobnień, skoro nawet mnie nimi nie obdarza - i od czasu do czasu gości w swoim domostwie. Oczywiście w najlepszym pokoju z widokiem na ogród, ciotka nie zniosłaby, gdyby ktoś mieszkał lepiej od niej.
Chyba się domyślasz, skąd to wszystko. Ależ tak, chodzi o pieniądze, bo – mój drogi Dublińczyku – ciotka Hortensja jest okropnie, obrzydliwie wręcz, bogata.
I bezdzietna.
Miała trzech mężów, których imion nie pomnę, dawno pomarli i dobrze im tak, zgredom. Podejrzewam zresztą, że ich życie nie było usłane różami (ciociunia potrafi każdego wpędzić w czarną rozpacz), wiec może lepiej się stało, że jeden spadł z konia i złamał kark, drugi powiesił się na klamce, a trzeci przez pomyłkę wypił eliksir na porost włosów. Hortensja została sama z cudownie potrojoną fortuną i od tego czasu włóczy się po świecie, zwiedzając zagraniczne hotele. Będąc w Egipcie, piramidy widziała tylko na bohomazie, który wisiał w pokoju, bo cierpiała na lumbago i cały miesiąc zażywała zdrowotnych masaży. Natomiast w Paryżu nabawiła się zapalenia spojówek i, biedaczka, podczas gry w brydża musiała korzystać z pomocy lokaja.
Bo, musisz wiedzieć, z ciotki Hortensji jest zapalona brydżystka; podobno kiedyś przegrała w karty własnego męża, biedak musiał się „wykupić” honorowym pojedynkiem. Oczywiście nikt tego potwierdzić nie może, ale ja chętnie uwierzę we wszystkie tego typu pogłoski.
Już w południe kucharka zemdlała z przepracowania i ledwo udało nam się ją docucić. Musiałem fiuknąć do restauracji i zamówić potrawy u mistrza Tiocillego, który zanim zgodził się przygotować przyjęcie, zaklął w co najmniej siedemnastu językach. Włącznie z węgierskim. Tylko cud sprawił, że nie parsknąłem śmiechem – jestem dumny z własnego opanowania! Spróbowałem nawet naszkicować Ci na marginesie poczciwą gębulę naszego Italiano, ale musiałbyś zobaczyć go „na żywo”, żeby w pełni docenić siłę mojego charakteru.
Gdy wróciłem do domu...
- Hej, ty, postawisz kielycha?
Danny z trudem oderwał się od listu Rudolfa, ten świat, tak daleki, a jednocześnie tak bliski, całkowicie go pochłonął. Dopiero po chwili dotarło do niego, że mężczyzna w zielonej bluzie najwyraźniej czegoś od niego chce; śmierdziało od niego rybami i szczerym pragnieniem awantury.
- Słucham? – popatrzył na niego trochę nieobecnym wzrokiem. – Co pan mówił?
Facet zmarszczył brwi.
- No co ty, koleś, nie słuchasz starszego? Natychmiast przeproś! – wyciągnął rękę i zmusił Danny’ego do wstania, w pewnej chwili chłopak zawisł nawet kilka centymetrów nad ziemią, podtrzymywany siłą muskułów rybaka. Kubek z herbatą spadł na podłogę, rozbijając się w drobny mak, a list zniknął pod stołem.
Powrót do rzeczywistości był nieprzyjemny – Danny z trudem łapał oddech. W głowie wybuchła wściekłość, czysta, dodająca energii. Gdyby nie list, który tak bardzo go zaabsorbował, nigdy nie dopuściłby do podobnej sytuacji, albo – gdyby nie dało jej się uniknąć – błyskawicznie by kontratakował. Nie na darmo wychowywał się w najgorszych dzielnicach Dublina, tych magicznych, i tych mugolskich do szpiku kości, znał wiele sztuczek. Ale tym razem dał się zaskoczyć. Jak ostatni patałach.
W tawernie się zakotłowało, nadszedł czas na kolejny punkt programu, czyli „zapasy sportowe z udziałem rekwizytów”. Krzesło przefrunęło przez całe pomieszczenie i uderzyło w drzwi, otwierając je na oścież.
