|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Alheli
wilk rumowy
Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 202
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Rajska Dolina
|
Wysłany: Wto 11:46, 14 Kwi 2009 Temat postu: Skarpeta Wiosenna - Spacer w chmurach |
|
|
Espero que os gusta, pero no estoy segura...
A.
Spacer w chmurach
1.
Firanka w oknie na pierwszym piętrze lekko się poruszyła. Stojąca przed wejściem do kamienicy dziewczynka zadarła głowę, ale nikogo nie dostrzegła. Widocznie sąsiadka musiała wrócić do mieszkania; w końcu ile można stać w oknie i obserwować to, co się dzieje na ulicy?
Dziewczynka pchnęła drzwi pomalowane brązową łuszczącą się farbą i weszła do środka. Na klatce schodowej było chłodniej i przyjemniej niż na zewnątrz. Upał zaczynał się robić nie do zniesienia, a był dopiero maj. Kurtkę, którą rano zabrała do szkoły, miała przewiązaną w pasie.
Schody zaskrzypiały, kiedy szła po nich. Polubiła ten dźwięk drewna i drobinki kurzu unoszące się w powietrzu i wyślizgane poręcze, z których często zjeżdżała razem z koleżankami z klasy. Zapraszała je do mieszkania, babcia parzyła im herbatę i dawała chleb z dżemem, a kiedy dziewczynki się najadły, wychodziły na klatkę schodową, szły na samą górę i zjeżdżały z poręczy. I nie przejmowały się tym, że jedna z sąsiadek koleżanki otwiera drzwi mieszkania i surowo na nie patrzy.
- Mogłaby się czasem zająć czym innym, a nie podpatrywaniem innych, stara plotkara – powiedziała do siebie dziewczynka, która weszła po schodach; nacisnęła klamkę od drzwi mieszkania.
- Cześć dziadku – przywitała się i zostawiła plecak w przedpokoju. - Już jestem. Wiesz, czasem zastanawiam się, czemu nasza sąsiadka tak lubi śledzić innych? Nie ma swojego życia? Nudzi się? Dziadku jesteś tu ? Dziadku? - powtórzyła niepewnie.
Opowiedziała jej cisza.
Poszła do kuchni, na stole stała szklanka ze stygnącą herbatą, a na talerzyku obok leżał plasterek cytryny. Okno było uchylone, ale w kuchni nikogo nie było. Zdziwiło to ją trochę, bo dziadek zawsze wypijał gorącą herbatę, mówił, że zimnej nie znosi.
Cisza w mieszkaniu zaczynała ją dręczyć, nie była dzieckiem strachliwym i nie wierzyła swojej intuicji, ale teraz ogarnęły ją złe przeczucia. A co jeśli dziadkowi coś się stało?
- Zuziu, to ty? - Usłyszała głos, który dochodził z sypialni dziadków.
- Dzięki Bogu – odezwała się. Przeszła przez salon i znalazła się w pokoju, w którym siedział dziadek - Bałam się, że coś się stało. Ale dziadku – spojrzała na jego bladą twarz – coś źle dziś wyglądasz.
- To wszystko przez ten upał. Mówiłem babci, żeby kupiła wentylator, ale powiedziała, że nie będziemy wyrzucać pieniędzy w błoto i teraz musimy się dusić.
- Przecież można otworzyć okno – powiedziała Zuzanna. - Chociaż może lepiej tego nie robić, będzie tu jeszcze bardziej gorąco... Co by tu zrobić? - Przez chwilę myślała, wzięła jakąś karteczkę, zrobiła z niej wachlarz i podała dziadkowi. - Proszę, ręczny wentylator, teraz chyba będzie lepiej, prawda?
- O wiele. Zjesz obiad teraz czy poczekasz na babcię?
- Chyba poczekam. - Zuzia przerzuciła warkocz przez ramię i spojrzała na biurko dziadka. Po lewej stronie stała mała lampka, obok w zielonym plastikowym kubku były ołówki i długopisy, a w prawym rogu, ułożone w ładny stosik, piętrzyły się dzienniki, które dziadek zawsze czytał z zaciekawieniem i czasopisma o lotnictwie, które kupował ze względu na swój zawód. Teraz był już emerytowanym pilotem, ale zainteresowanie lataniem i tym, co się dzieje w przestrzeni powietrznej, pozostało.
Szkoda tylko, że dla innych latanie musiało skończyć się tak tragicznie.
2.
