|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Potwór? |
A potwór. |
|
66% |
[ 4 ] |
Nie potwór. |
|
33% |
[ 2 ] |
|
Wszystkich Głosów : 6 |
|
Autor |
Wiadomość |
Noelle
robalique
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 0:29, 30 Gru 2008 Temat postu: Skarpeta - "mój twój Racodip" |
|
|
To miała być… coś a’la groteska, co wyszło – każdy widzi. Aż się wklejać wstydzę
mój twój Racodip
Malowała szyld. Na biurku piętrzyły się sterty zamazanych projektów, a przed nią, na warstwie niekolorowych gazet leżał kawał drewna o obłych kształtach, wyrzeźbionych czule a fachowo przez stryjka o rękach nie tyle złotych, co znających się na rzeczy. Dobry stryjek, można by z nim konie kraść – współcześnie, raczej te mechaniczne, jak już. No. Malowała swój szyld. A wujek śmiał się i mierzwił jej włosy, jak za dawnych lat. I nie chciał żadnych pieniędzy. „Jak już będziesz sławna i bogata, to, po starej znajomości, zafundujesz wujowinie coś jadalnego... ale, teraz dopiero zaczynasz - lepiej zainwestuj w tę twoją jadłodajnię”. Uśmiech za uśmiech. I dalej malowała, wśród lakierów i farb, artystka bez talentu i indeksu ukończonej Akademii Sztuk Pięknych. Malowała, aż leciały drzazgi.
- Staczamy się, złotko?
- Cicho tam – warknęła do siostry. Ta zmrużyła oczy, i patrzyła kpiąco.
- Mówiłaś coś…? – stryj spojrzał na nią, zbity z tropu.
- Do siebie. Nie przejmuj się.
- To ty się nie przejmuj. Ja ci to mówię, jeszcze będziesz sławna i bogata. Bo jeść muszą wszyscy, a kto to obrazki kupuje… byś tylko marzła na polu, a ludzie by przystanęli, oglądnęli, poszli. A tu będzie ciepełko, i tak dalej, i tak dalej. Może jakiś głodny chłopak się z ulicy przypałęta…
- Wujku!
- No co się tak obruszasz, samo życie!
- Samo życie – przytaknęła. Jego przyjemniejsza strona.
- No. To uważaj na siebie, Gosiu. Wpadnij czasem.
I tak poszedł stryjek, człowiek z gatunku tych dobrych i prostych, bez których świat by się zawalił. Kolumna ludzkości. „Szkoda, że to ty nie byłeś moim ojcem. Wtedy wszystko byłoby inaczej”. Galerie w śnieżnobiałych muzeach, samych będących zabytkami. Piękny, duży dom, i przestronna pracownia, i ludzie, zabijający się na Allegro o jej prace. Siostrzyczka umierająca z zazdrości… nie, nie, co do siostry, to nie, to nie w jej stylu. Ani umieranie, ani taka pospolita namiętność.
- Dramatyzujesz. Jakbyś musiała żyć ze sterczenia pod latarnią, to bym rozumiała.
- Więc nie rozumiesz, siostro?
Siostra potrząsnęła efektownie głową, warkocze zatańczyły w powietrzu.
- Sama nie rozumiesz. A czego wymagasz od marnej imaginacji? Milczysz. Więc dobrze, to ja też sobie pójdę i zostaniesz sama i szalona. To pa! – prychnęła i oparła czubek obcasa na ramie lustra. – Wrócę, jak będzie się działo coś ciekawego.
- Proszę bardzo, przecież droga wolna!
I tak siostrzyczka zatopiła się w lustrzanej tafli, gdzie mogła zająć się robieniem rzeczy miłych i przyjemnych. „Gocha…”
Małgorzata malowała swój znak.
*
Mimo upalnego wieczoru, tu było przyjemnie, chłodnawo. Ludzie nie mijali szyldu obojętnie, przyciągał ich jak magnes. I jedli, i pili, i gadali, i wychodzili, zostawiwszy za sobą brudne naczynia i kilkanaście złotych. I nic więcej. A przecież, gdyby chodziło tu tylko o strawę, najęłaby się do której z sieci fast food. Ludzie ją dosyć polubili. Pewnie wciąż było tu czuć zapach siostry, sama nim nasiąknęła i zionęła jak wiadrem wabiącego pachnidła. A oni myśleli, że to od niej. Ci ludzie. Nie! Jacy ludzie? Piekielne uogólnienie.
