|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Wto 16:13, 26 Gru 2006 Temat postu: Fikaton: Hekate |
|
|
Dzień pierwszy
Tytuł: KWARANTANNA ANIOŁÓW
Fandom: LOST (z przypadkową domieszką "Dziewiątych wrót" Polańskiego)
Występują: Juliet, Ben, Desmond, Locke plus całkiem nie-lostowy anioł Gabriel
Spoilery: Troszinkę trzecioseriowości z aniołkami w środku (dla tych, co nie oglądali - Ben, to oczywiście "Henry", szef Innych. No a Juliet, to również Inna, dość specyficzna zresztą. Mam nadzieję, że obecność tych postaci nie utrudni odbioru - można zresztą wszystko sprawdzić w lostopedii.
Ilość słów: 1151
Prompt:
Gdybym miał niebios haftowane szaty,
Złotym i srebrnym przetykane światłem,
Błękitne, ciemne, przydymione szaty
Nocy i światła, i półświatła,
Rozpostarłbym je pod twoje stopy.
Lecz jestem biedny, mam tylko sny,
Moje sny ścielę pod twoje stopy,
Stąpaj więc lekko, bo stąpasz po moich snach.
Gdy zamykała oczy – a nie robiła tego zbyt często, nawet wtedy, gdy bardzo potrzebowała odpoczynku – nieodmiennie widziała przed sobą TĘ przepaść. Była w stanie odtworzyć z pamięci każdy głaz, każdą najmniejszą roślinkę, która usiłowała przetrwać, wczepiwszy się korzeniami w niesprzyjający grunt. Więcej! Juliet dalej czuła ten zapach, ni to siarki, ni to piernika; za nic nie potrafiła uwolnić się od tej woni, chociaż bardzo chciała zapomnieć.
A może wcale nie chciała? Może umyślnie pielęgnowała w sobie to wspomnienie, chociaż sprawiało jej ból? Zdawała sobie sprawę, że jeżeli zdecyduje się na niepamięć, to będzie to niepamięć globalna, bez żadnych wyjątków. Ben nie bawił się w kompromisy, nie pozwoliłby ocalić tego jednego obrazu, z którym za nic nie chciała się rozstać. Obrazu, przez który w końcu trafiła na Wyspę.
*
- Marionetki wreszcie pozbyły się sznurków, Ben – popatrzyła nie niego tak, jak patrzy się na niegrzeczne dziecko, które zostało przyłapane na wyjadaniu świątecznych łakoci. – Twój sen śni się całkiem na opak i myślę, że powinieneś przerwać eksperyment. Sama potrafię się sobą zaopiekować.
- Tak? – Ben uśmiechnął się tym swoim paskudnym uśmieszkiem, nie mającym nic wspólnego z niebiańskimi polanami, o anielskich chórach nie wspominając. – A kiedy ostatnio spałaś? Nie mówię, że ze mną, bo i moje zdolności matematyczne mają pewne granice, ale tak w ogóle... Kiedy, droga Juliet, ostatnio zamknęłaś oczy?
Nie odpowiedziała od razu. Z jej twarzy na krótką chwilą spadła maska dobrotliwej pobłażliwości, a za nią było... za nią było coś, co zawsze przerażało Bena, chociaż za nic by się do tego nie przyznał. To była TA przepaść i TEN dzień, który zmienił bardzo wiele, jeśli nie wszystko.
Opanowała się błyskawicznie. Doskonale dopasowana maska znalazła się na swoim miejscu.
- Przerwij eksperyment, Ben. Bardzo cię proszę – w jej głosi zabrzmiała prośba, ale w przeciwieństwie do wyrazu twarzy, nie była fikcją. Juliet naprawdę chciała, żeby Wyspa przestała istnieć.