- Przeproś – żądał rybak coraz uporczywie, dusząc Danny’ego. – Prze-proś...!
Wtedy ktoś na nich wpadł i zaklął szpetnie. Zdezorientowany mężczyzna poluźnił uścisk, a Danny, korzystając z okazji, wyrwał się i rzucił na ziemię. Stół wydawał się całkiem niezłą barykadą.
Był tam. Fragment listu - reszta została prawdopodobnie stracona bezpowrotnie, awanturnicy wdeptali ją w posadzkę. Zupełnie odruchowo wyciągnął rękę po ten strzęp kartki i spróbował odcyfrować słowa:
... się od niego uwolnić. Musieliśmy wezwać dorożkę i wepchnąć go do niej siłą; ciągle powtarzał, że nie lubi porzeczek i „Hannibal ad portas est”, chociaż doprawdy nie mam pojęcia, skąd mu się wziął ten nieszczęsny Hannibal, a do tego przy bramie. Może zobaczył stróża, który właśnie zamykał furtę..?
Byłem tak zmęczony, jakbym sam jeden dźwigał na plecach skarby Sezamu, plus rynsztunek czterdziestu rozbójników. I tak trzeźwy, jak wypchana skóra dzika, szpecąca salon rodowego domiszcza. Nie doszedłem nawet do pokoju, usadowiłem się na kanapie i momentalnie zasnąłem.
Tak to bawiliśmy się na przyjęciu urodzinowym ciotki Hortensji, bez ciotki Hortensji, która była uprzejma spóźnić się na pociąg.
Ukłony:
Rudolf Lestrange
Ps. Koniecznie napisz, co z tymi rybami, bo umieram z ciekawości.
koniec
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pon 15:17, 24 Mar 2008, w całości zmieniany 11 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki
Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nibyladii
|
Wysłany: Sob 10:00, 22 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Uśmiechnęłam się przy tym opowiadaniu. Chyba po raz drugi w życiu nie ma w opowiadaniu strasznego i grubowatego Rudolfa, tylko normalny człowiek. A co do błędów to:
Cytat: | Był tam. Kawałek listu Regulusa – reszta prawdopodobnie została stracona bezpowrotnie |
Chyba raczej Rudolfa
Reszt nie zauważyłam, zresztą nie bardzo szukałam.
Lubię Danny'ego, chociaż moze to przez moją nieuwagę, ale nie powiedziałabm, że znał się tak dobrze z Lestrangami, a bynajmniej jednym z nich. Ma w sobie trochę takiej łotrzykowości, ale i bardzo dużą dozę przystosowania się do warunków na około. Życie;) Podobają mi się odniesienia do literatury to tak mądrze brzmi, ale za każdym razem jest to tak wycelowane, że nie dało by się teraz tego wysupłać z tekstu.
Szefowo co ja poradzę, że poprostu uwielbiam twojego Rudolfa za to tylko, że jest jaki jest. Zmiłą chęcią bym jeszcze poczytała coś o nim
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 10:47, 22 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Popłakałam się ze śmiechu. *ociera łzy*
Zacznijmy od Daniela, który postanowił pobawić się w rybaka. Iiik. Ori naprawdę nie czytała wielu rozbójnickich, pirackich książek, ale i tak to czuje. Te wszędobylskie, cuchnące ryby, bar o ambitnej nazwie. Ik. I pośrodku tego Daniel O'Neil. *martwa jako ryby, zagrzebuje się w ich stosie* To dla mnie równie zabawne, jak nienapisany epilog Forstera do "Maurycego", gdzie Maurycy i Scudder żyją i szczęśliwie spółkują jako drwale.
I list od Rudolfa (w jednym miejscu jest błąd, napisałaś "list od Regulusa" zamiast Rudolfa). Tak, istotnie dwa światy. Uwielbiam Rudolfa i jego ojczulka w mundurze. I ciotka Hortensja! Przepraszam, czysty, kwikogenny zachwyt.
