|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 8:10, 10 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
4.
o, Syriusz, Remus, kłótnia, pojedynek
ja też uwielbiam takie tekstu. zadra, jakiś rozłam w przyjaźni. dreszcz niepokoju, niepewność, to musi być dobrze, ale jak będzie, to i tak inaczej
James ładnie wykreowany.
hmm, a ja może będę Inna, a jednak nie chciałabym wchodzić w skład haremu Daniela. tego typu 'chłopcy' mi nie imponują, no może troszeczkę, ale podchodzę sceptycnie do ich zachowań, pomysłów i w ogóle
(hm, i uznaj to powyżej o Danielu za komplement - Ori już go traktuje jak osobą mogącą egzystować w naszym świecie i rozpatruje go matrymonialnie xD)
5.
troszeczkę łapię Lily i jej rozumowanie. mam dużo koleżanek, które nie takie rzeczy robią.
ale tu Peter, Peter dlamnie jest najważniejszy. biedny. i tu się dziwić, że wydał ich Voldziowi...
tak, cudze problemy potrafią człowieka przytłoczyć. naprawdę. a niektórzy ludzie żyją życiem innych, nie mają swojego.
biedny Peter.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Wto 15:31, 10 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Dzień szósty
[link widoczny dla zalogowanych]
Miałam ochotę zakończyć fikaton libacją i obawiam się, że to zrobiłam Produkt absolutnie wolny od głębokich myśli.
Tytuł: NIETYPOWA KRUCJATA
Fandom:potterowo
Występują: Jim, Dan O'Neil, Remus, Syriusz, Filch i jego Kotka nad Kotkami.
Ilość słów: 1102
- Powiedz mi Dan, dlaczego ja cię tak lubię? – rozczulił się Jim Potter, przytulając do siebie butelkę po Ognistej. Już od trzech godzin siedzieli z O’Neilem w schowku na miotły i omawiali dręczące ich kwestie metafizyczne. W końcu zebrało im się na zwierzenia natury bardziej osobistej.
- Pewnie dlatego, że jesteś pijany – odparł Dan, z uderzającą logiką. – Bardzo, ale to bardzo... kwiaty kwitną, a na łyżwach pajęczyn Wenus w asyście... eee... kolorowych szczebelków?...
- To były kanarki – poprawił go Jim. – Ka-nar-ki. I miały w dziobach kolumny korynckie z antenką.
- Chłopie, nie rozumiem dlaczego jeszcze nie zajrzałeś na nasz Parnas. Jesteś urodzonym abstrakcjonistą!...
Właściwie nigdy wcześniej ze sobą nie pili, dziw nad dziwy, chociaż przecież widzieli się niemal codziennie - obu ich było pełno w Hogwarcie. Jim kupował od Dana tajemnicze skręty „głębszego widzenia”, ale mimo to ich wzajemne kontakty ograniczały się do słownych przepychanek i nigdy nie wykraczały poza ustalony schemat złośliwości. Lubili tę złośliwość, stosowali ją dla sportu, a że obaj byli nad wyraz żywotni i weseli, w końcu ich drogi przecięły się na klatce schodowej, tuż obok posągu Obłędnego Rycerza. Ponieważ najbliżej było do schowka na miotły, wybrali schowek, szczególnie, że ich wspólny przyjaciel, Remus Lupin, wyposażył go we wszystkie dostępne mu rodzaje alkoholu. Po piątym kieliszku uznali, że są jak bracia i postanowili wypić kolejnych pięć, a po dziesięciu ich dusze zlały się w jedno, wyśpiewując fałszywie hymn nieustającej radości istnienia.
- To prawda, jestem pijany – zgodził się Jim, z bezwzględną szczerością. – Powinienem publicznie wystąpić z samokrytyką – wstał, zatoczył się nieco i wylądował na ścianie. – Proszę państwa! Panie i panowie, miotły i faunowie, chciałbym rzec, że to się zdarzyło... no... przedostatni raz! Na rude włosy mojej ukochanej, w najbliższym możliwym... wieku... obiecuję poprawę!
Zagrzmiały oklaski, przynajmniej w głowie Jima. Najwidoczniej miotłom przypadła do gustu jego wysublimowana przemowa.
- W trzynastym wieku – zanucił Dan. – W trzynastym wieku w klasztorze, pewna mała praczka zapragnęła chłopa...
- Zamilcz, bezbożniku! – oburzył się Jim. – Na przód, w imię Merlina, ludzie pana kardynała atakują!
- Ej, a jeszcze przed chwilą byłem twoim bratem – zarechotał Dan, uchylając się przed ciosem. – Weź ode mnie tę miotłę, oko mi wydłubiesz, patałachu zatracony!
- Na Askalon! – krzyczał Jim, nie dając się zbić z tropu. – Ostatnia twierdza niewiernych musi paść przed naszą mieczą i naszym... odwagiem?!
Całe szczęście do rozlewu krwi nie doszło, bo kolejna flaszka skutecznie pogodziła zwaśnione narody.
*
- Naprawdę nie wiesz, gdzie ten wariat się podział? – zapytał Syriusz. Był rozdrażniony. Przez Jima sam musiał porządkować Komnatę Pamięci, a nie było to specjalnie przyjemne zajęcie. – Zwiał z dyżuru. Jak go spotkam, to go utrupię i pomaluję na różowo...
- Chciałbym to zobaczyć – uśmiechnął się Remus. – Nie, nie wiem gdzie poszedł, nie widziałem go od południa. Może lata po Błoniach z tą swoją rudą boginką?
