|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 11:08, 09 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Khem, khem. Proszę o ciszę.
Tak wiec oto nadszedł sądny dzień dla aŁtorki i Drużyny Homozygoty!
Od 19 listopada (urodzin najszlachetniejszego i najukochańszego R.) minęło wiele czasu. Wiele złych i lepszych chwil, w których byłam pewna, że tego nie skończę...
A jednak skończyłam. Wbrew wszystkim przeciwnościom losu, komputera, złym siłom ze wschodu, kwaczącym i koniotwarzym...
Ori ma zaszczyt przedstawić tom III trylogii 'Kamień Elfów' pod dźwięcznym tytułem Minas Ithil!
<składa głęboki ukłon i ucieka>
Dedykowane w całości Meg, która odwiecznie, od owego 19 listopada domagała się kolejnych części (uprasza się także ją o zamieszczenie III części PP) - dzięki ci za to, o Wielka Pani Mieczy!
Sam jednakowoż III tom dedykuję także Blaidd i Jo - za to, że dzielnie mnie wspierały, podrzucając niezwykłe pomysły (Jo) i dołując oraz wywołując dziwną euforię na zmianę (Blaidd).
KoHam was wszystkich!
Minas Ithil
- HA!!! – zawołała radosna Eowina. – Makao!
Hekate uśmiechnęła się z politowaniem, a zarazem zaniepokojona spojrzała w swoje karty. Zostały jej trzy.
Kilka minut później…
- I po makale – Aragorn złożył ostatnią kartę na kupkę innych. Z lekkim uśmiechem, godnym łaskawego króla, po raz czwarty z rzędu zgarnął całą pulę.
- Nie zgadzam się! – krzyknęła Hekate rozzłoszczona.
- To nie fair! – poparła ją Eowina. Obie wściekłe wświdrowywały się w króla. Który właśnie odpakowywał kolejnego czekoladowego lembasa.
- Nie umiecie przegrywać – stwierdził z zadowoleniem.
- Mam tego dość! – Hekate tupnęła butem. – Eowina! Idziemy stąd, od tej cholernej numenorystycznej świni!
- Tak! Właśnie! – Rohirrimka zarzuciła gniewnie złotą grzywą i wyszła za Valierą z pokoju. Aragorn zachichotał.
- Kobiety! – szepnął do siebie. – Nigdy nie zauważają, jak wkładam je do rękawa!
<>
Minęły trzy dni
- Pani ma, pani ma! Spójrzże przeze okno to! – zawołała Margaretka zaczerwieniona, przerywając pełen skupienia stan nowicjuszce pani Cerery.
Tak, nasza księżniczka Vanimelde siedziała, aktualnie już nie skupiona, nad grubą księgą pełną najrozmaitszych czarów, zaklęć, ochów i achów w języku elfów.
- Nie przerywaj mi, Margaretko, nie widzisz, iż się uczę? Jeśli pani Ceres mię złapie na obijaniu się, to sama mnie obije! Pejczykiem, chlip! – zawyła nieszczęśliwa królewna i przygładziła swe czarne, smutno obwisłe włosy. – A mi się język łamie na tych zestawieniach samogłosek, och, ach!...
- Ale pani, niechże pani zaźrze przeze okno, ja postoję przy drzwiach i popilnuję! To dla mnie bardzo, bardzo ważne! Naprawdę!...
Margaretka spojrzała błagalnie ślicznymi, niebieskimi oczkami znad swego biustu w rozmiarze ‘D’.
- No dobrze… Ale pilnuj, patrz uważnie… - Vanimelde z nieukrywaną radością porzuciła grube tomiszcze. - To gdzie mam patrzeć?
Za oknem widziała tylko ostre czubki drzew. Dalej był mur, obrośnięty błyszczącym bluszczem, a za nim… Ogromne połacie zielonych, falujących pod wpływem lekkiego wietrzyka, łąk…
Wzięła głęboki wdech. Świeże powietrze pachniało cudownie…
Kichnęła.
- Magia zatruwa powietrze dookoła… Ale nic nie widzę. Margaretko, gdzie mam patrzeć?
- Proszę się wychylić nieco… Ach, ach, sama pani zobaczy! – Margaretka wydawała się rozgorączkowana.
