|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Czw 13:38, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
/ze zrezygnowaną miną rozpoczyna reanimację Pusza/
Hekate, ty już więcej może nie pisz LOST.
XD
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Czw 13:57, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Dzień trzeci
Tytuł: MASKI
Fandom: LOST (uparta jestem, czyż nie? )
Występują: Sawyer i jego pochrzaniona osobowość
Spoilery: III seria. Ale do zrozumienia tekstu potrzeba tylko wiedzy, że Sawyer czeka na egzekucję, (z Innymi nie ma żartów!) która jest niemal pewna. Dla tych, co oglądali - 6 odcinek III serii, klatka, po scenie z Kate (mmm!), przed przyjściem Innych.
Ilość słów: 558
Prompt: ( I co, i co? Wybrnęłam, obeszłam prompta na około. HAHAHA!)
Pierwsza miłość z wiatrem gna,
z niepokoju drży,
druga miłość życie zna
i z tej pierwszej drwi,
a ta trzecia jak tchórz
w drzwiach przekręca klucz
i walizkę ma spakowaną już
Bułat Okudżawa
La bete humaine (1), już świta. Skąd te słowa, przecież nie znam francuskiego, nigdy nie byłem w Paryżu! A jednak przyszły do mnie teraz, jakby ktoś chciał w ten sposób podsumować moje życie. To prawda, najwyższy czas na podsumowania; żałuję tylko, że nie mam kartki papieru i długopisu - mógłbym spisać testament. Ha ha, jakbym faktycznie miał coś, czym mógłbym się z innymi podzielić... pomijając fakt, że chyba nawet nie chcę. Nigdy nie chciałem. Kochany pamiętniczku - z przyczyn wyższych, jedynie duchowy - prawdziwa ze mnie ludzka bestia; ktokolwiek to powiedział, miał świętą rację i chwała mu za to! Szkoda, że nie będę miał okazji wykrzyczeć tej prawdy z ostatniego piętra ekskluzywnego hotelu, gdzie szampan, truskawki i aspiryna. Bestia zdycha w klatce. Tak. Oby tylko Kate nie musiała na to patrzeć.
Wszystko zaczęło się tak dawno, że chyba nie jestem w stanie dokładnie określić czasu. Po prostu pewnego dnia odkryłem ją w sobie... Dlaczego „ją”, powinienem chyba użyć rodzaju męskiego: odkryłem jego, tego ja, który mnie uwiódł, a potem zostawił po sobie jedynie zewnętrzną skorupę. Musiałem ją wypełniać od nowa, bolało, każda taka zmiana cholernie boli... Byłem uroczym łobuzem, ale nie wiedziałem czym jest cynizm, a nawet, gdybym sięgnął po słownik, to nie zrozumiałbym ani słowa. Dobrze mi się żyło, bo usiłowałem nie myśleć. Maska idealnie przylegała do twarzy, nie miałem z nią większych kłopotów.
Potem było już gorzej, uroczy łobuz poszedł na wódkę i wrócił oszust, w pełni świadomy swoich zdolności manipulacyjnych. Do tej maski nie byłem aż tak przywiązany jak do pierwszej, za to ona za nic nie chciała mnie wypuścić ze swoich pazurów. Mścij się – mówiła. – Zemsta dobrze robi na trawienie. Zwykły oszust i złodziej, to nic! Kobiety lubią romantycznych obłąkańców.
Romantycznych?... Być może. Nie uwierzyłem, ale w tym wypadku nie liczyła się wiara, tylko działanie. A ja czułem się trochę jak skrzyżowanie Lucyfera z Robin Hoodem.
