|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Czw 17:14, 05 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
FIKATON WIOSENNY
Dzień pierwszy
Oscar Wilde
Naturalność to bardzo trudna do utrzymania poza
Tytuł: DZWONKI TAŃCA
Fandom: bollywood, kompilacja "Devdasa" i "Czasem słońce, czasem, deszcz...", doprawiona szekspirowskim "Snem nocy letniej".
Występują:Naina, Devdas i dzwonki tańca
Spoilery:
Wyjaśnienie dotyczące bohaterów. Naina, to epizodyczna postać z "Czasem słońce..." i z burdelem nie ma absolutnie nic wspólnego. Przynajmniej w oryginale. Rzecz w tym, że miała wyjść z niejakiego Rahula, tak ustalili ich rodzice, a i ona rzeczonego Rahula kochała bardzo-bardzo. Tyle, że on mniej. Jak się dowiedziała, że kocha inną, to pozwoliła mu odejść.
Devdas - glówny bohater innego filmu. Człowiek, który zdaje sobie sprawę z własnej słabości charakterologicznej i to go wykańcza. Zostawia dziewczynę, którą kocha, a potem oczywiście cierpi. Na dodatek zaczyna się włóczyć po Dzielnicy Rozkoszy (przewodnikiem jest jego przyjaciel), aż w końcu przeprowadza się do burdelu, którego królową jest piękna Chandramukhi. Do tego popada w alkoholizm i na koniec zapija się na śmierć.
Oczywiście Naina i Devdas za diabła nie mogliby się spotkać. Tyle, że ukochanego Nainy i Devdasa gra ten sam aktor, czyli nieoceniony Szaruczek
Za stylizację nachalną przepraszam. Opowiadanie miało pachnieć, świecić i dźwięczeć. Nie mam pojęcia, czy mi się udało...
Dzwonki tańca - takie cusie dźwięczące, co to się je przywiązuje do kostek, żeby brzęczały podczas tańca.
Ilość słów:1141
Tuż przed świtem mogła wreszcie wrócić do swojego buduaru i zdrapać z twarzy uśmiech. Była zmęczona. Dzwonki tańca, które nosiła przez całą noc, pobrzękiwały żałośnie, gdy pokonywała ostatnią przeszkodę w postaci schodów, otulonych czerwoną materią. Potem wystarczyło tylko otworzyć drzwi i zamknąć się w pokoju, który był jej jedynym azylem. Pachniało w nim piżmem, mieszanka wschodnich perfum oblepiała ściany i nawet wzorzysty abażur przesiąkł tą wonią. Żaden z gości nie przekroczył dotąd progu, za którym rozciągała się kraina zapachów i barw, tajemnicze królestwo Nainy. Nikt nie śmiał zakłócić dziennego spokoju władczyni Dzielnicy Uciech.
Schyliła się, żeby odwiązać dzwonki tańca, krępujące kostki. Rzuciła je na otomanę. Zaprotestowały cicho, tak bezbronne z dala od gibkiego ciała tancerki, z dala od muzyki i świateł sali, w której zamożni mężczyźni co noc starają się zapomnieć o zmarnowanych szansach. Los dzwonków wkrótce podzieliły bransolety, które zniknęły między bogato haftowanymi poduszkami. Naina tymczasem usiadła przed lustrem i wpatrzyła się w swoje odbicie; dłoń bezwiednie powędrowała w kierunku grzebienia.
- Potargane – szepnęła kurtyzana. – Całkiem jak moje życie...
Od kilku dni była niespokojna, nawet taniec nie przynosił jej ukojenia. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, także wtedy, gdy spędzała dnie w swoim buduarze, do którego nikt obcy nie miał dostępu. Lubiła cudze spojrzenia, bawił ją zachwyt błyszczący w oczach mężczyzn, ale to niepokojące uczucie nie sprawiało jej przyjemności. Ciążyło jak dzwonki tańca, których nie można zdjąć po skończonym występie.
Rozczesywała włosy; monotonne ruchy dłoni sprzyjały rozmyślaniu. Przyćmione światło tańczyło w szkiełkach kolczyków, deformując lustrzane odbicie. W pewnym momencie między błyskami zamajaczyła w lustrze butelka wina, a potem twarz, która z całą pewnością nie należała do Nainy. Kurtyzana, wmyślona w siebie, nie od razu spostrzegła, że coś jest nie w porządku, ale gdy kątem oka zarejestrowała ruch – zerwała się z miejsca, obróciła się z taneczną lekkością i w obronnym geście wyciągnęła przed siebie grzebień. Mężczyzna roześmiał się cicho.
- Co pan tu robi?! Niech pan natychmiast stąd wyjdzie! – krzyknęła Naina, nie panując nad sobą. W jej oczach zamigotały niebezpieczne iskierki, umalowane wargi ułożyły się w nieładny grymas. – Jak pan śmie!...
Nie przestawał się śmiać, stukając w butelkę opuszkami palców. Jego śmiech był daleki od radości, zdecydowanie więcej miał w sobie goryczy, a może nawet szaleństwa.
Zaskoczona i wybita z roli, rzuciła w intruza grzebieniem, pozbawiając się tym samym jedynego narzędzia obrony. Wtedy ochłonęła. – Kurtyzana nie zachowuje się w taki sposób – pomyślała, zmuszając usta do zalotnego uśmiechu. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że grzebień przeniknął przez nieznajomego i uderzył w pokrytą arrasami ścianę.
- To prawda, kurtyzana nie rzuca w klientów grzebieniami – powiedział, czytając w jej myślach. – Ale ty nie jesteś typową dziwką, a ja nie jestem typowym klientem. Prawdę mówiąc w ogóle nie jestem klientem i sądzę, że dobrze ci zrobi odrobina alkoholu.