- W taką pogodę? – Syriusz popukał się w czoło. Faktycznie, na zewnątrz było paskudnie, padał deszcz, a wiatr utrudniał oddychanie. Marcowa aura po raz kolejny spłatała im niemiłego figla. – On, to może by i biegał, ale Lily nie bardzo. Poza tym minąłem ją na schodach, szła do biblioteki.
- W takim razie nie mam więcej pomysłów – stwierdził Remus, bez zmartwienia. – Może potrzebował samotności? Chciał dogłębnie przeanalizować swój fatalny żywot?
Syriusz nie skomentował. Machnął ręką i zniknął w dormitorium.
*
- Ja jestem oszust, Jim. Urodziłem się łotrzykiem i taki umrę – chlipał Dan O’Neil, a jego spowiednik kiwał się w przód i w tył, z troską malującą się na obliczu. – Jak miałem pięć lat, to zwinąłem ojcu miotłę i sprzedałem ją jakiemuś typowi za całkiem niezłą sumkę. Potem powiedziałem, że przyszedł Kudłaty Miotłożerca, a ja nie mogłem nic zrobić... Za zarobione pieniądze kupiłem trupią czaszkę i worek tytoniowych cukierków, cholernie były smaczne...
- Nie przeklinaj synu, a odpuszczone ci będzie – powiedział Jim z powagą i sięgnął po butelkę. – Cukierki z tytoniem? Pierwsze słyszę!
- Już takich nie produkują – wyjaśnił Dan. – Świat schodzi na psy.
Podumali chwilę nad tym zapchlonym światem, po czym doszli do wniosku, że wypadałoby się zająć radośniejszymi stronami życia. Na przykład płcią piękną. Wspomnienia popłynęły niczym rzeka, rwąca i pełna wodospadów. Było, stanowczo było o czym rozmawiać w to piękne, czwartkowe popołudnie!...
Z gardeł wyrwała się sprośna piosnka o grubej Sally, tej, co mieszka w dzielnicy portowej. A z burdelu niedaleko już było na morza i do hej-ho butelki rumu.
*
- Nie było go, takiego syna – sapał Filch, pokonując kolejną kondygnację schodów. – W dodatku ten drugi mydłek jeszcze bardziej wybrudził nasze piękne puchary, prawda pani Norris?
W ironicznych ślepiach kotki zabłysło potwierdzenie.
- Ale my mu nie darujemy. Przerobimy go na szaro, takiego syna, niech go reumatyzm pokręci. Znajdziemy i zmusimy do pracy. Będzie musiał przy pomocy szczoteczki do zębów wyczyścić całą posadzkę w Komnacie Pamięci! Ha ha, stary Filch ma dobre oko, zauważy każdy paproch! Chłopak może zapomnieć o wolnych popołudniach aż do końca semestru...
Z gardła kotki wydobył się pełen aprobaty warkot.
*
Remus okłamał Syriusza, całkiem świadomie, na dodatek z pełną premedytacją. Doskonale wiedział gdzie podziewa się Jim. I powoli zaczynał się martwić o stan swojego „barku”, który z poświęceniem godnym lepszej sprawy, kompletował od dłuższego czasu.
W końcu postanowił sprawdzić, co w trawie piszczy, no i uratować choć butelczynę. Z tego powodu wymknął się z pokoju wspólnego i ruszył w kierunku wiadomego schowka na miotły.
Na korytarzu zderzył się z Filchem.
- Uważaj jak chodzisz, gówniarzu! – warknął woźny, a jego kotka nastroszyła sierść, gotując się do ataku. Remus przeprosił i umknął, wybierając strategiczną pozycję tuż za plecami zbroi. Błyskawicznie zrozumiał, że baza jest spalona, a Filch zmierza ku tajnej jaskini nałogowców i bynajmniej nie ma dobrych zamiarów.
- Żegnaj koniaku - szepnął do siebie melancholijnie. – Do widzenia moja ty piękna butelko whisky...
*
- Bracie, gotuj broń, niewierni atakują! – wrzasnął Jim, a butelka wysunęła mu się z rąk i trzasnęła tuż przed pyszczkiem Pani Norris. Kotka prychnęła i uskoczyła w bok.
Dan O’Neil w jednej chwili wytrzeźwiał. Był trzeźwy jak niemowlę i absolutnie skonsternowany – chyba po raz pierwszy w życiu zabrakło mu słów.
- Wy... takie syny, ja się pytam co tu się odbywa! – Filch zrobił się purpurowy na twarzy. – Ja wam dam, libacje, wstyd i sromota! Prawdziwa – tu splunął. – Sodoma i Gomora! Tym razem się nie wymigacie, jesteście SKOŃCZENI!
Wyszli posłusznie, bo stracili jakoś ochotę na pogawędkę. Jim jeszcze nie bardzo wiedział co się dookoła niego dzieje, za to Dan wiedział i to aż za dobrze. W każdym razie obaj zrozumieli, że zabawa została brutalnie przerwana i nikt, absolutnie nikt nie doceni ich filozoficznych zapałów.
- Ja wam dam!... – powtórzył Filch, tym razem ciszej, jakby z obowiązku. Remus, ukryty za zbroją zobaczył, że woźny schyla się szybko i podnosi z ziemi jedyną, ocalałą z pogromu butelkę.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Wto 18:36, 10 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:44, 10 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
O, widzę, że nie tylko u mnie pijaństwo się szerzy w prompcie nr 6
No, ten Dan już mi się bardziej podoba. Oj, jak nie pojawiają się osobniki płci innej niż męskiej, to jest ciekawiej. Szczególnie, jeśli towarzyszą im alkohole.
