FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Lodówka trolla Świreusa
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Maggie
Wysłany: Pią 22:05, 02 Gru 2005
Temat postu:
HUuuuh! Joan. Offtop porządny. Momenty były? Były. Aa! I to z przykuciem do kaloryfera. No siupeh.
Czekam, na jakieś wystąpienie mojej skhomnej osobi.
Joan P.
Wysłany: Pią 21:26, 02 Gru 2005
Temat postu:
III
Joan zwaliła się ciężko na trawie w bieszczadzkim lesie. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby ktoś nie zwalił się na nią. A przez wspomnienie Oleśki nie lubiła, gdy ktoś na nią spadał.
- Złaź ze mnie – oświadzczyła zimno tonem odbezpieczonej terrorystki, jaką zdarzało się jej być. - Natychmiast. Bo zdejmę skarpetkę.
- Peterh, lepiej zhób co mówi, to niebezpieczna kobieta, ona naphawdę jest gotowa użyć swojej stopy – głos Aurory dobiegał gdzieś z boku i spod spodu.
- To żem wiem. Ale Heca i Ceres są jakieś dziwnie ciężkie... Syriusz, zabieraj glan z mojego łba! Remus, gdzie pchasz tę pacyfę!?
Joaśka z wściekłością podniosła się z ziemi, co sprawiało wrażenie unoszącej się nad ziemią kłody. Stoczyła się z niej banda oszołomów, z którymi miała uciekać z Anglii. Jeden z nich, Remus Lupin chyba, był nawet w jej typie. Ostatecznie nie miała nic przeciwko hipisom, w końcu Oleśka do nich należała. Ale żeby hipis się skumał z metalem, tego Joan nie widziała, a coś takiego wystąpiło w przypadku Blacka i Lupina.
- Czuję tu ZŁO! - zawołał James Potter, auror i gorliwy protestant. Joan zupełnie instynktownie widziała go w habicie. Aż dziw, że był żonaty. Przez całą drogę grzmiał o marności życia doczesnego. Więc mieli księdza w roli Jamesa, metala, jakim był Syriusz, hipisa Remusa i cynika kpiącego z powszechnie szanowanych wartości, reprezentowanego przez Petera. Ciekawe, jakim cudem tych czterech zdołało się na siebie napatoczyć i nie wywołać Armaggedonu. Ciekawostka przyrodnicza. - ZŁO i GRZECH!
- No to jesteśmy na miejscu – oznajmiła radośnie Enfer. - Skoro ZŁO i GRZECH, to na pewno jesteśmy w Dziupli Pod Księżycem.
- Musimy zwalczać ZŁO! - krzyknął Potter, pałając świętym gniewem. - A te ZŁO i GRZECH promieniują stamtąd! - i wykonał jakiś skomplikowany manewr w prawo krzyżem.
- Idziemy tam – zawyrokowała Noelle. - Snape, Filch, nie grzebcie się tak. James, tam gdzie idziemy święcona woda zostanie ci odebrana przy wejściu.
- JOAN! NOELLE!
Ledwie stanęły w wejściu, na Joaśkę i Noe rzuciła się D' Nika Cardin. Wzięła głęboki oddech i natychmiast zaczęła przemówienie:
- Dziewczyny, wiecie, jak ja za wami tęskniłam? - gdzieś za jej plecami Lu witała się wylewnie z dwoma wampirzycami, Puszysławą Puszczyk i Rachelą Rej. Aurora, Ceres, Heca i Enfer za to obściskiwały się (no, może poza Ceres) z Margaret i Hekate.- Ach, Joan, zapomniałam ci napisać; masz pojęcie, że w Polsce otworzyli szkołę dla aurorów, w której się uczę? Razem ze mną na kursie są trzy nowe Lunatyczki, Atra, Angel i Mione...
Joan obejrzała się za siebie. Peter, Remus, Syriusz, James, któremu przy wejściu Puszek skopała tyłek i zabrała wodę święconą razem z krzyżem, Snape i Filch wciąż stali w drzwiach. Dopóki nie zauważyli Hekate.
- NATALKA!? - krzyknął Potter. - Natalie Wirtowicz? I Maggie?
I rzucili się hurmem na zaskoczoną najazdem kolegów ze szkoły Szefową. Snape mruknął coś niechętnie i wciąż trzymał się z dala.
Joan wyrwała się Nice i podążyła w stronę baru. Nauzykaa Indygo i Alicja ''Lora'' Loreta spojrzały na nią wyczekująco. Joaśka postanowiła od razu zrobić słodką minkę, która normalnemu człowiekowi kojarzyła sie raczej z małym diabłem tasmańskim. Wygląda słodko, ale jeśli pogłaszczesz, możesz mieć problemy z zawiązaniem sznurówki.
- Nauzykaa... - zaczęła słodko tonem wskazującym na posiadanie kałasznikowa, karabinu, różdżki, granatów, sztyletu, siekiery, miotacza płomieni napędzanego Glizdogońską, samurajskiego miecza i wódy święconej* (mogła ją zachować pod warunkiem zobowiązania się do nie użycia jej na Puszku i Rachel) pod płaszczem. - Wiem, że nie było mię na stanowisku barmanki przezładnych parę latek... Ale mogłabym – zatrzepotała rzęsami, co dało efekt lwa, któremu coś wpadło do oka – odzyskać fuchę?
Nauzykaa zmarszczyła brwi. Ale zgodziła się, pod warunkiem ,że Joaśka znowu weźmie się za pędzenie alkoholi.
A to Calamity barzo odpowiadało.
Kątem oka dostrzegła Enfer wpatrzoną w Snape' a i Puszka uwodzącego Syriusza.
Westchnęła. O gustach się nie dyskutuje, ale najważniejsze, że Remus był wolny.
Za jej plecami Hekate przedstawiała chłopakom Lunatyczki
- Rachel i Puszczyka już znacie, to są dwie siostry, Ageliza i Natalia Lupin, to nasze trzecie po mnie i Hecy medium, Eruantale, wieszczka Isilmene, Lora i Nauzykaa, ale lepiej mówcie jej Indygo, nasz mechanik Kira, dziuplowy chemik Yadire, jedna z nowo przyjętych, Huragius i wschodząca artystka Trilby...
Było już późno. Jeśli miała wstać o piątej rano, to teraz musiała sie położyć.
Odłożyła ścierkę i skierowała się w stronę piwnicy.
- Piiiip – piiip! Piiiip – piiip! PIIIIP – PIIIIP!
Joan zaklęła i walnęła pięścią budzik. Wskazywał dokładnie piątą. Przez małe okienko pod sklepieniem wlatywało do piwniczki szare i mętnę światło.
Nie mieszkała w piwnicy z powodu braku miejsc na piętrze. W Dziupli było z tysiąc pokoi, biorąc pod uwagę wszyskie wymiary. Ale w piwnicy, pomijając wampirze przybytki Reja i Pusza, pralnię, laboratorium Yadire i Hekate, zbrojownię i lochy było dość spokojnie. Co prawda, czasem dogiegały z pokoju Puszka i Rachel jęki przedstawicieli polskich służb specjalnych, ale człowiek mógł się przyzwyczaić. Człowiek mógł się przyzwyczaić nawet do PRL – u.
W piwniczce było ciasno i duszno, jako, że rzadko kiedy otwierała okno. Na ścianie nad łóżkiem wczoraj wieczorem zawiesiła gryfoński szalik. W kącie stał kociołek, na biurku aparat do destylacji Glizdogońskiej. Było też uwałane starymi przepisani na trunki, na przykład Olesiowską jej siostry. Wzięła kartkę z przepisami.