Vanimelde spróbowała się wychylić. W tym celu musiała wejść na parapet i przejść jakieś trzy metry.
Kiedy dotarła na koniec tunelu okiennego, także i ją owiał orzeźwiający wietrzyk.
Spojrzała w dół.
Na jednym z drzew, przywiązany brodą do konaru, Gandalf palił fajkę. Pomachał Vanimelde wesoło kwitnącą laską.
Księżniczka uśmiechnęła się szeroko i odmachała czarodziejowi. Powoli wycofała się do komnaty.
- Margaretko, powiedzże mi, proszę, czemu Gandalf rośnie na drzewie? – zapytała hobbitkę.
- Gandalf? Na drzewie? ROŚNIE? – zdumiona panna Tuk wytrzeszczyła oczy.
- No a co, ma robić na drzewie? Grać w bierki?
- Nie o to mi chodziło, proszę spojrzeć bardziej w dół, pani… - w błękitnych oczach zalśniły łzy.
- No, dobrze, dobrze. Tylko pilnuj – Vanimelde ponownie skierowała się ku ujściu tunelu.
Spojrzała w dół.
Pomiędzy mięsistymi liśćmi, ślicznymi kwiatuszkami, ujrzała ziemię.
A na niej jakieś niskie postacie.
Hobbici kłócili się o to, który ma zapukać do drzwi.
<>
Estel siedział i gapił się w okno.
Wszędzie tylko trawa i trawa.
Tęsknie spoglądał na migoczący gdzieś na horyzoncie zarys Orthanku.
Obok niego siedziała Noelyana i próbowała skupić się na wyszywaniu kolejnej flagi na urodziny matki. Nieopatrznie spojrzała na brata.
- Och, bracie mój, będzie dobrze. Mówię ci – będzie dobrze. Twoja księżniczka na pewno u czarodziejki już wróciła do formy – spróbowała powiedzieć to jak najbardziej pocieszającym tonem.
- Wiem. Ale dlaczego nie wraca?... – głos mu się załamał. Zdruzgotany uderzył głową w mur raz, czy dwa. Albo trzy – stracił rachubę.
W drugim kącie krasnolud z pełnym czci wzrokiem, całował stopy Hecaeny. Ta zaś siedziała elfio blada i tajemniczo uśmiechnięta. Tak naprawdę broda Gimlego łaskotała ją, ale czego się nie robi dla miłości?...
Ni stąd, ni zowąd Indwyna znalazła się przy Estelu. Jednym spojrzeniem jasnych oczu zatrzymała jego zapędy masochistyczne. Pogładziła swoją rączka jego policzek.
- Ona nie wróci, musisz się z tym pogodzić i zacząć normalnie żyć – powiedziała cicho aksamitnym głosem.
- Och… Czemu, czemu tak mówisz?... Nie wiem, co myśleć, Indwyno…
- Czarownica jej nie puści. Więc, Estelu, nie martw się i zajmij sobą. Vanimelde pozostanie czarownicą, nie dla niej tron i berło…
Po chwili Indwyna znalazła się w pozycji poziomej. Oto Estel wziął ją w swe muskularne ramiona i ucałował.
- Masz rację! Ślub, ślub, pobierzmy się, kochana! – zawołał pełen entuzjazmu i podrzucił Indy w górę.
- Erm, tak szybko? – odparła zszokowana. – Wiesz co, Estelu, ty nie jesteś za bardzo w moim typie… Mam słabość raczej do intelektualistów, więc proszę cię, byś mnie opuścił…
- Nie, Indwyno, pobierzemy się tu i teraz! Ja też jestem intelektualistą, znam Katona na pamięć i zamierzam rozpocząć studia w Oxgiliath!
Postawił Indwynę na podłodze i nałożył okulary na szlachetny nos. Po chwili począł wyciągać sobie muskuły – balony z wodą i wata wylądowały w zgodnym kółeczku wokół niego.
Taki chudy, smutny i wybitnie intelektualny przyprawił Indwynę o dreszcze. Żal się jej zrobiło biednego królewicza, odrzuconego przez ojca i wyrodną matkę…
- To kto może nam udzielić tego ślubu? – jasne oczy z wyrzutem spojrzały na resztę.