Raczej to znajome małżeństwo staruszków, co lubili zjeść, wypić i wypalić, a życia trzymali się mocno. Mocno, uporczywie. I łapczywie. Najprzedniejszy stolik.
Raczej to dziewczę w nieokreślonym wieku, ginące pod fałdami swetra, straszące czerwonymi oczami królika. Ta się chowała; najciemniejszy kącik należał do niej.
Raczej… tak rozpisywać można się o każdym. Skoro o każdym, to o nikim. Czyli szablon jednak był i będzie prawdziwy. I gloria, i amen, i parę słów z łaciny podwórkowej.
- Nie wiem, czy jest to rzecz, którą najbardziej chcę robić w życiu – powiedziała do siebie, jak zwykle za głośno. Klienci się zainteresowali.
„Pani chce zamknąć... lokalik?”, pytały bez słów oczy królika.
- Czy my dobrze słyszymy?
Uprzedzając potok pytań i wyjaśnień, prędko uspokoiła wszystkich. Spokojne słowa, pojednawcze gesty. Wykręciła się jakoś. Uff.
- A już się zacząłem martwić!
A on się zaczął ją martwić. Ulubiony kawopijca, studencina, przyjaciel. Z tych rzeczywistych.
- Nie ma czym.
Tak mu odpowiedziała, i oparła łokcie o barek. Patrzyła wszechwidzącym okiem na stolik pod oknem, koło szczerzącego zęby pianina stojącego tu głównie dla afektu.
- Czy też dla szpanu.
- Po prostu dla ozdoby. I tak nie umiem na tym grać, nie moja dziedzina.
- Ale ja umiem. Mogę zagrać? – poprosił. I inni też prosili, zachwyceni alternatywą wobec jazzu, sączącego się leniwie z radia. Chcą?
- Proszę bardzo.
Popłynęła muzyka… Nie. Kawowy chłopak, jakby onieśmielony własną śmiałością, kręcił się jeszcze wokół instrumentu, jak kura, pełna sobie tylko znanych dylematów, przed złożeniem jaj. Wreszcie przysunął sobie stołek, i rozsiadł się tak wygodnie, jak mógł. I z łobuzerską miną rozgrzewał palce, pocierał szorstki kciuk o palec wskazujący.
- Zamknij oczy.
Zrobiła to. A gdy je otworzyła, nie była już swym czasem kochanym, czasem nienawidzonym lokalu; to była elegancka kawiarnia. I kawowy, w srebrnej peruce i dziwacznym niebieskim surducie, kiwał łaskawie dostojnej klienterii. W końcu popłynęły nuty. Z początku nieśmiało witał się z nowym rzędem klawiszy, lecz wnet spoufalili się wielce. On, i pianino, i muzyka, i zasłuchani ludzie.
- So close no matter how far, couldn't be much more from the hart…* - zaintonował anemiczny muzyk, którego jedynie kawa trzymała przy życiu, nie przestając odpowiednio manewrować żylastymi dłońmi. Uderzał w zęby potwora, a ten wydawał z siebie cudny skowyt.
- Jaka to epoka? – zainteresowała się siostrzyczka, teraz przebrana za baśniową księżniczkę. Halki, i gorsety, i szum koronek.
- Ci! Nie przeszkadzaj.
- Ale tu stało się coś dziwnego.
- Jestem przyzwyczajona do dziwnych rzeczy. Zwłaszcza do ciebie…
Umilkła. Kolorowe damy patrzyły wilkiem zza olbrzymich wachlarzy. Chłopak grał i grał.
- Och! Ja to znam… Czy to…
- Nothing Else…
- Matters – dokończył muzyk triumfalnie. – W tej epoce to sensacja. – I, wiesz…
- Ej, panna oberżystka, polejże nam, hyżo! – wołał ją męski chór zesuszonych gardeł. Piętnastu rosłych mężczyzn siedziało na ławach i uderzało pustymi kuflami o brudny blat stołu. W uszy wdzierało się to bębnienie, a w nozdrza odór zwietrzałej kapusty. I z włosów Małgosi wypadły pawie pióra, i pojawił się czepiec. I spódnica czerwona, i szara koszula z za dużym dekoltem. Zapłonęły policzki.