Pani Mirosława Pająk, mieszkanka kamienicy przy ulicy Świętego Ducha często dziękowała Opatrzności za to, że jej mąż nie sprzedał lokalu i nie wybudował się na wsi, jak zwykł mawiać za życia. Wiedziała, że nie byłaby w stanie mieszkać gdzie indziej, w 1945 roku, kiedy skończyła się wojna, przeprowadziła się do Gdańska i pomagała odgruzowywać zniszczone miasto. Poznała przy tym Jana Pająka, który później został jej mężem, ale ona zawsze musiała mieć ostanie zdanie. Pan Jan przeżył życie cicho i spokojnie, ucząc fizyki w gdańskiej Jedynce; dla sąsiadów był uprzejmy, nie wtrącał się w nieswoje sprawy, ale sąsiedzi niewiele o nim wiedzieli. Był tajemniczy w przeciwieństwie do żony, która żyła życiem całej kamienicy i znała wszystkie najświeższe plotki. Wiedziała, kto w okolicy ma romans, która dziewczyna spodziewa się dziecka i któremu mężowi żona wystawiła walizki za drzwi. I ani przez chwilę w życiu nie pomyślała o tym, że jej zachowanie może kogoś irytować. Zwłaszcza, że może irytować Zuzannę Biernacką z parteru.
Mirosława Pająk przeszła się po pokoju i oddała się rozmyślaniom, zawsze najlepiej jej się myślało, kiedy była w ruchu. Kiedy była młoda, wychodziła na długie spacery, żeby rozważyć to i owo, ale teraz ograniczała się tylko do przestrzeni swoich czterech ścian z uwagi na lata i tuszę. Przypomniała sobie, że pół godziny temu owa Zuzanna wróciła ze szkoły i poszła do swojego mieszkania. No, może raczej nie swojego, tylko do mieszkania dziadków. Biedne, biedne dziecko. Pani Mirosława ilekroć Zuzia mówiła jej „dzień dobry” sztucznie słodkim i miłym głosem, myślała o niej – „jakie biedne dziecko”. I zaraz potem stawał jej przed oczami ten moment, w którym zobaczyła dziewczynkę pierwszy raz.
Pamiętała, że to był listopad, deszczowy wieczór, chłodny i nieprzyjemny. Najchętniej zostałoby się w mieszkaniu i napiłoby się ciepłej malinowej herbaty, opatuliło kocem i poczytało jakiś romans. Ale tamtego dnia pani Mirosława nie miała ochoty ani na herbatę malinową, ani na książkę. Od rana czuła, że coś wisi w powietrzu. Jej sąsiedzi z parteru wyszli gdzieś bardzo wcześnie, a kiedy wrócili do kamienicy, nie byli sami. Towarzyszyła im mała dziewczynka, wyglądała na siedem lat, miała czerwoną kurtkę z kapturem, spod którego wymykały się długie czarne włosy. Wtedy pani Pająk, która zdążyła wcześniej otworzyć drzwi i wyjść na schody, żeby przyjrzeć się tej scenie, zauważyła twarz tej dziewczynki. I kiedy dowiedziała się, co się stało z rodzicami tej małej, pomyślała, że Zuzanna to biedne dziecko, ale jednocześnie dziwne dziecko. Nie płakała, była cicha i zamknięta w sobie, zupełnie jak jej mąż. Wiedziała, że takie zachowanie nie jest normalne zwłaszcza u siedmioletniego dziecka, ale kiedy powiedziała o tym babci dziewczynki, została wyproszona z mieszkania numer dwa z kategorycznym zakazem odwiedzin. A ona przecież tylko chciała dobrze. Taka mała, a już takie nieszczęście ją spotkało...
Ale Maria Biernacka nie chciała, żeby ten wypadek, w którym zginął jej syn i jego żona, był tak drobiazgowo roztrząsany przez sąsiadkę. Nie chciała, żeby wnuczka była narażona na litościwe spojrzenia pani Pająk i innych mieszkańców tej kamienicy, do której niedawno się przeprowadziła, chociaż inni sąsiedzi od razu polubili Zuzannę i nikt inny nie nazywał jej biednym albo dziwnym dzieckiem.
Pani Mirosława westchnęła i postanowiła przygotować sobie coś do jedzenia jednocześnie zastanawiając się, co teraz robi Zuzanna Biernacka.
3.
W kamienicy numer 21/ 23 przy ulicy Świętego Ducha było niewiele dzieci, ale Zuzanna Biernacka na swoje szczęście nie była tam jedynym dzieckiem. Syn sąsiadów pani Pająk, Tomek, był tylko o dwa lata starszy od niej. Od razu znaleźli wspólny język, chłopiec często przesiadywał w przytulnym mieszkaniu na parterze, gdzie babcia Zuzanny tuczyła go drożdżówkami. Kiwała przy tym głową i mówiła – Chłopcze, ale ty jesteś chudy, same kości. I jak ty chcesz mieć siłę? Rodzice w domu cię nie karmią?
