|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Nie 19:38, 08 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Dzień czwarty
[link widoczny dla zalogowanych] I am waiting for you
[link widoczny dla zalogowanych] You are waiting for me
Tytuł: ZADRA
Fandom:słodko-gorzka potterownia
Występują: Peter, Remus, Syriusz, Jim, Dan O'Neil
Ilość słów:1537
Na balkon zajrzał zupełnie przypadkiem, bo w gruncie rzeczy nie spodziewał się, że właśnie w tym miejscu znajdzie Remusa. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeżeli Remus naprawdę szuka samotności, to nikt nie jest w stanie go znaleźć, chociażby nawet przetrząsnął zamek od piwnic, aż po dach. W takim wypadkach Lupin po prostu znikał, często na długie godziny i musieli go kryć przed profesor McGonagall, której zdarzało się urządzać wieczorne kontrole ewidencji. Wracał zwykle nad ranem, zmęczony, ale spokojny. Nikt nie wiedział, gdzie znajduje się jego kryjówka, chociaż Syriusz i Jim niejednokrotnie próbowali się tego dowiedzieć. Ich detektywistyczne wysiłki zwykle kwitował wzruszeniem ramion.
Tym razem było jednak inaczej. Peter otworzył drzwi i listopadowy chłód momentalnie zmroził go do szpiku kości, na chwilę pozbawiając oddechu. Hogwart tonął w mroku, rozbłyskując tylko gdzieniegdzie jasnymi plamami okien.
- Tu jesteś – powiedział, żeby jakoś dać znać o swojej obecności. Czuł się trochę niepewnie; Remus miał w sobie coś takiego, że człowiek tracił nagle grunt pod nogami i nie wiedział w którą stronę się obrócić, co powiedzieć. Tym razem było podobnie. Słowa nie umiały dopasować się do sytuacji.
Siedział na kamiennej barierce, oparty o ścianę. Pod nim rozciągała się mroczna przestrzeń kilku pięter i Peter musiał się powstrzymać całą siłą woli, żeby nie podbiec do przyjaciela i nie ściągnąć go z tak niebezpiecznego siedziska. Nie zrobił tego jednak, nie podszedł nawet do barierki. W głębi duszy obawiał się, że jeżeli zrobi jeden gwałtowny ruch, to jakaś groźna siła zepchnie Remusa w przepaść i wtedy nawet umiejętności magomagiczne pani Pomfrey na nic się nie przydadzą. Na wszelki wypadek wolał nie ryzykować.
- Strasznie zimno... – usiłował być naturalny, ale mu się nie udawało, głos nie chciał brzmieć tak, jak zwykle. – Może wejdziemy do środka?
Żadnej reakcji, najmniejszego odzewu. Remus nawet nie drgnął; pewnie nie czuł zimna, chociaż na sobie miał tylko lekką koszulę, kurtka została w dormitorium. Niedawno wypowiedziane słowa tak bardzo utkwiły mu w głowie, że przyćmiły wszystko inne, włącznie z fizycznym dyskomfortem. Peter od razu zrozumiał, że tym razem sprawa jest wyjątkowo poważna.
- Nabawisz się zapalenia płuc – spróbował raz jeszcze. – Kłótnia kłótnią, ale dobrowolne narażanie się na niebezpieczeństwo, to kompletny idiotyzm! Chodź, pójdziemy na herbatę, jeżeli nie do pokoju wspólnego, to... to gdziekolwiek. Może znajdzie się nawet kropelka czegoś mocniejszego...
- Myślisz, że twój rum, to lekarstwo na każdy problem? – głos Remusa zabrzmiał przeraźliwie spokojnie. Peter wzdrygnął się, trochę z zimna, a trochę z niepokoju. Postanowił za wszelką cenę wyrwać Remusa z tego dziwnego stanu, który mógł zaowocować tragedią. Lupin nie był wprawdzie typem samobójcy, ale w taki wieczór, w taką pogodę, a w dodatku na ósmym piętrze, Peter był w stanie uwierzyć we wszystko co najgorsze.