Nie czekając na odpowiedź, wlał wino do kieliszka. Naina była pewna, że i ono wcale nie jest typowe. Jego intensywny zapach zmieszał się z piżmem, wplatając tym samym ostrą nutę w tkaninę woni. Nieznajomy zmrużył oczy, z wyraźną przyjemnością wdychając ten aromat.
- Mam na imię Devdas – powiedział, wstając z otomany. Zadźwięczały dzwonki tańca, które zaplątał wokół nadgarstka. – Na pewno o mnie słyszałaś.
Naina wierzyła w duchy. Wprawdzie nigdy wcześniej nie obcowała z żadnym z nich, ale była przekonana o ich istnieniu, dlatego wyznanie przybysza nie przeraziło jej zbytnio. Znowu grała, znała swoją rolę na pamięć. Devdas, jakkolwiek duch, w dalszym ciągu pozostawał mężczyzną.
- Jak mogłabym nie słyszeć? – pokręciła głową, żeby wydobyć z kolczyków smugi światła. Czarne włosy okryły ją niczym płaszcz przetykany złotem spinek. – Stałeś się legendą, wzruszającą legendą o miłości i śmierci.
- Nie tak, Naina – potrząsnął dzwonkami tańca. – Całkiem nie tak. Twoje słodkie spojrzenia na mnie nie działają. Były inne oczy, tak samo piękne, a mimo to nie mogły mnie skusić. Dlatego wezwij, proszę cię bardzo, tę oburzoną dziewczynę z grzebieniem. Ona była prawdziwsza.
Twarz pod grubą warstwą pudru zapiekła żywym ogniem. Zabolało, ale nie zdołało królowej rozkoszy wyprowadzić z równowagi. Spuściła wzrok, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Potem spojrzała wyzywająco na Devdasa , biorąc od niego kieliszek wina.
- Nie smakuje jak wino – powiedziała. – Ale zupełnie jak wino przyćmiewa myśli...
- Powiedziałbym raczej, że wyostrza – odparł Devdas. – To nektar z tamtej strony. Mój przyjaciel, moja pokuta i – mam nadzieję – mój ostateczny argument w rozmowie. Bo zjawiłem się tutaj, Naina, żeby cię pokonać. I jestem pewien, że mi się uda.
- Tak? – usiadła obok niego, opierając się o stertę poduszek. – Skąd ta pewność? Wy mężczyźni zawsze jesteście pewni. To dlatego topicie smutki w kieliszku i szukacie zapomnienia w ramionach moich dziewcząt. Znam twoją legendę, Dev, wiem jak potoczyło się twoje życie. Dlatego nie możesz mi niczego zaoferować, a twoja gra zakończy się klęską. Czy jesteś gotowy na klęskę, Dev?
- Ja już przegrałem, moja księżniczko, dawno temu – uśmiechnął się gorzko. – Nic więcej mnie nie czeka, ot, ta butelka i to wino. Za to twoja historia może się jeszcze skończyć szczęśliwie...
Znowu płomień na twarzy i iskra wspomnień. Usłyszała echo własnych słów, rozpoczynających baśń. Tę baśń, której tłem jest noc, a muzyką dzwonki tańca. – Obiecaj mi jedno, Rahul. Obiecaj, że twoja miłosna historia skończy się szczęśliwie!...
- Nie jesteś w stanie zapomnieć – stwierdził, tym razem patrząc na Nainę bez złośliwości. – To dobrze, nie powinnaś zapomnieć. Ale tkwić w baśni też nie powinnaś, księżniczko. To nie twoja baśń, te dzwonki tańca nie należą do ciebie. Już czas przekazać je komuś innemu.
- Jestem tu dlatego, że sama tego chcę – powiedziała, dolewając wina. – Nie masz racji, to mój świat, moja baśń! Nie zamierzam oddawać dzwonków, żadna z moich dziewcząt nie jest ich godna.
- Słabość – zanucił. – Słaa-bość, królowa duu-szy! W takim razie załóż dzwonki i zatańcz dla mnie, tylko dla mnie. Niech muzyka powstrzyma dzień.
Aksamitne zasłony tłumiły pierwsze objawy świtu. Niebo dalej zachwycało głębokim granatem, ale ptaki wietrzyły jasność, przecinały noc świergotem i trzepotem skrzydeł. Naina odebrała z rąk Devdasa swoje dzwonki tańca i dłuższą chwilę siedziała bez ruchu, nie sięgając do stóp.
- Niech czary działają – szepnęła w końcu. – Niech noc się nie kończy.
Tupot nagich stóp tonął w dywanach, zapach wina i piżma zlał się z wonią kadzideł. W jednej chwili zapłonęły wszystkie świece, dotąd nieme, uwięzione w uścisku świeczników. Baśń zwyciężyła realność. Naina tańczyła dla Devdasa, to było jej wyzwanie, rzucane prosto w twarz. Posłuszne ciało tworzyło sobą misterne wzory, tkało zapomnianą historię, wyszywało scenę za sceną. Włosy tańczyły również, czarna puenta, wieńcząca dzieło. W złotych spinkach odbijały się płomyki świec, cienie wędrowały po nagich ramionach, a kolczyki śpiewały o zatraceniu.
Naina nie wiedziała, że bitwę przegrała z kretesem. Nie chciała uwierzyć, że nie można bez końca ukrywać się za podszewką baśni.
Ciemnozielone zasłony rozsunęły się gwałtownie, wpuszczając światło, które przeszyło ciało tancerki. Wiatr zgasił świece i wytrącił z dłoni Devdasa kieliszek z winem; czerwona plama zlała się z ornamentyką dywanu.