Olesiowska: trzy butelki soku malinowwego z Lider Szajsu, który malin w życiu nie widział, coś czerwonego, czym czarodzicielka myje okna, słabe piwo i kremówka.
Soczek: sok pomarańczowy albo dyniowy i spirytus.
Miętówka: mięta, dropsy i spirytus.
Koktail Dołohowa: Kryształek, denaturat, wóda i Ognista (Joan wódę zmieniła na Glizdogońską)
Joanowa: pół kilo cukru, biała oranżada Helena, spirytus i marcepan.
Odłożyła kartkę. Całkiem nieźle byłoby wprowadizć te trunki do obiegu w Dziupli. I jeszcze napisała parę piosenek, można by umilać czas, grając na gitarze i wyjąc fałszywie w niebogłosy.
Wyjęła z szafki szorty khaki, krótką czarną bluzkę i bieliznę, rozmiarami przerażającą nawet Bridget Jones i poszła się myć. Świadoma, że o tej porze woda będzie co najmniej lodowata. Ale troszkę zimna jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Byle tylko nie obudzić Pusza i Reja. Wcześnie rano robiły się trochę nerwowe. I mogłyby nie zauważyć, że Joan nie ma grupy krwi AB Rh – ani, że nie jest rasy żółtej.
Z jeszcze mokrymi włosami zeszła do sali barowej. Zegar z kukułką wykrzykującą niecenzuralne słowa o pełnej godzinie wskazywał wpół do szóstej.
Dziupla miała dwie piwnice. Jedną do użytku powszechnego, w której sypialnię miała Joan i drugą, pod barem. Znajdowały się tak kadzie o podejrzanej zawartości, aparaty do destylacji, skrzynki do przenoszenia już gotowych alkoholi na zaplecze i Joan tylko znane składniki, w tym esencja gryfońska. Nikt nigdy nie dowiedział się, z czego naprawdę jest**.
Wyszła na podwórze. Nad głową turkotał jej na wietrze szyld Knajpki, przedstawiający półksiężyc.
Chwyciła za siekierę i poczęła rąbać drewno. Do zimy było jeszcze daleko, ale zawsze lepiej teraz, niż gdy nadejdą mrozy i Glizdogońska w kadziach zamarznie.
Wróciła do Diupli, gdzi za barem już stały Enfer i Nauzykaa. Gdy weszła, kukułka krzyknęła:
- Ku, ku, ku, ku, ku, ku**a!
Była szósta. Kira wielokrotnie próbowała zdemontować lub przynajmniej przerobić zbereźną kukułkę, ale ta nic sobie z tego nie robiła. Jak większość urządzeń z Dziupli, żyła własnym życiem. Dosłownie.
Nauzykaa w indygowym kompleciku gawędziła z Enfer w ciemnobrązowym kostiumie i apaszką na szyi. W porównaniu z nimi Joan ubrana jak wojskowa na wakacjach z nogami jak kołki wciśnięte w glany, wyglądała dość dziwacznie. Zawsze wyglądała dość dziwacznie. Najczęściej jak mieszanka G. I. Jane z francuskim rewolucjonistą, pilotem, włóczęgą i żulem spod monopolowego.
Co mniej leniwe Lunatyczki spożywały właśnie śniadania. Spiżarnia była niejaką dumą Hecy. PRL, czy nie, nigdy nie była pusta. Dopóki Heca nie wyjechała do Anglii. Teraz musiała nadrobić braki w tempie eskpresowym. O dziwo, udało jej się to.
Joan słycszała, że idealny personel baru to Krukon, Puchon, i Gryfon. Krukon – od liczenia wpływów i odpływów, Puchon – w roli zawiadamiacza: ''Heca, Ognista sie skończyła'' i Gryfon, żeby nadstawiał karku, pędząc alkohole i nie wiedzieć czemu, wycierać ladę. W barze dla śmierciożerców się to zgadzało: Krukon – Lu, Puchon – enfer i Gryfon – Peter. W Dziupli też: Krukon – Nauzykaa, Puchon – Enfer i Gryfon – Joan. I Ślizgon jako zaopatrzeniowiec, w której to roli znakomicie sprawdzała się Heca.
Typowy wieczór w Dziupli wyglądał nastepująco: niektóre jędzą kolacje, Yadire siedzi w labolatorium, Kira użera się z kukułką, Pusz, Rej i Lu w roli asystenta wychodzą na łowy, Hekate łazi po czwartym wymiarze Dziupli, Heca wdycha ziółka i prorokuje, Eruantale połącza się z Diabłem, Joan siedzi na ladzie i zalewa się w trupa, Aurora smęci o swych problemach egzystencjonalnych i zalewa się razem z Joan, na Isilmene spływa natchnienie, Enfer opłakuje porażki uczuciowe, Nauzykaa i Lora piszą felietony do zakazanych przez PRL gazet, a niewielki odsetek co normalniejszych kładzie się spać.
Ale tego wieczoru miały gości. I nie wypadało zachowywać się tak swobodnie jak zwykle. Wobec tego były jeszcze swobodniejsze.
Joan, Nauzykaa i Enfer nie nadążały z zamówieniami. Hekate męczyła lirę strunową. Heca tańczyła do melodii.
Joaśka na chwilke wyrwała się z barku i przysiadła do Petera i Remusa. Parę stołków dalej Pusz napastowała Syriusza, a James kłócił się Eruantale o Diabła. Zerknęła na zastawiony kieliszkami stół.
- Twarde macie łby, co? - zagadnęła.
- A żebyś wiedziała – warknął Peter. Remus bez zmrużenia oka wychylił kolejną butelkę Glizdogońskiej.
- Dobre – ocenił. - Mocniejsze niż Petera.
Pettigrew w odpowiedzi warknął coś, co bardzo brzmiało jak ''niech cię diabli, sukinkocico''. Joaśka jakoś nie miała wątpliwości, ze było do skierowane do niej.
- Przykro mi, złego licho nie bierze – odparowała. - A ty powinieneś to wiedzieć, włócząc się z śmie...
Peter rzucił jej mordercze spojrzenie i wskazał wzrokiem zaplecze. Poszła tam zanim.
- Joan, jest jedna sprawa – rzucił, opierając się o ścianę i zapalając papierosa. - Żadne z moich przyjaciół nie wie, że jestem śmierciożercą. I wolałbym, żeby tak zostało, jasne? - w tym momencie wydał się jej szczególnie zdenerwowany. Nie promieniował już tak cynizmem i pocił się gwałtownie. Ręce mu się trzęsły.
Joan zmrużyła oczy. Była wychowywana w duchu Gryffindora, z szacunkiem dla kamikadze, szkockich górali, francuskich rewolucjonistów i polskich powstańców wraz z ruchem oporu. Rodzice powtarzali jej, że nie ma nic gorszego, niż ucieczka z pola walki, dziadek, że dać się zabić to głupstwo, ale ucieczka jest większym, a ulica, że nie ma miejsca na sentymenty. Wychowała się w Józefosławiu, miasteczku pod Warszawą, gdzie nie było miejsca dla miękkich. Czyli wiedziała, że mamy być twarda, odważna i na tyle opanować sztukę żyją na ulicy, żeby nie dać się zabić.
Peter wbijał w nią rozpaczliwie spojrzenie.