Długo jej się przyglądał, zanim zdecydował, że być może faktycznie należałoby zmienić taktykę. Nie miał czasu, żeby zawiadomić Przełożonego, zresztą nawet gdyby miał, to prawdopodobnie nie wybrałby drogi służbowej, bo bardzo nie lubił, gdy jakaś Boska Interwencja stawała mu na drodze.
- Dobrze – odpowiedział w końcu i przestał śnić. – Ale pamiętaj, że sama tego chciałaś.
*
- Dlaczego się do nas nie przyłączysz, Ben? – zapytała i uśmiechnęła się do niego w taki sposób, że przez moment naprawdę rozważał możliwość dołączenia do buntu. – Lucyfer mówi, że...
To imię zawsze działało na niego jak kubeł lodowatej wody. I tym razem ocknął się z głupich rojeń, zdziwiony, że mógł tak łatwo poddać się jej czarowi.
- Doskonale wiem co mówi – odparł sucho. – Ale tu nie chodzi o słowa. Tu chodzi o władzę, Juliet. A ja nie zadowolę się funkcją drugiego skrzypka, skoro pierwsze leżą tuż w zasięgu mojej ręki...
*
- Mógłbyś mi wyjaśnić dokąd idziemy? – Desmond przystanął, łapiąc oddech. Wspinaczka była męcząca, szczególnie dla kogoś, kto poprzedniego wieczora przesadził z koniakiem.
Locke rzucił plecak na trawę i usiadł na jednym z kamieni. Widok, który wyłonił się zza skał, był fascynujący: połączenie piękna i grozy, kolorystyczny miks z odrobiną mistyki. Jednym słowem – Wyspa. Konglomerat sprzecznych uczuć.
- No świetnie, teraz podziwiamy widoczki, tak? – mruknął Desmond. – To po to ciągnąłeś mnie tak daleko? Nie, żebym miał coś przeciw widokom, ale nie trzeba było wspinać się na taką wysokość, żeby oglądać morze. Z plaży wygląda równie efektownie.
- Nie wiesz co mówisz – Locke uśmiechnął się jak ktoś, kto właśnie złapał Pana Boga za piętę. – Zaraz przekonasz się, że nie masz racji.
Desmond wzruszył ramionami i usiadł obok kompana, żeby po kilku sekundach znowu zerwać się na równe nogi.
- Jasna cholera! – krzyknął. – Jasna, ciężka cholera!
Locke dalej uśmiechał się lekko; nie dziwiła go niewielka plama nicości, która bardzo powoli połykała kolejne fragmenty krajobrazu. Był na to przygotowany. Chciał tylko dowiedzieć się – dlaczego?
- Myślę, że to raczej ty powinieneś mi wyjaśnić, dokąd idziemy – stwierdził, nie zwracając uwagi na to, że jego towarzyszowi właśnie wyrosły skrzydełka u stóp.
*
- Ale dlaczego ja? – nie był w stanie ukryć zdziwienia. – Dlaczego akurat ja? Przecież nie stoję w hierarchii zbyt wysoko, nie znam tych wszystkich czarów-marów i hokusów-pokusów. Nie nadaję się na tajnego agenta.
- Bo jesteś bardzo ludzki, Des – odparł Gabriel, ponownie napełniając kieliszki. – A ja potrzebuję dokładnie kogoś takiego, jak ty. Sam wiesz, że nie można Benowi pozwolić na całkowitą samowolkę.
- Tak jakbym ja miał jakiekolwiek szanse przy konfrontacji z Benem... – mruknął Desmond i pocieszył się kolejną porcją wódki. – Dzięki wielkie. Tylko tego mi brakowało do szczęścia.
- A kto ci powiedział, że dojdzie do konfrontacji? Ty nie masz siedzieć na karku Benowi, tylko pilnować tych biednych dusz czyśćcowych, które zamierza poddać eksperymentowi. Nie możemy dopuścić, żeby akcja wymknęła się spod kontroli...
- Świetnie. Doprawdy uroczo. I, jak mniemam, nie obędzie się bez łódki?