- Nasza siostra, Joawena jest kapłanką czegoś tam… W biedzie i ona… Jednakowoż, ja tego pomysłu nie pochwalam i…
- Zostaniesz naszą druhną? – przerwał Noelyanie Estel. Na jego szczupłej twarzy wykwitł sprytny uśmiech.
- Druhną? Ja? Waszą?... Oczywiście, oczywiście… Joooaweno, siostro ma, gdzieżeś się podziała? – śliczna przyszła druhna wyszła z pokoju w poszukiwaniu kapłanki.
- Czy ja dobrze słyszę? Mój ty młodszy bracie, żenisz się? Już, tak szybko? – Hecaena lekko zaczerwieniona i wzburzona, stanęła przede bratem swym. – Ja do tego nie dopuszczę, aby moje młodsze rodzeństwo prędzej pozakładało rodziny, aniżeli ja! Gimli, kochanie, co ty na to?...
<>
Vanimelde szybko wróciła do komnaty.
- Widziała pani? – ucieszona Margaretka jakby wypiękniała (jeśli można jeszcze bardziej wypięknieć). – I co pani uważa?
- Biegnij i otwórz im te drzwi. Mam zamiar cieszyć się twym szczęściem, kochana Meg! Pani Cerera, jako czarownica, może udzielić wamże ślubu – smętnie uśmiechnęła się Vanimelde. – Tylko jak ją do tego zachęcić? Myślisz, że polubi tego twojego Froda?...
Skończywszy swą kwiecistą mowę, dziewczyna zorientowała się, że w pokoju brak panny Tuk.
Za to ze schodów dobiegały odgłosy szybkich kroków.
W drzwiach pojawiło się owych dwóch hobbitów i zaróżowiona z emocji Margaretka. Kurczowo trzymała się ramienia jednego z nich – wyższego, szczuplejszego, wytwornie zaczerwienionego na policzkach i ciemnowłosego. W jego oczach można było dostrzec ogień, acz ogniście lodowaty. Vanimelde miała wrażenie, że te oczy zmieniają ją całą w sopel... Czułą się wobec nich taka mała, niewdzięczna i niedobra, że dech jej zaparło i gdyby nie pomoc drugiego z nich – z pewnością upadłaby.
- Oto i mój Frodo! – Meg jeszcze silniej przytuliła swego wybranka. On ukłonił się nisko i uśmiechnął słodko.
- Do usług twoich i twoich bliskich... pani Vanimelde. Wielką przyjemnością dla mnie jest możność spotkania istoty równie uroczej...
Ori ukradkowo otarła z nosa atrament.
- ... i szlachetnie urodzonej – drugi z niziołków patrzył w nią, jak w obrazek. – Panny matka jest najdzielniejszą z kobiet, jakie miałem okazję poznać. Meriadok Brandybuck, Pan na Jelenisku!
- Miło mi – odparła na to powitanie. W głowie miała mętlik. – A jeśli pani Cerera nas zobaczy...
- Ale ona musi nam udzielić ślubu! – zawołał nagle Frodo. – Tylko czarodziej może udzielić ślubu!
- Na drzewie rośnie jeden, pobiegnę po niego! – księżniczka rzuciła się do okna i wychynęła przez nie. Gandalf nadal rósł w tym samym miejscu.
- Jesteś nam potrzebny! Trzeba tu udzielić ślubu! – rozpaczliwie zaapelowała doń.
- O nie, ja się już tym nie zajmuję. Oficjalnie jestem na wakacjach w Valinorze, tak więc... – zawiesił głos. – Ceres nie ma?
- No nie... poza tym – boję się, że pani Cerera nie zechce udzielić ślubu właśnie tym hobbitom... – zasmuciła się i wywiesiła nogi przez okno.
Gandalf z rozmachem wyrzucił fajkę i skierował ku niej swą srebrzystą brodę.
- Ah joj, przecież ty jesteś czarodziejką! – uśmiechnął się szeroko. – Ty możesz...
Teatralnie wytrzeszczyła oczy.
- Faktycznie – rzuciła pod nosem, kierując się z powrotem do hobbitów.
<>
Arwena zatoczyła się, otwierając bramę Meduseld.
- Trzeba ratować mego męża! – wrzasnęła rozdzierająco... i zemdlała.
Faramir spróbował podtrzymać jej potężne cielsko, jednakowoż sam zaraz usiadł obok.