Mru.
|
|
Powrót do góry |
|
|
merrik
złyś
Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 1362
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bydgoszcz
|
Wysłany: Sob 11:51, 22 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
I co ja mogę dodać, skoro Zee i Ororka powiedziały już wszystko?
Genialne Szefowo, jak zwykle:)
i kwikogenne. ómarłam ze śmiechu.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Sob 19:24, 22 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Prompt: drugi
Tytuł: MALARZ
Fandom: potterowo
Bohaterowie: Remus Lupin i jego ojciec. Wirtualnie Dan O'Neil.
Ilość słów: 1412
...wyczyn jak z kart „Odysei”! Nawet teraz nie jestem pewien, czy mój list Cię znajdzie – może właśnie płyniesz do Afryki, albo wędrujesz przez lasy deszczowe Amazonii? Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę, sam prawdopodobnie nie ruszę się z Londynu aż do połowy sierpnia. Lubię pracę w redakcji (chociaż jak na razie pozwalają mi tylko parzyć kawę i redagować nekrologi), ale miasto zaczyna mnie męczyć, chciałbym spakować plecak i powędrować przed siebie, jak najdalej od ludzi. Kto wie, może uda mi się wyrwać choć na tydzień, oczywiście o ile fundusze pozwolą...? Gdy jest naprawdę źle, a bywa źle coraz częściej, bo Tata w kiepskiej kondycji, to zamykam oczy i wyobrażam sobie zielone brzegi Irlandii, albo ruiny zamku gdzieś w Szkocji, przyklejone do zbocza. Oddycham świeżym powietrzem przesiąkniętym nocą i...
Trzasnęły drzwi wejściowe. Remus przerwał pisanie i przez chwilę nasłuchiwał; kroki ojca zadudniły na schodach.
- Nareszcie – mruknął do siebie i odłożył pióro.
Odkąd matka wyjechała do kuzynki Betty, ojciec nie umiał sobie znaleźć miejsca, tym bardziej, że niedługo miała się odbyć wystawa. Jednego dnia włóczył się po mieście, nie wiadomo gdzie i z kim, a kiedy indziej siedział w swojej pracowni zamkniętej na cztery spusty, i odmawiał kontaktu ze światem zewnętrznym. Im bliżej wystawy – tym było z nim gorzej. Nie jadł, nie spał, odpowiadał półsłówkami, nawet nie mógł malować, wpatrywał się tylko godzinami w swoje obrazy. Czasem wpadał w szał i niszczył któreś z płócien, a chwilę później rozpaczał, jakby utracił najcenniejszą rzecz na świecie. Dogadanie się z nim wymagało coraz większego wysiłku.
Remus też nie czuł się najlepiej, balansował na granicy wytrzymałości psychicznej – nerwy ojca udzielały się i jemu, niepokój o niego podkopywał zdrowie. Bez przerwy myślał: „Czy już wrócił? Czy coś zjadł? Czy sobie przypadkiem czegoś nie zrobił...?” W pracy nie mógł się skupić, a przecież tak bardzo zależało mu na tych praktykach, połączonych z zarobkiem; w domu też nie umiał znaleźć sobie miejsca. Czytanie nie sprawiało mu przyjemności. W głowie czuł przeraźliwą pustkę, czarną dziurę, która wysysała z niego wszystkie soki życiowe. Jedyne, co go uspokajało, to listy – tylko one trzymały go jeszcze w pionie. Pisał często, oczywiście przede wszystkim do swoich przyjaciół, ale nie tylko. Szczególną satysfakcję sprawiała mu, na przykład, korespondencja z Danielem O’Neilem, chociaż Ślizgon nie był mu tak bliski jak Syriusz, czy Peter.
Ucichło. Ojciec najprawdopodobniej zamknął się w pracowni - istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że wyjdzie stamtąd przed świtem. Remus odetchnął z ulgą, z dwojga złego wolał te „godziny milczenia”, od nocnych włóczęg, których skutki były nieprzewidywalne.