Gabriel uśmiechnął się przepraszająco.
- Chwała na wysokości! – parsknął Desmond i rzucił kieliszkiem o ziemię.
*
Nie było już ani morza, ani nieba, ani przytłaczającej zieleni lasów. Tylko skały pozostały realne, a pod nimi niekończąca się otchłań.
- I to jest to samo miejsce? – zapytał Locke. – Ta sama przepaść, w którą...
- Tak, to tu ich strącono – odparł Desmond. – Nie był to specjalnie przyjemny widok... John, przepraszam, ale naprawdę muszę sprawdzić, co się stało. Z Innymi nie ma żartów, chyba sam się już zorientowałeś.
- Kwarantanna aniołów – mruknął Locke, gdy Desmond rozpłynął się w metafizycznym odpowiedniku atmosfery. – Świetny tytuł na poemat!...
*
Teraz widziała ją bez przerwy. Nie musiała zamykać oczu, żeby podziwiać grozę ostrych głazów, wspaniała linię ich krawędzi. Przepaść była tam, w pobliżu, nie skrywała jej już żadna otoczka – Ben naprawdę przestał śnić.
- I co, jesteś zadowolona? – zapytał bez złośliwości. – Chcesz się w ten sposób katować przez całą wieczność?
Pokręciła głową; usta skrzywiły się w dziecinną podkuwkę.
*
- Możesz skoczyć za nim, droga wolna – powiedział Gabriel, wskazując pustkę, w której chwilę wcześniej zniknął ten, który tyle dla niej znaczył. – Ale powrotu już nie będzie, sprzedajemy bilety tylko w jedną stronę.
Popatrzyła w przepaść i... cofnęła się tak gwałtownie, że wpadła na stojącego za nią Bena. Potem pamiętała już tylko jego koszulę i własny, spazmatyczny szloch.
*
- Kwarantanna aniołów, niezły pomysł. Przekażę Mu twój projekt, myślę, że jest szansa na realizację – Gabriel zamyślił się głęboko. – Jest wielu takich, jak ona. Może gdy znajdziemy im jakieś zajęcie, coś wyjątkowo absorbującego, to uda im się zapomnieć.
- Też mam taką nadzieję – odparł Ben i zaczął śnić.
*
- No popatrz, fałszywy alarm – powiedział Desmond, gdy ponownie stanął na skraju przepaści. Na jej dnie nie było już mroku, tylko niekończące się, kamienne cmentarzysko okresów geologicznych. – Szkoda, że nie mogę zachować skrzydeł... – dodał, uświadamiając sobie smutny fakt, że do plaży było co najmniej pół dnia drogi, jeżeli nie więcej.
- I pomyśleć, że mieli prawdę w zasięgu ręki, a nie byli w stanie jej schwytać... – mruknął Locke, napawając się cudownie odtworzonym widokiem.
- Skąd wiesz, może dzięki temu będą szczęśliwsi? – odparł Desmond. – Mam nadzieję, że nie zamierzasz ich uświadamiać...
- Nie zamierzam, Des. Nie zamierzam.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Wto 16:51, 26 Gru 2006, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:22, 26 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Szefowo, dlaczego wizja Wyspy jako czyśćca mnie rozbawiła? No, dllllacego? (Desmond jako tajny agent, mru)
Chyba za bardzo nie zrozumiałam, ale jest przepaść, a Inni to strącone tam anioły, tak? (ma nadzieję, że nie plecie głupot)
Za Desmonda cię wyściskam (wyściskuje). Wprawdzie to nie całkiem mojszy Des, ale w końcu Des
|
|
Powrót do góry |
|
|
yadire
gryfonka niepokorna
Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Wto 17:37, 26 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Szefo się powinna czuć wyściskana podwójnie. Chociaż Des jest akurat całkiem mojszy (on ma coś takiego agenciowskiego w ślepkach, nie uważacie?). No jeszcze Gabryś.