Nadąsana, wciśnięta w czarną togę Joawena udzielała dwóch ślubów na raz – Hecaena, wysmukła i lśniąca nieziemskim blaskiem, trzymała za czubek brody niskiego krzata...
A Estel, dziwnie skurczony i uduchowiony towarzyszył rohirrimskiej księżniczce Indwynie.
Ku jego zdumieniu, Arwena wstała i z impetem roztrąciła obie pary.
- Nie zgadzam się, nie pozwalam! Liberum veto! – wrzasnęła.
- Za późno – jej daleki kuzyn, blond Legolas, zagrodził dalszą drogę Królowej.
- Jestem Wielką Królową, dla mnie nie jest za późno!...
- Ja kocham Jo! – Legolas przytulił do siebie zdumioną królewnę.
- Co to, to nie! Nie pozwalaj sobie za dużo! – Joawena odrzuciła od siebie bezpłciowego elfa. – Ja kocham Eolorę!
<Autorka z przerażeniem zauważa, że Gandalf z lubieżnym uśmieszkiem od jakiegoś czasu wciska klawisze na laptopie. Po chwili łapie go za brodę i wyrzuca z powrotem do Śródziemia.>
Wśród zgromadzonych pojawiła się nieporadna dziewuszka i opuściła ręce w dramatycznym geście.
Namalowała na ziemi jakieś dziwne znaki, przeżegnała się i pomachała drżącą dłonią.
- Wybaczcie. Deus ex machina – wyszeptała na odchodne. – Nastała Era Ludzi, sorry.
I oto rozwarła się ziemia, pochłaniając Arwenę i pięknego, surfującego po krawędziach Legolasa.
Zza kolumny dobiegł złowieszczy śmiech i wyleciał morderczy kapelusz.
Uderzył samym spiczastym czubkiem Joawenę w głowę i...
- Gdzie ja jestem? – zapytała płaczliwie.
<>
Aragorn podsłuchiwał. Nie był to jego pierwszy raz, jak i pewnie nie ostatni. Tym razem za ścianą siedziały Hekate i Eowina.
- Bo wiesz, mąż mnie nie koooocha... – zawyła Eowina i wydmuchała głośno nos. – I dzieci mam dziiiiwne... Jak ja terazzz żałuję, że nie usidliłam Aragorna, chociaż on teeeż jest dziiiwny...
- Biedaczko, w jakich to czasach nastało nam przebywać w tym szalonym kraju, och... Napij się jeszcze...
Po kilku podobnych wyznaniach stało się to, na co oczekiwał z utęsknieniem Elessar.
Wkroczył na paluszkach do komnaty i przeszukał uśpioną Valierę. Eowina szybko podniosła się z podłogi.
- Słaba głowa – wytarła usta rękawem. – Masz klucz?
- Pewnie... – spojrzał z obrzydzeniem na składającą usta do pocałunku Eowinę.
Szybkim ruchem wyciągnął zza pazuchy sztylet i przedziurawił głowę Namiestnikowej.
- Od dawna miałem na to ochotę – szepnął pod nosem.
Zanim skończył jego głowa potoczyła się i wyleciała przez okno.
- Ja też – zachichotała Hekate demonicznie. – Blaidd, lecimy do Rohanu!
W drzwiach pojawiła się zamumifikowana Walkiria, dzierżąca w dłoni ognisty miecz.
<>
Meduseld
- Nie wierzę – wyjąkał Faramir. – Co tu się, na kapcie Meriadoka, dzieje?
- Gandalf dorwał się do pisania, ech, staruszek straszliwie zbereźny... – zachichotał Gimli, ukradkiem prezentując zachwyconej Hecaenie swój topór.
- Law end pis! – zakrzyknął głos spod sklepienia.
Do i tak już zatłoczonej sali majestatycznie wstąpiła piękna, cudowna, niebagatelna mumia. Spod zwojów, w które została zawinięta, błyszczały bursztynowe oczy.
Faramir poczuł nagle, że wstępuje weń dziwna energia, jakoby pozaziemska. Blask tych ledwo widocznych punkcików rozpalił jego trzewia i mózgoczaszkę.
Zapomniał o Eowinie. Zapomniał o swoich córkach, o całym świecie...