Siedział przez chwilę w bezruchu, usiłując pozbierać myśli, a potem przeciągnął się i wrócił do przerwanego listu.
...i czuję się tak wspaniale, że mam ochotę tańczyć z radości. Niestety, te chwile złudzeń nie trwają zbyt długo, szara rzeczywistość szybko wraca na swoje miejsce. Gdybym tylko mógł, nigdy nie otwierałbym oczu...
Wystawa Taty za równy tydzień, mam nadzieję, że wytrzymam, że obaj wytrzymamy. Budzę się w nocy i myślę: to będzie wielka klapa. A następnego dnia jestem pewien sukcesu.
Jego obrazy naprawdę są niezwykle, przesiąknięte magią i tak nierealne, jak tylko nierealne mogą być marzenia. Światy, które kreuje, porywają kolorem i historią, toczącą się na oczach widza – bo musisz wiedzieć, że Ojciec zawsze opowiada jakąś historię, martwa natura, to nie dla niego! Na jego płótnach wszystko pulsuje i rwie się do życia, na twarzach faunów i nimf rozlewają się prawdziwe rumieńce emocji. Suknie furkocą na wietrze. Pomarańcze chciałoby się wyjąć z rąk namalowanej kobiety i natychmiast zjeść, ich smak z pewnością byłby najwspanialszym smakiem na świecie.
I dlatego się boję. Tego, że oni – ci wszyscy, którzy przyjdą do galerii z mocnym postanowieniem udawania koneserów – nie zrozumieją obrazów Ojca, nie pojmą jego geniuszu. Ktoś, kto nigdy nie żył w krainie fantazji, nie zrozumie magii, nawet, jeżeli jest czarodziejem i nieźle posługuje się różdżką. Dziwne, ale prawdziwe.
Chciałbym, żeby już była sobota, jestem bardzo zmęczony. Próbuję czytać klasyków, drażnią mnie jednak, szczególnie Cyceron, który wszystko widzi w czarno-białej tonacji. A tymczasem świat jest szary, wiesz? Nawet ten za oknem. Deszcz pada już od rana i nie zamierza przestać, ciekaw jestem, czy u Ciebie także... Nie. Nie wierzę. Na pewno tam, gdzie jesteś, świeci słońce, a kolory ściekają po brodzie jak sok – niezwykły sok namalowanych pomarańczy.
Muszę coś wyjaśnić, bo mam wrażenie, że widzisz mojego Ojca w nieco fałszywym świetle. Wiem, mogło to zabrzmieć niepokojąco, te rozstroje nerwowe, artystyczna bohema... ale w gruncie rzeczy nie ma chyba człowieka, który w mniejszym stopniu przypominałby cygana-modernistę. Już bardziej ja... Tata jest domatorem, lubi spokój, i patrzy na wszystko zza mentalnej szybki – tak mu wygodniej. Kiedyś próbował żyć jak człowiek interesu, szybko jednak doszedł do wniosku, że kariera i dobra doczesne, to nie dla niego. Zresztą spotkał Mamę. Od tamtej pory nie musiał się już więcej przejmować rachunkami za prąd – po prostu wręczał jej pieniądze, które dostawał za obrazy, i zapominał o sprawie. Nawet się nie zdziwił, gdy powiedziała, że jest czarownicą, przyjął to jak rzecz całkiem naturalną.
Miewał już wystawy. I nie denerwował się nimi, przyjmował wszystkie objawy zachwytu i krytyki ze stoickim spokojem. Fakt, to były raczej kameralne wernisażyki, dla przyjaciół, a nie dla obcych, ale niejeden malarz nawet w takiej sytuacji czuje się niepewnie. Myślałem, że teraz będzie podobnie i nawet nie umiesz sobie wyobrazić, jak bardzo zdziwiło mnie nerwowe zachowanie Taty. Z początku pomyślałem, że po prostu stresuje go pompa – tym razem zapowiadała się przecież wystawa z prawdziwego zdarzenia, zaproszono wielu znanych ludzi. Ale nie. On przecież nigdy nie dostrzegał tych, jak to mówił, doczesności, musiało więc chodzić o coś innego...