Słicznie!
[brr, co ja za słów używam]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Wto 18:04, 26 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Nie pleciesz, Ori, nie pleciesz. Chociaż to nie całkiem upadłe anioły, raczej te pokiełbaszone psychicznie po buncie Lucyfera. Ja nie wiem co mnie naszło, przecież nie znoszę anielskiej tematyki! Ale mnie ten pomysł dręczył w nocy, aż wydręczył na amen.
Taaak, Diruś. Desmond to cholernie intrygująca postać. Szczególnie to jego <spoiler> przewidywanie przyszłości </spoiler>. Prawdziwy agent Sił Wyższych
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Wto 18:47, 26 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Rany, Hekate i Losty! /pada/
Osobiście nie bardzo mi się podobał Gabriel serwujący wódkę- nie jestem fanką 'uludzczenia' aniołów. Ale Desmond jest nie do pobicia. Superowski Poparcie Yadiśki!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Wto 19:46, 26 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Natalia, ja i Losty, to jeszcze pół biedy, ale ja i tematyka ANIELSKA?... To jest dopiero szok, chyba największy dla mnie.
(Swoją drogą ściągam właśnie pierwszą serię Lostów, żeby sobie przypomnieć. Znowu jestem na świeżo, więc obawiam się, że do końca fikatonu z tej manii nie wyjdę...)
A Gabriel? Zawsze twierdziłam, że to w głębi duszy prawdziwa szuja
(ja akurat jestem za uczłowieczaniem wszystkiego, co się tylko da)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Śro 14:49, 27 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Dzień drugi
Tytuł: NIE KUPUJ KOTA W WORKU
Fandom: LOST
Występują: Sawyer, Charlie, Jack, Kate, czarny kot i fioletowe jagódki
Spoilery: III-seriowości brak. I, że tak zaspoileruję swoje opowiadanko, rzecz jest absurdalnie baśniowa, z chatką wiedźmy w tle.
Ilość słów: 1134
Prompt: .
[link widoczny dla zalogowanych]
- Sawyer, zlituj się! – parsknęła Kate, między jednym kęsem pieczonej kiełbaski, a drugim. – Najpierw dzik, który się na ciebie uwziął, a teraz koty? Dobrze, że białych myszek jeszcze nie widzisz!
- Chciałbym zauważyć, kochanie, że to nie ja uganiałem się po lesie w poszukiwaniu karego rumaka. – błyskawicznie zripostował Sawyer. – Swoją drogą, zawsze myślałem, że szlachetni królewicze wybierają raczej białe konie... Nie mam racji, Doktorku?
Jack przezornie nie skomentował, udając, że absorbuje go tylko i wyłącznie dokładnie drewienek do ognia.
- O, czyżbym się spóźnił na kolejną wielce interesującą kłótnię? – zapytał Charlie, wyłaniając się z półmroku w towarzystwie gitary i całkiem pokaźnej butelki rumu. – Bardzo nieładnie, trzeba mnie było zawołać. A tak, to dupa blada! Znowu zgubiłem wątek.
- Uważaj, bo niedługo zgubisz własny czerep – mruknął Sawyer, trochę już zły, że absolutnie nikt nie chce mu uwierzyć. – I, prawdę mówiąc, nie będę płakał z powodu tej straty... Skąd wziąłeś rum, łajdaku? Wydawało mi się, że wczoraj wypiliśmy ostatnią butelkę.
Charlie uśmiechnął się z wyższością.
- Spacerowałem po lesie i znalazłem drzewo rumowe. Parę flaszek zdążyło już dojrzeć, więc pozrywałem, co by się nie marnowały...
- I to ja tu jestem wariatem – koci wizjoner wzruszył ramionami. – Idźcie wszyscy do diabła!