Ha, cudnie, cudnie. I ten Filch, i 'takie syny', i Remus, i najważniejsze - abstrakcyjna popijawa. Mnaimniuśnie po prostu.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Wto 16:55, 10 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
O, Szefowa też pije na zakończenie! Wszyscy dzisiaj piją, pi-ję ja!
Ekhm... w pierwszym kawałku Dan rozmawia sam ze sobą. Trzema zdaniami
A co do całości... co ja moge powiedzieć... Szefowo, to jest... no. Po prostu. A fragment z kolorowymi szczebelkami Wenus jest bezkonkurencyjny. Nie chcę się powtarzać, ale twoje teksty to kopalnia chichraśnych cytatów!!!
|
|
Powrót do góry |
|
|
yadire
gryfonka niepokorna
Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Śro 16:33, 11 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Dan : )
Nie, no fajny chłopaczyna z niego.
A sam tekst jest życiowy, Szefoewa z mojego życia wygrzebała. Co prawda z Marychą nie ukryłyśmy się w schowku na miotły, ale na górce meneli w parku tysiąclecia (ale to akurat na jedno wychodzi). A zamiast whisky i brendy miałyśmy piwo i jakieś tanie winiacze. No i jak już złapał nas pan w niebieskim, to mandatu udało się uniknąć...
Ale my też się nie lubiłyśmy (choć miałyśmy wspólne interesy) i ostatecznie się dogadałyśmy.
Dlatego zakończenie fikatonu w tej wersji zdecydowanie mi się absolutnie podoba.
I przepraszam że dopiero teraz, ale wczoraj już na nos padałam. No i nie mogłam Chirurgów opuścić...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kira
kryształkowa dama
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3486
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z <lol>andii ;)
|
Wysłany: Śro 17:24, 11 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Hiehiehie, świetny tekst. KoHam Twojego Filcha - Ori ma rację, 'takie syny' są przemiodne. Nie pasuje mi tylko ten warkot wydobywający się z kociego gardła, no ale może i się nie znam na dźwiękach wydawanych przez kociaki - nigdy nie przebywałam w ich towarzystwie dłużej niż godzinę przy jednym posiedzeniu ^^
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Sob 15:48, 22 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
FIKATON ZIMOWY (z bitwą na śnieżki w tle)
Dzień 1
Prompt: [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]
Tytuł:PRZEGRANI
Fandom: potterowo (aczkolwiek muszę się przyznać, że inspiracją był też "Popiół i diament" Andrzejewskiego, oraz "Eroica" Kuśniewicza)
Występują: Remus, Syriusz, Rudolf Lestrange, Frank Longbottom
Ilość słów: 1288
Kolory uderzały do głowy lepiej niż wino, które Syriusz zabrał ze sobą, twierdząc, że dobrze im zrobi, gdy dotrą do celu. Zachód słońca topił wszystko w czerwieniach i żółciach, ale niebo już nabierało głębi zwiastującej granat i gwiazdy – nigdzie chyba człowiek nie jest tak blisko gwiazd, jak w górach. I nigdzie powietrze nie smakuje pierwszym wrzosem, pół na pół z absolutną wolnością.
- Za późno wyszliśmy – stwierdził Remus, z ulgą zdejmując plecak. – Niedługo zrobi się ciemno.
- Nie przesadzaj – Syriusz uśmiechnął się szeroko. – Przecież znasz tu każdy kamień. Poza tym, gdybyśmy wyszli bladym świtem, tak, jak planowałeś, to nie oglądalibyśmy teraz TEGO.
TO ogarniało powoli, od stóp, zmęczonych wielogodzinnym marszem, aż po rozwiewane przez wiatr włosy. Byli już na tyle wysoko, że doliny, a z nimi cały ruchliwy światek małych interesów i wielkich głupot, wydawały im się bardzo odległe. Tak odległe, jakby znajdowały się w całkiem innej rzeczywistości. Oni byli ponad, dryfowali między niebem, a łagodnymi stokami, przechodzącymi w skały. Nie liczyło się nic, poza rytmicznymi uderzeniami serca, pięknem i wrażeniem, że wszystko znajduje się na właściwym miejscu.
- Zabiorę TO ze sobą – szepnął Remus i wziął głęboki oddech, jakby chciał wchłonąć w siebie cały krajobraz, a może jeszcze coś więcej, boską iskierkę. – Wszędzie.
Syriusz wyrósł tuż obok, na samym skraju przepaści. Stali ramię w ramię, długo, aż słońce zaszło całkowicie, pozostawiając po sobie drżącą od drobinek światła, szarość.
*
Jęknął, dopuszczając do siebie świadomość, a wraz z nią – przeszywający do szpiku kości chłód posadzki. W głębi czaszki świdrował ból, pamiątka po uderzeniu, a słony smak krwi wzmagał pragnienie.
Akcja. Zasadzka. Walka...
I klęska.
Wydarzenia poprzedniej nocy wróciły i Remus wiedział, że już nie będzie mógł się od nich uwolnić. Słyszał krzyki, chociaż trudno mu było ustalić, czy to rzeczywistość, czy zakodowane w pamięci obrazy. Rozdzierający wrzask przebijał ściany piwnicy, uderzając prosto w mózg – Remus skulił się jeszcze bardziej, miał wrażenie, że jego ciało rozpada się na kawałki.