- Daj peta – powiedziała w końcu. nie paliła, odkąd Aurora skonfiskowała jej ostatnia paczkę. - W Józefosławiu coś takiego by ci nie przeszło. Nie, to nie było miasteczko urodzonych kryminalistów – dodała pospiesznie, widząc jego wystraszoną minę – ale żaden buntownik przeciw władzy nie mógł odbyć się bez gangu. Tam albo jesteś wierny swojej bandzie, albo zamykasz się w domu i sprawdzasz, czy cegłówki nie nadlatują. Wyznaczone do tego dzieciaki śledziły te, które podejrzewano o przynależność do dwóch band. Gdybyście urodzili się w Józefosławiu, nie miałbyś szans. Dowiedzieliby się i sprali ci tyłek szybciej, niż byś zdążył się zesrać ze strachu. Mój brat, Gollum, był miękki. Nie mógł wychodzić sam z domu. Oleśka, siostra, też miękka, ale całkiem innego rodzaju. Co do mnie, to wszyscy uważali na to małe rozczochrane w okularach, co gryzie i kopie.
Wypaliła peta go końca i zgasiła go, przydeptując.
- No i co zamierzasz? - Peter spojrzał na nią zdenerwowany.
- Ja? - Joan spojrzała na niego zdziwiona. - Mnie nic do tego. Co TY zamierzasz zrobić? Bo jeśli już chodzi o mnie, wsiadłabym do najbliższego pociągu. Albo pod pociąg.
- Musisz być taka?
- No. Zastanów się: ewidentnie lepiej byłoby, gdybyś sam się zabił, zamiast czekać, aż cię nakryją. I krócej, jak sądzę. Ale jak już się upierasz przy egzystencji, to Dziupla jest siedliskiem wszelkiego rodzaju degeneratek i mężczyzna w gronie by nam się przydał.
- Chyba nie skorzystam.
- To już twoja sprawa. Ale nie wiń mnie, jeśli coś ci się wymknie po pijanemu.
Wyszła z zaplecza i wzięła świeżą butelkę z Glizdogońską. Miała dość wrażeń jak na jeden wieczór, a chciała się jeszcze bliżej zapoznać z Remusem.
Heca i Eruantale patrzyły złowrogo na Jamesa, który trzymał się z dala od nich. Podpadł im chłopak, twierdząc, że Diabeł i prorokowanie na chaju to ZŁO.
Syriusz wyciągnąl Remusa z gitarą na scenę. To light Angela***, jak mawiała w Hogwarcie, czyżby on też na niej grał?
- Te! - rzuciła do Petera wracającego z zaplecza. - To Remus na gitarze wymiata?
- Dopieroś teraz sie kapnęła? Przez całą drogę śpiewał piosenki Johna Lennona.
- Słyszałam! Ale nie zwracałam uwagi na to, co trzymał w rękach!
- Joan, czy jest coś, co w twych przepastnych ustach nie zabrzmi nieprzystojnie?
- Nieprzystojnie to będzie, jak cię za jaja powieszę na szyldzie Dziupli. Wiesz, że jestem do tego zdolna.
- Joan, ty jesteś zdolna do wszystkiego.
- Wiem o tym – dwuznaczny uśmieszek Joaśki zwykle mówił wszystko. - I wiesz, dobrze mi z tym. Zastąpisz mnie za barem? Podejrzewam, że będę w tłumie fanek Remusa i może sama coś zaśpiewam.
- Eee... A mółgbym nie zastąpić? - Peter dokładnie przyjrzał się podkutym żelazem glanom Joaśki.
- Nie.
- Miło słyszeć.
- Łap się za ścierkę i nie pyskuj.
Remus zaczął grać. Joan wyszła zza baru i usiadła najbliżej sceny. Na początek zaśpiewał Yesterday Beatlesów
Yesterday... All my troubles seemed so far away
Now it looks as though they're here to stay
Oh I believe in yesterday...
Umiał śpiewać. Joan nie wychwyciła w jego głosie żadnej fałszywej nuty. Za jej plecami wzdychały pozostałe Lunatyczki, w tym Yadire ze swoim nowym wynalazkiem, soczkiem, natychmiastowym wytrzeźwiaczem. Podpita Enfer, mimo, że ściskała w swych objęciach Snape' a, wydawała odgłosy fanki Franka Sinatry.
Suddenly... I'm not half the man I used to be
There's a shadow hanging over me
Oh yesterday came suddenly
Krzyk Kiry: ''Mamo, kup mi to!''
Why she had to go I don't know she wouldn't say
I said something wrong now I long for yesterday
Joan już postanowiła. Remus będzie jej. W końcu odpowiednia dawka Glizdogońskiej potrafi zdziałać cuda. Może Enfer ze Snapem się przyłączy.
Yesterday... Love was such an easy game to play
Now I need a place to hide away
Oh I believe... In yesterday
Remus nie opierał się za bardzo. Joan skuła go srebrnym łańcuchem i ciągnęła powoli na drugie piętro, do sypialni Aurory. Jej własna była za mała. Obok niej Enfer ciągnęła mniej niż ona chętnego Severusa.
Remus został przykuty do kaloryfera. Enfer nie była aż tak bezwzlędna jak Joan, więc usiłowała przekonać Snape' a.
- No już, Sev, phoszę, nie bądź taki zimny – zawodziła.
- Enfer, nie piernicz się z nim, tylko przywiąż i wykorzystuj, póki przytomny! - krzyknęła Joaśka, rozpinając koszulę Remusa. Biedak zdąrzył się już ocknąć i wrzasnął:
- Ratunku! Ona chce mnie brutalnie wykorzystać! Bardzo brutalnie!
- Cicho być – mruknęła Joan i wlała mu siłą Glizdogońksą do gardła.
Drzwi otworzyły się na całą szerokość i weszła Aurora, podziwiając scenę rozpusty. Remus przykuty do kaloryfera, siedząca na nim Joaśka, Enfer usiłująca przekonać Snape' a do koncepcji upojnej nocy – to wszystko składało się na wyjątkowo miły dla oka widok.
- Severhusie, przecież nie możesz zostać dziewicą do końca życia... - ciągnęła Enfer.
- Dziewuszki, co me oczęta tu widzą? - zaświergotała Aurora. - Seks przed małżeński? Jo, tak nie może być! Pozwól, że udzielę wam sakhamentu małżeńskiego.
A wiec, czy ty, Rhemusie, bierzesz za żonę tę oto Joan? (stłumione: ''Nie'', na które Aurora nie zwróciła uwagi) A czy ty, Joan, bierzesz za męża tego oto Rhemusa?
- Nie! - krzyknęła Joaśka. - Jam panna do grobu! Ale nie dziewica! - Z tymi słowy rzuciła się ponownie na Remusa, który zaczynał sprawiać wrażenie, że już mu wszystko jedno, byleby zdjąć z niego tę wariatkę.
- Ąferh, mą szehi może tobie i Severhuskowi udzielić ślubu? Związać was węzłem na wieczność? - zagadnęła Aurora. Widząc jednak, jak Enfer usiłuje bezskutecznie przekonać do tego Snape' a, wyszła z sypialni.
- Aaa! - krzyknęła nagle Enfer – Joan! On odzyskał swoją hóżdżkę!
- Co!? - zreflektowała się Joaśka. - Sev, oddaj różdżkę! Nie? No to Crucio!
- AAAAAA!
- No żem mówiła, oddaj różdżkę.
- AAAAAAAA!