Moja ostatnia miłość wślizgnęła się przez dziurkę od klucza, tak, że z początku wcale jej nie zauważyłem. Wybrała metodę małych kroczków – jedna myśl, druga, trzecia... W końcu byłem już tak nasiąknięty cynizmem, że nie potrafiłem bez niego żyć. To było... jest... jak nałóg. Prochy przy mojej „ukochanej”, to dziecinna zabawka, którą można rzucić w kąt, gdy się znudzi. Ja nie mam tej możliwości, bo jeżeli odrzucę maskę, to nic mi już nie zostanie. Śmieszne, ale mam wrażenie, że faktycznie nie posiadam prawdziwej twarzy. Ktoś mi ją bezczelnie ukradł i muszę przyznać, że był dużo lepszym złodziejem ode mnie.
Chyba już za późno na wyrzuty sumienia. A może i nie, chociaż w tej materii jestem naprawdę kiepski, więc nie umiem odpowiedzieć jednoznacznie. Ciekawe, co też sobie myśleli ci wszyscy więźniowie, którzy w jakichś mrocznych lochach czekali na randkę z gilotyną... Może wmawiali sobie, że to tylko sen, z gatunku tych wyjątkowo paskudnych i męczących? Ja nie będę sobie niczego wmawiał – nałogowy oszust potrafi nabrać wszystkich, ale siebie niestety nie. W tym problem. Moje maski splątały się w jedną, groteskowo uśmiechniętą gębę i zdaje się, że z tym właśnie obrazem przed oczami przeniosę się na drugi świat. Chyba, że będę miał trochę szczęścia i okaże się, że po drugiej stronie niczego już nie ma.
- Sawyer, idą!!! – nieprzyjemna pobudka, kochanie, bardzo nieprzyjemna. Widzę. Ten typ ma w oczach żądzę mordu i obawiam się, że tym razem nie będzie happyendu.
La bete humaine skończy tak, jak powinna. Z kulą w czaszce.
(1)z fr. bestia ludzka. (powinno być w bete takie e z daszkiem, ale mi się nie chciało tutaj wkleić).Terminu użył Zola, konstruując teorię naturalizmu.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Czw 16:36, 28 Gru 2006, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Czw 14:02, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
/rzuca na stół podręczny zestaw do reanimacji i zaczyna czytać/
AD. (1)- aha, dziękuję ^^ Już miałam pytać.
Łoł. Zdecydowanie Sawyer, to jego styl i jego "pochrzaniona osobowość". Po raz pierwszy z mojej strony coś więcej dla niego niż akceptacja, a to dzięki tobie, Hekatko Taaak, tu Sawyer jest taki jak trzeba, idealnie dopracowany. Miodzio.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 14:08, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Szefowo, nie lubię cię
<strzela focha>
Ja się nie zgadzam na takie spojlerowanie, bo ja się nie mogę oprzeć poznaniu faktów z 3 serii, ueeee.
<wyje>
Bidny Sawyer.
A co do betes humaines - jeśli piszesz jako właśnie "les betes humaines" to używasz liczby mnogiej. Nie jestesm pewna rodzaju "betes", ale chyba jest żeńska, to lepiej użyć "la bete humaine".
W każdym razie - to było takie krótkie wtrącenie.
Bo tekst mi się podoba. O.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Czw 14:13, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Wymądrza się.
Ale nie jest powiedziane, że Sawyer zginął... Zginął?! Tak???
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 14:16, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Kto się wymądrza? JA?
No co ty, w życiu. Taka troszeczkę pseudofachowa porada
Ja chcęęęę 3 sezon, beee.
(następny tekst wam napiszę lostowo-sleszowy, )
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Czw 15:21, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Pewnie masz rację, Ori. Poprawię tę bestię, ale byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś sprawdziła to w jakimś słowniku, bo ja francuskiego tak jak Sawyer - nie w ząb!
Nie powiem nic na temat Saywera i jego przeżyć wewnątrzklatkowych. Ha! Męczcie się!