- Tutaj chyba „lica”.
- Maryśka… Nie denerwuj mnie nawet, bo jak się dowiem, że ty masz z tym coś wspólnego…
- To, choćby cię żółć zalała, nic nie jesteś mi w stanie zrobić – zakończyła optymistycznie siostra. – Po tamtej stronie mam doktorat z filozofii, wiesz? Wyższa liga. I zamierzam założyć inteligencką rodzinę, pierwsza osoba z wyższym wykształceniem.
- Jak jest po tamtej stronie, to się nie liczy.
- Ty lepiej pilnuj swego anemika, bo się jeszcze rozmyśli.
- Jakiego „mego”, nie insynuuj mi tu nic. I sio, tak w ogóle. Sio! – i machnęła ręką, jakby to miało pomóc w odgonieniu widziadła.
- Wariatka. Gada do siebie…- brzęczało wokół. Ale Małgośka znów się nie dało, zacisnęła zęby, i lała piwo z beczki.
- A ty tu czego – warknęła do rudzielca. To też stały bywalec, jednak dokuczliwy. Przychodził i siedział, i patrzył tak dziwnie, frywolnie czasem, a nic nie zamawiał. Nigdy i z zasady. Prawdziwa zmora, nieraz miała ochotę wygarnąć mu, co o nim myśli. Choćby i w trzech słowach: „Ty tu czego?”. Niegrzecznie. A teraz to powiedziała, zakryła ręką usta. Och. A rudy spojrzał pojednawczo, by zaraz łypnąć nieprzychylnie na kawowego muzyka. I znów odwrócił się do niej.
- Po co te nerwy, moja droga. Dziś mam coś dla ciebie. Wspaniałą wiadomość!
Heh, cóż wspaniałego może ją spotkać? Czy list od bogów z ASP, kajający, błagający o przebaczenie? Czy też zastąpienie żółtych „emek” jej własnym logiem troskliwej produkcji? Wytapetowany znakami cały glob?
- Dziś wieczór odwiedzi nas prawdziwy Artysta. Nie to, co ten cymbał, patałach i łotr.
- Twoje wyzwiska są przestarzałe i nie robią należytego wrażenia – ozwał się muzyk i uderzył w klawisze, tworząc własną melodię. I zniknął męski chór, zostały tylko półmiski z resztami pieczystego, i odór kapusty, odór średniowiecza.
- Otwórzcie okno…
I czerwonookie dziewczę cichutko otworzyło okiennice, i buchnęło świeżością. Świeżość pochlastała gorące policzki i porwała nuty. I chucherko nieszczęsne poderwało się do lotu, lecz uczepiło się pianina. To był dobry wybór, nie zassała jej nicość. Gdy zamknięto okno, wszystko było już inne, dziewicze i czyste, aż do przesady.
- Nudy – mruknęła siostra.
- Nudno tu – rzekł też Rudy, i przytaknięto mu powszechnie. – Nudno, że aż nudno.
- No fakt!
- To jest fakt.
- N-u-d-n-o.
- Dobrze gada.
- I co teraz?
- A co ma być, sami musimy coś zagospodarować. A jak! – to był zgodny wielogłos. Potężniał i rósł w siłę. A Małgorzata czuła, jak władza wymyka się z jej rąk i zaczyna się bezkrólewie. „Czy powinnam się z tym pogodzić?... Zapewne”, myślała, i patrzyła już bezradnie na niemy znak. I patrzyła, patrzyła i napatrzeć się nie mogła, na słodki owoc wysiłku i czasu.
- Przecież ma przyjść wielki Artysta.
- Ale ile to jeszcze do wieczora!
- Patrzcie, co mam…
Ktoś przyniósł fajki i tytoń, pewnie kradnąc dziadkowi z komody. Ktoś zawołał o brandy, i absynt, i herbatę „gorzką jak nieszczęśliwa miłość”.
- Zabiję klina klinem – wyjaśniała kobieta, której olbrzymie czarne okulary upodobniały bardziej do ważki niż czyjejkolwiek kochanki.
- Może lepiej coś z prądem?