Tomek dziękował uprzejmie i mówił, że w domu jadł obiad, ale pani Maria nie dawała się przekonać. Zmieniała zdanie dopiero wtedy, kiedy Zuzia mówiła jej, żeby nie podkarmiała tak Tomka, bo jak jego mama się dowie, wybuchnie afera. Maria Biernacka akurat nie uważała swojej sąsiadki za osobę, która mogłaby się o coś awanturować, w końcu znała ją dłużej niż wnuczka, ale ustępowała Zuzannie. Na talerz Tomka kładła tylko jeden kawałek ciasta.
Chłopiec wrócił ze szkoły godzinę po powrocie Zuzi, otworzył drzwi kluczami, podobnie jak koleżanka zostawił plecak w przedpokoju, i poszedł do kuchni, żeby się czegoś napić. Upał był coraz gorszy, a przecież nie było nawet lata. Nie zastawiał się, co będzie, kiedy przyjdą wakacje. Odstawił pustą szklankę na stół, zdjął z lodówki bloczek, wyrwał z niego karteczkę i napisał rodzicom dokąd idzie.
Wyszedł z mieszkania i zamknął za sobą drzwi. Zszedł na parter i zadzwonił do mieszkania państwa Biernackich. Otworzył mu dziadek Zuzi, w jednej ręce trzymał okulary, a w drugiej szmatkę do czyszczenia.
- Dzień dobry, Zuzia jest w domu?
- Dzień dobry – odpowiedział pan Antoni. - Zuza, przyszedł do ciebie kawaler.
- Dziadku! - Z głębi mieszkania doleciał pełen wyrzutu głos wnuczki. - Nie nazywaj Tomka kawalerem, przecież on ma dopiero czternaście lat!
Podeszła do nich.
- Cześć – powiedziała wesoło. - Wejdź.
Tomek wszedł. Zuzia zaproponowała mu lemoniady, ale podziękował, napił się w domu; poszli do gabinetu jej dziadka.
Pan Antoni usiadł w fotelu i zajął się przerwanym czyszczeniem okularów. Tomek zapytał, czy może przejrzeć te gazety o samolotach, na co dziadek Zuzi odparł, że naturalnie i po chwili chłopiec kartkował magazyn, siedząc na krześle przy biurku, a Zuzanna usiadła na podłodze, oparła się plecami o łóżko dziadka, z nocnego stolika zdjęła szkicownik i ołówek i zaczęła coś rysować na kartce. Cała trójka od czasu do czasu odzywała się do siebie, ale większość czasu minęła im w milczeniu.
Tak zastała ich Maria Biernacka, gdy wróciła do domu.
- Czemu tu jest tak cicho? - zapytała głośno, przerywając błogie milczenie. - I gdzie jest Rufus, Zuziu, wypuszczałaś go?
Zuzanna wstała z podłogi i odłożyła szkicownik.
- Nie wiem, gdzie poszło to kocisko, dziadka trzeba pytać, ja byłam w szkole. Kiedy wróciłam, Rufusa nie było w domu. Może wybrał wolność?
- Wiesz, jego ostatnie wybieranie wolności skończyło się wizytą u weterynarza, pamiętam, że go podrapał, dzikus jeden. Czemu ten kot nie może być normalny, tylko tak dziwnie się zachowuje? Chowa się, ucieka, tylko ciebie akceptuje.
- Bo w końcu to ja go znalazłam – odparła dumnie Zuzia. - I poza tym według pani Pająk, swój ciągnie do swego. Jestem tak samo dziwna jak Rufus...
- Nasza cudowna pani Pająk niech się lepiej zajmie swoimi sprawami. - W głosie babci pobrzmiewała jadowita nuta. - Nie jesteś dziwna i nigdy nie byłaś.
- Nawet kiedy tu przyjechałam? - zdziwiła się dziewczynka.
- Zwłaszcza wtedy. A teraz idź z Tomkiem na podwórko, czuję, że nasz kot chyba tam jest.
Kiedy dzieci wyszły, Maria Biernacka weszła do sypialni męża i zobaczyła blok wnuczki leżący na podłodze. Podniosła go i spojrzała na niedokończony rysunek. Zuzia nie rysowała krajobrazów ani portretów. Zuzia nadal rysowała ludzi, którzy chodzili po chmurach albo latali balonami i kolorowe ptaki i motyle, które przelatywały obok nich.
Pani Maria zastanowiła się, czy w ten sposób dziewczynka nie rozdrapuje wspomnień? Ale nie,w rysunkach nie było tragedii, był tu spokój. Nie zdziwiłaby się, gdyby kiedyś wnuczka oznajmiła jej, że chce gdzieś polecieć samolotem.
4.
Zuzanna znalazła Rufusa przy podwórkowym śmietniku, wzięła na ręce, mimo że trochę się wyrywał, kiedy zobaczył Tomka i pogłaskała kota po łebku.
- Cicho, Rufi, idziemy do domu, dzikusie nasz jeden. Babcia martwiła się o ciebie, nie urządzaj sobie wycieczek na dwór, kiedy nie ma mnie w domu, ok?