Trudno powiedzieć ile godzin upłynęło od chwili, gdy ramię w ramię stali przed oddziałem śmierciożerców, wyprostowani, sztywni, jakby oddawali wojskowe honory albo czekali na egzekucję. Tuż obok Remusa – Syriusz. Nienaturalnie wykrzywiona ręka, złamana podczas walki, zwisa wzdłuż boku, druga zaciska się w pięść. Na twarzy grymas tak odległy od uśmiechu, jak dzień od nocy. A jednak kąciki warg unoszą się w górę, jakby na przekór, być może tylko po to, żeby upokorzyć napastników.
- Nie wiem – oto odpowiedź na każde pytanie, powtarzana monotonnie, aż do znudzenia. I w końcu:
- Rudi, czy ty naprawdę wierzysz w to, co robisz...?
Lestrange nie wyjmuje różdżki, potężny cios zwala Remusa z nóg. Potem już tylko urywki zdań, pomieszane z fragmentami wspomnień. I ciemność. Gęsta, lepka od krwi.
Remus otworzył oczy, bo za zaciśniętymi powiekami wrzało piekło. Piwnica była duża, kamienny strop ciężko zwisał nad głową, jakby za moment miał runąć. Prawdopodobnie trzymano tu kiedyś wino, bo pod ścianą zachowało się kilka beczek; drewno tak nasiąkło wilgocią i stęchlizną, że nie czuć już było zapachu trunków. Przez maleńkie, zakratowane okienko wpadało światło z korytarza, wyłuskując z mroku kolejne szczegóły. Po ścianach pełzały krople wody, które Remus, męczony gorączką, chciwie zlizywał. Ciecz o metalicznym smaku nie przywracała myślom jasności, ale choć w części pozwalała zaspokoić pragnienie.
Syriusz żył, musiał żyć, Remus wmawiał sobie, że wyczułby, gdyby było inaczej. A inni? Większość zlikwidowano już na początku, wtedy, pod ścianą. Zaklęcie, błysk i ciało, ciężko osuwające się na podłogę. Właściwie mieli szczęście. Tych, którzy przeżyli, czekało powolne dogorywanie, godziny umiejętnie niszczonego człowieczeństwa.
- Nie wierzę – odpowiedział Lestrange, wtedy, gdy jednym szarpnięciem podniósł Remusa do pozycji pionowej. – Ale czy to ma jeszcze jakieś znaczenie...?
W tej wojnie nie było zwycięzców. Byli tylko przegrani.
*
Na szybach mróz wymalował fantazyjne kwiaty; było tak zimno, że słowa zamarzały w połowie zdania, a ostre powietrze utrudniało oddychanie.
- Nareszcie – oczy Syriusza zmrużyły się w uśmiechu, zza szalika, skrywającego usta, wypłynął kłąb pary.
Było całkiem inaczej, niż latem. Drewniana chata aż po dach tonęła w bieli, słońce roziskrzało śnieg tak bardzo, że momentami tracili wzrok. Oczywiście to było szaleństwo, nie powinni wyruszać w góry w taką pogodę. Ciągnęło ich jednak na szlak tak bardzo, że postanowili zaryzykować, skuszeni perspektywą całkowitej ucieczki od świata.
Potem pachniało grzanym piwem, a w kominku płonął ogień. Remus, zapatrzony w lodowe wzory, wymalowane na oknie, milczał, a Syriusz nie zmuszał go do rozmowy, doprawiając napój miodem i goździkami. Czuli się tak, jakby byli pierwszymi i ostatnimi ludźmi na Ziemi.
- Czy jest nadzieja, że napijemy się tego piwa jeszcze dzisiaj? – Remus ocknął się nagle. Wstał, żeby rozruszać zastały mięśnie, i dorzucił trochę drewek do ognia. – A może szanowny pan arystokrata ma problemy z tak proletariackim trunkiem?
- Nadzieję zawsze mieć można – odparł Syriusz sentencjonalnie. Potem rozlał piwo do glinianych kubków. – Voila!
Ogarniało ich przyjemne znużenie, przyjemne, bo nikt nie zmuszał ich do aktywności. Po raz kolejny pokonali żywioł i teraz kulił się u ich nóg jak psiak, domagający się pieszczot. Ciepło rozchodziło się po całym ciele, niespiesznie, ale uporczywie.
Byli szczęśliwi szczęściem podróżników, którzy nareszcie wrócili do domu.
*
Tym razem przebudzenie było tak bolesne, że łzy mimowolnie pociekły z oczu. Ból mieszał w głowie, myśli rwały się jak sucha trawa. Mimo to Remus zauważył, że ktoś był w piwnicy, gdy on wił się w ataku gorączki, świadczył o tym kubek z wodą i połówka chleba, zapakowana w papier. Wodę wypił jednym haustem, ale jedzenie nie przeszło mu przez gardło. Od samego zapachu robiło mu się niedobrze.
Nadzieja, zawsze pozostawała nadzieja – wsłuchiwał się w echa snu, którego nie umiał sobie przypomnieć. Za nimi szła przecież druga drużyna, Syriusz śmiał się nawet, że byliby ostatnimi nieudacznikami, gdyby dali sobie pomóc Longbottomowi. Tak. Ludzie Franka na pewno zrozumieli, co się stało, nie było trudno, w końcu z nadrzecznych baraków zostały drzazgi. Dumbledore już wie i planuje odwet. Nie zostawi ich na pastwę losu, są przecież zbyt...
Cenni.
Za dużo wiedzą.
- To my jesteśmy marionetkami? – w głosie Rudolfa brzmiała ironia. – My...? Zdaje się, że umrzesz idealistą, Lupin. A tymczasem prawda nie ma nic wspólnego z ideałami, zawsze chodzi po prostu o władzę.
- Wierzysz...?
- A ty...?