- Nie wiem – odparł cicho. – Za to jestem przekonany, że na rozgrzewkę jest najlepszy. Zobaczysz, wszystko dobrze się skończy, Syriusz wcale nie myślał tego, co mówił. Sam wiesz, że...
- Myślał – przerwał mu twardo Remus. – Myślał. I nigdy mu tego nie zapomnę.
- Chrzanisz, Syriusz, jak zwykle przesadzasz. Robisz z siebie ofiarę losu. Weź się wreszcie za siebie, przestań gadać, a zacznij działać! Czy ty myślisz, że jesteś jakimś cholernym wybrańcem? Inni też mają problemy, sto razy poważniejsze od twoich!
- Co ty możesz wiedzieć, Lupin. Ty przecież nawet nie jesteś człowiekiem...
- Jesteś zdenerwowany, tu potrzeba czasu – łagodził Peter, coraz mniej wierząc, że odniesie to jakiś skutek. – Spotkacie się jutro, porozmawiacie... Jim na pewno przekona Syriusza...
Remus zerwał się ze swojego miejsca tak gwałtownie, że Petera znowu opanowały złe przeczucia. Ale jego przyjaciel nie zamierzał skakać, wręcz przeciwnie, ruszył ku drzwiom. Nienaturalny spokój ustąpił tamowanej dotąd wściekłości.
- Black będzie MUSIAŁ walczyć! – powiedział Remus głośno, zbyt głośno, a drzwi trzasnęły, porażone jego siłą.
- Poczekaj! – krzyknął za nim Peter, ale Remus nie słuchał, biegł przez korytarz jak burza.
Pojedynek miał się odbyć za niecałe osiem godzin.
*
- O’Neil, czy ty nawet w wannie musisz kopcić te swoje skręty? – zapytał Jim Potter, rzucając w kierunku Ślizgona ręcznikiem. – Mamy do ciebie biznes, więc z łaski swojej doprowadź się do porządku.
Danny O’Neil parsknął śmiechem, a potem zanurkował i przez dłuższą chwilę mogli podziwiać wyłącznie kłęby pachnącej piany. Wreszcie jednak jasna głowa Dana wyłoniła się na powierzchnię i byli w stanie kontynuować dyskusję.
- Jest piątek wieczorem, tak, czy nie? – zapytał Dan, a ponieważ było to pytanie retoryczne, nie zaszczycili go odpowiedzią. – Biorę odświeżającą kąpiel, próbuję się zrelaksować po całym tygodniu, a tu co? Nachodzi mnie dwóch zwariowanych Gryfonów i żąda uwagi. Dla waszego wiadomości – nie jesteście w moim typie. Poza tym za moment przybędzie tu moje Miłe Towarzystwo, absolutnie żeńskie. Dlatego z łaski swojej weźcie swoje gryfońskie tyłki i sprawdźcie, czy nie ma was pod drugiej stronie drzwi.
Oczy Syriusza zaiskrzyły niebezpiecznie, od początku był przeciwny pomysłowi, żeby we wszystko wciągać właśnie O’Neila. Za to Jim nie dał się zbić z tropu. Zależało mu, żeby sędzią był ktoś, kogo zna zarówno Remus, jak i Syriusz. Ktoś, kto pozostałby bezstronny. Ktoś, kogo tak naprawdę nie obchodziły ich prywatne sprawy. Daniel O’Neil był idealnym kandydatem.
- Nie pochlebiaj sobie, ty też nie jesteś w naszym typie – mruknął Potter. – Skoro nie chcesz wyleźć z wanny, twoja wola Panie i skrzypce. Tudzież saksofon. Siedź, skoro ci wygodnie, ale wysil tę twoją samotną szarą komórkę, bo rzecz jest poważna. Chyba nie sądzisz, że przyszlibyśmy tutaj, gdybyśmy mieli jakieś inne wyjście?...
- O, a to ciekawe – odparł Dan, po czym zaciągnął się skrętem. – Zaintrygowałeś mnie, mości Potter. W takim razie streszczaj się, czasu nie mam, ale uprzedzam, nie bawię się już w przemyt alkoholu. Po ostatniej konfiskacie dóbr stoję na granicy bankructwa...