- Nigdy! Nigdy, nigdy, nigdy… - kobieta żachnęła, spuściła głowę. Zostawiono ją w spokoju, świeżą ranę, aby miała czas zastygnąć. Czas…
I znów, w naturalnym procesie, wytworzył się zwykły gwar, było prawie normalnie. Nie ma pośpiechu, wszystko przyjdzie samo. Jedno, jedyne drzewo pod oknami zaszumiało spokojnie, i upuściło kilka zeschniętych liści. Nostalgicznie i z namaszczeniem. A potem opadła śniegowa masa, spłynęła nagle z dachu. I z nieba zaczęło prószyć, jakby ktoś bawił się w wycinanki, i opadały ścinki.
- To już zima? Nie nachrapałem się jeszcze tych liści. Ech… - zasępił się Rudy. – Mniejsza oto. Wiecie, czekając na mojego Artystę, poudawajmy, że jesteśmy elitą. Niech zstąpi w nas duch Tuwima! – wołał natchniony.
- Baka! – sarknął muzyk, i trzepnął go porządnie. – Baka, baka, baka. **
- Nie naprzykrzaj się, bo ci oddam. I to może cię zaboleć, o bezimienny.
- Adam jestem! Ej! Ale żula Stefana zna cała okolica, prawda, moi mili? – Z wrednawym uśmieszkiem zwrócił się do otaczającej go ludzkości - Czerwonooka uchyliła się pod stalowym błyskiem wyszczerzonych zębów. A staruszkowie ze stoickim spokojem wchłonęli kolejny kawałek placka. I cisza.
- Zabiję was chyba… - warknął muzyk i wlazł za pianino. – Strzelam focha.
- A rezygnujesz z…
- Chrzań się.
- Oni się polubią – orzekła dama w czarnych okularach, chwiejąc się; pijana od samych oparów. – To będzie początek pięknej przyjaźni.
- Zamknij sss… wrr… - warknęli obydwoje.
Patową sytuację przerwało soczyste trzaśnięcie drzwi.
- Witam!
Kolejna zabłąkana owieczka przyplątała się do przypadkowej zagrody.
- Witaj! Na co masz ochotę? – spytała się natychmiast Małgosia, tym swoim słodkim głosikiem głównej roli żeńskiej w kreskówce.
- Panno Małgorzato, ach… - zarumienił się przybysz i szczelniej otulił się płaszczem – Mon’amour… Tyle o pani słyszałem…
- Henio! – ucieszył się Rudy. – Wreszcie jesteś.
- Running through the field where all my tracks will, be concealed and there's nowhere to go…*** - zawył muzyk. „Popisy…”, pomyślała siostrzyczka Małgosina. Czule.
- Po angielskiemu umiesz, taaa? Powinieneś… wspierać… polski biznes!
Tak wystękał rudy i pogłośnił radio. Dzwoneczki, dzwoneczki. I nudny głos piosenkarki.
- Wśróóód nooocnej ciiiszy…
- NOTHING ELSE MATTERS!* – kawosz zmienił melodię. Palce latały na klawiszach jak szalone, igrając z ograniczeniami fizyki.
- Co się nie podoba, co?! – sarknęła urażona gwiazdka. – To może Ciiiiicha nooooooc, alleluja, ciiicha noc, i robimy mixa, świętaaaaaaaa nooooc…
- Hey oh listen what I say oh, Come back and, Hey oh look at what I say oh...***
- Wojna… - szepnęła Czerwonooka. Kucała na krześle i oplatała rękoma ściśnięte kolana. I „kukała” spod grzywki.
- E tam, „wojna” zaraz… Żrą się i tyle.
- I ty się mylisz. To jest pojedynek kultury wyższej i niższej. Albo żywej sztuki z martwą elektroniką. No co się tak gapisz, tak mnie na uczelni uczyli – prychnęła siostra.- I nie, nie pójdę sobie, bo nie, bo zaczyna robić się ciekawie.
- Wooooooooah!- zarżał z pasją muzykalny i kawolubny Adam. U kresu sił, walił pięściami w długi rząd zębów pianina.
- Dość – Rudy wstał po to, by zaraz znaleźć się na czworaka. Węszył i szukał, i macał. Znalazł! W smagłej dłoni zadyndał biały kabel. Muzyk w tej samej chwili spadł ze stołka, padł jak wyładowana bateria. Zapadła cisza.