Remus trząsł się coraz bardziej, gorączka znowu musiała się wzmagać. Za drzwiami coś trzasnęło, być może drzwi, które prowadziły do sąsiedniej piwnicy. Potem rozległy się kroki i szmer rozmowy, w którą Remus nawet nie starał się wsłuchiwać. Nie bał się. Nawet wtedy, gdy ktoś włożył klucz do zamka i ciężkie drzwi otworzyły się na oścież, rozświetlając pomieszczenie trupim blaskiem. Po prostu nie był w stanie się bać, całą uwagę skupiając na własnym ciele, które odmawiało mu posłuszeństwa.
- Crucio! – Remus zamknął oczy, przygotowując się na ból, ale klątwa nie była przeznaczona dla niego. Usłyszał jęk i łoskot. Gdy ponownie otworzył oczy, zobaczył jak Rudolf Lestrange słania się na nogach; ściana nie była dla niego dostatecznym oparciem, kolana nie wytrzymały i mężczyzna runął na ziemię.
- Nie spodziewałem się, że będziesz do tego zdolny, Longbottom – splunął krwią. Potem jego wzrok zatrzymał się na Remusie. – Przegraliście – powiedział znacząco, a potem zaniósł się koszmarnym śmiechem. Zakasłał. Popluł raz jeszcze. I umilkł.
- Przegraliśmy – powtórzył Remus bezgłośnie. Nie rozumiał, co do niego mówiono, nie protestował, gdy podniesiono go na nogi, a potem wyprowadzono z piwnicy. Gdy zobaczył Syriusza, nie tego chłopaka, który chciał ratować świat, ale człowieka z poszarzałą twarzą i oczami jak dwie wypalone w płótnie dziury, powiedział raz jeszcze:
- Przegraliśmy.
Tamten nie zaprzeczył.
*
Oddychali ciężko, każdy kolejny krok był torturą, mięśnie błagały o odpoczynek. Ale zapomnieli o tym, gdy wreszcie dotarli na szczyt – widok, który się przed nimi otworzył, wynagrodził wszystko.
- Ja tu zostaję – Syriusz westchnął z zachwytem. – Zostaję, rozumiesz?!
Remus skinął głową, bo jeszcze nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wspiął się jeszcze wyżej, strącając przy tym kilka kamyków, które zawirowały w powietrzu i uderzyły o skałę poniżej.
- Ja też – powiedział cicho.
koniec
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 1:06, 23 Gru 2007, w całości zmieniany 10 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:12, 22 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Ja to zawsze podziwiam, jak to robisz, Hekate, że twoje ff-y, nawet tworzone na poczekaniu, sa takie, ach, dopracowane? Ujmujące?
To było mocne. Sama nie wiem, czy bardziej podoba mi się część o wyprawie w góry, czy znowuż niewola w rękach Śmierciożerców. Ach.
Jest dziwne, niepokojące. Muszę jeszcze przeczytać, żeby zrozumieć wszystko. Alepodoba mi sie bardzo.
|
|
Powrót do góry |
|
|
merrik
złyś
Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 1362
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bydgoszcz
|
Wysłany: Sob 19:40, 22 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
O! Przyłączam się do podziwiania;] bo tekst jest maru i baaardzo mi się podoba;)
Cytat: | Rudi, czy ty naprawdę wierzyć w to, co robisz...? |
Literówka:)
Chyba "wierzysz"?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Sob 19:43, 22 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Dzięki, dziołchy! Literówka poprawiona!
Swoją drogą mam Niecny Plan. To znaczy miałam go od samego początku, gdy tylko wyszło, że będzie fikaton.
Krótko mówiąc - będzie dużo o więziennych przeżyciach, w różnych konfigruacjach. Tak mnie naszło, bo takie czytam książki. A potterownia, to zawsze świetny pretekst, żeby przekazać coś więcej.
<knuje>
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Sob 19:44, 22 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Nie 14:59, 23 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Prompt: 2
Tytuł: DEZYCJA
Fandom: potterowo
Występują: Remus, Syriusz, James (plus inni żołnierze)
Ilość słów: 992
Powieki piekły żywym ogniem, pocieranie ich tylko pogarszało sprawę. Był na nogach już trzecią dobę i jego organizm rozpaczliwie domagał się snu. Nie czuł zmęczenia podczas akcji, adrenalina trzymała go w pionie, ale gdy tylko odprawił ostatniego człowieka i wrócił do bazy – senność zapanowała nad nim całkowicie. Wszystko robił automatycznie, bez udziału rozumu, jak robot. Tylko cud sprawił, że teleportacja, która przecież wymaga skupienia, nie skończyła się dla niego tragicznie.
Był już przy drzwiach prowadzących do sypialni, czy może raczej kanciapy, która służyła oficerom za miejsce odpoczynku, gdy dogonił go Syriusz.
- Słyszałeś już...? – zapytał enigmatycznie. Był zdenerwowany; nie wiedział co zrobić z rękami, więc włożył je do kieszeni wojskowej kurtki.
Remus potrząsnął głową.
- Dopiero wróciłem, cholernie ciężka akcja. Wiem tylko tyle, że znowu będę musiał werbować ludzi...
- Z Jimem jest niedobrze – przerwał mu Syriusz, a potem dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu: – Musimy do niego iść. Natychmiast.
Remus zastygł, walcząc z pokusą naciśnięcia klamki. Potem przetarł oczy raz jeszcze, chociaż doskonale wiedział, że w niczym mu to nie pomoże, i rzucił:
- Dobrze.
Kosztowało go to więcej, niż wysiłek nocnej walki z oddziałem śmierciożerców.