Złapał za koniec aromatycznego bandaża... mirra pobudziła jego zmysły, dotarła do najczulszych receptorów w jego rozpalonej mózgoczaszce...
Poszedł na żywioł i wielce energicznym ruchem rozwinął posiadaczkę ponętnych oczu.
Nieziemski blask zaćmił wszystkich na chwilą. Namiestnik zaś padł na kolana i uniósł swe długopalczaste dłonie do góry.
- O Eru! – zawołał namiętnie wymachując bandażem. – Komu zawdzięczam to szczęście, Eru?!
- Eru przeszedł na emeryturę jakiś czas temu – Hekate odsunęła piękną odmumifikowaną z zasięgu fruwającego bandaża.
- Gandzialf, Gandzialf! – zawołał głos spod sklepienia, a mięsiste kwiaty mui-po zaczęły spływać na posadzkę ruchem jednostajnie przyspieszonym.
Światło bijące z Silmarilla na głowie Valiery przyćmiewało niestety blask nowoobjawionej Walkirii. Bursztynowe oczy, zamyślone i majestatyczne, z zainteresowaniem obserwowały latające płatki mui-po. Posągowe kształty, obleczone li w trzy warstwy odzienia, onieśmielały swą nagością...
<no nie! Znowu zaczyna...>
- Gandzialf, bo Gandzialf nastał i nikt już nie przerwie narratorce, o nie! – spiczasty kapelusz podleciał do góry, do Faceta w Bieli, rozrzucającego narkotyczne ziele.
- O pani, jak brzmi twe imię?... – Faramir złapał dorodny okaz mui-po i przyczołgał się do Walkirii.
Ona zaś przyklękła i wyciągnęła jego potężny, niezłomny miecz. Jej oczy zalśniły w nową siłą.
- Prawdziwy miecz połączył na zawsze nasze dusze... i ciała, Namiestniku! – ucałowała go namiętnie. – Me imię – Blaidd...
Z niespodziewaną siłą przebiła owym Mieczem ciało ukoHanego i swoje.
Cisza zapanowała w słodkim Meduseld...
<>
- Czy ty, Frodo, bierzesz sobie za jedyną, wieczną, nienajedzoną żonę tę oto Margaretkę Tuk i ofiarowujesz jej swój miecz? – Vanimelde przeczytała z godnością formułkę.
Hobbit poważnie sięgnął do pochwy i zaprezentował swój miecz, uważany za najogromniejszy w Śródziemiu.
Ori przekonała się, iż to nie tylko plotki, więc z ulgą oparła wpół zemdlone ciało na ramieniu zapłakanego z radości Meriadoka.
- Oczywiście – przekazał miecz bladej Margaretce.
- Czy ty, Margaretko, bierzesz sobie na wiecznie nienasyconego i spragnionego męża tego oto Frodo Bagginsa i ofiarowujesz mu swój Kwiatuszek?
Chwila niepewności... I tak oto Meg wyciągnęła zza staniczka nieco sponiewierany, ale cudowny Kwiatuszek. Ręka jej drżała, gdy przekazywała go swemu wybrańcowi.
- Tak... – wyszeptała, padając w ramiona Froda, nieprzytomna ze szczęścia.
- Więc, wszem i wobec, ogłaszam was pełnoprawnie mężem i żoną! Możecie udać się na Wieczerzę Ślubną!
I w tej chwili do komnaty wkroczyła jeszcze bardziej zzieleniała ze złości nadobna Cerera.
<>
Kathwinna zaryglowała odrzwia i usiadła w kąciku obok Eldariona.
Wszystkie kamienie szlachetne błyszczały niebezpiecznie...
- Wiesz – szepnęła. – To mi przypomina tę książkę...
- Wiem, ‘Terminatora z kuźni Minas Tirith’.
Przytulił ją do siebie.
Gruz posypał się z sufitu.
<>
Hekate roztrąciła dywan z kwiatów, sięgający jej do kolan, i chwyciła Gandzialfa za brodę.
- Tu cię mam! – zawołała. – Niewdzięczny sługo, nie poznaję cię, oszalałeś chyba! O ty tu robisz?
Ale oto czarodziej zrzucił z siebie przyodziewek...
- Samlis Gandzia! – zakrzyknęli wszyscy, oprócz Joan, porażonej amnestią.