- Skończone czary – powiedział Dev i podniósł z ziemi porzucone dzwonki tańca. Potem otworzył okno, uwalniając drobiny złota pachnące piżmem.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Czw 23:36, 05 Kwi 2007, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
yadire
gryfonka niepokorna
Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Czw 17:36, 05 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
"Skończone czary" jak powiedział Devdas, zanim zniknął. Hekate czarodziejko, zaczarowałaś mnie tym. Byłam z nimi w tym gorącym, pachnącym piżmem pokoju, widziałam Devdasa w płaszczu i kapeluszu, patrzącego w lustra, w których odbijała się Naina, odbijały się kryształki zawieszone pod sufitem i odbijało się światło świec. Fantastyczny tekst.
Mówiąc szczerze, na początku nie skojarzyłam Nainy [objaśnienie zauważyłam już po fakcie], ale ten jej cytat mi przypomniał.
I jeszcze Damian ma szczęście, że go tu nie ma. Usunął mi Devdasa zanim zdążyłam obejrzeć. Ja myślałam, że zabiję.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:40, 05 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Bardzo ładnie. Znowu nie znam fandomu, ale tu chyba nie trzeba znać, żeby złapać nastrój.
Baaardzo plastyczne opisy, migotliwe i w ogóle.
I zaskoczyła mnie końcówka. Byłam przekonana, że to Devdas jest elementem nie całkiem realnym. A tu niespodzianka
(i nadal nic z Bolly nie znam, bu )
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Czw 20:19, 05 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Ojej. Jakie śliczne. Kolorowe i dźwięczne. Cudowne, Hekate. Ten moment, kiedy ona tańczy, jest najlepszy, jeśli wogóle coś w tym tekście jest lepsze od reszty.
Lubię nie znać waszych fandomów, bo wtedy mnie nic nie rozprasza
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pią 16:18, 06 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Dzień drugi
Nigdy nie wchodź do Ciemnego Lasu, mój przyjacielu - powiedział Szczur Szymon. - Tam jest strasznie.
Ostrzegam, że mój las jest baaaardzo metaforyczny
Dedykowane Dirusi za wczorajszy, inspirujący fanfik.
Tytuł: LA BOHEME
Fandom: niekanoniczna potterownia z domieszką "Snu nocy letniej" Szekspira i "Stowarzyszenia umarłych poetów".
(co mnie na ten "Sen..." tak bierze?)
Występują: Syriusz, Remus plus członkowie bohemy, wymyśleni przeze mnie (między innym Daniel O'Neil i jego fajka wodna)
Ilość słów: 1842
- Jesteś pewien, że przełom duchowy wymaga takiego wysiłku fizycznego? – zapytał Syriusz, gdy pokonali kolejną kondygnację schodów. – Myślałem, że nieźle znam zamek, ale nie przypuszczałem, że jest tu tak wysoka wieża! Remus, a może ona rośnie? No wiesz, z zewnątrz nie widać, ot taka sobie skromna, niewinna wieżyczka. Za to jak chcesz się tam dostać, to uprzednio musisz przez miesiąc ćwiczyć biegi dookoła Hogwartu, żeby poprawić kondycję...
- Jak będziesz tyle gadać, to faktycznie za moment stracisz oddech i nigdy nie dotrzemy na miejsce – odparł Remus, zatrzymując się pod portretem Matufali Syryjskiej, królowej-czarownicy, która swego czasu odznaczała się niesamowitą inwencją twórczą w wymyślaniu tortur. Oczywiście wynalazła też doskonały środek przeciwko hemoroidom, przyczyniając się tym samym do rozwoju medycyny, ale mało kto zdawał się o tym pamiętać.
- Wiesz, Lunatyk? – Syriusz uśmiechnął się nieładnie, zahaczając wzrokiem o dekolt Matufali. – Ja cię kiedyś zamorduję. A potem niech sobie ci twoi uduchowieni kumple piszą poematy żałobne. Poeta odszedł, niech żyje poeta! Zaraz zaraz, to chyba chodziło o króla...
- Chodź, niedowiarku – przerwał mu Remus, ruszając w dalszą drogę. Syriusz trwał jeszcze chwilę w artystycznej pozie, wyciągając przed siebie prawicę, ale wkrótce dołączył do przyjaciela. Zmachał się przy tym jeszcze bardziej, bo Remus zdążył wdrapać się na wyższe piętro i trzeba go było dogonić.
- Zabiję... – wysapał Syriusz. Ze dziwieniem zauważył, że po Lunatyku absolutnie nie widać zmęczenia. Najwyraźniej z kondycją szefa hogwarckiej bohemy wszystko było w jak najlepszym porządku. – Daleko... jeszcze?
- Ależ nie, jeszcze tylko pięć tysięcy schodów i... – Remus nie zdołał dokończyć, bo Syriusz rzucił się na niego, udając, że zamierza spełnić swoją groźbę. Skończyło się na tym, że wpadli na jedną ze zbroi, pozbawiając ją tym samym ozdobnej przyłbicy. Potłukli się przy tym niemożebnie, co zresztą bynajmniej nie pozbawiło ich dobrego humoru.
- Ty kundlu zapchlony, myślałeś, że mnie pokonasz? – roześmiał się Remus, po czym przytwierdził do zbroi przyłbicę. – E tu, Brute, contra me?
- Jeszcze jedno zdanie po łacinie i koniec z tobą, klnę się na moje pchły! – odparł Syriusz. – To co z tym Parnasem? Daleko jeszcze?