*
Siedział na podłodze, opierając się o ścianę. Na klozecie stała butelka najtańszej wódki; drugą, w połowie opróżnioną, przyciskał do siebie gestem straceńca. Ciemne włosy, posklejane w strąki, okalały twarz całkowicie wypraną z emocji.
- Jim... – Syriusz usiadł tuż obok, ale nie udało mu się odebrać przyjacielowi butelki. – Powinieneś iść spać.
- Napij się ze mną – zaproponował Potter, ignorując poprzednią wypowiedź. – Dobrze ci to zrobi, możemy nawet powspominać staare, doobre czasy... Zawsze to lubiłeś, nie? Dziewuszka, wódeczka i trup, co to się gęsto ściele, na wojaczce życie płynie.. płynie... – zanucił, ale zaplątał się szybko i umilkł. Potem łyknął wódkę prosto z butelki, jakby to była źródlana woda.
- Jesteś pijany – stwierdził Remus sucho. – I śmierdzisz. Jak cię w takim stanie zobaczą twoi ludzie, to będziesz miał rebelię.
- Ja już nie mam ludzi – odparł Jim, wzruszając ramionami. – Ja już nic nie mam, a to – oderwał od kurtki dystynkcje porucznika – możesz sobie wsadzić w tyłek. Zostawcie mnie w spokoju!
Remus zmrużył oczy, ogarnęła go zimna furia. Chwycił Jima za poły kurtki i jednym, gwałtownym ruchem, podniósł go do pozycji pionowej. Butelka wódki spadła na ziemię i potłukła się na kawałki.
- Siedzimy w tym wszyscy – syknął. – I nie myśl, że jesteś jakimś pieprzonym wyjątkiem, straciłem dzisiaj dziesięciu ludzi i wiesz, co jutro zrobię? Pójdę na kolejną akcję. A wiesz dlaczego? Bo tak, kurwa, trzeba!
Jim szarpnął się, ale potem zawisł bezwładnie, jakby uleciały z niego wszystkie siły życiowe. Leciał Remusowi przez ręce.
- Trzeba go wsadzić pod zimny prysznic – mruknął Syriusz. – W takim stanie do niczego się nie nadaje.
Mieli dwie godziny, żeby doprowadzić Jima do używalności. Nie mogli dopuścić, żeby ktoś przez niego zginął.
*
- Teleportacja nie wchodzi w grę – dziewczyna w uniformie magomedyka potrząsnęła głową. – Chyba, że chce pan mieć tutaj jatkę, poruczniku.
James Potter zaklął cicho.
- Nie możemy ich tutaj zostawić, to pewna śmierć – powiedział, gdy minęła pierwsza fala wściekłości. - Naprawdę nie ma innego sposobu?
- To są ciężkie rany, a ja nie mam przy sobie odpowiednich leków. Poza tym nie jestem chirurgiem, a tu zwyczajne eliksiry nie wystarczą – cierpliwie tłumaczyła lekarka. – Umrą na pewno, jeżeli ruszy się ich z miejsca. Trzeba jak najszybciej sprowadzić uzdrowicieli z Munga!
- Poruczniku... – zaczął niepewnie Tommy Nicholls, jeden z najmłodszych żołnierzy w oddziale. – W tym rejonie śmierciożercami dowodzi Keith Harley, myślę... myślę, że zgodzi się na zawieszenie broni. To... to żołnierz starej daty, chociaż fanatyk. Przestrzega konwencji.
Potter spojrzał na młodego tak, jakby widział go po raz pierwszy życiu. Tamten speszył się jeszcze bardziej. Na jego dziecinnej jeszcze twarzy pojawiły się rumieńce.
- Tam... po ich stronie... walczy mój kuzyn – powiedział cicho. – Myślę, że nadawałbym się jako zakładnik. Nie zrobią mi krzywdy, jeśli dotrzymamy umowy.
James walczył chwilę z myślami, ale w głębi duszy dobrze wiedział, że to jedyne wyjście. Jedyne, jeśli chciał uratować rannych żołnierzy.
- Dobrze – powiedział w końcu. – Dam ci list. Oby Harley naprawdę przestrzegał konwencji...
*
Łzy mieszały się z wodą cieknącą z włosów. Drżał z zimna, chociaż narzucili na niego koc i parzyli jedną herbatę, za drugą. Zaciskał zęby, jakby chciał powstrzymać szloch, który wił się gdzieś w środku, szukając ujścia.
- Nie miałeś innego wyjścia – tłumaczył Syriusz. – Gdybyś nie podjął takiej decyzji, wyrżnęliby do nogi oddział Franka Longbottoma. Zginęłoby o wiele więcej ludzi.
Nie odpowiedział. Zacisnął tylko dłonie na kubku, miażdżąc go i kalecząc się odłamkami.
*
- Niech to szlag! – parsknął Potter, gdy wywiadowca skończył raport. – Niech to wszystko jasny szlag trafi!
Podskórnie oczekiwał komplikacji, ale i tak fakty uderzyły w niego jak grom z jasnego nieba. Nikt nie spodziewał się w tym rejonie jeszcze jednego oddziału śmierciożerców. Musieli się przegrupować – może planowali to już od dawna? W każdym razie teraz szli prosto na Franka Longbottoma, który nie miał z nimi najmniejszych szans. Chyba, że...
- Zawieszenie broni kończy się za godzinę. Zgodnie z umową nie wolno nam podejmować żadnych działań wojennych – powiedział podporucznik Karski, jakby czytając w myślach swojego dowódcy. Jego ton niczego nie sugerował.