Rufus spojrzał na nią z wyrzutem w zielonych oczach.
- Wiesz, czasem wydaje mi się, że ten kot rozumie, co do niego mówisz – powiedział Tomek. - Ma takie bystre spojrzenie.
- No pewnie – odpowiedziała Zuzia. - W końcu wychowałam go od małego kociaczka. Dziadkowie co prawda nie byli zadowoleni, kiedy przyniosłam go do domu, mały był i okropnie miauczał, ale ja potrzebowałam jakiegoś zajęcia. Nie mogłam myśleć o tym, co się stało, bo gdybym w kółko o tym myślała, wpędziłabym się do grobu.
- A teraz? - zapytał cicho Tomek.
- Jak jest teraz? Czasem o tym myślę i nadal jest mi smutno, ale w końcu mam jeszcze dziadków, prawda? Nie jest aż tak źle. Co się stało, to się nie odstanie, ale muszę żyć jakoś dalej i chyba nieźle mi to wychodzi, prawda?
Tomek nie odpowiedział, przeszli te parę metrów w milczeniu, potem chłopiec pchnął drzwi weszli na klatkę schodową. Pożegnał się przed drzwiami mieszkania Zuzi, przedtem mówiąc jej, żeby przyszła wieczorem na strych, bo ma dla niej niespodziankę.
- No jestem – powiedziała Zuzia.- I przyniosłam ze sobą winowajcę. A teraz poproszę obiad, babciu, jestem głodna jak wilk.
Umyj ręce i siadaj do stołu, tylko na Boga, postaw tego kota na ziemi, przecież ma własne nogi.
Rufus uwolniony z objęć swojej pani podbiegł do swojej miseczki, zjadł swój obiad, a następnie wskoczył na krzesło, z krzesła na piec kaflowy i dopiero tam zwinął się w kłębek i z wysoka obserwował domowników.
Od kiedy w kamienicy założyli centralne ogrzewanie, większość jej mieszkańców pozbyła się starych pieców kaflowych, ale państwo Biernaccy byli ze swoim bardzo zżyci. I chociaż pani Maria czasem psioczyła na piec, bo przecież gdyby go nie było, w tej kuchni byłoby trochę więcej miejsca, ale nie mogła się z nim rozstać. I poza tym – gdzie by leżał ten kot, gdyby nie było pieca? Czytała, że koty same wybierają sobie miejsce do spania i wiedziała, że Rufus nie zaakceptowałby innego.
Po obiedzie umyła naczynia i postanowiła porozmawiać z wnuczką na temat jej rysunków. Wiedziała, że Zuzia ma ich dużo więcej, przechowywała je w specjalnej czerwonej teczce, którą trzymała w swoim biurku. Dziewczyna zaczęła zapełniać kartki tymi szczególnymi i dość dziwnymi rysunkami dwa miesiące po tym, kiedy zamieszkała u dziadków. Nikt nigdy nie spytał jej, dlaczego to robi, dziadkowie przez pierwsze miesiące nie chcieli rozdrapywać jeszcze świeżych ran. Teraz, po pięciu latach, babcia postanowiła dowiedzieć się, co znaczą te rysunki wnuczki i czemu usilnie trzyma się jednej tematyki? Wiedziała, że tylko na plastyce w szkole rysowała inne, ale tamte nigdy nie były takie dobre jak te.
Zuzanna siedziała na obrotowym krześle i odrabiała zadanie z matematyki, od czasu do czasu przygryzała drewniany ołówek.
- Zuziu, możesz przerwać na chwilę? I nie gryź tego ołówka, to same zarazki, i jak on potem będzie wyglądał?
- Uhum – mruknęła dziewczynka. - Momencik.
Zamknęła zeszyt i odłożyła ołówek na biurko.
- Chciałam cię spytać o te rysunki.
- Czy są takie tragiczne? - zastanowiła się głośno Zuzanna. - Przecież się staram.
- Zuza, nie zaczynaj. Nie twierdzę, że są tragiczne, nie znam się na tym, wyglądają całkiem dobrze jak na możliwości dwunastolatki. Co innego mnie zastanawia – czemu cały czas rysujesz to samo?
- Chodzi ci o te rzeczy związane z lataniem, babciu? - Zuzia chciała się upewnić. - Zaczęłam to rysować, żeby jakoś pozbyć się tego smutku po śmierci rodziców. I pomyśleć, że ja też miałam lecieć tym samolotem. Dlaczego rodzice wtedy nie zostali w domu... Czemu polecieli, przecież gdyby nie to... - Zakończyła ze smutkiem, którego jej babcia nigdy nie potrafiła pojąć. Zuzia płakała bardzo rzadko, nawet wtedy, kiedy mówiła o rodzicach, ale na jej twarzy malował się taki wyraz, że wszystkim od razu ściskały się serca.