- Nie idzie o alkohol, alkoholu ci u nas dostatek – żachnął się Potter. – Chodzi o honoru. Honor obecnego tu Syriusza Blacka...
Dan skrzywił się nieco. Kwestia honoru, szczególnie cudzego, nigdy go specjalnie nie zajmowała.
-... i Remusa Lupina – dokończył Jim, z pewną obawą spoglądając na Syriusza. Ten jednak nie skomentował, oczy mu tylko bardziej rozbłysły, jak dzikiemu watażce, który wietrzy łup.
- Pojedynek? – tym razem w głosie Dana zabrzmiało autentyczne zdziwienie. Sięgnął po ręcznik i z chlupotem wyskoczył z wanny. – Remus będzie się bić? Z Syriuszem? Toż to jakiś absurd!
- Nie prosiłem cię o opinię, O’Neil – warknął Syriusz. – Jim, mówiłeś, że jego to nie obejdzie, a patrz, jaki zainteresowany. Myślę, że możemy już iść.
- Poczekaj – Jim przytrzymał go za ramię. – To naturalna reakcja. Jakbym nie był świadkiem, to sam bym nie uwierzył, że zamierzacie się bić. Dalej obstawiam, że O’Neil, to dobre rozwiązanie...
- Chwila moment – przerwał Dan. – Niby co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Ani wam jestem brat, ani swat. O co, do cholery, chodzi?...
- Potrzebujemy bezstronnego sędziego – wyjaśnił wreszcie Jim. – Trzeba, żeby wszystko rozegrało się tak, jak trzeba. Uczciwie.
*
Daniel O’Neil i uczciwość? Na tę myśl Syriusz uśmiechnął się paskudnie, ale nie zaprotestował. Nie miał już siły, dopiero teraz zaczynał odczuwać skutki całodziennego zdenerwowania. Tak naprawdę było mu wszystko jedno kto będzie sędziować, wolałby nawet, żeby pojedynek odbył się bez tej całej tradycyjnej otoczki, która do niczego nie jest potrzebna. Chciał po prostu spojrzeć w oczy swojemu wrogowi i...
... wrogowi?
- Wiesz co, Black? Udajesz, że niby taki z ciebie bohater, odważny i szlachetny, ale siedzi w tobie mały śmierciożerca i tylko czeka na odpowiedni moment. Jesteś dokładnie taki sam, jak ONI.
- Wynoś się, Lupin. Zanim zrobię z tobą to, co zwykle robi się z wilkołakami.
Nie, wcale nie chciał go oglądać. Nigdy więcej. Ale nie mógł się wycofać, było już za późno.
- Syriusz, dobrze się czujesz? – zapytał Jim. Postawił przed przyjacielem kubek herbaty, a potem wlał do niej kilka kropli rumu. – Wziąłem od Petera – wyjaśnił. – Mam nadzieję, że się nie obrazi, w końcu ma jeszcze jedną butelkę za łóżkiem.
Jim Potter czuł się niezręcznie, chociaż bardzo starał się to ukryć. Cała sytuacja strasznie mu ciążyła, bo wymagała opowiedzenia się po którejś ze stron, a każdy wybór był błędny. Pieprzona grecka tragedia – myślał i marzył nie o herbacie z rumem, ale o butelce wódki i jakimś ustronnym miejscu, jak najdalej od Hogwartu, a najlepiej od całego magicznego i niemagicznego świata. Ponieważ jednak ucieczka nie wchodziła w grę, postanowił wesprzeć Syriusza. Liczył, że Remusa znajdzie Peter i nie pozwoli mu zrobić żadnego głupstwa.
- Wszystko ustalone, Dan zjawi się o czwartej. Będziemy tylko w piątkę, lepiej, żeby nikt inny się o tym nie dowiedział.