- Za godzinę, to ludzie Franka będą grali w pokera ze świętym Piotrem – mruknął James, zaciskając dłonie w pięści. – Od tej godziny zależy życie kilkudziesięciu ludzi!
- Ale Tommy... – zaczął jeden z żołnierzy, ale urwał, napotykając chmurne spojrzenie porucznika.
- Ranni... – zdawała się mówić magomedyczka, chociaż nie odezwała się nawet słowem.
- Daj sygnał do ataku – powiedział James Potter, a Karski zupełnie niepotrzebnie wyprężył się jak struna i zasalutował.
*
Świtało, ale brudne szyby kanciapy nie przepuszczały słońca. Jim dopinał właśnie guziki wojskowej kurtki, a Syriusz kończył się golić. Remus drzemał nad kubkiem herbaty, zimnej jak lód i tak gęstej od cukru, że łyżeczka mogłaby stać w niej na baczność. Łapał ostatnie minuty snu, tuż przed poranną odprawą. Musiały mu one wystarczyć na bardzo długo.
- Nie mówmy o tym więcej – powiedział nagle Jim, odwracając się do Syriusza. – Nigdy.
Syriusz skinął głową. Jego twarz, odbita w popękanym lustrze, nie wyrażała niczego.
koniec
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 15:05, 23 Gru 2007, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:23, 23 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Och. TAK! Ten tekst podoba mi się nawet bardziej niż poprzedni. Mężczyźni, wojsko, wódka, wojna. Takie odmagicznione, bo człowiek zawsze jest człowiekiem.
Kocham Jamesa <3
To było mocne i dobre. Jestem za i jeśli cały fikaton Szefowa taki planuje, to jestem jeszcze bardziej za!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Nie 15:25, 23 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Ano. Ten tekst nie jest tak symboliczny, jak poprzedni. Może dlatego lepiej dociera
Tak. Mój Wen ma ewidentną chrapkę na wojnę.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Nie 15:26, 23 Gru 2007, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Nie 15:43, 23 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
1. Co ja mogę powiedzieć? Bardzo mi się podoba i już. Szczególnie przemieszanie gór i więzienia. Bardzo się podoba.
2. A do mnie jakoś bardziej dotarł poprzedni. Ten też jest super, ale ten pierwszy... bardziej super
W ogóle, moje panie, ten fikaton leci na bardzo wysokim poziomie! Nic, tylko powtarzam ciągle: podoba mi się, podoba mi się... Bardzo wysokie loty
Pewnie dlatego, że ja nie uczestniczę XD
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Wto 17:21, 25 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Prompt: 3, Nic nie jest takie, jakim sie zdaje.
Tytuł: ZDRAJCA
Fandom: potterowo
Występują: Remus, Syriusz, Moody, Rudolf Letrange, Oprawca(plus inni żołnierze)
Ilość słów: 952
- Przepraszam – powiedział, chociaż zdawał sobie sprawę, że jedno słowo niczego nie zmieni. W półmroku nie mógł widzieć, że Remus zaciska palce na parapecie tak mocno, że aż sinieją, nagle pozbawione dopływu krwi.
Nie odwrócił się, w dalszym ciągu patrzył w okno. Latarnie rozświetliły ulicę, przedzierając się przez smugi jesiennego deszczu.
- W porządku – w jego głosie nie było złości. Był tylko smutek. – Zapomnijmy o tym.
Syriusz wolałby, żeby Remus krzyczał, rzucił się na niego z pięściami, przeklinał, albo chociaż ironizował. Rezygnacja, której był świadkiem, na kawałki rozbijała z trudem wypracowaną samokontrolę. Szczególnie, że czuł się winny. I wiedział, że nigdy nie pozbędzie się wyrzutów sumienia.
- Remus... – chciał powiedzieć, że naprawdę bardzo mu przykro, ale zabrakło mu odwagi. Pomyślał, że to banalne, a Remus nienawidzi banałów. – Wracamy...? – zapytał tylko, wyciągając rękę, żeby dotknąć ramienia przyjaciela. Znowu się zawahał. Niepotrzebny gest rozpadł się, zanim zdołał nabrać realnych kształtów.
- Dobrze.
Nie było już powrotu.
Obaj dobrze o tym wiedzieli.
*
- Nie wiem – instynktownie odchylił głowę, żeby uniknąć ciosu, ale w niczym to nie pomogło. Ból rozprzestrzenił się błyskawicznie. – A nawet gdybym wiedział... – dodał, gdy minęło zamroczenie. – To i tak niczego byście się ode mnie nie dowiedzieli.
Spojrzeli na siebie znacząco. Rudolf Lestrange zapalił papierosa, z wystudiowaną przyjemnością zaciągając się dymem. Ten drugi – Remus nie pamiętał jego nazwiska – uśmiechnął się tylko, jakby właśnie usłyszał niezły dowcip.
- To się jeszcze okaże – powiedział niemal z radością.
*
Wszyscy byli wzburzeni. Merytoryczna dyskusja szybko zamieniła się w kłótnię. Jaskrawe światło obnażało uczucia, które malowały się na twarzach; niczego nie można było ukryć. Syriusz szybko zrozumiał, że nawet papierosy nie maskują zdenerwowania – drżenie rąk uniemożliwiło mu zapalenie zapałki.
- To nie wchodzi w grę – powiedział w końcu. – Słyszycie?! To, kurwa, niemożliwe!
Wszyscy umilkli. Cisza wydobyła skądś plusk wody, który wbijał się prosto w rozum. Mucha rozpaczliwie bzyczała w kloszu przypominającym monstrualnego grzyba. Nie było dla niej ratunku.