- Zawsze marzyli o tym, żeby polecieć do Paryża, nikt nie jest w stanie przewiedzieć, kiedy stanie się nieszczęście...
- Tak, ale dziadek twierdzi, że samolot jest najbezpieczniejszy i że więcej ludzi ginie na polskich drogach niż w powietrzu. Poza tym, przecież dziadek tyle kilometrów w życiu przeleciał i nic mu się nie stało...
- Niezbadane są wyroki boskie, kochanie. Nie można być pewnym jutra, a co dopiero takiej podróży samolotem.
- Babciu – powiedziała dziewczynka surowo. - Nie mów mi takich rzeczy. Wiesz, może to wyda się dziwne, ale marzę o tym, żeby gdzieś polecieć, chciałabym zobaczyć jak wygląda Ziemia z wysoka. Czy to jest normalne?
- Myślę, że tak. - Pani Maria na moment przytuliła wnuczkę. - Wracaj do lekcji, nie będę ci przeszkadzać.
- Zrobiłam prawie wszystko, mało nam zadali. Poza tym wieczorem jestem umówiona.
- O, potajemna randka? Z kawalerem z pierwszego piętra?
- Raczej potajemna schadzka, babciu. - Zuzia mrugnęła błękitnym okiem. - Poza tym, czemu tak uwzięliście się na tego biednego chłopaka?
- Kto się uwziął?
- Dziadek. I ty. Zwracacie się do niego per kawalerze, a przecież jest dość młody. I babciu, czy mi się wydaje, czy ty chcesz mnie z nim zeswatać?
- Zuzanno Biernacka! - oburzyła się jej babcia. - Natychmiast wracaj do lekcji, romansów się dziewczynie zachciewa, też coś.
Kiedy wyszła z pokoju, do jej uszu doleciał cichy chichot wnuczki.
5.
Zuzia otworzyła dębową szafkę i przejrzała się w lustrze, które było po wewnętrznej stronie drzwi. Nie lubiła swojego odbicia, kiedy była młodsza, czuła, że dziewczynka z tamtej strony jest jej obca, ale teraz przyjrzała się sobie krytycznie. Była wysoka jak na swój wiek i zbyt chuda. Nawet pyszna kuchnia babci nie była w stanie jej utuczyć. Trójkątną twarz z małym noskiem otaczały czarne loki; Zuzia rozplotła warkocz, a w niebieskich oczach było teraz błyskały wesołe iskierki.
Może nie wyglądam aż tak źle? - powiedziała głośno Zuzia i zrobiła zeza. Dziewczynka po drugiej stronie lustra uczyniła to samo. - Idę na potajemną schadzkę, hi hi. Ciekawe, jaki wyglądały takie spotkania za czasów dziadków?
Nie rozmawiała na ten temat z babcią i poczuła, że nadszedł dobry moment, żeby o tym pogadać, ale to dopiero wtedy, gdy wróci z tego strychu. Też ten Tomek znalazł miejsce na spotkanie,jakby innych nie było. I najgorsze, że będzie musiała przejść obok mieszkania pani Pająk, a schody tam tak bardzo skrzypią. Wiedziała, że sąsiadka ma wyostrzony słuch i otwiera drzwi, kiedy tylko usłyszy najdrobniejszy hałas.
- Trudno – powiedziała do siebie. - Przecież nic mi nie zrobi. A jak nadal będzie nazywała mnie dziwnym dzieckiem, coś jej powiem.
Powiadomiła dziadków gdzie idzie, oglądali wiadomości w telewizji, i wyszła z mieszkania. Przesunęła ręką po drewnianej poręczy i weszła po schodach, oczywiście musiały zaskrzypieć. I oczywiście pani Pająk musiała wyjść z mieszkania.
- Zuziu, jak ja cię dawno nie widziałam.
Jasne, pomyślała dziewczynka, dziś mnie widziałaś z okna. Mogłabyś czasem bardziej uważać przy tych obserwacjach, przecież tu wszyscy wiedzą, czym się zajmujesz.
- Jak się czuje babcia? - drążyła dalej pani Pająk. - Przeszło jej to? I co z dziadkiem, ponoć jego serce ostatnio niedomaga.
Zuzia nie miała pojęcia, co niby miało babci przejść. Poza tym dziadek nic nie wspomniał o kłopotach ze zdrowiem...Odpowiedziała lodowato i uprzejmie sąsiadce, że dziadkowie czuję się dobrze i życzyła jej miłego samotnego wieczoru, a każde jej słowo było pełne dziwnego jadu. Później poszła dalej, zostawiając osłupiałą panią Mirosławę. Ta dziewczyna zaczyna robić się bezczelna, i pomyśleć, że kiedyś miała ją za takie biedne i pokrzywdzone dziecko...