Zapatrzył się w okno. Deszcz malował wzorki na szybie; zmierzchało, ale już świeciły latarnie, rozświetlając ulicę i odrealniając ją jeszcze bardziej. Remus przypomniał sobie, jak bardzo smutne oczy miał ojciec, wtedy, gdy wrócił do domu całkiem przemoczony, w podartym płaszczu. Tak, jakby już nigdy nie miało zaświecić słońce.
... przeczytałem artykuł i ogarnęła mnie zimna furia. Miałem ochotę pójść do tego dupka, który nawet nie odważył się podpisać pełnym nazwiskiem, i porządnie go pokiereszować. Zrobiłbym to, uwierz, znalazłbym go nawet w mysiej dziurze, ale Ojciec położył mi wtedy dłoń na ramieniu i powiedział, że nie warto.
- A może on ma rację...? – dodał, a mnie ścisnęło się serce.
Przez jedną recenzję, napisaną zresztą po dyletancku, stracił wiarę w sztukę i we własne siły. Sam nie wiem, jak to się stało, to tak, jakby otworzyła się w nim jakaś furtka, dotychczas zamknięta na klucz. Zaczął szaleć. Nigdy nie szalał w tak... w tak desperacki sposób. Jak rozbitek, który nie widzi dla siebie deski ratunku.
Cieszę się, że Mama tego nie widzi, wyjechała jeszcze zanim rozpętała się afera z tym parszywym recenzentem. Okłamuję ją, że wszystko w porządku i mam wielką nadzieję, że nie wyczyta między literami fałszu.
Sam widzisz, Danny...
- Jesteś tu...? – Remus nawet nie zauważył, że drzwi są otwarte, dopiero znajomy głos poderwał go z krzesła. Pióro wypadło mu z dłoni i potoczyło się w kierunku okna.
Ojciec nie wszedł do pokoju, zajrzał tylko do środka, nie przekraczając progu. Na jego szczupłej twarzy malował się niepokój.
- Jasne, że jestem. Piszę list do Danny’ego, opowiadałem ci o nim...
- Tak, tak... – John Lupin pokiwał głową, chociaż najprawdopodobniej nie miał pojęcia, o kim mówi jego syn. – Chodź ze mną, chcę ci coś pokazać.
Pracownia znajdowała się piętro wyżej, na strychu, musieli więc wspiąć się po schodach, trzeszczących przy każdym kroku. Remus nie był na górze od czasu, gdy przeczytał feralny artykuł. Z minuty na minutę rósł w nim niepokój.
I ciekawość.
Drzwiczki, niewielkie, z surowego drewna pociągniętego tylko bezbarwnym lakierem, były uchylone. Ojciec wszedł pierwszy.
- No chodź, chodź! – poganiał. – Włączyłem światło!
Przywitał go znajomy zapach kurzu i farb. Rozejrzał się, ale zobaczył tylko te obrazy, które miały stanowić część wystawy; niektóre były już popakowane i przygotowane do transportu.
- Tutaj – ojciec się niecierpliwił.
Podszedł więc i... zamarł.
A potem roześmiał się z ulgą.
... bardzo się cieszę! Kamień spadł mi z serca! Tata z całą pewnością wraca do siebie, ta karykatura jest tego najlepszym dowodem. Pan X, który wprawdzie nie podpisał się pełnym nazwiskiem, ale za to zezwolił na publikację swojego zdjęcia, wygląda na niej... jak żywy. Powiedzmy. W każdym razie głowę ma prawie... ludzką. Musiałbyś to sam zobaczyć, bo mnie brakuje słów. Nigdy nie sądziłem, że z Ojca jest taka złośliwa bestia, talentu karykaturzysty mu nie brakuje.
Potem zjedliśmy razem kolację, po raz pierwszy od kilku tygodni. Jeszcze nie mogę uwierzyć, że może... może... będzie lepiej? Musi być lepiej, Dan, czuję, że kryzys minął, nawet deszcz już prawie nie pada!
To dobry znak.
Prawda...?