Mimo tak wyraźnej zachęty nie ruszyli się z miejsca, natomiast Sawyer i owszem, oddalił się w kierunku swojego szałasu z mocnym postanowieniem, że następnego dnia złapie tego czarnego futrzaka i powyrywa mu z tyłka wszystkie łapy.
- Omamy wzrokowe i nerwica natręctw – podsumował Jack, który po piątym kieliszku faktycznie zaczął przypominać królewicza z bajki.
*
- Czego chcesz? – zapytał Sawyer mało zachęcającym tonem. – Nie powinieneś leczyć kaca w objęciach swojej Mamuśki?
- Jakiego kaca? – na twarzy blond-muzyka wykwitł chochlikowaty uśmieszek. – No wiesz, po prostu byłem ciekawy co z tym twoim zwierzyńcem... „Gdy ci kooot przebiegnie drooogę, nie myśl, że to peeeech!...” – zanucił, umyślnie przeciągając samogłoski i fałszując niemiłosiernie. Sawyer rzucił mu mordercze spojrzenie i przerzucił przez ramię pasek plecaka.
- Nie powiesz, żebym szedł do diabła? – Charlie nie dawał za wygraną i pocwałował za kompanem. – Wiesz, bo ja byłem. Ale nuda. Opowiadają kiepskie dowcipy...
- Nie mam karabinu, to fakt – mruknął Sawyer. – Ale nie trzeba karabinu, żeby ukatrupić takiego świra, jak ty. Dlatego, jeśli masz ochotę jeszcze trochę podreptać po tym świecie, to oddal się w trybie przyspieszonym. Na Wyspie jest wielu innych delikwentów, których możesz pomęczyć.
- O, kot – odparł Charlie, jakby nie dosłyszał poprzedniej tyrady Sawyera. – Mówiłeś, że jest cały czarny, ale to nieprawda. Ma biały krawat.
- Co?... – Sawyer przystanął gwałtownie. – Kot?...
- Nie, wróżka-zębuszka. No jasne, że kot. Patrz, tam siedzi!
Faktycznie, był tam. Nie można było zaprzeczyć. Nieduży czarny kot z białą plamą pod brodą; plamą, która ewidentnie przypominała krawat. Wyglądał jak egipski posążek, a co najśmieszniejsze usadowił się na korzeniu, który kształtem przypominał siedzącego człowieka, jakiegoś leśnego bożka w fantazyjnym kapeluszu na głowie. Całość roślinno-zwierzęcej kompozycji robiła tak piorunujące wrażenie, że obaj mężczyźni przez dłuższą chwilę wpatrywali się w nią jak zaczarowani, nie mogąc się ani poruszyć, ani odezwać.
- Zabiję drania – mruknął Sawyer, przerywając ciszę. Czar prysł.
- Człowieku, co ty dzisiaj taki chętny do mordowania? – powiedział Charlie, nie odrywając wzroku od kota. – Jakieś złe fluidy cię dręczą, powinieneś zacząć pić zdrowotne ziółka. Popatrz, nie wydaje ci się, że ten kot czegoś od nas chce?
- Na pewno chce się przenieść na tamten świat – odparł Sawyer twardo, ale nie ruszył się z miejsca. Nie sięgnął też po nóż, który zabrał ze sobą na kocie polowanie.
Tymczasem kot przeciągnął się leniwie, wylizał futro na prawym boku, po czym zeskoczył z korzenia. Zanim jednak zniknął w lesie, odwrócił się i miauknął rozdzierająco, tak, jakby faktycznie wzywał dwunożne istoty do wędrówki.
- Co to ma być? – nie wytrzymał Sawyer. – Jakaś cholerna przeróbka „Alicji z krainy czarów”?
- Chodź, bo za moment stracimy go z oczu – Charlie ruszył za kotem, nie czekając na reakcję towarzysza. – Przecież i tak w obozie nie mamy nic do roboty...
Sawyer zaklął z cicha, ale ciekawość była silniejsza od wściekłości. Wędrując lasem pilnie patrzył pod nogi, żeby przypadkiem nie wpaść do króliczej nory.