Zuzia doszła na strych i przestała myśleć o spotkaniu z panią Pająk, teraz co innego ją zastanawiało, co też Tomek ma dla niej?
- Cześć, jestem już – odezwała się.
- Cześć, Zuza, chodź, zobacz, co tu mamy.
Podeszła do drewnianego stołu, na którym mieszkanki kamienicy stawały, żeby rozwiesić na strychu pranie. Teraz stół był odsunięty pod ścianę, zobaczyła, że jest na nim nieskończony jeszcze model dwupłatowca, który kolega tu kleił.
- Twoje dzieło? - Przyjrzała się uważnie. - Całkiem ładne.
- Całkiem ładne, Biernacka, ty zupełnie nie masz zrozumienia dla cudzej pracy. Wiesz, ile czasu zajmuje sklejenie czegoś takiego? Nie wiesz, widzisz. Męczyłem się z tym parę tygodni, ale teraz prawię kończę.
- Czemu nie robisz tego w domu?
- Rodzice nie tolerują zapachu kleju, poza tym tu jest lepiej, tu mam ciszę i spokój, nikt mi nie przeszkadza.
- A ja?
- Ty nie, chciałem ci to pokazać, bo wiem, że fascynujesz się lataniem.
Prorok jakiś czy co?, pomyślała Zuzia, przecież nic mu nie mówiłam.
- Owszem – przytaknęła – powiedzmy, że się fascynuję. Ale jest to dość dziwna fascynacja, można powiedzieć, że destrukcyjna, przecież rodzice...
- No tak, ale nie martw się, Zuza. - Niepewnie próbował ją pocieszyć.
- Nie, ja się nie martwię- odparła. - Poza tym i tak myślę, że po tamtej stronie jest lepiej.
- Byłaś tam kiedyś?
- Nie byłam, ale chciałabym, żeby tak było. - Westchnęła i spojrzała na drewniane belki oświetlone ukośnymi promieniami słońca.- A wracając do mojej fascynacji lataniem, uważam, że w powietrzu jest o wiele lepiej niż na ziemi. Przynajmniej można poczuć tę przestrzeń.
- I dlatego chcę zostać pilotem. Tak jak twój dziadek.
- Ciężka praca, ale wiem, że dziadek ją bardzo lubił. Czasem o tym mówił, ale rzadko, pewnie myślał, że od razu będzie mi stawać przed oczami tamten wypadek, nie wiem... A może sam o nim myślał...Czy to poleci? - Wskazała brodą na model.
- Jasne, jak skończę, to na pewno poleci. Pójdziesz ze mną i puścimy go nad Motławą.
- I przeleci na drugą stronę – powiedziała Zuzia. - Dziadka też weźmiemy ze sobą. Wiesz, zawsze mnie to zastanawiało, jak to się dzieje, że takie wielkie samoloty latają? Przecież teoretycznie nie mają prawa latać, a latają.
- Masz fizykę, Zuza? - zapytał. -Jeśli masz, tu już powinnaś wiedzieć.
- Mam, mam. I chyba nawet będę mieć piątkę na koniec, ale to nadal jest dla mnie niepojęte. Jak mawia czasem babcia – są rzeczy na niebie i na ziemi, o którym się filozofom nie śniło. I chyba ma rację. Bierz klucz z tego stołu, wracamy, powiedziałam dziadkom, że wychodzę tylko na chwilę.
- Dam ci znać, kiedy samolocik będzie skończony – powiedział Tomek, kiedy wyszli ze strychu. - Do zobaczenia.
- Cześć. - Zuzanna postanowiła przypomnieć sobie czasy, w których wygłupiała się tu z koleżankami i zjechała po poręczy. Aż na sam dół. Przynajmniej miała gwarancję, że pani Pająk nie wyjdzie z mieszkania. Bo przecież kto to widział, żeby przyzwoite panienki włóczyły się wieczorami same. I to po strychach...
6.
Piec, na którym leżał Rufus, był pokryty biało-niebieskim kaflami. Kot czuł, że gdzie indziej nie miałby takiego widoku. Tu był jego punt obserwacyjny. . Kiedy Zuzia weszła do kuchni, mył sobie ogonek, ale przyglądał się jej jednym okiem. Dziewczynka była w doskonałym humorze, nucąc sobie pod nosem arię Libiamo, otworzyła lodówkę i nalała do szklanki zimnego mleka, mimo że babcia kategorycznie jej tego zabraniała, i wypiła je duszkiem. Rufus wstał i zeskoczył z pieca, otarł się o nogi dziewczynki.