- Ależ niech się dowiedzą – powiedział z pasją Syriusz, zaciskając pięści. – No jasne, niech wszyscy przyjdą, będzie fajna zabawa! Gawiedź lubi krew, krew się zawsze dobrze sprzedaje. Pewnie dlatego O’Neil zgodził się sędziować, ma facet żyłkę do interesów!
- Przestań – powiedział cicho Jim. W głosie Syriusza było coś niepokojącego, wściekłość pomieszana z rozpaczą. Zawsze byli uparci, on i Remus. W tym jednym byli do siebie podobni.
Syriusz zamilkł, nie rozmawiali więcej. Ogień w kominku wygasł i zrobiło się strasznie zimno. Za oknami harcował listopadowy wicher, a wraz z nim – Jim był tego pewien – upiory, przed którymi lepiej nie rozchylać okiennic.
- Przecież... to się nie może tak... skończyć... – myślał Syriusz. Obserwował dogasające iskry, nie mógł od nich oderwać wzroku. – Dlaczego?...
- Dlaczego?... – jak echo odpowiadały myśli Remusa, który nie wrócił na noc do wieży Gryffindoru. Razem z Peterem siedzieli w jednej z opustoszałych klas, a wypchana sowa przyglądała im się z błyskiem w szklanych oczach. – Skąd te... skąd te słowa?...
Pojedynek miał się odbyć za niecałą godzinę.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 23:54, 08 Kwi 2007, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Kira
kryształkowa dama
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z <lol>andii ;)
|
Wysłany: Nie 20:13, 08 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Kurczę, mocny tekst. To z pewnością nie sa mojszy Remus i Syriusz, ale mimo to uwielbiam ich. I wdzięczna jestem, że w taki niestereotypowy sposób ukazałaś Petera i Jima. To się chwali
|
|
Powrót do góry |
|
|
yadire
gryfonka niepokorna
Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Nie 20:23, 08 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
To nie mogło być o nikim innym.
Masz rację, Hekate. Do wczoraj nie byłam przekonan do kłotni z Lily, ale na własne, że tak powiem palce, przekonałam się, że to nie może być inaczej.
Tu wierzę Ci na słowo.
Syriusz i Remus, ci jeszcze nie mojsi, ale coraz wyraźniejsi, są do siebie cholernie podobni. Jeden jasny, drugi ciemny, ale podobni. I to nie może się inaczej skończyć.
Poza tym. Syriusz i Remus u mnie to jeszcze dzieciaki. U ciebie, dorośli faceci.
Gratuluję.
Edit.
O właśnie, jeszcze poboczne postaci. Jim i Peter nie tacy Rowlingowi, ale prawdziwi. Zwłaszcza Jim bardzo mi się spodobał. Jak dotąd z całego huncwotowego towarzystwa on mi jest najbardziej oboętny.
I jak tak sobie myślę, to ci Huncwoci rowlingowej wcale nie są tymi Jimem, Syriuszem, Remusem i Peterem. Bo Huncwoci to harce i zarty, a ci czterej - to cztery małe dramaty.
Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Nie 20:28, 08 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Nie 20:27, 08 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Dorośli osiemnastoletni, ha!
Być może.
Fakt, nie można było napisać o nikim innym, to znaczy od razu wiedziałam, że będę pisała właśnie o nich. Właściwie powinnam rozwinąć wątek tego pojedynku, ale... ale pasowało mi niedopowiedzenie. No cóż, może kiedy indziej.
Lubię te postacie, lubię ich w konfronacji i na poważnie. Poza tym, muszę przyznać, że cholernie dobrze mi się dzisiaj pisało
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zaheel
wilkołak alfa, spijacz Leśnej Mgiełki
Dołączył: 14 Sty 2006
Posty: 2478
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Nibyladii
|
Wysłany: Pon 11:23, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Przepraszam Szefowo, że tak zaczynam od środkowego tekstu, ale jak zaczełam czytać to nie mogłam skończyć, a żal, żeby pierwse wrażenie uciekło. Naprawdę mocny tekst i opowiadający ciekawą historię. Nie powiem, że nie mojsi bohaterowie, bo tak nie jest, ale sytuacja nie mojasz i nawet o takiej bym nie pomyślała. Sądzę, że włąśnie Remus i Syruysz nie byli bezkonfliktowi i mogli mieć do siebie jakieś wąty, ciagnące się za nimi. Bo reszta - Peter i James nie byli tak zawzięci. A różnowe słowa padają z ust pod wpływem nerwów. Szefowo ten tekst pomimo goryczy jest dla mnie Piękny przez duże P.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pon 18:06, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Dzień piąty
Bo kto to widział, by pułapka goniła mysz?