Edit. Poprawiłam. Tak chyba nawet lepiej wygląda.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 15:25, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Już, dla pewności sprawdzam - tak, rodzaj żeński - la bete humaine
Szefowo, jesteś gorsza niż Filch. To się nazywa sadyzm...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Czw 16:29, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Ta, jestem sssssadystką Ale sadystą pokazowym jest i Puszczyk - co to w ogóle za prompt? Od początku fikatonu chcę napisać coś na temat Sayida (Hekate rysuje serduszko przy tym imieniu), ale mi nie wychodzi... Buuu! Już się boję co też nasz fikatonowy szef wymyśli na jutro...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Czw 17:26, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
/fika koziołka w powietrzu/
To ja lecę męczyć Pusza. Sayid! Tak!
Auroro, przepraszam za to 'wymądrzanie' /korzy się/
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:47, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Och, faktycznie Pusz jest sadystyczny. Aż sie boję jutrzejszego prompta
(Nat, nie ma za co się korzyć, w tym faktycznie było troszkę wymądrzania się)
Ale Szefowa też jest sadystka, uee. To jest gorsze od pejczyków, uee, czytać, zachwycać się i jęczeć, że się chce obejrzeć...
|
|
Powrót do góry |
|
|
yadire
gryfonka niepokorna
Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Czw 18:56, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Sawyer... Kurde, akurat się też za niego wzięłam, ale gdzie mi tam się równać.
I choć Sawyera wielbię (choc w porównaniu z uczuciem do Szaruczka to to jeszcze pikuś ), to w tym duecie zdecudowanie stawiam na popieprzoną osobowość. Jego jedyna miłość - on sam.
Uroczy eogista, dziękuję Szefowo : )
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pią 13:50, 29 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Chciałam powiedzieć, że Sayid ewidentnie nie chce się dać napisać. A Shannon, to tylko i wyłącznie wina Ori
Dzień czwarty
Tytuł: WIELOGŁOS
Fandom: LOST
Występują: Shannon, jej rodzice, Locke i Muzyka
Spoilery: brak. Sam początek pierwszej serii.
Ilość słów: 1085
Prompt: 4. [link widoczny dla zalogowanych]
Wszędzie piasek. W każdym zagłębieniu ciała, we włosach, między zębami... Lubiła plażę, i owszem, ale TAM (czyli w prawdziwym świecie, o którym bała się myśleć, żeby przypadkiem znowu się nie rozpłakać), po kąpieli słonecznej zwykle można było wziąć odświeżający prysznic i położyć się na niezapiaszczonej kanapie. Wysmarować balsamem. A potem wsłuchiwać się we własną skórę, która z ulgą wchłaniała leczniczy preparat i stawała się tak gładka i miękka, jak jedwabny szlafroczek, w którym Shannon chodziła czasem przez cały dzień, nie zwracając uwagi na krytyczne uwagi brata.
To było tak dawno!... Słońce, drinki z palemkami i pełne aprobaty spojrzenia mężczyzn, których potrafiła owinąć wokół palca tak szybko, że już po kilku godzinach robili wszystko, o co ich poprosiła, a przy tym byli nieskończenie szczęśliwi.
Wszędzie piasek. Czuła jego smak w ustach i była coraz bardziej zdenerwowana. Musiało być bardzo późno; słyszała ciężkie oddechy współpasażerów tego feralnego lotu, pochrapywania i świsty. Jakaś kobieta, która leżała w pobliżu, szlochała przez sen i wykrzykiwała fragmenty zdań.
- Czemu się wreszcie nie zamkniesz? – Shannon marzyła o poduszce, takiej wielkiej, puchatej, którą można by zdusić ten niekończący się płacz. – Dlaczego nikt jej nie uciszy?
Boone spał twardo, zwinięty w kłębek. Nienawidziła go w tamtej chwili tak mocno, że chyba wszystkie siły życiowe skupiła właśnie na tym uczuciu. Nienawidziła, a jednocześnie była zazdrosna, że on śpi zmęczony całym dniem pracy, ona natomiast przewraca się z boku na bok i nie może się uspokoić. Chaotyczne myśli, ciche szepty sumienia, no i ten piasek!... Wszędzie. Nic dziwnego, że nie była w stanie zasnąć.