- Joan! Zostaw go! - krzyknęła Enfer. - Jeszcze zhobisz krzywdę Severhuskowi mojemu kochanemu! Expelliahmus!
Różdżki Joaśki i Snape' a wyleciały im z rąk.
- Enfer! -krzyknęła z wyrzutem Joan, ale Michelle ponownmie zajęla się Sevem
Joaśka zaś powróciła do molestowania Remusa
Każdy, kto stałby tamtej nocy przed Dziuplą, usłyszałby dochodzące z drugiego piętra głośne wrzaski.
Z łazienki na korytarzu dobiegały pluski i fałszywy śpiew ''Chcemy bić ZOMO! Chcemy bić ZOMO jeszcze! Chcemy bić ZOMO! Chcemy bić ZOMO wreszcie!''
Na szczęście Joan właśnie brała prysznic.
Remus jęknął i zorientował się, że jest przyszpilony srebrnym łańcuchem do kaloryfera.
Obok niego leżał związany Snape, bo Enfer najwidoczniej znudziło się czekanie.
Nie pamiętał dokładnie, co Joaśka robiła z nim wcozraj w nocy. Kojarzył tylko butelke Glizdogońskiej. Tak, Glizdogońska miała z tym coś wspólnego... I jego koszula... Dear God, co ta Glizdogońska robi z łbem...
Ścislej mówiąć, miał kaca.
Zauważył wciśniętą pod karolyfer butelkę Glizdogońskiej. Z tego co pamiętał, przeżerała metal.
Z łazienki dobiegł głos Joan, tym razem fałszywie śpiewającej jakiś gryfoński hymn:
Miecz w dłoń, hajda na koń, jak na Gryfonkę przystało! Ślizgonów bić, zwłaszcza złych, oj, będzie się działo!
Wykręcił się w lewo jakimś cudem chwycił butelkę stopami. Walnął nią o kaloryfer. Rozbiła się, zalewając i rozpuszczając łańcuchy.
Zostawił Snape' a przy kaloryferze (biedak się jeszcze nie obudził, a poza tym złego licho nie bierze) i skierował się w stronę sali barowej. Większość Lunatyczek spożywała już śniadanie. Nauzykaa jako jedyna stała za barem.
- O! Remus! - krzyknęła Kira. - Jak było z naszą Joaśką? Na dole było słychać, jak się zabawialiście.
- Ona się zabawiała – mruknął Remus. - Ja byłem pijany jak ona.
Gdzieś w kącie sali Syriusz zabawiał się z Puszczykiem, James wziął gitarę i próbował nauczyć Lunatyczki nabożnych pieśni (został szybko obezwładniony przez Rachel) i Peter od rana opróżniający zapasy Knajpki.
- Rachel, puść chłopaka, bo go jeszcze w wampira zamienisz – rzuciła znudzonym głosem Hekate.
- Właśnie, a wiecznie żyjącego Rogatka to byśmy nie znieśli – poparł Syriusz.
- Nie, mój ssskarbie – wtrąciła Aurora.
Joan wyszła z łazienki, wydobywając z ogromnej piersi głos donośny i potwornie fałszujący:
- My Gryfoni, stara paka, my zniszczymy Węży ród! Upokorzymy Ślizgona, jak podskoczy, damy w dziób! My Gryfoni się nie damy, choćby siłą brali nas! Jak walniemy, dostaniemy, będą o litośc błagać nas!
Uśmiechnęła się pod nosem. Ceres bardzo nie lubiła tej piosenki. De facto Joan i Ceres się nie lubiły. chociaż obie musiały przyznać, że z nikim innym nie da się tak dyskutować o różnicach pomiędzy Gryffindorem a Slytherinem.
Weszła do sypialni Aurory, usiłując znaleźć Remusa. Ale pod kaloryferem leżał tylko Snape. Obok kaloryfera zaś stłuczona butelka Glizdogońskiej i na wpół rozpuszczone łańcuchy.
- Cholera, no! - warknęła.
Enfer obudziła się i zatoczyła wzrokiem po sypialnie Aurory, zatrzymując się na Snapie.
- Severh, nie dahuję ci tej nocy... - zanuciła i zbliżała się do ciała Seva
Wychodząc, Joan zamknęła drzwi, aby nie narażać pozostałych Lunatyczek na nieprzyjemne odgłosy.
Oczywiście na dole znalazła Remusa.
- Remus! Kochany ty mój! - wrzasła i uwiesiła się Lupinowi na szyi, nie zważając na jego przerażone spojrzenie.
- Chciałeś mieć dziewczynę, to masz – mruknął złośliwei Peter.
- Joan, złotko, co się stało wczoraj w nocy? - zapytał Remus, siląc się na spokojny ton, co nie było możliwe, gdy widział białe szczurki po Glizdogońskiej
- Nie pamiętasz?
- Niee... - jęknął Lupin, usiłując ignorować kac.
- Tym lepiej dla ciebie – uśmiechnęła się Joaśka. Radośnie podążyła w stronę baru. - Wywalaj stąd – zwróciła się do Petera.
- A gdzie jest Filch, dziewczę?
- Sprząta nasze lochy po kolejnym oficerze milicji obywatelskiej.Wiesz, chyba go w Dziupli zatrzymamy – Filcha, nie oficera. Nie bardzo mam ochotę sprzątać wieczorami bar. Zwłaszcza, że niektórzy uparcie piją Glizdogońską w szklankach, których potem kwasem solnym i żelazną watą nawet umyć się nie da.
- No to pozostaje mu życzyć szczęścia... Parę minut temu przyszła sowa od Dumbledore' a. Musimy wracać.
- Już?
- Znając pijackie zapędy Remusa, nie będziesz czekać zbyt długo.
James, Syriusz, Remus, Peter i Snape, już doprowadzony do stanu używalności publicznej, żegnali się z Lunatyczkami. Snape wprawdzie żegnać się nie zamierzał, ale mało kto robi to, co zamierza, widząc piromański błysk w oku Enfer.
- Już wracać musisz!? - zawyła Joaśka jak rasowy wilkołak, co kłóciło się z jej lwią aparycją.
- Tak, ukochana – pozujący na Wernera - Który – Nie – Zdążył – Się – Jeszcze – Zabić, Remus uklęknął przed nią. - Ale obiecuję, że wrócę.
- Bo bez Glizdogońskiej nie da się żyć – podsumował Peter.
- Glizdek, psujesz naszym gołąbeczkom nastrój – wtrącił Black, już po rzewynym pożeganiu Puszka.
Joan, Enfer i Puszek, trzy kobiety żegnające mężczyzn idących na front, jak jeden mąż zamachały chusteczkami, kiedy ich mężo... eee, kochankowie zmierzali w stronę lasu.
- A, i jeszcze powiedzcie Dumbledore' owi, że zatrzymałysmy sobie Filcha! - rzuciła Joaśka w stronę oddalających się zakonników.
- I niech ci ma Glizdogońska dobrą będzie – wyszeptała Joan, wspominając skrzynkę trunki, którą ukradkiem podszwabili jej Huncwoci.
*Typowa broń siepaczki, która czasem ma do czynienia z wampirami, ale lubi sobie popić.
** Niektórzy utrzymywali, że to siki lwa, inni – że uryna samego Gryffindora. Do tej pory nie wiadomo, kto ma rację.
*** Starałam się dosłownie przetłumaczyć na angielski ''Do jasnej Anielki''
Joan P.
Wysłany: Czw 16:57, 17 Lis 2005
Temat postu:
Cereska Hawklie Burbon napisał:
Szkoda tylko, że nie było Lucka na jego własnym przyjęciu.