Tytuł: TRAGARZ
Fandom:znowu potterownia, znowu gorzka, a na dodatek z posmakiem "Przy ołtarzu baru" Kaczmarskiego i "Ballady o walizce" grupy Pod Budą.
Występują: Peter, Lily, Jim, Remus
Ilość słów:1431
Peter słuchał monologu Lily z rosnącym niesmakiem. Oczywiście nie przerwał jej, ani nie zareagował w żaden inny sposób – od dziecka miał awersję do wszelkiego rodzaju bezpośrednich starć. Za to myślał bardzo intensywnie, ciesząc się, że koleżanka nie może zajrzeć do jego głowy. W tamtej chwili nie znalazłaby w niej niczego, co sprawiłoby jej przyjemność.
- Peter, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zapytała w końcu, podnosząc głos. – Nawet nie wiesz jak ciężko mi o tym mówić!... Ale muszę, dłużej nie wytrzymam. Dlatego skup się, proszę, i powiedz mi co o tym wszystkim myślisz.
Co myślał? Po pierwsze był zaskoczony, bardzo zaskoczony. Zawsze wydawało mu się, że Lily nie znosi Remusa, dawała mu to do zrozumienia na każdym kroku. Remus zresztą przejmował się tym w stopniu znikomym, bo nie miał o Lily zbyt wysokiego mniemania i nie szukał jej towarzystwa. Cały Hogwart wiedział, że ta dwójka patrzy na siebie wilkiem, a każda konfrontacja owocuje ostrą wymianą zdań. To znaczy zwykle unosiła się Lily, bo Remus wybierał taktykę uników. Dopiero przyparty do muru zaczynał być nieprzyjemny, a przed jego ironicznymi komentarzami trudno się było obronić.
Po drugie: panika. Peter nie lubił, gdy ktoś wciągał go w śliskie, nieprzyjemne sprawy, których konsekwencje mogły się obrócić przeciwko niemu. – Glizdogonku, muszę ci coś powiedzieć – zaczynał ktoś przymilnie, a kończyło się nerwówką i kompletnie niepotrzebną przepychanką słowną. Peter nie tylko bał się starć bezpośrednich, jego mierził każdy konflikt. Należał do ludzi, na których skupia się wszystko, co złe, był przewrażliwiony i nie umiał sobie z tym poradzić. Kiedy Syriusz kłócił się z Remusem, to właśnie Peter łykał potajemnie mikstury uspokajające i jeszcze długo potem budził się w nocy z krzykiem. Dlatego słowa Lily tak bardzo go przeraziły – wiedział, że jak zwykle to on straci najwięcej, niezależnie od tego, czy jej plan zakończy się sukcesem, czy też porażką.
- Co myślę? – powtórzył, tym razem głośno. Bezwiednie zerwał źdźbło trawy i zaczął przy jego pomocy kreślić w powietrzu fantazyjne szlaczki. – Myślę, że powinnaś się nad tym jeszcze zastanowić. To już nie jest zabawa, Lily. Zamierzasz grać uczuciami, a takie działania zwykle nie kończą się dobrze...
- Wiem, wiem – zirytowana machnęła ręką. – Sądzisz, że nad tym nie myślałam? Od miesięcy nie myślę o niczym innym!... Ale Peter, czas mi się kończy. To już ostatni rok, potem nie będę już miała okazji, wszyscy się rozjedziemy... Tak, to jest gra uczuciami, ale weź pod uwagę, że to ja jestem w najgorszym położeniu! Mam najwięcej do stracenia, a mimo wszystko chcę zaryzykować.