Pozdrawiam zza londyńskiej mgły:
Remus
koniec
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 14:30, 23 Mar 2008, w całości zmieniany 15 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Trilby
świtezianka
Dołączył: 06 Lis 2005
Posty: 1521
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: miasto z piaskowca
|
Wysłany: Nie 2:50, 23 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Hm, no na razie przeczytałam pierwsze, z listem od regulusa. Czuję się bardziej swojsko, ze nie ja jedna jednak jeszcze piszę fanfiki z Harrego Pottera
styl listu mnie absolutnie rozbroił, dawno mi się niczego tak dobrze nie czytało. I świetny motyw z ciotką Hortensją, która nie pojawia się na własnych urodzinach (och, muszę sama tak kiedyś zrobić )
Drugie udo zostawiam sobie na jutro, bo teraz już mi się niestety oczęta kleją.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pon 1:05, 24 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Prompt: trzeci
Tytuł: WE MGLE
Fandom: potterowo
Bohaterowie: Dan O'Neil, Regulus Black, Narcyza Black i inni.
Ilość słów: 1274
Jak się masz, łajdaku?
Nie piszesz, znaku życie nie dajesz, ożeniłeś się, czy co...? Dobra, dobra, wiem, spleen. Arystokrata bez spleenu jest jak zamek bez lochów – nie sądziłem jednak, że z tą dolegliwością łączy się też wtórny analfabetyzm! Nie udawaj zakichanego romantyka z problemami egzystencjalnymi, tylko rusz tyłek, idź po pióro i weź się do roboty! Bo jak nie, to naślę na Ciebie Rudiego, a tego możesz nie przeżyć. Sam wiesz, że wielce szanowny pan Lestrange jest w stanie nawet umarłego wytrącić z równowagi, szczególnie, gdy cytuje po łacinie kodeks prawny. Albo katechizm Lutra. Dlatego dobrze Ci radzę, nie podskakuj, albowiem azaliż wżdy możesz potem gorzko żałować.
Remus zapewne Ci doniósł (jakoś w to nie wątpię...), że już nie robię w rybach – teraz, uwaga fanfary, jestem drwalem. Na dodatek w jakieś zawszonej dziurze, której nie można znaleźć na żadnej mapie. Oczywiście mogłem się nie zaciągać na statek, taaak, mogłem nie płynąć do Kanady, i owszem, ale... Ale gdybym tego nie zrobił, to nie byłbym sobą, czyż nie?
Swoją drogą jestem chyba najgorszym drwalem, jaki kiedykolwiek przemieszczał się po tym padole, a moje nieszczęście polega na tym, że skończyła mi się forsa i muszę zarobić, żeby wrócić do domu. Nawet Merlin nie zaryzykowałby teleportacji na taką odległość! Krótko mówiąc – udupienie maksymalne. Następnym razem, jak mnie dopadnie takie podróżnicze natchnienie, to zamiast do portu, pójdę do knajpy urżnąć się w sztok – może porządny kac uratuje mnie przed głupotą.
Rejs mieliśmy, jakby to ująć, interesujący. A to dlatego, że kapitan Farell okazał się człowiekiem dosłownie i w przenośni magicznym. W przenośni, ponieważ niewiadomym sposobem wszyscy chodziliśmy jak w zegarku, robiąc dokładnie to, czego sobie życzył (wcale nie musiał podnosić głosu, wystarczyło, że spojrzał); dosłownie – ponieważ jest czarodziejem i na dodatek skończył Hogwart... jako Gryfon. Ciekawe, że nie uwierzył, gdy mu próbowałem wmówić swoją puchońskość... To była morowa scena! Miał wielką ochotę parsknąć śmiechem, ale nie wypadało, więc tylko chrząknął, zmarszczył brwi i odesłał mnie do kuchni. Odtąd morze oglądałem tylko przez okno, a i to tylko wtedy, gdy dobrze pokroiłem marchewkę.