*
- To niemożliwe – stwierdził Charlie, ale zaraz potem uśmiechnął się szeroko. – Ale i tak mi się podoba!
Chata była z autentycznych pierników. Sprawdzili to empirycznie, chociaż czuli się dość niepewnie odgryzając kawałki ścian. Słodki zapach, wydobywający się z wnętrza domu, zachęcił ich do dalszego zwiedzania.
- Była taka bajka... – zaczął Sawyer, ale szybko przypomniał sobie, że facetowi jego pokroju nie wypada przyznawać się do znajomości bajek.
- Była – Charlie nie miał takiego problemu. – Ale nie bardzo mi się podobała, bo za dużo w niej było o czarownicy. Słuchaj, a jeżeli tu faktycznie mieszka jakaś wiedźma?
- To będzie miała problem – Sawyer uśmiechnął się nieładnie.
W środku było jeszcze więcej słodyczy, a do tego w kominku płonął ogień, który wcale nie dawał ciepła, wręcz przeciwnie, przyjemnie ochładzał wnętrze. Charlie usiadł na bujanym fotelu i wtedy właśnie ponownie ujrzał kota, który doprowadziwszy ich do chaty, rozpłynął się w powietrzu, dając im widocznie czas na aklimatyzację.
- Cześć kiciak, miło cię znowu widzieć – powiedział Charlie, ale jego poufały ton widocznie nie spodobał się zwierzęciu, bo prychnęło pogardliwie i usadowiło się na piernikowym parapecie. – Sawyer, nie uważasz, że powinniśmy wrócić na plażę i powiedzieć reszcie o naszym odkryciu?
Sawyer rozejrzał się dookoła, dotknął ziół zwieszających się z linek przytwierdzonych do sufitu, po czym usiadł na drewnianym zydlu.
- Jasne, wolność, równość, braterstwo – skwitował ironicznie. – Równy podział dóbr, wszystko wspólne. To by się dopiero Doktorkowi spodobało!
- Przestań, przecież nie zjemy tego wszystkiego sami – skwitował Charlie. - Niech biedny Hurley też ma radochę...
- Przy Grubasie te ściany długo nie postoją – mruknął Sawyer. – Ale dobrze, niech ci będzie. Raz na rok można postąpić szlachetnie.
Kot wlepił w nich intensywnie zielone ślepia i miauknął, tym razem z aprobatą. Sawyer mógłby przysiąc, że w głębi duszy zwierzak śmieje się z nich do upadłego.
*
- Chatka wiedźmy. – powtórzyła Kate. – Z piernika. I ogień, który działa jak klimatyzacja. Charlie, czy ty się dobrze czujesz?
- Mały mówi prawdę – potwierdził Sawyer. – Okulary noszę tylko do czytania, umiem odróżnić piernik od wiatraka.
- A małe fioletowe jagódki od małych czerwonych jagódek też? – zainteresował się Jack. – Popatrz na swoje dłonie. Są przebarwione.
- I co z tego? – zdziwił się Sawyer. – Musiałem oprzeć się o jakiś krzak, przecież przedzieraliśmy się przez dżunglę. Do czorta, to nie jest miejski park z przystrzyżonymi drzewami!
- W takim razie dlaczego masz fioletowy język? – Jack nie dawał za wygraną. – Służył ci za maczetę?
- Dajcie spokój – Kate usiłowała łagodzić, widząc, że konflikt za moment może przerodzić się w bójkę. – Czy to ma jakieś znaczenie? Na tej Wyspie każdy w końcu zaczyna widzieć dziwne rzeczy. Całe szczęście większość z nich, to tylko wytwór naszej wyobraźni...
- Tak, Pani Mądralo? – nie wytrzymał Charlie. – A co powiesz na TO?