- Prosisz, masz! – oświadczył Remus. Schody skończyły się nagle, wypluwając z siebie nieduży korytarz. Właściwie nie był to nawet korytarz, ba, zwykły przedsionek! Tak zwyczajny, jak i drewniane drzwi, które tkwiły w ceglastej, przybrudzonej ścianie. Nie wyglądały zachęcająco. Więcej. Syriusz miał wrażenie, że nadano im taki wygląd tylko po to, żeby odstraszyć potencjalnych intruzów.
- Jeżeli to ma być przybytek muz i poetów, to ja jestem chiński uczony – mruknął, odrobinę zdegustowany. – Ja myślałem, że złoto i diamenty, a tu...
- Poczekaj aż wejdziesz – uśmiechnął się Remus. – Ale najpierw wrzuć różdżkę do skrzyni, bo na Parnasie nie potrzeba czarów. Sztuka sama w sobie jest wystarczająco magiczna.
Skrzynia, malowana w fantazyjne kwiaty, stała w pobliżu drzwi. W pokrywie był otwór, przez który Remus szybko wrzucił swoją różdżkę. Syriusz sam nie wiedział, czy ma się śmiać, czy denerwować, tak absurdalny wydał mu się pomysł dobrowolnego pozbawienia się symbolu czarodziejskości. Jak to? Bez różdżki? W Hogwarcie? Cóż to za dziwaczne zwyczaje?!...
- Zwariowałeś – powiedział w końcu. – Chcesz mnie pozbawić mojej trzeciej ręki? A jak trzeba będzie herbatę zagrzać, to co?
- To wstaniesz, podejdziesz do czajnika i postawisz go na ogniu – w głosie Remusa zabrzmiało coś twardego, coś, czemu nie można się było sprzeciwiać. – Mamy swoje sposoby, Syriusz. A z różdżką po prostu nie wpuszczę cię na Parnas i już.
Zapadła nieprzyjemna cisza. Po dłuższej chwili Syriusz podszedł jednak do skrzyni i wrzucił do niej różdżkę. Ręka mu przy tym trochę zadrżała.
- Zaczynam się ciebie bać – mruknął. - Ale cóż, jak wchodzisz między wrony, to... niech cię diabli Remus! – parsknął ze złością, która zresztą błyskawicznie z niego wywietrzała. Lupin wzruszył ramionami. Był u siebie, na wygranej pozycji. Poza tym już dawno przyzwyczaił się do humorów przyjaciela i wiedział, że najlepszym sposobem na choleryka jest całkowity spokój i nieugięta wola.
- Witamy na Parnasie – powiedział i nacisnął klamkę.
Odkrył to miejsce rok wcześniej, zupełnie przypadkowo. Potem nabrał przekonania, że to jakaś tajemnicza siła naprowadziła go na trop, właśnie jego, bo przecież aż dziw, że wcześniej żaden uczeń nie trafił na właściwe schody. A może Syriusz miał rację i wieża faktycznie miała w sobie coś niezwykłego nawet jak na warunki Hogwartu? Może pojawiała się tylko wtedy, gdy wybrańcy muz poszukiwali miejsca, w którym mogliby się bez przeszkód oddawać swoim pasjom?
Syriusz ze zdziwieniem rozglądał się dookoła, tak bardzo drzwi wejściowe nie przystawały do tego, co kryło się we wnętrzu. Nie było wprawdzie ani złota, ani diamentów, za to barwne obrazy zdobiące ściany robiły piorunujące wrażenie. Jakaś utalentowana ręka, ta sama, która ozdobiła skrzynię na różdżki, stworzyła niesamowite dzieło, splot kwiecistych ornamentów i ludzkich postaci. Szczególnie fascynujące, przynajmniej dla Syriusza, były nimfy uchwycone w tańcu. Remus miał rację, sztuka bywa bardziej magiczna od czystej magii.
- A niech mnie satyr kopnie, Syriusz Black? – usłyszeli wesoły głos, a chwilę potem zaskrzypiała posadzka i ich oczom ukazał się nie grecki bożek, ale Ślizgon, Danny O’Neil we własnej osobie. – Chyba uwierzę w Buddę!
- Za moment będziesz mógł uwierzyć w moją pięść – warknął Syriusz, a Remus spojrzał na niego ostrzegawczo. – No dobrze, dobrze – machnął ręką. – Pokojowe zamiary, pamiętam. Nie patrz tak na mnie, już jestem grzeczny.
O’Neil nie skomentował, chociaż w jego oczach zamigotały zaczepne iskierki. Wymienił z Remusem znaczące spojrzenie, a potem nucąc coś pod nosem zniknął za parawanem. Wkrótce na strychu zapachniało dymem.
- Fajka wodna – wyjaśnił Remus. – I nie pytaj co ten świr pali, nie wiem i nie chcę wiedzieć.
Syriusz uniósł brew do góry. Miał dziwne wrażenie, że to „coś” w fajce nie ma nic wspólnego z niewinnym tytoniem.
Strych był duży i okrągły. Barwne parawany dzieliły go na liczne pomieszczenia, w których można się było zaszyć z książką, tudzież z urodziwą przyjaciółką. Remus zaprowadził Syriusza do jednego z „pokojów”, największego, w którym kilku członków bohemy kłóciło się zażarcie, popijając herbatę, która już z daleka pachniała alkoholem. Byli tak zajęci rozmową i piciem, że z początku nie zauważyli nowoprzybyłych. Dopiero, gdy Remus sięgnął po butelkę stojącą na miniaturowym stoliku, dysputanci ochłonęli i wrócili do rzeczywistości.