- Rufi, co chciałeś? - zapytała. - Chcesz się bawić, kocurze jeden? W pokoiku się pobawimy – ukucnęła i podrapała kota za uszami. Rufus zamruczał, a potem znowu zaczął lizać swoje pasiaste futerko. - Wiesz, Rufi, kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym gdzieś polecę samolotem. I ty ze mną, mam nadzieję, że się na to zgodzą, jak myślisz?
Kot patrzył na dziewczynkę przez chwilę, a potem podniósł ogon do góry i wybiegł z kuchni z głośnym miauknięciem. On w samolocie, doprawdy. Jakie ta Zuzia ma pomysły, powinna zająć się bardziej przyziemnymi sprawami. Na przykład tym, że jego miseczka jest już pusta, ale nie. Ona ostatnio mówiła tylko o tym lataniu, dziwne rzeczy dzieją się z tą dziewczyną. Rufus wiedział, że dziś wieczorem Zuzia nie da mu nic do jedzenia. Poszedł do pokoju, w którym siedzieli jej dziadkowie i głośno powiadomił ich, że przyszła pora na wieczorne karmienie.
- Ten kot chyba ma zegarek w głowie – pani Maria głośno skomentowała miauknięcie – Zawsze je o tej samej porze. No chodź, Rufi, dostaniesz jeść, Zuzia buja w obłokach, ale kiedyś jej to przejdzie. Ale wiesz, sama bym gdzieś poleciała.
Kiedy Rufus zjadł swoją porcję, wskoczył na piec i ponownie się na nim położył. Był najedzony, teraz już nic nie będzie zakłócać jego snu.
W tym czasie Zuzia siedziała w swoim pokoju przy biurku i kończyła jeden ze swoich rysunków. Sporą część karki zajmował żółty balon wśród pierzastych chmur, a w koszu balonu stała ona z lunetą przytkniętą do oczu, a obok niej babcia trzymała Rufusa na rękach.
Wzięła do ręki niebieską kredkę i pomalowała niebo. A następnie zrobiła szare paski na futerku Rufusa, a kiedy skończyła, napisała na dole datę i schowała rysunek do teczki. Miała ich już sporo, ledwie się mieściły. Wiedziała, że będzie musiała poprosić dziadków o nową, bo ta niedługo pęknie. Przez te pięć lat nagromadziło się w niej sporo rysunków. Żadnego nie wyrzuciła, wszystkie były dla niej ważne.
Postanowiła, że jutro porozmawia o tym z dziadkiem. I przy okazji poprosi go, żeby zabrał ją na lotnisko w Pruszczu, może któryś z pilotów zgodzi się, żeby poleciała z nim nad miastem?
- Może już niebawem znajdę się bliżej chmur- powiedziała do siebie Zuzia. Stała przy oknie i patrzyła oświetloną ulicę. - I nareszcie zobaczę, jak wygląda Ziemia z wysoka.
W nocy śniło jej się, że leci żółtym balonem nad chmurami, a Rufi jej towarzyszy.
Wątpię tylko, żeby kocur chciał gdzieś latać, pomyślała Zuzia po przebudzeniu, ale w końcu nigdy nic nie wiadomo.
na razie koniec, ale może kiedyś będzie kontynuacja
Wyjaśnienia:
1. Gdańska Jedynka to po prostu LO nr 1, nie chodziłam do niego .
2. Jest u nas ulica Świętego Ducha i kamienica o tym numerze również jest, teraz na dole jest tam jakiś sklepik z ciuchami.
3. Aria, którą śpiewała Zuzia to Libiamo ne´lieti calici z pierwszego aktu Traviaty.
4. W Pruszczu Gdańskim mamy lotnisko sportowe, kiedyś wojskowe, więcej [link widoczny dla zalogowanych]
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Natalia Lupin
lunatyczka gondorska
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 3952
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Minas Tirith
|
Wysłany: Wto 16:16, 14 Kwi 2009 Temat postu: |
|
|
Powinnam się uczyć, ale nie wytrzymałam.
Oj, zdecydowanie kontynuacja być powinna Jest takie otwarte, prosi się o jakieś konkretniejsze zakończenie; przynajmniej wg mnie.
Gdzieś znalazłam dwie niepotrzebne kropki, ale zgubiłam je znowu, wybacz.
Najbardziej podoba mi się 2. Oj, jak mi się podoba Lubię wścibską sąsiadkę. Jakby była kontynuacja, to chcę jej więcej! Temperamentna kobitka
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Śro 15:27, 15 Kwi 2009 Temat postu: |
|
|
Na Merlina, jestem absolutną i dozgonną fanką pani Mirosławy Pająk! Przepiękna postać, ach, wścibska, ale bez złośliwości, mam wrażenie, że to w gruncie rzeczy bardzo dobry człowiek. I jakby coś się stało, to na pewno by pomogła. Każda kamienica musi mieć taką panią Pająk, pamiętam, że u nas też takowa funkcjonowała. Może nie dokładnie w guście opowiadaniowej Wiem-Wszystko-O-Sąsiadach, ale jednak... hmmm, straszliwie mnie wkurzała, a doceniłam ją o wiele, wiele później.