Ano nie było, po go wstawiona Narycyza do sypialni zaciągnęła, a żer i on sobie nie oszczędzał, to się za bardzo nie opierał...
Heca, dzięki. Czegoś takiego po moich wypocinavch bym sie nie spodziewała, bo czasem nawet mnie nie bawią.
Cytat:
Och, to cudnie. Joan, wydajemy książkę? Może ktoś by kupił... Ori Absurdalna
Ano! Mozna, a nawet trza spróbować! Szefunciu! Ma Szefowa znajomości z jakimś wydawnictwem? Albo kto inny?
Hec
Wysłany: Śro 21:10, 16 Lis 2005
Temat postu:
Łahaha! Dżoan, nie mo0gę, serio, po prostu wymiękam! Jesteś niesamowita!
]Może któraś z was stwierdzi, że przeginam, ale to co teraz napiszę, mówie na poważnie i odserca:
Gdyby w druku ukazała się książka z zebranymi opowiadaniami Dżoany i Ori, to bez wahania bym ją zakupiła, a autorki podawała w liście ulubionych pisarzy.
I nawet nie chodzi mi o to, że są to fiki forumowe- te opowiadania po prostu ociekają absurdem, albo może inaczej- ironią, która broni się przed najzajadlejszą krytyką, zawsze, już taka dola ironii
Och, to cudnie. Joan, wydajemy książkę? Może ktoś by kupił... Ori Absurdalna
Oczywiście jest w tym opowiadaniu napewno wiele rzeczy, które należy poprawić, nie jest ono z pewnością profesjonalne- ja jednak upojona radością nie zauważam tego. Napisałam to tylko dlatego, że "tak z pewnością jest".
I jeszcze: Gdyby stworzyć odrębny świat, książkowy mam na myśli, można by z powodzeniem uznać takie opowiadania jak Dżoan, czy Ory za s-f pomieszane z fantasy, w stylu, nie wiem jak gość się zowie, ale w jego książkach literki rosną na drzewach itd.
Ja też nie kojarzę, o jakiego gostka chodzi, ale ja zawsze byłam w 'tych klimatach'. Najwspanialszym pisarzem Sci-Fi jest Kirył Bułyczow, on pisze tak zabawnie... Za Wielki Guslar!
A teraz największy komplement na jaki mnie stać, więc doceń go, proszę, moja droga Calamity- jestem przekonana, że takiej dozy ironii i umiejętności wplatania absurdu w akcj ę, pozazdrościłby ci nawet Heller- mój idol.
Tak to rzekłam ja, Karina "Heca" Villas-Dalajlama
Ceres
Wysłany: Śro 16:40, 16 Lis 2005
Temat postu:
Najbardziej zdecydowanie podobał mi się eskortujący Argus Filch. Powala.
*Wyciąga piersiówkę i wznosi w toaście*
Twoje zdrowie, Joan! Żyj i płódź dzie... fiki, znaczy.
Szkoda tylko, że nie było Lucka na jego własnym przyjęciu.
Noelle
Wysłany: Śro 14:13, 16 Lis 2005
Temat postu:
Siedzę sobie i chicocę, bo to biblioteka. Tymczasem niedaleko popularne dziewczyny komentują cicho "głupie dziecko", "ale z ciebie down" i "z czego tak się cieszysz?"
W zasadzie staram się nie wybuchnąć gromkim śmiechem. Choć tu i tamiskrzy mi niekanoniczność, to kto by na to zwracał uwagę, czyż niet? Esencja gryfońska, ja... tentegująca się z Averym??? <niepochamowane radosne kwiknięcia>
Boskie... Tylko Joan, zaiste - po co ciągle chcesz mnie pozabijać, poddusić?
<lol>
Hekate
Wysłany: Wto 20:47, 15 Lis 2005
Temat postu:
Cytat:
- Dziewczyny, przecież nie ma sprawy! Ja przeciwko smierciożercom nic nie mam, tylko że Tom nie lubi wędkować i dlatego cała ta wojna...
Chciałabym ogłosić, że wysiadam spadam i się tocze. Po podłodze. Od absurdu robi się coraz gęściej!
Ach, ech, uch!
(usiłuje zapędzić Paranoję do słoika)
Naprawde świetne, wartkie dialogi, Jo. Wprawiasz się - cholernie się cieszę!
Przy wymowie Ori pękam.
Przy śmierciożercozakonnikach też.
I ogólnie to... GLIZDOGOŃSKIEJ! Vivat, Jo, vivat! (nuci pijacko)
Joan P.
Wysłany: Wto 20:32, 15 Lis 2005
Temat postu:
Macie częśc drugą. Ori, jak jeszcze raz będziesz tak zwlekać z betowaniem, to Ci nogi z tyłkas powyrywam, choćby i przez internet
II
Ora, ja cię kiedyś... - warknęła Joan, trzymana pod rękę przez Rabastana. Aurora nie zwróciła najmniejszej uwagi na jej wściekłe prychania od Dziurawego Kotła aż do domu Lucjusza. Grzebała beztrosko w swojej torebce, w której noszeniu wyręczał ją Roland.
- A gdzie tych dwoje się podziało? - rzuciła gdzieś w pustkę.
- Noelle i Avery poszli do lasu. - poinformował ją Rab, walcząc z wyrywającą się wściekle Joaśką. Mama ostrzegała jego i braci przed takimi kobietami. - Na chwilkę, jak powiedziała Noe.
- Już jej wierzę – mruknęła Aurora. - zaciągnęła biednego w krzaki i teraz go wykorzystuje seksualnie. Jeszcze chwila i nasze mieszkanie w Dziuhawym Kotle zmieni się w przedszkole.
- Ori, czy ty coś sugerujesz? - Joan na chwilę przestała się wyrywać Rabastanowi.
- A jakże. Po co dwoje młodych ludzi mogło pójść do lasu, jak nie na homantyczne tete a tete?
- Oro, ja cię nie znałam z tej strony... - mruknęła cicho Joan i powróciła do prób usunięcia czegoś, co Aurora mocnym, marynarskim węzłem zawiązała jej na szyi. Joan i biżuteria? Równie dobrze można by powiedzieć o Noelle i gryfońskości. Jedno wykluczało drugie.
Aurora zdjęła torebkę z ramienia Rolanda i umiejscowiła ją na własnym. Od jakiegoś czasu jeden z braci Lestrange pomagał jej otrząsnąć się po śmierci Regulusa (''Rhegulusa'') Blacka.
Z lasu wyszli Noelle i Avery, przy czym to drugie miało dość oszołomiony wyraz twarzy. Chyba Aurora miała rację.
- Jo, nie rzucaj się tak – Noelle odrzuciła ciemne włosy do tyłu. - Idziemy do cywilizowanego zamku, a nie jednej z twoich ulubionych spelun.
W odpowiedzi Joaśka usiłowała odgryźć jej rękę.
Nawet Joan, słynąca z zamiłowania do zapuszczonych spelun w porcie tudzież na Nokturnie, musiała przyznać, że od wewnątrz pałac Lucjusza Jak – Mu – Tam – Było – Chyba – Malfoy prezentował się nieporównywalnie lepiej niż od zewnątrz. Przyzwyczajona do nieładu, zapachu Glizdogońskiej, porozrzucanych po podłodze części ciał i garderoby (Aurora niekiedy przynosiła pracę do domu, ku zniesmaczeniu Joan i rozpaczy pani wynajętej do sprzątania) czuła się trochę nie na miejscu. W dodatku pełno tam było różnego rodzaju śmiecia w kolorach srebra i zieleni, których to najbardziej nie znosiła.