Oczywiście przypłynęliśmy przed czasem. Nie znam się na magii morskiej, ale podejrzewam, że Farell sporo namieszał – żadnych sztormów, piękne słoneczko, wiaterek w odpowiednią stronę, plus znikające w tajemniczych okolicznościach mile. To cud, że nikt jeszcze nie wywąchał szachrajstwa! Stary pijak ma szczęście, gdyby wpadła na pokład jakaś komisja, przez dziesięć lat nie wyszedłby z pierdla. Z drugiej jednak strony, na porządny okręt by mnie nie przyjęli, więc czapki z głów, pijmy za zdrowie kapitana Edwarda Farella, największego...
- Tutaj się ukrywasz! Wszędzie cię szukam.
Regulus starannie złożył list i wsunął go do kieszeni. Potem spojrzał na kuzynkę, która – musiał to przyznać – wyglądała wyjątkowo ładnie w swojej skromnej, białej sukience z krótkimi rękawkami. W przeciwieństwie do Belli, nie lubiła wyszukanych kreacji, natomiast dobrze wiedziała, jak podkreślić urodę. Tego dnia, na przykład, zamiast zwinąć włosy w efektowny kok, splotła je w luźny warkocz, który dodawał jej dziewczęcego uroku.
- Coś się stało, Cissy? – zapytał. – Musiałem chwilę odpocząć od tego hałasu.
Roześmiała się cicho.
- Gdyby to usłyszała twoja matka, prawdopodobnie dostałby palpitacji serca. Hałas? To przecież najlepsi muzycy w Europie, nawet sobie nie wyobrażasz, jak trudno ich było sprowadzić! Papa nie tylko zapłacił im dwa razy tyle, ile normalnie dostają za koncerty, musiał im też zasugerować magicznym sposobem, że ich największym marzeniem jest podróż do Anglii. Nie tak łatwo dostać zezwolenie na ingerencję takiego stopnia (1), wiesz, że ostatnio ministerstwo zaostrzyło rygory...
- Wiem. I przepraszam, że odciągnąłem cię od gości, przecież to twoje święto.
Uśmiech na jej twarzy nieco przygasł. Spuściła oczy. Opanowała się jednak szybko i chwyciła Regulusa pod ramię.
- Cissy... – zreflektował się.
- Nic już nie mów – przerwała mu. – Masz rację, wróćmy do salonu. Z pewnością wszyscy się zastanawiają, gdzie się podzialiśmy.
Salon Malfoyów robił wrażanie nie tylko dlatego, że urządzono go ze smakiem. Od „opakowania” ważniejsza była „zawartość”, skomponowana z najznakomitszych przedstawicieli czarodziejskich rodów. Spotykano się tutaj co dwa tygodnie na koncertach, odczytach i wieczorkach poetyckich, które w rzeczywistości były tylko przykrywką – od czasu, gdy Czarny Pan doszedł do władzy, nikogo nie interesowała kultura. Za to rozmowy o polityce i ideologii nabierały szczególnego smaku, gdy towarzyszyły im dźwięki skrzypiec, albo subtelny alt znanej śpiewaczki. Regulus nie mógł znieść takiej obłudy. Wolałby, żeby krew pachniała krwią, a róże różami.
- O, nasze zguby się znalazły! – zaświergotała ciotka Lukrecja, dama przysadzista, prezentująca światu facjatę białą od pudru. – Gdzie go znalazłaś, Narcyzo?
- Pewnie zachciało mu się papieroska, ach, młodość! – rozmarzył się pan Bernard Grice, stary przyjaciel Malfoyów. – Ja wiem, wszystko rozumiem, też swego czasu wymykałem się z przyjęć...
- Co ty pleciesz, Bernardzie...!
Regulus miał ochotę przewrócić oczami, a najlepiej zdzielić ciotkę Lukrecję krzesłem, ale tylko skinął głową, godząc się na wersję Grice’a. Uśmiechnąć się nie zdołał, nie mogli przecież tego od niego wymagać.
Och, jak bardzo chciałby być teraz tam, gdzie Danny! Daleko od Malfoyów i Blacków, daleko od tego wielkopańskiego blichtru, który skrywa pustkę. Mógłby nawet ciężko pracować, byleby tylko choć na chwilę pozbyć się koszmarnego wrażenia, że jest częścią maszynerii, która zmierza donikąd.