Na kolanach zdzwionego Jacka usadowił się niewielki, czarny kot. Wyglądał na całkiem zadowolonego i uskuteczniał przepiękne mruczando.
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Sob 21:03, 30 Gru 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 15:06, 27 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Kwik! Charlie <3 Sawyer <3
Świetne,huhuhu, i te jagódki i chatka...
<taki koment na szybko, proszę o wybaczenie>
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Śro 15:09, 27 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
No, Charlie jest oczywiście ze specjalną dedykacją dla ciebie
|
|
Powrót do góry |
|
|
yadire
gryfonka niepokorna
Dołączył: 02 Wrz 2005
Posty: 1892
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Śro 19:44, 27 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
- Spacerowałem po lesie i znalazłem drzewo rumowe. Parę flaszek zdążyło już dojrzeć, więc pozrywałem, co by się nie marnowały...
- I to ja tu jestem wariatem
- Była taka bajka... – zaczął Sawyer, ale szybko przypomniał sobie, że facetowi jego pokroju nie wypada przyznawać się do znajomości bajek.
- Była – Charlie nie miał takiego problemu.
I tak mi się coś jeszcze nasunęło:
Równy podział dóbr, wszystko wspólne. - komuna?
To by się dopiero Doktorkowi spodobało! - komunista?!
Lubię Twoje Lostowe dziełka. Sa takie... nie-Lostowe...
Poza tym - Sawyer i Charlie - cudni : )
I te czerwone jagódki... hum hum.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Śro 19:47, 27 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Diruś, bo to wszystko dlatego, że ja nie umiem pisać fanfików Nareszcie się przyznałam A wszystkie rewolucje anty-kanonowe, to tylko przykrywka dla mojego przesadnie rozbestwionego, literackiego ego.
HAHAHA
(kwiiiik, wyobraziłam sobie właśnie Jacka powiewającego czerwonym sztandarem)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rej
moderator krwisty
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 1150
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ze Zmroku
|
Wysłany: Czw 0:56, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Hek, jak to: nie umiesz? No halo! To było świetne!
Sawyer, mruuu, łasuch :]
Charlie - znawca bajek.
Ja kcem jeszcze...!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 9:59, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
A, faktycznie, doktorek-komunista! <kwika> Hekate, bo ja zacznę go lubić, zatrzymaj tę jego rewolucje, stop, stop!
<wyrywa doktorkowi flagę i chowa na drzewie rumowym>
|
|
Powrót do góry |
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Czw 13:21, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Kropka na końcu
Suuuper, niech żyją czerwone jagódki!
/pada przed ołtarzykiem dla Jagódek/
Sawyera nigdy nie lubiłam, więc się nie wypowiem, ale Doktorek jest super. Choć podejrzewam, że dużo by tego rumu potrzeba, coby zaczął wyglądać jak książę
|
|
Powrót do góry |
|
|
Puszczyk
moderator cyniczny
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 537
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Miasto o trzech twarzach
|
Wysłany: Czw 13:34, 28 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Dzień pierwszy
ŁOŁ.
To tyle jeśli idzie o konstruktywny komentarz.
Hekatko, my ci, cholerka, musimy pomnik wystawić! Takiego absurdu się nie spodziewałam (powinnaś ostrzeżenia na otwarciu pisać!), ale mi ten absurd idealnie się wpasowuje w schemat Lost (a raczej braku schematu). Tak może być! Naprawdę jestem gotowa uwierzyć, że takie jest założenie scenariusza tych dwóch świrów.
- No świetnie, teraz podziwiamy widoczki, tak? - tu sobie kwiknęłam. Des jako agent. Gabriel. Wódka. Kwarantanna aniołów.
Boski tekst. Dosłownie
Dzień drugi
*ómiera*
Kocham Sawyera! Kocham Charliego!
Kot. Chatka z piernika. Jagódki. Wszystko!
*ómiera powtórnie*
konstruktywnego komentarza - brak
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|