Ale nawet w wymuskanym zamku, w wieczorowej, za małej o dwa numery sukience, w szpilkach, które groziły złamaniem pod jej majestatyczną figurą tchnęła atmosferą pijackiej speluny i karczemnej burdy, która ma dopiero nadejść. Słowem, wyglądała jak Gryfonka z dziada pradziada i jeszcze po mamusi.
- Wszyscy się na mnie gapią – mruknęła Joaśka po dłuższej chwili.
- Możliwe, Joan – Rabastan odwrócił głowę w stronę Aurory. - Lucjusz chyba nie spodziewał się, że przyjdziemy razem...
- Rab, ucisz się! - krzyknęła Joaśka. - Na pohybel faszystom!
- Wiesz, zaphowadźmy ją do naszej przystanii – rzuciła Aurora. - Trza ją uświadomić, ile Lunatyczek jest śmiehciożehcami.
- Jeszcze nam na zawał bidula zejdzie – mruknęła Noelle. - Chociaż z drugiej strony złego licho nie bierze.
- Słyszałam! - wrzasnęła Joan, nadal wściekle się wyrywając. Rabastan i Aurora trzymali ją mocno za ramiona, wspomagani przez Avery' ego i Noelle.
Zaprowadzili ją do czegoś, co wyglądało jak prowizoryczny bar urządzony gdzieś w końcu sali, tak, żeby nikomu nie przeszkadzał.
I tu czekał na Joan szok. Przy samej ladzie i przy stolikach ułożonych obok niej siedziały cztery Lunatyczki. Przy ladzie siedziały Lullabelle ''Lu'' Greczyk i Michelle Enfer z Corbeau, córka wytwórców różdżek we Francji, o ile Joaśka się orientowała. W kacie, niedbale rozparta na krześle Cerere ''Ceres'' Hawklie Bourbon. Niedaleko od niej Karina ''Heca'' Villas - Dalajlama pukała spokojnie fajkę.
- O patrzcie, kto to przyszedł – odezwała się Ceres, unosząc nieznacznie rondo kapelusza.
- Włos zmierzwiony, wyraz twarzy menela spod monopolowego, którego odciągnięto od dwunastej Ognistej w dwunastej kolejce, wściekła mina, wzrok morderczy – Heca podniosła wzrok znad fajki. - Ani chybi Joan nasza młoda! Jak ty wyrosłaś! Ostatnim razem, jak cię widziałam – o, dotąd mi sięgałaś. A teraz z ciebie kawał kobity! Chodź no, niech ci się przyjrzę!
Joaśka najeżyła się, słysząc ''jak ty wyrosłaś''. Budziło nieprzyjemne skojarzenie z tabunami ciotek usiłujących ją dokarmiać, dzięki czemu wyglądała tak, a nie inaczej.
- Co wy tu wszystkie robicie? - zdołała z siebie wykrztusić.
- Ja to co? - Lu uniosła oczy ku górze. - Śmierciożerczyniami jesteśmy... i… tego...
- Tego?! - krzyknęła Joaśka. Heca dyskretnie usunęła się z jej pola rażenia. - Przecież ciebie i Enfer widziałam w Zakonie! I ciebie też! - dodała, zauważając nagle kurdupla, dotąd przyczajonego nad kadzią z dość podejrzaną zawartością.
- Eee... Tak – przyznał dość niechętnie kurdupel. Był mniej więcej wzrostu Enfer.
Aurora westchnęła. Joan należała do osób, które trzymają się zębami i pazurami jednej strony i wymagają tego samego od innych. Wymieniła z Noelle spojrzenie pełne dezaprobaty.
- My się chyba nie znamy – zwróciła się Joaśka do kurdupla. - W papierach Joan Agnes Polansky, dla przyjaciół Joan P., dla kolegów z Aurorskiego G. I. Joan, dla Rabastana Calamity Joan.
Powiedziała to bardzo szybko
- W papierach Peter Pettigrew – odparł osobnik wzrostu Enfer. - Dla przyjaciół, o ile jakiś mam i wrogów, Glizdogon. Pamiętasz już?
W umyśle Joan przesunęło się parę trybików mocno zużytej alkoholem pamięci.
- Zara, Ori... Czy ty nie mówiłaś coś o tym, że od kogoś nazwa Glizdogońskiej się przyjęła? Dlaczego mi o szkole nie przypomniałaś!?
- Skąd wiesz o Glizdogońskiej? Aurora, czy ja o czymś nie wiem? - Pettigrew miał dokładnie taki sam wyraż twarzy jak Joan, kiedy dowiedziała się, że D' Nika przemyca bez jej zgody Soczek do Beauxbatons. Widać wszyscy producenci alkoholu traktują tak swoje wyroby.
- No wiesz, Pete, ktoś musi nieco poszerzyć światową kahiehę Glizdogońskiej... - zaczęła Aurora, usiłując wycofać się z zasięgu rąk Joan i Petera.
- Tylko Gryfoni potrafią ją uwarzyć.
- Joan jest Ghyfonką... To widać na kilometh.
Joan złowiła swoje odbicie w butelce po koniaku Ceres. Jesli gryfońskość na gębie oznacza wiecznie podpity wyraz twarzy, morderczą minę i miażdżący wzrok, to Ora miała rację. Aż za dużą.
- I w ogóle po co ta cała afeha... Ąferh, z łaski swojej, nalej mi Glizdogońskiej...
Peter prychnąl, jakby traktowanie jego napitku w sposób tak lekceważący zasługiwało na najwyższe potępienie.
- A tak ogólnie – zwrócił się do Joan – masz przy sobie tę Glizdogońską, co ci Aura przepis dała?
- Taak... Zawsze noszę przy sobie coś do picia... Na trzeźwo świat jest zbyt realny. Ale i tak nigdy nie udało mi się porządnie upić.
- Dwa drinki poniżej poziomu*?
- Skąd wiedziałeś?
- Domyśliłem się. A teraz porównaj sobie smak twojej Glizdogońskiej i mojej.
- Inne.
- W istocie. Podejrzewam, że smak jakiegokolwiek alkoholu zależy od tego, kto go pędzi.
- Dlatego moja ma mocniejszy smak?
- Tego nie skomentuję.
Aurora obejrzała się na Petera i Joaśkę. Tak, między nimi wyraźnie zaczęło iskrzyć. Jeśli Joaśka na wstępie się z kimś kłóciła i od razu przechodziła do swoich ironicznych odzywek, znaczyło, że tego kogoś polubiła.
- A można wiedzieć, dlaczego ciebie, Lu i Enfer regularnie widzę na zebraniach Zakonu? - ciągnęła Joaśka.
- A Aura i Noelle mówiły, żeś inteligenta...
Enfer, która jak nikt potrafiła wyczuć, kiedy któreś z uczestników kłótni osiągał punkt krytyczny, postawiła na ladzie dwie butelki Glizdogońskiej.
- Peterh, Joan, phoszę się mi tu nie kłócić... W zamku Lucka nie powinno być żadnych kahczemnych buhd. Usiądzcie, napijcie się...
Ponieważ w Michelle Enfer było coś mocno ukrytego, co kazało ludziom jej słuchać, Joan i Peter usiedli przy ladzie z dala od siebie, łypiąc na siebie spode łba. Może i Enfer sprawiała wrażenie cichej i niewychylającej się, ale prawie wszyscy zakonnicy i śmierciożercy wiedzieli o jej piromańskich zapędach.