- W takim razie po co ja ci jestem potrzebny? – zdenerwował się w końcu. – Pamiętaj, że mówimy o moich najlepszych kumplach! Mam ich oszukiwać? Kłamać w żywe oczy? Lily, ja się do tego nie nadaję, od razu wyczują, że coś jest nie w porządku!
- Nie musisz kłamać – odparła. – Po prostu nic im nie mów.
- To dlaczego mi o wszystkim opowiedziałaś?! – zerwał się z trawy i zaczął nerwowo chodzić od jednego drzewa, do drugiego. – Toż nie zmuszę Remusa, żeby się tobą zainteresował, czy ja ci, do ciężkiej cholery, przypominam kupidyna? A Jim? Przecież on... – Peter urwał nagle, powietrze uszło z niego, jak z przekłutego balonu. Był zmęczony. Czuł się tak, jakby ktoś zrzucił na jego barki dodatkowe pięćdziesiąt lat.
- Przepraszam – ku jego zaskoczeniu w głosie Lily zabrzmiał autentyczny smutek. – Przepraszam cię, Peter, to strasznie egoistyczne z mojej strony... ale... ale jestem tylko człowiekiem. Każdy człowiek chce, żeby ktoś inny wziął na siebie część jego problemów...
Peter nie odpowiedział od razu. Popatrzył w niebo, było prawdziwie letnie, niebieskie, chociaż kończył się wrzesień. – Dlaczego ja? – pomyślał melancholijnie. – Dlaczego to właśnie ja muszę być tragarzem, który dźwiga na grzbiecie cudze kłopoty?...
- Nie martw się, Lily – powiedział. – Jakoś sobie poradzimy.
*
- Glizdogonku... – Jim leżał na wznak, w bezgranicznym zachwycie obserwując sufit. – Muszę ci coś opowiedzieć...
Peter podniósł głowę znad książki. Ciemne koła pod oczami świadczyły, że ostatnimi czasy nie sypia zbyt dobrze.
- Tak? – zapytał powoli. – Coś się stało?
Wiedział, że się zaczęło. Widział rozmarzenie na twarzy Jima, rozmarzenie, którego nigdy wcześniej tam nie dostrzegał. Tak bardzo chciałby mu powiedzieć, że... ale nie mógł! Obiecał. Przez myśl przemknęły mu wszystkie demoniczne kobiety, o których czytał, a potem przed zmęczonymi oczami rozbłysł płomień. – Rudowłosa Kirke słodka jak miód – pomyślał bez ironii i przywołał na twarz wyraz uprzejmego zainteresowania.
- Coś się stało, Jim? – zapytał raz jeszcze. Tym razem panował nad swoim głosem.
- Ona jest niesamowita – powiedział Jim, tonem pełnym nabożeństwa. – Od początku to podejrzewałem, ale teraz... teraz wiem już na pewno. Obawiam się, że straszny ze mnie idiota, ale chyba się zakochałem.
- Dlaczego zaraz idiota, to się zdarza – Peter odłożył książkę i usiadł obok przyjaciela. – Tylko błagam, nie zacznij pisać wierszy. Wystarczy jeden poeta w drużynie, to i tak czasem zbyt wiele jak na moje biedne nerwy...
- A właśnie, widziałeś gdzieś Remusa? – Jim na chwilę opuścił swoje prywatne niebo i okazał odrobinę zainteresowania rzeczywistością. – Jestem ciekawy jego reakcji, ha, to może być całkiem zabawne! On przecież tak nie znosi Lily... – urwał na chwilę. – Peter, wyjaśnij mi, jak można jej nie lubić?...
- Najwyraźniej można – przetarł oczy, ale nie rozjaśniło mu to obrazu. Marzył o tym, żeby zasnąć i już więcej się nie obudzić, ale wiedział dobrze, że i tej nocy nie uda mu się odpocząć. To było błędne koło, a na dodatek toczyło się coraz szybciej i nie można go już było zatrzymać.