Fałszywy i trójlicowy hobbit zachichotał złośliwie.
- Tak, to ja, ha, ha, ha, zniszczę was wszystkich!
Wymknął się, pozostawiając brodę w dłonie Valiery, która wrzasnęła straszliwie:
- Brać go!
Zanim jednak ktokolwiek się ruszył – (nie)dzielny Gandzia poślizgnął się na mui-po i wbił na ostrze namiestnikowego miecza.
- I po ptokach – podsumowała Jo. – Hehe, ptaszek, jaki maleńki!
I wszyscy ryknęli histerycznym śmiechem.
<>
Cerera jednak patrzyła tylko na Vanimelde. Jakby rozkojarzona, rzuciła się na nią i przyparła do podłogi.
- Jestem twą siostrą! – zawołała, płacząc i mnąc swą zieloną szatę.
- Niemożliwe! Przecież twoja matka umarła przy porodzie! – odparła Ori.
Do komnaty wkroczył niebywały rycerz, o godnym mieczu i rozbrajającym uśmiechu.
- Jestem waszym ojcem!
Boromir nie umarł - stał przed nimi, z krwi i kości, prawdziwy i żywy...
W oczach Vanimelde zakręciły się łzy. Dramatycznie wygrzebała się spod swej prawdziwej siostry i rzuciła w jego ramiona.
- Ojcze!...
<>
- Kamień! Zielony! Ma go niejaka Vanimelde – od piętnastu minut Hekate próbowała dowiedzieć się czegokolwiek od tej zgrai avadzistych półelfiąt, ludzi i krzata.
- Ori jest u Cerery, w Orthanku, jeśli o to chodzi – wytłumaczyła zirytowana Indwyna.
Joawena bezmyślnie wpatrywała się w odlatującego Nazgula.
- Ptaszek! – zachichotała dziecięco.
<>
- Kamień elfów, dziecko, taki zielony – Valiera była zmęczona, bardzo zmęczona.
Nie zauważyła uważnego, wpatrzonego w nią spojrzenia Boromira.
- Ten? – dziewczynka wyciągnęła naszyjnik.
- Tak, proszęproszę, błagam, oddaj mi go... – Hekate padła na kolana bezsilna. Wtem rosły, przystojny mężczyzna pomógł jej wstać.
- Pewnie, trzeba było tak od razu... – Ori podała Valierze wisior.
<>
Kilka lat później, Minas Ithil
- Noelyano, powiedz jeszcze raz o zielonych ludzikach! – Joawena zaklaskała w rączki.
Jej siostra westchnęła boleśnie, spoglądając na całe przedszkole, otaczające biedną ‘ciotuchnę’ półkolem.
Szare oczy Freyi, córki Króla Eldariona i Królowej Kathwinny, okularki Estela Juniora, kasztanowe warkoczyki Galadrielki, hobbickie bliźniaki Nukleoid i Wakuol oraz Świreus, bawiący się błyszczącym Silmarillem, czyli to, czym musiała się zajmować.
- Dawno temu, kiedy zamumifikowane Walkirie porywały poważnych Namiestników, w Śródziemiu żyła sobie ciocia Vanimelde. Któregoś dnia, kiedy spokojnie zjadała ostatni plasterek camemberta, znikła!... Podobno porwały ją małe, zielone ludziki...
Fin/The end/Koniec/Konec
Ostatnio zmieniony przez Aurora dnia Śro 15:23, 09 Sie 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Noelle
robalique
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 11:39, 09 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
<myśli intensywnie>
O, biedna Noelyana A moja mamuśka była kiedyś przedszkolanką... Taka mroczna przeszłość ciągnie się za człowiekiem...
Było genialnie, absuardalnie i romansowo-matrymonialnie. Trochę pogubiłam się w tych koneksjach rodzinnych, ale właściwie to nic nie szkodzi.
A tego co wiem, w Polsce pisze się "coś" a nie 'coś', jak to jest w zwyczaju Anglików.