- O, cześć Re – krzyknęła jedna z dziewcząt, ładna blondynka z włosami zaplecionymi w warkocze. – Czy ty wiesz co ci idioci wymyślili? Przecież Dante.... o, a to kto? – urwała, przyglądając się Syriuszowi. – Syriusz Black? Tutaj?
- Siadaj, chłopie – rosły Krukon odsunął się nieco, robiąc Syriuszowi miejsce w kręgu. – Nie słuchaj jej, to wariatka. Na dodatek nie ma zielonego pojęcia o renesansie. Weź poduszkę i poczęstuj się rumem, doskonały, zwinąłem ojcu, jak ostatnio byłem w chałupie...
Syriusz nie dał się długo prosić. Nie czuł się pewnie w tym towarzystwie i miał nadzieję, że odrobina alkoholu pozwoli mu się rozluźnić. Swoją drogą fajka wodna Dana O’Neila też go trochę kusiła.
- A ja jestem ciekawa: dlaczego? – odezwała się Ślizgonka, która zresztą okazała się autorką malarskich dzieł zdobiących ściany. – Po co tu jesteś, Black? Sztuka, to niebezpieczny las, a ty nie masz przy sobie żadnej broni. Nie boisz się dzikich zwierząt?
- Nie dręcz go, Julie – poprosił Remus. – Nawet nie wiesz jak biedak cierpiał, gdy kazałem mu zostawić różdżkę przed drzwiami.
- Wyobrażam sobie! – odparła, odrzucając do tyłu imponującą strzechę skręconych w sprężynki włosów. Dopiero wtedy Syriusz zorientował się, że to ta sama dziewczyna, z którą kiedyś widział Remusa w Hogsmeade. Wyglądali na bardzo sobą zainteresowanych.
- Chwileczkę, Remus, sam potrafię się bronić. Zdaje się, że pytanie było skierowane do mnie?... – powiedział, dochodząc do wniosku, że jego przyjaciel ma dobry gust. W Julie było coś szczególnego, co przykuwało uwagę. – Po pierwsze primo pokonałem te piekielne schody z ciekawości. Byłem ciekawy gdzie Lunatyk znika na całe wieczory. A po drugie...
- ... primo! – dopowiedział ktoś zza parawanu i parsknął śmiechem. Bez najmniejszych problemów rozpoznali Dana.
- ... primo – zgodził się Syriusz. – Po drugie primo chciałem spróbować czegoś innego. Ale jeżeli każecie mi pisać wiersze, to natychmiast wychodzę.
- Ło mamusiu, to by dopiero było ciekawie! – roześmiała się blondynka. – Już to widzę, erotyki jak stąd do Bangladeszu!
- Raczej porno – mruknął milczący dotąd Puchon, który z powodzeniem odgrywał bohatera bajronicznego.
- Nie martw się, Syriuszku, żadnych wierszy – łagodził Remus, zaciągając się skrętem, prawdopodobnie też domorosłej produkcji Danny’ego O’Neila. – Muszę się przyznać, że sprowadziłem cię tutaj z czystej perfidii. Bo wiecie – zwrócił się, udając konspirację, do pozostałych. – Syriusz GRA...
- Gdzie tam gra, siedzi na ławce rezerwowych – Syriusz obiecał sobie, że jak tylko opuszczą Parnas, znajdzie O’Neila i porządnie go pokiereszuje.
- Oj tam, toż nie w quidditcha – żachnął się Remus. – Na fortepianie. No wiecie, wyższe sfery, dobrze wychowany paniczyk...
- Chcesz w zęby? – nie wytrzymał pechowy arystokrata.
- Nie, dziękuję. Za to, państwo mili, z braku fortepianu, którego w Hogwarcie nie uświadczysz, Syriusz przerzucił się na przeróżne piszczałki. Udaje szekspirowskiego Puka!... Sam widziałem, ale jak prosiłem, żeby ze mną zagrał, to uciekł, jakby go co goniło. Teraz się nie wymiga!
Wszyscy bardzo lubili muzykę Remusa Lupina. To, co potrafił wydobyć ze strun gitary, chwytało za serce i wciągało jak haszysz. Dziwne, niesamowite melodie, tak pierwotne, a jednak wygładzone poezją, chodziły po głowie nawet wtedy, gdy muzyk kończył występ i chował instrument do pokrowca. Pewnie dlatego wszystkim bardzo spodobał się pomysł koncertu, szczególnie, że ciekawi byli też umiejętności Syriusza. Nikt nie przypuszczał, że Black może mieć artystyczne zainteresowania!...
- Ale numer! – pisnęła blondynka. – Wiecie co? Syriusz faktycznie przypomina Puka! To znaczy... – speszyła się. – Właściwie wyobrażałam go sobie inaczej, ale...
- Nie kręć, Annie – przerwał jej Krukon. – Toż wszyscy wiedzą, że od dawna...
Remus sięgnął po gitarę, ucinając tym samym wszystkie spory. Syriusz z początku nie wiedział co ma robić, dać się wciągnąć w szaleństwo, czy uciec? Lubił muzykę, to prawda, miał też w tym kierunku pewne zdolności. Wstydził się ich jednak, bo przecież gra na fortepianie – a co dopiero na fletach, czy fletni! – wydawała mu się czymś bardzo niemęskim.
- Wiem, że masz przy sobie któryś ze swoich wyrobów – powiedział Remus, a zabrzmiało to jak poezja, bo mówił w taki sposób, jakby deklamował wiersz przy akompaniamencie muzyki. – Zobaczysz, spodoba ci się. Przynajmniej nie będziesz się musiał dłużej ukrywać.