- W takim razie skąd wiedzieli? – zapytał Ben. W jego czarnych, wąskich jak szparki, oczach, czaiła się groźba. – Skąd wiedzieli, że właśnie tam trzymamy papiery? Wróżka-Zębuszka szepnęła im do ucha? A może Dziadek Mróz?
- Zamknij mordę – Syriusz chciał się zerwać z miejsca, ale Frank Longbottom zdołał go powstrzymać. – A może to ty, Ben, co? Może to ty jesteś zdrajcą...?
- Uspokój się, Black – Alastor Moody, jako jedyny z zebranych, zachował spokój. – Są dowody, a z dowodami się nie dyskutuje.
- Ale Remus... – Syriusz poczuł nieprzyjemny ucisk w krtani. – Remus nie mógłby...
- Nawet nie wiesz, do czego może być zdolny człowiek, któremu wyrywają paznokcie – powiedział Moody sucho. – I obyś nie musiał się o tym przekonywać na własnej skórze.
*
Musiał stracić przytomność, bo gdy się ponownie ocknął, leżał na podłodze. Ktoś oblał go wodą, zimne strugi wpełzały za koszulę, wywołując dreszcze. To ostatecznie go ocuciło.
- Zapytam raz jeszcze – powiedział tamten niemal z czułością. – Gdzie jest wasz sztab główny? Bazy? Tajne skrytki? Kto jest w siatce? Nazwiska, pseudonimy!
Kopnięcia spadały na niego jak grad. Jęknął, gdy cios trafił w krocze.
- Nic... nic nie wiem – wydusił z siebie kolejne, zupełnie absurdalne, zaprzeczenie. – Nie wiem!
Tym razem nie mógł uciec w nieświadomość, śmierciożerca umiejętnie dawkował ból.
*
Zostało dwadzieścia minut. Dwadzieścia minut, czy dwadzieścia tysięcy lat świetlnych...? Syriusz skulił się na łóżku, przyciskając do siebie poduszkę. Bicie serca zagłuszało wszystkie dźwięki zewnętrznego świata.
- To nieetyczne – szeptał do siebie. – Nieetyczne.
- To rozkaz - powiedział Moody, gdy widzieli się po raz ostatni. - Nie zapominaj o tym. To twoje zadanie i nikt inny go za ciebie nie wykona.
Gdy zamknął oczy, widział zmasakrowaną twarz, którą magomedycy z trudem upodobnili do twarzy człowieka, który był jego przyjacielem. Widział plecy, poprzecinane krwawymi pręgami, a także bezwładne dłonie pozbawione paznokci. Nigdy żaden widok nie wstrząsnął nim bardziej.
- Już dobrze, Lunatyk, wszystko w porządku – powtarzał do znudzenia, jak mantrę. – Wyzdrowiejesz.
Wyzdrowiał, chociaż nie dawano mu szans. I teraz... teraz...
Syriusz zadrżał, minuty rozciągały się w nieskończoność. Czasu było jednocześnie zbyt mało i zbyt wiele.
I teraz miał zabić Remusa.
Zdrajcę.
- Pułkowniku... – nie powiedział „Alastorze”, chociaż od dawna był ze swoim dowódcą po imieniu. – Nawet jeśli... jeśli to prawda, to przecież tortury...
- Tu nie chodzi o winę, czy brak winy – przerwał mu Moody. – Tylko o zagrożenie. Remus Lupin jest zagrożeniem i dlatego trzeba go zlikwidować. Chyba, że chcesz mieć na sumieniu setki ludzi...
Nie chcę mieć na sumieniu tego jednego, konkretnego człowieka, pomyślał, ale nie powiedział tego głośno. Złożył kartkę z wyrokiem i schował ją do kieszeni.
Zostało dziesięć minut, a duszący lęk nie odchodził. Wręcz przeciwnie, zdawał się jeszcze bardziej nasilać. Syriusz nie usłyszał nawet pukania do drzwi.
- Poruczniku... – Karski, jeden z podkomendnych Jamesa Pottera, stanął przy łóżku. – Znaleźliśmy przeciek. Pułkownik Moody kazał panu przekazać, że akcja jest odwołana.
Sens tych słów nie dotarł do niego od razu. Siedział nieruchomo, jakby niczego nie słyszał i niczego nie rozumiał.
- Poruczniku? – Karski zaniepokoił się w końcu. – Wszystko w porządku?
Opanował się błyskawicznie, chociaż przyszło mu to z trudem.
- Tak. Zrozumiałem. Może pan odejść.
Gdy drzwi trzasnęły ponownie, Syriusz wybuchnął śmiechem i śmiał się jeszcze długo, bardzo długo, aż do utraty tchu.
A potem wyjął nóż i bezmyślnie patrzył, jak krew ścieka z przedramienia na drewno posadzki.
*
- Nic nie powie – głosy były stłumione, dobiegały jakby zza grubej kotary. Remus poruszył się gwałtownie, a potem syknął, przypominając sobie o złamanych żebrach.
- Jesteś pewien? – to Rudolf Lestrange. – Bo może...
- Znam takich, długo pracuję w tym fachu – przerwał drugi. – Zdechnie, a nie powie ani słowa. Do niczego nam się nie przyda.
Kotara była coraz cieńsza, słyszał ich teraz wyraźniej. W końcu zobaczył nad sobą znajomą sylwetkę, a przede wszystkim znajome, wojskowe buty z grubymi podeszwami.
- Ja... nic... nie wiem – wyszeptał, chociaż Lestrange nie zdążył jeszcze zadać żadnego pytania.
koniec
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Wto 17:30, 25 Gru 2007, w całości zmieniany 7 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|