Literówki(jak ja się lubię czepiać )...
bereźny - zbereźny
szar oczy - szare oczy
|
|
Powrót do góry |
|
|
blaidd
moderator byroniczny
Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ra-setau
|
Wysłany: Śro 22:10, 09 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Zeszłam przy:
Cytat: | - Pani ma, pani ma! Spójrzże przeze okno to! |
Cytat: | Vanimelde spróbowała się wychylić. W tym celu musiała wejść na parapet i przejść jakieś trzy metry. |
Cytat: | Do i tak już zatłoczonej sali majestatycznie wstąpiła piękna, cudowna, niebagatelna mumia. |
Cytat: | - Gandzialf, Gandzialf! | - wygląda na to, że gandzia rządzi u Ciebie, Oruś, razem z mieczami, bo i jeszcze jest Samlis Gandzia! Heheu!
Cytat: | wyższego, szczuplejszego, wytwornie zaczerwienionego na policzkach i ciemnowłosego. W jego oczach można było dostrzec ogień, acz ogniście lodowaty. |
- to - uj, uj, uj - kogoś mi przypomina... Chociaż ogień to łon ma ognisty. A ja się raczej roztapiam pod jego spojrzeniem, yhym. Ale wrażenie podobnie silne.
Natomiast to:
Cytat: | Po chwili począł wyciągać sobie muskuły – balony z wodą i wata wylądowały w zgodnym kółeczku wokół niego. |
- uważam za mistrzostwo! Powalające! Nieopanowany śmiech i łzy w oczach.
(bije pokłony przed swą boginią)
Yyyym - i mój... debiut: weszła, poraziła, kwestię wygłosiła i się dźgnęła . Podobało mi się. [Merlinie, czy ja pisałam, albo robiłam coś, co nasunęło Tobie, Ori, albo Jo taki pomysł na tę postać? (unosi brew i uśmiecha się niewinnie)]
C. U. D. O.
PS. Cytat: | dołując oraz wywołując dziwną euforię na zmianę (Blaidd). |
- Emmm... tego... W każdym razie dziekuję za dedykację.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie
niepoprawna hobbitofilka
Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)
|
Wysłany: Czw 17:35, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Ori, moje złoto, srebro i platyno(a)! Czy ja już Ci wspomniałam, że będę Cię do końca życia wachlować liściem palmowym, podawać drinki z palemką, malować paznokcie, bić pokłony i kupować dożywotnio cammemberta?
Cytat: | Vanimelde spróbowała się wychylić. W tym celu musiała wejść na parapet i przejść jakieś trzy metry. |
Zeszłam. W tym momencie po raz pierwszy.
Cytat: | Na jednym z drzew, przywiązany brodą do konaru, Gandalf palił fajkę. Pomachał Vanimelde wesoło kwitnącą laską. |
Tu, jak wiesz Ori, zaliczyłam zgon.
Cytat: | Do komnaty wkroczył niebywały rycerz, o godnym mieczu i rozbrajającym uśmiechu.
- Jestem waszym ojcem!
Boromir nie umarł - stał przed nimi, z krwi i kości, prawdziwy i żywy... |
Jest! De return of de Boromir! Tak! Tak! Tak!
I jakie piękne imiona mają moje dziateczki! Nukleoid i Wakuol. Cudo. A Świreus czyj?
Poza tym, ten fragment był bardziej zawiły, szybko zmieniała się akcja i dekoracje i przyznaje, że zaplątałam się trońkę... ale tylko trońkę.
PS:
Cytat: | Dedykowane w całości Meg, która odwiecznie, od owego 19 listopada domagała się kolejnych części... |
Erm, no tego... Dziękuję, że mogłam się jakoś przyczynić do powstania tak wspaniałego i jedynego w swoim rodzaju opowiadania.
|
|
Powrót do góry |
|
|
blaidd
moderator byroniczny
Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ra-setau
|
Wysłany: Pią 12:20, 11 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
O, i wiecie, co mi się jeszcze podoba w mojej postaci? To, że jest z lekka rąbnięta. Walkirie w końcu zabierały w Zaświaty wojowników umarłych na polu walki, a ta - tzn. ja - sama zabijam tych, którzy mi się podobają. Ześwirowana walkiria. Do tego zmumifikowana. Kuuuuuul .
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ceres
kostucha absyntowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej
|
Wysłany: Pią 14:18, 11 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
*wykopyrtnęła*
Rany koguta... to znaczy... w mordę jeża...
Zachwycający poziom absurdu. Gandalf na drzewie i Boromir zmartwychwstały jako nasz ojciec. Nie, żeby mi to przeszkadzało... .
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|