- Umówiłem się z nią jutro, razem pójdziemy do Hogsmeade – ciągnął Jim, nie zauważając, że z Peterem dzieje się coś niedobrego. – Oby to tylko nie był sen... W każdym razie obiecuję, nie, ja przysięgam na głowę pradziadka Izydora, że już nigdy więcej nie będę palić tych dziwnych skrętów Dana O’Neila!...
Peter nie odpowiedział. W jego głowie huczało dantejskie piekło.
*
Lubił obserwować Remusa, to go uspokajało. Siadał sobie w kącie, na pokrzywionym od starości stołku, i patrzył, czasem nawet układał jakieś historie, których z całą pewnością nie potrafiłby spisać. To było jak inny świat, całkiem odrębny, niedostępny dla zwyczajnych ludzi. Myśli Remusa szybowały tak wysoko, że Peter martwił się czasem, że przyjaciel zniknie w którejś ze swoich wyobrażonych krain i zostawi go samego.
Właściwie, to i tak był sam, zaplątany w kakofonię cudzych myśli. A co najgorsze – absolutnie nie nadawał się na rewolucjonistę.
- Nie podoba mi się to wszystko – powiedział Remus, przerywając milczenie. – Powiedz, Peter, czy tobie nie wydaje się, że w tym związku jest coś dziwnego?...
To było do przewidzenia, Peter od dawna spodziewał się, że Remus w końcu zacznie czytać między wersami. Właściwie czekał na to, bo sytuacja powoli zaczynała go wykańczać – nie jadł, nie spał i nie mógł skupić się na nauce. Z drugiej jednak strony bał się radykalnych rozwiązań, tego wybuchu, który gdzieś tam czekał na niego na końcu drogi. Tak źle, a tak jeszcze gorzej! Peter sam już nie wiedział, z której strony spodziewać się ataku.
- Nie wiem – odparł. – Nie mam pojęcia, Remus. Dawno nie rozmawiałem z Jimem, z Lily zresztą też nie. Wiesz, musiałem nadrobić zaległości, McGonagall zagroziła, że nie dopuści mnie do egzaminu końcowego...
- A ja ją ciągle spotykam – mruknął Remus, tak, jakby myślał na głos. - To znaczy Lily, nie McGonagall. Gdziekolwiek się obrócę, to jest, stoi, siedzi, obściskuje się z Jimem!... Ja nie jestem specjalnie nerwowy, ale powoli zaczyna mnie to drażnić. Wariuję. Mania prześladowcza? Ponoć miałem w rodzinie jednego samobójcę, powiesił się na klamce w jakimś trzeciorzędnym hotelu... Peter, czy ja jestem wariatem? Zawsze się bałem, że tak skończę, ale...
- Nie jesteś wariatem, Remus – Peter przerwał mu ostro. – I przestań pleść głupoty.
Znowu zamilkli, było im ciężko. Nawet niebo, sine od deszczu, zwieszało się nad zamkiem przytłoczone zagadką istnienia.
*
Jak tragarz. Zanoszę walizki do hotelu, a oni od niechcenia rzucają monetą i mówią, że starczy na wódkę. Więc idę na tę wódkę, noga za nogą, jak sparszywiały kundel, a już nad ranem ktoś krzyczy – wstawaj ścierwo, zamykamy, szpecisz posadzkę! I trzeba wstać, odciągnąć ciało od ołtarzu baru, na ulicy bruk i słońce prosto w oczy. Jak tragarz. Tragarzom się nie dziękuje, tragarz jest od dźwigania. Potem może co najwyżej kupić własną walizkę – postawiona na krześle przybliża sufit, łatwiej zacisnąć pętle. W hotelu płakać nie będą, znajdzie się inny tragarz, może nawet w czystszym uniformie i z prawdziwszym uśmiechem, takim, który zawsze podoba się eleganckim damom. To nawet lepiej, świat nie lubi pustych miejsc, woli zapchane wagony. A tragarz? Starucha zdejmie z haka, jest silna i żylasta, kradła przez całe życie i zachowała dobrą kondycję. – Cholerny drań, narobił kłopotów – powie, jej ślina zmiesza się z brudem posadzki. – To już trzeci w tym miesiącu. Psia ich mać, żeby chociaż zapłacili za nocleg...