- Złaź… ze… mnie, bo… - stękał biedny i przygnieciony. „Tak się odwdzięczasz za odsiecz, grrr…”
- Pomyliliście się, to miała być męska przyjaźń, a nie slashowanie, nu! – Ważkowata pani kręciła z głową. W lewo, w prawo, w lewo, w prawo. Odrobinę hipnotyzująco.
- Co to jest slash? Pierwsze słyszę takie dziwactwo. Ale to po angielskiemu chyba… - otyła małżonka szeptała do ucha mężowi. Wałkowa pani uśmiechnęła się szeroko a lubieżnie, i rozpoczęła bolesny proces uświadamiania. W miarę jak ona mówiła, ludziom wypadało z rąk coraz więcej widelców, jakaś babuleńka w koczkach uciekła z piskiem – bez płacenia, ten i tamten zakrztusił się niefrasobliwie przeżuwanym kęsem czy łykiem, zawał pod oknem. I dziesiątki rumieńców, wszystko dzięki jej monologowi. – No i to tyle, amatorom to wystarczy. Chłopcy…
Chłopcy już dawno ulokowali się gdzieś pod stołami, po przeciwnych stronach lokalu. W traumie dożywotnej.
- De szok.
- Dobra, koniec tego dobrego… - Ciszę przerwał głos nowego przybysza, nazwanego swojsko Heniem. – Witam i witam a witam. Ach… - Jednym ruchem zrzucił się siebie płaszcz i stanął dumny, wyprężony
- O, przepraszam! – Rudy wyczołgał się z kryjówki, potrącając kilka okolicznych krzeseł. – To jest właśnie pan Henryk „iLjot”. Bardzo znana osobistość, przygrywał na zebraniach Solidarności, teraz pojawia się rzadko w takich tam mediach, bo, jak mówi, prawdziwy Artysta nie podlizuje się telewizyjnym szakalom.
- O fakt, to fakt… - Pokiwała głową Małgosia. Z grzeczności. Nic nie zdradzało prawdziwych, wysublimowanych myśli „eee”, „że, jak?!”. Osiedlowy, a może nawet własnoklatkowoschodowy Artysta nie przedstawiał sobą nazbyt zachwycającego wrażenia. Ot, gumowe buty na gumowej podeszwie, z promocji, z nieocenionego targu, i wygodny dres rozciągnięty na obłym ciele – tak obłym, że wyglądający, jakby było zmontowane z samych kul. Niemniej Rudy pasożyt tak go zachwalał, no i już tyle liter za nami, musi się zbliżać finał, czyli musi być coś specjalnego szykowane – na teraz, na potem.
- No to dawajcie co macie… - rzucił optymistycznie Artysta nasz miły i drogi, i ze stoickim spokojem zasiadł do stołu i sięgnął po butelkę jabłkowego wina.
- To na gardło! Aby szwargotało ile trzeba – zawierzył otoczeniu poufały sekret.
- Nie no… Po co ja tu w ogóle jestem, to jakaś pomyłka. Powinnam tkwić ulokowana na jakimś krakowskim strychu, przed sztalugami – Małgorzacie znów zebrało się na depresję.
- Proszę tak nie mówić… Tutaj jest tak bajkowo…
- Hę?
- No, może nie trafiłam ze słowem, ale tu jest inaczej. Niż tam.
Po heroicznym wygłoszeniu takiej ilości słów Czerwonka znowu zamknęła się w sobie, bo lepszych kryjówek pod ręką nie było. I kiwano, kiwano głowami, i mamrotano poparcie swe. A Artysta opróżniał żwawo butelkę, i zagryzał chrzęszczącymi chrupkami.
- To na... na siłę do dźwigania gitareńki mojej kochanej, bo, skubana, trochę swojego waży.
- Ach, tak.
- Zapewne.
I mijały minuty, minuty i sekundy, subiektywnie wydłużone. I czekano, czekano, czekano. By skończył, a wcale nieśpieszno mu było, jeszcze towarzystwo zabawiał w cudzysłowiu opowieściami o rewelacjach ze swojego niepublikowanego życiorysu. Dopiero Rudy musiał zwrócić mu dyskretnie uwagę na dyszący z niecierpliwości tłum.