- Cóż... O wiele lepiej, phawda, kochani?
Aurora rozbiła na patelni sześć jajek.
- Jo, tobie tez usmażyć jajecznicę?
- Nie dzięki. Po jajkach mam straszne gazy.
- Weź mi tu śniadania nie psuj.
Tak wyglądał typowy ranek w Dziurawym Kotle, w mieszkaniu, które wynajmowały Aurora, Joan i Noelle. Ten ranek różnił się o zwykłego tym, że wszystkie trzy były na kacu po wczorajszym balu. Noelle podpierając głowę rękami siedziała nad filiżanką czarnej kawy, udając, że nie widzi białych myszek, Aurora smażyła jajecznicę, starając się ignorować tupot białych mew, a Joan czytała gazetę i kątem oka obserwowała Alkaprim rozpuszczający się w szklance obok niej.
- Uaaa... - Joan skrzywiła się. Bół głowy był jeszcze intensywniejszy niż zwykle. No i ten Alkaprim tak głośno... - Leposzy jednak Alkazelcer. Ciszej się rozpuszcza...
- Joan, nie wrzesz tak – jęknęła Noelle. - O my biedne na kacu. Joan, zawołaj chłopaków.
- Rabastan! Roland! Avery! Noszcie wylaźcie.
- O właśnie – zabrzmiał głos z sypialni – RABASTAN!
Z pomieszczenia będącego źródłem tego dźwięku wyszli trzej kochankowie. Wszyscy w szlafrokach i grymasami kaca na gębach.
- Dziewczyny... - jęknął Avery – możecie nam oddać ubrania?
Aurora, Joan i Noelle spojrzały po sobie. Po raz pierwszy tego ranka uśmiechnęły się.
- Nieee... - powiedziały równoczesnie. Noelle dorzuciła – Chłopaki, nie za gorąco wam w tych szlafrokach? No przecież możecie je zdjąć...
Wydawali sie oszołomieni. W końcu upici Glizdogońską nie pamiętali, jak znaleźli się w mieszkaniu dziewczyn. Bez ubrania. Na szczęście nie pamiętali, co Aura, Joaśka i Noelle robiły z nimi tuż po balu.
Joan odwróciła wzrok od Raba, Rolly' ego i Avery' ego i wróciła do gazety.
- Mogłabym być dziennikarką – westchnęła.
- I mężatką – syknęła złośliwie Noelle.
- Nie ma aż tak zdesperowanych mężczyzn.
- No cóż, każda potwora znajdzie adoratora...
- Noelle, czy ciebie aż tak boli głowa, że chcesz to zagłuszyć innym rodzajem bólu?
- No, dziołchy, nie kłocić mi sie tutaj! Nam jeszcze chłopców przesthaszycie.
- A wiecie co? Idźcie już sobie. Ubrania są gdzieś pod łóżkami.
Kiedy Roland, Avery i Rabastan bezpiecznie opuścili mieszkanie, Aura i Noelle obejrzały się na Joaśkę.
- Jo, czy ty zawsze musisz psuć zabawę? - wyrzuciła z żalem Aurora. - Mogłyśmy z nimi jeszcze thochę...
- A nie powiedziałabyś Rolly' emu, że dziś cię głowa boli?
- Hacja. Atak w ogóle: może wpadniemy dzisiaj do bahu Ąferh, Lu i Pete' a? Glizdogońska z hana lepsza niż śmietana, a zapasy Jo sie skończyły.
- Jak to? Niedawno przecie przecie pędziłam.
- Joasiu, Boże drogi, ty masz naprawde zaniki pamięci. Nie pamiętasz, jak biednego Rabastana ogłuszałaś Glizdogońską?
Noelle i Aurora zaprowadziły Joan do podziemi mieszczącego się na jakimś pustkowiu zamczyska. Z tego, co mówiły, wynikało, że to właśnie tam Voldemort miał swoją kwaterę główną. A przy okazji Enfer, Peter i Lu bar. Z pełnym wyposażeniem, mianowicie z Ceres i Hecą opróżniającymi butelki.
Myślałam, że macie bar u Malfoya – wykrztusiła, kiedy Noelle i Aura siłą wyrwały Lu z rąk dwie butelki Glizdogońskiej i zaczęły pić łapczywie. - Przenosicie lokal, jak tylko sanepid wykryje, że Glizdogońską pędzi się w niesanitarnych warunkach?
- Tak jakby – mruknął Peter. Enfer uśmiechnęła się uśmieszkiem kogoś, kto lubi ogień, a wie, że Glizdogońska pali się ładnym płomieniem w odcieniu błękitu paryskiego. - O ile ta francuska piromanka nie spali ich żywcem. Masz Alkaprim? Cierpię kaca za miliony.
- Trzeba było wczoraj nie zakładać się z Joan, które z was więcej wypije, zanim padnie – odezwała się Lu.
- Kto wygrał? - Joaska nie mogła sobie przypomnieć pewnych szczegółów. A większy niż zwykle ból w głowie wcale jej w tym nie pomagał.
- Remis był. Padliście w tym samym momencie. Po dwunastej Glizdogońskiej w dwunastej kolejce.
- Uuu... Zwykłe padałam po jedenastej.
- Dziecko, co ty wiesz o Glizdogońskiej?
- Tyle, ile mi Ora powiedziała. Reszta na wyczucie. Zresztą, o co ci chodzi, dziadzie? Większość pędzibimbrów postępowała na wyczucie.
- Dlatego kiedyś ogłoszono prohibicję... Babo.
- Jezusicku... Babcia mi mówiła... Cóż to były za czasy...
- Twoja babcia pędziła wtedy bimber, prawda?
- Rany, skąd wiedziałeś?
- Pędzenie alkoholi jest rodzinne. Nawiasem mówiąc, z jakiego rodu była twoja babka?
- Hmm... -Joan spróbowała przełożyć nazwisko swojej babki na angielski. Nieważne, gdzie akurat mieszkała matrona, zawsze używała polskiej pisowni. - Kozlovsky. Zdaje mi się, że tak to powinno z angielska brzmieć.
- Z tych Kozlovskych? - ku ogólnemu zdziwieni Ceres oderwała się od manierki z Napoleonem..
- Jakich tych? Przcież moja babcia...
- Z przykrością zawiadamiam, że Aurora miała z nimi więcej do czynienia.
Aurora westchnęła.
- No więc... Durmstrhang nie założył szkoły sam. Pomogła mu w tym Herhmenegilda Kozlovsky, ponoć jedna z potomkiń Gryffindorha... Nawet się chajtnęli... Ale później się hozwiedli, a Herhmenegilda miała dwójkę dzieci z facetem, który zgodził się przejąć jej nazwisko. Koniec.
- Myślałam, żeś półkrwi – odezwała się pierwsza Noelle.
- Bom półkrwi. Tatuś był z mugoli. Ale mamusia faktycznie z jakiegoś wielkiego rodu...
Ceres prychnęła. Ignorancja Joaśki w sprawach potężnych rodów czystej krwi doprowadzała ją do białej gorączki. Każdy Ślizgon w towarzystwie Joan prędzej czy później tracił panowanie nad sobą. A znajomość wszystkich wpływowych rodów, w tym Kozlovskich zaliczała sie do podstawowego wykształcenia arystokraty.