I popłynęła melodia, prosta, a jednocześnie pełna treści. Wszyscy ułożyli się wygodnie na poduszkach i przez chwilę naprawdę poczuli się tak, jakby należeli do jednego kręgu. Nawet Syriusz. Bronił się przed tym, ale coś go pchało w tym kierunku; w końcu zrobił już pierwszy krok i przyszedł z Remusem na strych. Wreszcie trafił na Parnas.
To był nieduży flecik, faktycznie, jak ze „Snu nocy letniej”. Flet elfów. Syriusz sam go zrobił, od dziecka bawił się, rzeźbiąc z drewna różne rzeczy, bo to go uspokajało, gdy rodzinne konflikty przybierały monstrualne rozmiary. Z biegiem czasu nabrał wprawy, a jego instrumenty brzmiały coraz lepiej. – To śmieszne – myślał. – Od fortepianu, który przystoi dobrze urodzonym, aż po flety, dzięki którym szybciej płynie czas pasterzom i leśnym półludziom. Ha, panie Black. Jest pan pełen kontrastów.
Tyle tylko, że dopiero tego dnia, dzięki Remusowi poczuł, że to właśnie kontrasty są piękne. Dlatego dołączył do melodii przyjaciela swoją melodię, pełną sprzeczności, i co ciekawe, wspólnie stworzyli prawdziwą harmonię.
- Masz racje, Annie – powiedział Danny O’Neil, wyglądając zza parawanu, gdy muzyka ponownie umilkła. Otoczony kłębem dymu wyglądał całkiem nierealnie. – To jest prawdziwy Puk.
- Wieczny poszukiwacz celu – dodał Remus, odkładając gitarę.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pią 16:49, 06 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:38, 06 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
O, jak miło. Jak miło.
Nie umiem wytłumaczyć, ale podobało mi się bardzo. Ty masz coś w sposobie pisania, naprawdę, coś magicznego.
(chciałabym na taki Parnas trafić... oj, tak!)
|
|
Powrót do góry |
|
|
yadire
gryfonka niepokorna
Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Pią 16:44, 06 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Sen, ach! Poeci, ach! Syriusz i Rem, ach, ach!
Majstersztyk!
Dobrze, już ochłonęliśmy. Jak tylko zobaczyłam w fandomie tą domieszkę "Snu...", zaraz się uśmiechnęłam. A kiedy doszło do tego jeszcze "Stowarzyszenie..." to aż zapiszczałam z uciechy. Kocham film, uwielbiam książkę, a jeszcze jak dołożyć fajniejszych bohaterów p. Rowling, to pyszny deser z tego nam wychodzi. Co prawda, w którymś miejscu zamiast Syriusz, wpisałaś Remus, ale taki tam drobiazg... Przez resztę wybaczyć należy.
Chylę czoła, prawdziwa z Ciebie Czarodziejka, Hekate.
[i dziękuję za dedykację ]
Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Pią 16:59, 06 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pią 16:52, 06 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Łojej, Diruś, masz rację! Już poprawiłam, wszystko przez ten pośpiech. Powinnam sprzątać, tudzież się uczyć, a kwitnę przed ekranem... hem...
Miło, że się podobało Muszę na jutro jakiś fandom wymyślić, kurcze. Może by tak wrócić do Lostów?
Nieeee, chyba mi się pomysły wyczerpały. Pożyjemy, zobaczymy.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Trilby
świtezianka
Dołączył: 06 Lis 2005
Posty: 1521
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: miasto z piaskowca
|
Wysłany: Sob 2:10, 07 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Nie losty, nie losty, proszę, pozostańmy przy potterowni... w końcu to lunatyczne, co nie?
Opowieść mnie zabiła, absolutnie, Daniel O'Neil = moja miłość. I w ogóle klimat zajebioza, trochę mi w tym wszystkim nie pasuje tylko rem z gitarą, ale to pewnie mój osobisty odchył - albowiem kojarzy mi się z lowelasami i smutnymi gwiazdami rocka, które wyrywają pannę za panną właśnie na gitarę. La
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Sob 10:25, 07 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Cytat: | - Ło mamusiu, to by dopiero było ciekawie! – roześmiała się blondynka. – Już to widzę, erotyki jak stąd do Bangladeszu!
- Raczej porno |
Fikam nogami z radochy. Hekate, twoje teksty to prawdziwa kopalnia cytatów:
Cytat: | No wiecie, wyższe sfery, dobrze wychowany paniczyk...
- Chcesz w zęby? – nie wytrzymał pechowy arystokrata. |
I znowu ten Syriusz. Super
Mi Remus z gitarą pasuje całkowicie i niezaprzeczalnie. Już się do tego przyzwyczaiłam. Za to Syriusz i fujarka?! To dopiero zaskoczenie. raczej to do niego nie pasuje, ale w tym tekście stanowią nierozerwalną całość i to nie przeszkadza. Szybko się przyzwyczaiłam.
Żądam więcej fujarki Syriusza!
ekhm...
Syriusza i fujarki? Gry Syriusza na fujarce? Chyba się zapętłałam...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Sob 17:26, 07 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Dzień trzeci
[link widoczny dla zalogowanych]
Tytuł: ZAGINIONE MIASTO
Fandom: Lost
Występują: Juliet, Sayid, Charlie plus... HAHAHA
Spoilery: rzecz pozaseryjna. Ale znajomość III serii mile widziana, chociaż w tym wypadku trzeba tylko wiedzieć, że Juliet jest Inną, która stała się Naszą. Ano, byłabym zapomniała! Trzeba też wiedzieć kto zacz Ben Linus.
Ilość słów: 1054
Triluś, za Losty przepraszam, ale same mi pod palce wlazły. Za to, skoro polubiłaś mojego Dana O'Neila, to obiecuję, że go dostaniesz, z Severusem na dokładkę. Dobra ze mnie wróżka-zębuszka, czyż nie?