W pewnej chwili, między pochrapywania i jęki tej kobiety, która najwidoczniej straciła męża, bo ciągle wzywała jakiegoś Carla, wdarł się całkiem inny dźwięk.
- Nie powinno cię tu być – szepnęła Shannon i chyba sama nie wiedziała, czy ma na myśli siebie, czy tę cichą melodię, która tak dziwnie kontrastowała z plażą pełną śladów niedawnej katastrofy.
*
Dotyka klawiszy. Są chłodne i gładkie, lśnią w słońcu, które wpada do salonu przez lekko uchylone okno. Fascynują ją; cały instrument fascynuje, bo ma w sobie coś magicznego. Jak z baśni o nieszczęśliwej królewnie, która długie lata spędzone w zamknięciu umila sobie grą na fortepianie. Shannon wie, że nie ma takiej baśni w żadnej z pięknie ilustrowanych książek stojących na półce w jej pokoju. Jest jednak przekonana, że to tylko przeoczenie, bo przecież ta baśń naprawdę istnieje, chociaż Sabrina twierdzi, że Shannon ma źle w głowie i powinna zająć się wreszcie czymś pożytecznym.
Bardzo ostrożnie uderza w klawisze. Nie raz widziała, jak długie palce Sabriny biegają po tej biało-czarnej ścieżce, ale sama nie potrafi stworzyć Muzyki. Dźwięki są brzydkie, cały czar pryska. Shannon krzywi się nieładnie, jest zła. Biegnie do drugiego pokoju i wraca z mieczem, który wygląda jak prawdziwe dzieło średniowiecznych rzemieślników. Ojciec Shannon przywiózł go z jednej ze swoich zagranicznych wypraw.
Jest dla niej zdecydowanie za ciężki, przygniata do ziemi, utrudnia ruchy. Ale Shannon jest dzielna, jest teraz wojowniczką i musi pokonać smoka.
Fortepian jęczy, ale nie prosi o litość.
*
- Nie wytrzymam! – mruknęła i podniosła się z legowiska. Boone przewrócił się na wznak, ale całe szczęście się nie obudził. Odetchnęła z ulgą, bo nie byłaby chyba w stanie znieść kolejnej dawki troskliwych pytań przeplatanych wyrzutami. Cholerny świętoszek! Niech śpi jak najdłużej i nie wchodzi jej w drogę.
Melodia nie była głośna, ale ją doprowadzała do szału, więc postanowiła znaleźć tego wesołka, który urządzał nocne koncerty i zrobić z nim porządek. Wzięła ze sobą kij, tak na wszelki wypadek, w końcu trafili na dziką wyspę, a na dzikiej wyspie wszystko może się zdarzyć.
- Mała Shannon idzie walczyć z ludożercami – powiedziała do siebie. Zabrzmiało to tak komicznie, że parsknęła śmiechem, narażając się przy tym na nieprzyjemny komentarz ze strony jakiegoś mężczyzny. Nie zamierzała jednak wdawać się w dyskusje. Goniła Muzykę.
Nie miała ze sobą żadnego źródła światła. W ferworze walki zapomniała latarki, takiej małej, kieszonkowej, którą Boone zawsze nosił przy sobie. Całe szczęście księżyc świecił dość jasno i chyba tylko dlatego nie połamała sobie nóg na wystających korzeniach. Gdy drzewa całkowicie odgrodziły ją od plaży doszła do wniosku, że ta samotna, nocna wędrówka nie była jednak najlepszym pomysłem. Strach. Poczuła, że bardzo się boi i ma wielką ochotę urządzić pokazową scenę histerii.