- U-u-u, rozsiedziało mi się trochu… - zaśmiał się niepewnie Arysta. – Ale spokojnie, już zaczynam lać miód na wasze skołatane serca – i sięgnął po wierną gitarę, czekającą pokornie na swego pana.
- Najwyższy czas! Do czego to podobne… - mamrotało małżeństwo.
- No, to połamania nóg, czy tam pęknięcia strun, co się tam życzy – Muzyk zdobył się na uprzejmość wobec kolegi po fachu.
Zagrał nagle. Już prawie nadzieja utracona, a jednak. Stało się. Zagitarowało, zamuzykowało. Tej piosenki nigdy nie słyszało żadne radio, nie miała początku ani preludium, ani wstępu.
„Taka była ohydna. Ale nie mogłem przestać jej słuchać” – mówili później obecni tu mężczyźni.
„Taka była cudna, że chciałam uszy zatkać z emocji, lecz nie mogłam, nie mogłam” – tak opowiadały kobiety.
Zdziwienie. To stworzenie, wlewające sobie do gardła trunek pospolity, tak dziwnie, uparcie niestosowne. To fakt, coś było nie tak, lecz z czasem zagadka się wyjaśniła.
DO…
W miejsce łysiny pojawiła się bujna grzywa.
RE…
Mętne oczka zalśniły ogniście.
MI…
I żywe skrzydełka z drutu i sreberka.
I głupi rym.
FASOLA!
W niebyt poszedł nadmiar cielesny.
SI…
I wieczna młodość?
Jest, jest.
DO!
I firmowy uśmiech aktora reklamującego pastę do zębów.
Przyszedł, wyszedł, w międzyczasie pobrząkał. Taka była oficjalna wersja.
- Czy to już koniec…- wyjąkała Małgorzata spod baru. Ustać nie sposób, lecz podniosła się jakoś, i runęła w olbrzymie lustro.
- Iiiiiiiii… - pisnęła cienko.
- Ii-ii – zawtórował jej Tłum, czyli potwór o wielu głowach, lecz jednym mózgu. – Ii-ii! – kwiczał już wyraźniej. A Artysta dosiadł gitary i poleciał przez okno, które samo się przed nim uchyliło. I frunął nucąc aksamitne strofy, a w dole został Tłum i patrzył.
- Co z tobą, siostro? Nie słyszę cię. Umrzesz czy co? Czy nie? Czy jak?
Lecz siostra milczała zawzięcie, łypiąc doń z odłamków i małpując każdy jej gest.
A potem przyszli pokorni panowie bogowie z ASP.
I nasi młodzieńcy grzecznie na wieki pogodzili się.
I wszyscy byli szczęśliwi.
I wszystko miało swój happy end.
I zestresowana Czerwonoka z pewnym wahaniem napisała „koniec!”
koniec!
(opada zasłona miłosierdzia)
_______________________________
* Metallica, "Nothing Else Matters"
"So close no matter how far,
couldn't be much more from the hart"
"Tak blisko, nieważne jak daleko,
nie można być bliżej serca"
"Nothing else matters"
"Nie ma nic ważniejszego"
np. http://www.youtube.com/watch?v=tcJ_XSBIvkI
** Głupi, głupi, głupi
*** Red Hot Chilli Peppers, "Snow"
"Running through the field
where all my tracks will,
be concealed and there's nowhere to go"
"Biegnę przez pola,
gdzie wszystkie moje ślady zostaną
zakryte, i nie ma dokąd iść".
"Hey oh listen what I say oh,
Come back and,
Hey oh look at what I say oh"
np. http://www.youtube.com/watch?v=MsahVWXER_Q
Ostatnio zmieniony przez Noelle dnia Wto 16:15, 30 Gru 2008, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Wto 1:11, 30 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Nie potwór, tylko potworzyca! Poza tym, dlaczego w ankiecie nie ma opcji: eeee?
Ja tylko na chwilę, bo mój mózg dzisiaj nie funkcjonuje, jutro napiszę więcej. Analizę, no wiesz. Ale chciałam tak zaraz-teraz, od razu po lekturze, na szybko i bez sensu.