- Jesteśmy na miejscu – powiedziała Juliet, zupełnie niepotrzebnie, bo i oni dostrzegli ruiny, kryjące się pośród tropikalnej zieleni. Sayid schylił się i podniósł rzeźbiony odłamek, który prawdopodobnie niegdyś wieńczył jedną z kolumn. Bawił się nim przez chwilę, obracając i przekładając z ręki do ręki, a potem odrzucił. Wystraszone ptaki zerwały się do lotu.
- A środki bezpieczeństwa? – mruknął Charlie, z wyraźnym wyrzutem. – Nie wiem jak ty, ale ja nadal nie czuję się tutaj pewnie. Dlatego bądź tak miły i nie rzucaj kamieniami, bo w krzakach może siedzieć coś, co nie jest ptakiem, a przepada za ludzkim mięsem...
Sayid uśmiechnął się tylko, nie zaszczycając Charliego odpowiedzią. Nigdy nie powiedział tego głośno, ale już od dawna nie wierzył w ocalenie i było mu wszystko jedno, co lub kto ich zabije. O tym, że zabije, i to w najbliższej przyszłości, był przekonany, dlatego zrezygnował z ostrożności. Juliet wiedziała, że to nie zwyczajny kryzys, tylko złożenie broni. Charlie jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.
Podeszli bliżej; kiedyś prawdopodobnie była tu brama, bogato zdobiona, której dzień i noc strzegli strażnicy. Teraz z kolumn pozostały powalone trzony, obrośnięte mchem i pnączami. Natura zwyciężyła cywilizację. Nawet brukowaną niegdyś drogę rozsadziła roślinność, żywotna i wyzywająca bogactwem kolorów.
Minęli barierę zieloności, przedzierając się przez krzewy, które przejęły zadania uzbrojonej straży. Miasto, czy może raczej to, co z niego zostało, trwało w popołudniowej ciszy, ciężkiej od upału. Nie docierały tu odgłosy dżungli, tak, jakby żywe istoty z daleka omijały to miejsce. Nawet wiatr nie zakłócał spokoju drzewom, wszystko zastygło w bezruchu i – być może – w oczekiwaniu. Trójka wędrowców zastygła także, każde pochłonięte własnymi myślami.
- To nie ma sensu – odezwał się w końcu Sayid. Jego głos zabrzmiał bezbarwnie, był wyprany z uczuć. – Nie rozumiem po co tu przyszliśmy, te kamienie są tak samo martwe jak i my. A może chodzi o duchy, co Juliet?... Wywołamy jakiegoś, spełni nasze życzenia i będziemy żyć długo i szczęśliwie?...
- Nie dręcz jej, chciała dobrze – powiedział Charlie. – W przeciwieństwie do ciebie stara się coś robić. Proponuję, żebyśmy poszukali tej świątyni.
Sayid wzruszył ramionami. Nie wierzył w czary. Od momentu, gdy pocisk trafił w ten kawałek wyspy, na którym obozowali, przestał wierzyć w cokolwiek, poza ślepym losem. Bo jak wytłumaczyć, że przeżyli właśnie oni, ich trójka? Jak wytłumaczyć ten nagły atak znikąd? Inni odeszli, zniknęli bez śladu, więc kto?... – Pewnie Bóg bawił się w jakąś lokalną wojnę i nacisną nie ten przycisk, co trzeba – stwierdził Charlie, gdy Sayid usiłował przybliżyć mu swój tok rozumowania. – Jakiś generał zapłaci za to głową, ale przecież i tak nigdy nie trafią na tę Wyspę i nie będą mogli obliczyć strat... Tak czy siak – my na tym wyjdziemy najgorzej.
Już trzeci miesiąc błąkali się po dżungli. Na początku mieli nadzieję, że może jednak nie jest aż tak źle; człowiek zwykle łapie się tej myśli i trzyma kurczowo, jak rozbitek ostatniej deski ratunku. Problem w tym, że z każdym kolejnym dniem nadzieja stawała się coraz słabsza, aż w końcu zostało tylko słabe światełko, gdzieś na końcu tunelu. – Światełko w tunelu, to tylko nadjeżdżający pociągu – mówił Charlie, siląc się na ironię. Poszli jednak razem z Juliet szukać zaginionego miasta, bo był to przynajmniej realny cel, który bronił ich przed marazmem.
- Podejrzewam, że to tam – Juliet wskazała zdruzgotaną kolumnadę, która nie podtrzymywała już żadnego sklepienia. – Wygląda jak świątynia, prawda?
- Czy ja wiem? – odparł Charlie. – Nie znam się na świątyniach, równie dobrze mógł to być pałac. Swoją drogą ciekaw jestem, czy są tu jeszcze jakieś skarby...
- Jasne – nie wytrzymał Sayid. – Potrzeba nam tylko złota i drogich kamieni, jakbyśmy nie mieli innych problemów. Ale wiesz co, Charlie? Jak jakieś znajdziemy, to cię w nich pochowamy, będziesz miał przepyszny pogrzeb w pogańskim stylu.
- Bardzo zabawne! – obraził się muzyk i ruszył za Juliet, która postanowiła z bliska zbadać tajemniczą kolumnadę.
I tutaj królowała roślinność. Kwitnące pnącza oplatały kolumny, a wewnątrz dawnej świątyni – teraz byli już niemal pewni, że faktycznie była to świątynia – rosły drzewa, wyciągając do słońca wiotkie gałęzie. Rosły tu nawet owoce, ale nie odważyli się skosztować. Coś z dawnej potęgi pozostało w murach, zmuszając intruzów do posłuszeństwa.