Wtedy jednak melodia się nasiliła, tajemniczy grajek był tuż-tuż. Przez chwilę nie mogła się poruszyć, strach ją sparaliżował, ale ostatecznie wygrała ciekawość. Zacisnęła palce na kiju i ruszyła dalej.
*
- Dlaczego to zrobiłaś? – mordercze spojrzenie i szpony wbijające się w ramię. – Shannon, natychmiast odpowiedz! Adam – twarz ojca jak maska. – Adam, to się nie może tak skończyć! Na wszystko jej pozwalasz!
Wpatruje się w dywan, nie podnosi oczu. Dywan jest gustowny, wzorzysty, ale ona go nie lubi. Fantazyjne figury układają się w jej wyobraźni w stuokiego potwora, który śledzi każdy jej krok. To z pewnością jego wina. Jego. To on namówił ją do zniszczenia klawiatury.
- I jeszcze kłamie! – Sabrina miota się po pokoju; nie przypomina już tej dystyngowanej, eleganckiej kobiety, którą gra na co dzień. Teraz jest naga. Naga w swojej wściekłości.
Poza tym bardzo brzydka.
- Nie lubię Muzyki – mówi Shannon i zaciska wargi. – Nie lubię.
*
- Co pan tu robi? Co pan tu, do cholery, robi?! – krzyknęła, ale nie ze złości, raczej ze zdziwienia. Przed nią, na pniu drzewa, siedział ten łysy, zapamiętała, że nazywa się Locke. W dłoniach trzymał coś, co przypominało flet, a może zwykłą jakąś piszczałkę zrobioną z drewna. Przerwał grę, gdy wpadła na polanę, ale nie spuszczał z niej wzroku. Na jego twarzy, gębie mitycznego satyra, czaił się wszystkowiedzący uśmieszek.
- Co pan tu... – nie dokończyła, bo zabrakło jej tchu. Czuła się bardzo dziwnie, jakby nagle wpadła do jednej z tych baśni, które nałogowo wymyślała w dzieciństwie.
- Podkładam drugi głos – powiedział spokojnie. – Pomyślałem, że to będzie dobry początek.
Chciała na niego nakrzyczeć, że dręczy swoim fałszem niewinnych ludzi, a ją samą doprowadza do szału, ale w końcu nie powiedziała ani słowa. Usłyszała coś, co ją zafascynowało, a co nie miało nic wspólnego z dźwiękami wygrywanymi wcześnie przez Locke’a. Usłyszała prawdziwą Muzykę.
- Też ją słyszysz – łysy satyr nie przestawał się uśmiechać. – Myślę, że to Wyspa śpiewa. Ja tylko chciałem dodać swoją melodię.
Nie zauważyła, że zabrzmiało to cokolwiek obłąkańczo i każdy rozsądny człowiek powinien parsknąć śmiechem usłyszawszy podobne stwierdzenie. Znowu była królewną pilnowaną przez stuoki dywan, a dla królewny-wojowniczki nie ma nic dziwnego w Wyspie, która śpiewem wita nowych lokatorów.
- Sądzi pan, że...– i tym razem koniec zdania umknął w zarośla. Popatrzyła na Locke’a pytająco.
- Myślę, że masz całkiem ciekawy głos. – odparł bez wahania. – I powinnaś dołączyć do chóru.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Śro 20:41, 07 Lut 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:00, 29 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Kwik!
Shannon! Muzyka! Locke w roli satyra, który jednak przypomina mi raczej potwora, jak sobie w lesie grał ("Frankenstein").
Szefowo, to jest boskie, to jest kanoniczne.
Shannon w roli wojowniczej królewny, kul!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Pią 15:52, 29 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Wow. Podobało mi się demolowanie klawiatury mieczem Ale z drugiej strony Shannon nie wygląda mi na osobę, która Muzykę nazywałaby dużą literą i postępowała nie bardzo racjonalnie.
Ale początek to już jest całkowicie urzekający.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|