Opowiadanie z perspektywy dziecka - trudne zadanie, kurde, podziwiam. To troszkę zmienia konstrukcję tekstu, dzięki temu wszystko się ubaśniawia i robi... takie pastelowe. Twoja kamienica jest ciepła, zupełnie inna, niż ta wykreowana przez Natalię; mniej demoniczna, a bardziej ludzka. I to pranie na strychu, i kot na piecu, i sympatyczne podwórko... (pamiętam, pamiętam! uwielbiałam nasz kamieniczny strych, chętnie chodziłam tam z babcią rozwieszać pościel) Na pewno mieszkają tam bardzo różni ludzie, ale ma się wrażenie, że wszystkich oplata jakaś niewidzialna pajęczyna sympatii. To w ogóle ciekawe jest - jak autorzy widzą kamienice, jaki jej obraz pojawia się w ich opowiadaniach. Z jednej strony tęsknota za ciepłymi relacjami międzyludzkimi (wiadomo, zabieganie, atomizacja, sąsiedzkie stosunki często nie istnieją), a z drugiej - strach przed miejskością, przed tajemnicami mrocznych zaułków i starych domów. Taaak. To się nadaje na artykuł naukowy! Nawet wiem, do jakiej książki zajrzałabym, gdyby zachciało mi się go napisać
Ale wracając do twojego tekstu. Podoba mi się motyw latania i obrazki Zuzi, jej relacje z dziadkami i kolegą. Ale nie bardzo kupuję tę rozmowę na podwórku, Zuzia jest wtedy taka mała-stara - oczywiście można by założyć, że posługuje się pojęciami swoich opiekunów, tylko to jakoś nie gra. No nie wiem, może przesadzam. Bo wszędzie podkreślasz tę dziecięcość, dziecięcą perspektywę, zgrzyta tylko ten jeden moment. Też prawda, że ta dziewczynka dużo przeszła i jej zachowanie rzeczywiście może odbiegać od normy("dziwne dziecko"), więc w sumie nie ma się czego czepiać.
Tutaj bym trochę doszlifowała:
Cytat: | Schody zaskrzypiały, kiedy szła po nich. |
To zdanie nie ma melodii. Albo zmienić szyk, albo dodać np. "szła po nich na górę".
Słownie
Cytat: | Towarzyszyła im mała dziewczynka, wyglądała na siedem lat, miała czerwoną kurtkę z kapturem, spod którego wymykały się długie czarne włosy |
Coś tu jest stylistycznie nie tak. Może: "Towarzysząca im mała dziewczynka, wyglądała na siedem lat i miała... ". Albo podzielić to zdanie na dwa.
Przed tym kawałkiem nie ma myślnika, a to chyba ciąg dalszy dialogu.
Cytat: | Prorok jakiś czy co?, pomyślała Zuzia, przecież nic mu nie mówiłam.
|
Znak zapytania i przecinek to troszkę zbyt dużo.
Niepotrzebna kropka.
Hmm, tu nie jestem pewna, czy powinna być wielka litera. Bo przecież nie chodzi o planetę, prawda? Więc chyba napisałabym z małej.
No, tyle. Bardzo proszę o ciąg dalszy, to opowiadanie błaga o kolejną część! Polubiłam twoich bohaterów i jestem ciekawa, co z Zuzią i jej marzeniem o lataniu. I czy dziadek przypadkiem nie ukrywa przed nią swojej choroby... I czy pani Pająk będzie mogła wykazać się jakimś ukrytym talentem
Naprawdę fajny tekst. I kompletnie nie czaję, po co były te wszystkie marudzenia, że ja nie potrafię, i że już nie umiem pisać, skoro towarzyszka nie dość, że potrafi, to jeszcze robi to bardzo dobrze. Na przyszłość bez takich proszę, bo w końcu dostanę zawału.
Prosimy o dokładkę! Najlepiej szybko!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie
niepoprawna hobbitofilka
Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)
|
Wysłany: Pią 19:21, 17 Kwi 2009 Temat postu: |
|
|
Ja może nie będę się rozwodzić
Opowiadanie 'mnię się' podoba. Jest napisane ciekawie i z pomysłem. Chociaż niezbyt przepadam za historiami z perspektywy dziecka (lub o dziecku), to chętnie poznam dalszy ciąg przygód małej Zuzanny.
W przeciwieństwie do Hekate, za panią Pająk nie przepadam. Ja wiem, że ona na swój sposób chce dobrze, że być może w jakimś momencie pomoże. Ale póki co - mam agresora na wścibskie sąsiadki.
Kawałek dobrej roboty
Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia Pią 19:21, 17 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|