- Grecy – szepnęła Juliet, poddając się atmosferze świętego miejsca. – Te posągi wyglądają na greckie.
Mówiła do siebie, bo jej towarzysze rozeszli się, zniknęli gdzieś między ruinami i krzewami. Jeszcze przez chwilę stała, przyglądając się posągowi bogini, której upływ czasu pozbawił głowy. Potem poszła dalej, zatrzymując się przy każdej z kolumn, bo dotyk chłodnego kamienia sprawiał jej przyjemność.
W końcu dotarła do krzewu, który pachniał tak intensywnie, że musiała na chwilę zamknąć oczy, porażona tą wonią. Kwiaty były duże i fioletowe, nigdy wcześniej takich nie widziała. Roślina wyrosła na gruzowisku, rzeźbione ręce i odłamki kolumn wyglądały żałośnie, jak symbol przemijania.
- Tu jesteś – powiedział Sayid, wyrastając tuż za plecami Juliet. Wzdrygnęła się gwałtownie.
- Wystraszyłeś mnie – odparła bez wyrzutu. – Jestem przewrażliwiona, to miejsce dziwnie na mnie działa. A gdzie Charlie?
Sayid wskazał kierunek.
- Bawi się w poszukiwacza skarbów. Znalazłaś coś ciekawego? Może magiczny artefakt, który przeniesie nas do domu i w ramach wynagrodzenia doda skrzynię ze złotem?
- Spójrz – przerwała mu. – Z tym krzewem coś jest nie w porządku.
Popatrzył zdziwiony, a potem podszedł bliżej. Chciał zedrzeć pnącza z czegoś, co oplatały, ale nie zdążył, bo coś żywego wypadło z krzewu i umknęło, zanim zdążyli się dobrze przyjrzeć.
- To niemożliwe – mruknął Sayid. – Juliet, czy ty też widziałaś KOTA?
- Tak mi się wydaje – odpowiedziała. – Zdziczały kot, może przywędrował tu z naszego... z Ich obozu – poprawiła się szybko. - A może to potomek starożytnego rodu?
- Na pewno miauczy kołysanki po grecku – roześmiał się Charlie, który do nich dołączył, porzucając przekopywanie gruzu. – Możecie mi wyjaśnić co tu się dzieje?
Sayid zdarł pnącza, rozchylił krzew i ich oczom ukazał się nieduży posążek, który emanował niesamowitym blaskiem. W tym samym momencie zawiał wiatr, a na trójkę wędrowców posypały się drobne listki przypominające confetti.
- Ciężka cholera... – powiedział Charlie, odsuwając się na bezpieczną odległość od znaleziska. – Ja wam mówię, to nie jest normalne!...
- Ktoś tu nie wierzył w czary... – uśmiechnęła się Juliet.
Sayid przyglądał się posążkowi z niedowierzaniem. Usiłował przypomnieć sobie prawa fizyki, chemii, jakiejkolwiek nauki, które pomogłyby mu wyjaśnić to zjawisko. W głowie miał jednak pustkę i wiedział tylko jedno – rysy wyrzeźbionego mężczyzny były mu skądś znajome...
Oczy z drogich kamieni wpatrywały się w nich z pogodnym zainteresowaniem. Tylko usta, wąskie usta Benjamina Linusa, krzywił złośliwy uśmiech zapomnianego bożka.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:50, 07 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Łi, Szefowo, tak Charliego nie lubisz, a tak tu ładnie ci wyszedł
Juliet+Sayid+Charlie+HAHAHA () swietni. Cała wyprawa, zaginione miasto (Atlantyda?!) no i bożek.
Mniamciu.
Bardzo ładnie ci Lpsty wychodzą za każdym razem. Brawwwo.
(Juliet! Charlie! Sayid! Ben!... Trafiasz w interesujące MNIE postaci, heh)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Trilby
świtezianka
Dołączył: 06 Lis 2005
Posty: 1521
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: miasto z piaskowca
|
Wysłany: Nie 1:10, 08 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Losty... No cóż, wybaczam w stu procentach! (*Czeka z niecierpliwością na obietnice wróżki zębuszki*)
Poza tym spodobał mi się fragment z pogańskim pogrzebem ;> (zapewne z powodu że ostatnio mam jakąś fazę na pogan - pomijając tych tutaj moich, którzy mi każą w Wielkanoc pracować)
|
|
Powrót do góry |
|
|
yadire
gryfonka niepokorna
Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Nie 9:38, 08 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
O tak, pogrzeb, tak, tak.
I ten Sayid, który składa broń, smkaowity, choć zaskakujący. Jednak z drugiej strony, jeśli ktoś mialby jako pierwszy z wypowiczów przejrzeć na oczy i stracić nadzieję, to chyba tylko Sayid. I moze jeszcze Kate, ale ona i tak się zawsze przystosuje do sytuacji, a tu przynajmniej nie ściga jej policja, więc taka świadomość nie powinna jej zmartwić.
Zbaczam, przepraszam.
Tekst sympatyczny, jak zawsze. Jednak zdecydowanie wolę parnasowo bohemistyczne mieszanki awangardowe
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Nie 12:34, 08 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Uuuuu! Ben! Jest tu zdecydowanie najlepszy i najbardziej intrygujący Sayid zszedl przy nim na drugi plan. Cały tekst na niego czekałam, nie wiem dlaczego, ale ostatnio bardzo na niego zaczęłam zwracać uwagę.
No i te opisy są bardzo soczyste.
Ale najlepszy dla mnie jest ostatni akapit. Nie, dwa ostatnie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|