- Przepraszam na chwilę, muszę zamienić słówko z Lucjuszem – powiedział stanowczo, i zanim zdążyli zareagować, uciekł. Cissy rzuciła mu niezadowolone spojrzenie, ale tym razem nie mógł, nie chciał wspierać kuzynki.
Sam potrzebował wsparcia.
... za to Mary jak najbardziej. Mówię Ci, miód, nie dziewczyna! Powinieneś ją poznać... albo lepiej nie, bo byś mi ją zbałamucił, nieodrodny bracie swojego brata. Stop! Zapomniałem, że to temat tabu. Niedługo, żeby nie urazić Twojej wrażliwej duszyczki, będę musiał posługiwać się samymi spójnikami...
Danny!
Nie mogę, nie mogę tak dłużej! Nie mam dokąd uciec, nie umiem, on... Syriusz.... ja tak nie potrafię. Wyjadę – dobrze, nie ma sprawy. Upiję się – czemu by nie? Ale to nie załatwia sprawy, bo to ja, ja sam jestem największą przeszkodą. Dla siebie. Na to nie ma lekarstwa, żadnej cholernej tabletki szczęścia, można sobie co najwyżej palnąć w łeb. A wiesz, co jest najgorsze? To, że wszystko wiem, rozumiem, analizuję w tę i z powrotem, zdaję sobie sprawę z własnej słabości i... i kończy się na wiedzy. Bo na działanie nie mam siły.
Uciekłem z przyjęcia, ha, bohaterski czyn. Potem będę się kajał, ale teraz siedzę na niegustownej kanapie w kwiaty i próbuję się otumanić, jeśli nie alkoholem, to chociaż miłością. Płatną. Ojciec się dowie, nie, on już o tym wie, wszędzie ma szpiegów. Może nawet sypia z tymi samymi dziwkami? Pewnie spędzę tydzień w piwnicy, a przedtem mocno oberwę – po ostatnim „seansie” rany jeszcze się nie zagoiły. Teraz się nie boję, teraz mi wszystko jedno, ale jak wytrzeźwieję, to... Jestem żałosny. Syriusz zaciskał zęby i milczał, ja natomiast po prostu się drę i błagam o wybaczenie. Tak bardzo, tak koszmarnie boję się bólu!
Powinienem ze sobą skończyć, wiem. Na to jednak też nie starcza mi odwagi. Mogę tylko tańczyć, jak mi zagrają – nie wierzę w cuda, to się nigdy nie skończy. Takie trwanie-nie-trwanie, jeszcze nie upiór, już nie człowiek. Sam. Ciągle sam. Sam, sam, sam!!!
Za mocno przyciskał pióro i atrament zalał kartkę.
Zaklął cicho, a potem wyrwał kolejny arkusz i zaczął pisać od początku. Jeszcze chaotyczniej, jakby rozmawiał sam ze sobą za pośrednictwem papieru.
- Mógłbyś się wreszcie mną zająć – dziewczyna, która do tej pory leżała na łóżku, zerwała się z miejsca i zaczęła krążyć po pokoju. – Słyszysz!?
- Nie drażnij mnie, Yvette – ostrzegł. – Muszę dokńczyć.
Prychnęła, sięgnęła po paczkę papierosów, i zniknęła na balkonie.
...zrobiłbym wszystko, żeby się od tego uwolnić. Chociaż na ułamek sekundy. Przecież ja nawet nie wiem, co chciałbym w życiu robić, do czego się nadaję! A może byłbym genialnym drwalem? Albo kucharzem..?
Zazdroszczę Ci, Dan. Tak bardzo, że chyba mógłbym Cię znienawidzić - to dlatego tak długo nie odpisywałem.
Przepraszam...
R. Black
koniec
(1) Przepraszam, ale nie mogłam sobie odmówić nawiązania do "Nocnego Patrolu" Łukjanienki.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pon 14:59, 24 Mar 2008, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|