Noeś <werble w tle>, jak napiszesz jeszcze w życiu jakiegoś fanfika, to zrobię ci krzywdę. Jakem zua wiedźma. Patrz na moje zwłoki i nie powielaj złego przykładu! Masz tak fantastyczny sposób pisania, tak fenomenalnie bawisz się słowami, że grzech taki majątek marnować! Serioserio. Ja nie wiem, czy to groteska, czy nie groteska, wiem tylko, że mogłabym czyyyyytać i czyyyytać i wcale by mi się nie znudziło. Ironiczno-podśmiewajkowe, a jednak ciepłe i z atmosferą. Skojarzenia literackie? Hmmm, żadnych chyba, bardziej filmowe, miałam wrażenie, że mnie żywcem przeniosło do jakiegoś francuskiego filmu. Chociaż kompletnie się nie znam na francuskich filmach. Gdzieś mi tam nawet muzyczka brzmiała, no, taka jak z "Amelii".
Jestem twoją fanką, dostanę autograf na koszulce?
No dobra, może być na kartce, ale pamiętaj, bo potem zbankrutuję na allegro.
Wrócę tu. O ile przeżyję jutrzejszy basen...
Edit. Literówki:
Cytat: | Ale Małgośka znów się nie dało, zacisnęła zęby, i lała piwo z beczki. |
nie dała
Cytat: | rząd zębów bianina. |
pianina
No i nie bardzo tu pasuje ten rym:
Cytat: | „Pani chce zamknąć lokalika…?”, pytały bez słów oczy królika. |
Może miało być lokalik...?
Ostatnio zmieniony przez Hekate dnia Wto 1:18, 30 Gru 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 10:22, 30 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Baka, baka, baka! *wybuch śmiechu*
To było szalone. Czyste szaleństwo. (i znowu Gombrowicz...! mnie się przypałętał ot tak, ale ty go, zdaje się, wielbisz. a ja czytam, i czuję tutaj pana W.G.)
Małgorzata i jej siostra. Szaleństwo. Wujek. ASP. Lustro, Metallica, slash, cofnięcie parę wieków wstecz... Ojeja, jeja. To jest szaleństwo prozą w stanie czystym. Bardzo osadzone w realiach, a zarazem bardzo do nich oderwane. Te wszystkie Allegro, slashe (osobisty zgon. obok "baka, baka, baka!"), aj, aj, aj!
Szleństwo, Noeś. Pisz częściej, bo ja to już zapomniałam, jak to proza w twoim wykonaniu brzmi.
Huh...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ceres
kostucha absyntowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej
|
Wysłany: Wto 19:29, 30 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Ja nie wiem, czy koniec końców dojdzie do głosowania, ale jeśli tak, to nie mam pojęcia, na co się zdecyduję (a przeczytałam dopiero dwa opowiadania). Nie, serio, będę miała spory problem.
Co się tyczy moich odczuć osobistych dotyczących samego opowiadania - naprawdę świetny tekst. I jak już wszystkie będziecie bogate i sławne, mam nadzieję, że nie zapomnicie o mnie starej Ceres, która gdzieś tam w Nowej Zelandii będzie hodować owce .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie
niepoprawna hobbitofilka
Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)
|
Wysłany: Czw 11:51, 01 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
Dobrze, w swojej łaskawości nie zapomnimy *myśląc bardzo naiwnie, że Ceres miała na myśli jej tekst* Ech, na 'żarta' mi się zebrało w Nowy Rok .
Ale ad rem! Zagłosowałam oczywiście na "A potwór". Bo jest to potwór Noesiowy, jak najbardziej jej i niepowtarzalny. Tak w stylu, jak i w wydźwięku. Czytałam zaciekawiona, tylko miejscami trochę się gubiłam. Nie wiem, czy to przez formę tekstu (lubię entery) czy styl opowiadania. Szybka zmiana sytuacji, akcji i w końcu nie wiedziałam czasami kto gra, gdzie gra i kiedy.
Ogólne wrażenie pozytywne, polubiłam główną bohaterkę (jak mi coś w życiu nie wypali, to też otworzę kawiarnię) i podobały mi się opisy stałych bywalców. Ta szara myszka (królik! ) w kącie. I student-przyjaciel, mru.
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia Czw 11:53, 01 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|