Jak tragarz. Szkoda, że po niebie nikt nie chodzi z walizką.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Pon 18:12, 09 Kwi 2007, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Pon 18:09, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Gorzkie i mocne, jak herbata nocą. I bardzo, bardzo dobre. Na bardziej konstruktywny komentarz mnie nie stać, niestety. Bardzo-bardzo mocne.
No i ten O'Neil- chyba się zakochałam ^^ Jest cudny. Chcę być w jego haremie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pon 18:11, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Ha, ha, myślę, że Daniel będzie zachwycony takim okazem w haremie
Jak będziesz miała chwilę, to czytnij mojszy dzisiejszy fanfik, Merlinku, co mnie wzięło na to psychologizowanie...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Pon 18:19, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Sama się muszę pomęczyć z moim, nawet fandomu jeszcze nie mam... nie mogę się oderwać myślami od Trzech Muszkieterów. Przeczytam, jak chociaż znajdę swój temat, coby się nie sugerować...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pon 18:25, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
O, to widzę, że wszyscy robią tak, jak ja. Też nie czytam co napisałyście, aż napiszę i wrzucę własne, bo mnie drażni, że ktoś już się wyrobił, a ja nie
Czekam, czekam na świeże opowiadania, coś Aurory od rana nie widać...
|
|
Powrót do góry |
|
|
yadire
gryfonka niepokorna
Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Pon 18:46, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Też tak robię. Nawet nie wchodzę do Klubu, zanim sama nie napiszę. Chociaż raczej bym się bała, że komuś niechcący podbiorę pomysł, w swoje nigdy nie wierzę. Czy to pod kleptomanię się kwalifikuje?
Jej! Kiedy zobaczyłam tego prompta, też mi się skojrzyła. Lily Jimem zastawiająca pułapkę na Remusa. Coś w tym stylu nawet by wyszło.
Dobrze, że wpisałam rompta w google i wyskoczyła mi ta mała myszka, razem z nowym pomysłem. Bo mój tekst gdieżby tam z Twoim i O'Neilem równać się mógł?
Jak zywkle, tradycyjnie - Hekatko - cudo.
Początkowo co prawda tej gorzkości nie wyczułam, ale ostatni fragment... Też czuję tego Petera.
Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Wto 10:32, 10 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pon 18:52, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Hmm, w zasadzie to u mnie podwójna pułapka jest... a ta najgorsza, to właśnie Peter.
W końcu to on zatrzasnął się, odcinając łeb myszy.
Czekam na twój tekst, Diruś. Mam takie wrażenie, jakbyśmy w tym fikatonie pisały na dwa głosy, taka uzupełnianka. Ciekawe co będzie dalej
|
|
Powrót do góry |
|
|
yadire
gryfonka niepokorna
Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Pon 18:56, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
[Heh. Mój już w sumie jest. Od chyba południa wisi Tylko dziś uwolniłam się nieco od potterolandii. ]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Pon 19:01, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
O cholera, fakt! To wszystko przez Pusza, zasłonił mi widok tym swoim gigantycznym komentarzem Sasasa
Już lecę, to znaczy przylecę po kolacji, bo muszę się posilić przed lekturą.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Pon 19:31, 09 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Przeczytałam.
Coś mi ta sytuacja przypomina, ale nie wiem co.
Rem, nie martw się, mania prześladowcza u nas rodzinna ^^'
Oj, gorycz, gorycz ostatnio w potterolandii, moje panie. Ale to nic. Sprowadza na ziemię.
Lubię, Hekate, gdy piszesz o Peterze, bo to mi go przybliża. Zaczynam go inaczej traktować i naprawdę go lubię. Biedny, przeciążony Peter... Dlaczego zawsze traktowałam go, jakby nie czuł i nie myślał?
/rumieni się/
I Lily jest taka... Petunia miałaby satysfakcję, gdyby przeczytała ten tekst. Tryumfowała by.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|