- Jest tu gdzieś tojtoj? - zapytała z nienacka Joan.
- Jest, a bo co? - Lu rzuciła jej zdumione spojrzenie znad kadzi z Glizdogońską.
- Bo Glizdogońska jest moczopędna i obawiam się, że od ranka nie da się ze mną negocjować**.
- Skrzydełka też są. W końcu jedna czwahta smiehciożehców to kobity, z którymi nie da się negocjować w zupełnie od siebie oddalonych tehminach – dodała Enfer.
Joan miała już wyjść z baru, ale Hecę coś olśniło i złapała Joaśkę za rękaw.
- Zapomniałabym... Czarny ma dla ciebie pewną propozycję...
Kiedy Joan wtoczyła do małej kuchni skryznkę Glizdogońskiej, a Noelle usiłowała dorpowadzić obiad do stanu w miarę jadalnego, Aurora wyskoczyła z od wczoraj stawianym pytaniem.
- I co? Myślałaś nad tym, Jo? Byłybyśmy jak hodzina.
- Bożesz ty mój – jęknęła Noelle.
- Myślałam – odparła Joaśka, ignorując zdumione spojrzenie Noelle. - I odpowiedź brzmi: nigdy w życiu. Ja śmiercożerczynią? Równie dobrze mogłabym zostać baletnicą, a wiecie, że to byłby widok wystarcząjący, by dostać zawału.
- Zdecydowanie – potwierdziła Noelle. Joan naszła nagle ochota, by szczęką Ślizgonki znalazła się trajektorii jej pięści, obdarzonej ostrymi kostkami i dziwnie szorstkiej i twardej, jak na tę nadwagę i uderzającej z siłą 660N. I prawie wprowadziła ten plan w życie. Na drodze stanęła Aurora, wykazując się porażającym wręcz zdrowym rozsądkiem.
- Joan, przecież jak się nie zgodzisz, zabiją cię.
- Mam to gdzieś. Najwyżej spotkamy się w piekle, Ori. Jak jeszcze raz zobaczę tę bladą mordę Voldemorta, powiem mu prosto w twarz: NIE.
Noelle westchnęła.
- Widzisz, Ori, tak to jest z Gryfonami. Łatwo się domyślić, dlaczego cmentarz jest tak zapełniony, prawda?
Gdyby nie to, że całkiem nieźle widziała w ciemności, zabiłaby się o wystający próg. Ktoś, kto zajmował ten pokój był albo uczulony na słońce, albo fanem gotyku, albo wariatem. Joan uznała, że ta trzecia odpowiedź jest najbardziej prawdopodobna.
- NIE – oświadczyła twardo, patrząc w prosto w obrzydliwie czerwone ślepia. Mógłby przynajmniej sprawić sobie jakiś normalny kolor. Ale nie, tacy zawsze chcą się wyróżniać. Gdyby włożył kontaktówy w kolorze normalnych oczu, przeczesał grzywkę na bok i zapuścił wąsiki jak szczoteczka do zębów, bardzo by jej kogoś przypominał. Nie liczyła na to, że wyjdzie stąd żywa, ale próbować zawsze można.
- Nie będę cię dłużej przekonywał. Avada Kedavra!
robiła unik. Tyle razy brała udział w karczemnych burdach, że gdyby dostawała grosz za każdą wygraną, byłaby już miliarderką, a to zawsze w jakiś sposób wpływa na kondycję, nawet przy takiej nadwadze. Potrafiła dość sprawnie przeczołgać się pod barem, by chwycić za butelkę i ruszyć do ataku. A miało to całkiem praktyczne zastosowanie w ciemnym pokoju pełnym starych mebli. Prawdę mówiąc, więcej wyniosła z baru niż z Uniwersytetu Aurorskiego.
- Słyszałem, że Gryfoni nie boją się śmierci – syknął.
- Nie boją, ale zawsze korzystają z okazji, żeby skopać tyłek jakiemuś faszyście – odparła takim tonem, że Godryk Gryffindor byłby z niej dumny.
- Zapewne nie wiedziałaś, że Lestrange miał cię wprowadzić w moje szeregi?
- Rabastan? Na jaja Agryppy, wiedziałam, że to pantoflarz. Expelliarmus!
Aurora, Noelle, Ceres, Lu, Enfer i Heca stały w korytarzu.
Słuchajcie, przecież Joan sama tam sobie nie poradzi... - zaczęła Heca, ale Noelle jej przerwała:
- Ty posłuchaj, Joaśka dała sobie radę z bandą pijaków liczącą dwudziestu żuli, więc jeśli wytrąci Czarnemu różdżkę, nie będzie miał biedak szans z tą niedowagą. Przygwoździ go do ziemi tymi swoimi sześdziesięcioma sześcioma kilogramami, Czarny waży dwa razy mniej...
Z pokoju dobiegły odgłosy walki na wystające gnaty i w przypadku Joan pięści, zęby, paznokcie i glany.
No, ale jednak – bąknęła Aurora – to trochę tak... niehonohowo... No i Joan dodaje esencji ghyfońskiej do thunków, więc przynajmniej ja muszę...
Ceres prychnęła
- I przez Gryfonkę wszystkie mamy wpaść w tarapaty? Wielkie dzięki, ja się chyba na to nie piszę...
Zamilkła, gdy ujrzała je wszystkie przed sobą. Spojrzenia Lu, Hecy, Noelle, Enfer i Aurory miały w sobie nadprogramową pieprzoną gryfońską odwagę, poczucie duchowej więzi z pozostałymi Lunatyczkami i gotowość poświęceń za nich.
Wyglądało na to, że została całkiem demokratycznie przegłosowana. Cholerna gryfońska esencja... przynajmniej w Napoleonie jej nie było.
- No dobra – warknęła. - Ale żeby później nie było, że to ja na to wpadłam.
Aurora i Heca zaczęły wyważać drzwi.
Joan była wyćwiczoną w bojach bywalczynią knajp, ale po dłuższym czasie musiała przyznać, że z Voldemortem walka nawet na gołe klaty jest trudna. Każdego rozbolałyby pięści od tych kości. Chwilową przewagę (być może dosłownie) miała tylko dzięki temu, że myślał, iż nawet Gryfonka nie zrobi czegoś tak głupiego i się na niego nie rzuci. Mylił się. Joan nie była głupia, ale zawsze, jeśli mogła, wybierała dyscyplinę, w której jest najlepsza.
Starała się celować glanem w jaja, ale z powodu swojej wagi kurczaka Voldemort był od niej dużo zwinniejszy i trafiła butem w goleń. Usiłował złapać ją za gardło, ale natychmiast zreflektowała się i trafiła go w łeb. A potem zaklęła, bo twarda czaszka Voldemorta złamała jej paznokieć.
W odwecie ugryzła go w rękę.
Drzwi otworzyły się i poleciały na przeciwległą ścianę.
Do środka wsypały się Aurora, Noelle, Enfer, Lu, Heca i, ku największemu zdumieniu Joaski, Ceres. - ''Gorzki Gryffindorze'' – pomyślała – ''Tylko ich mi tu brakowało.''
Przybywamy z odsieczą! - kryzknęła Aurora, upojona esencją gryfońską. Do licha, Joan od razu poznała, że wszystkie wypiły Glizdogońską z owym dodatkiem. Inaczej Lu, Enfer i Noelle w ogóle by tu nie było.
Zaskoczona puściła Voldemorta. Wykorzystał jej chwilę nieuwagi i złapał swoją różdżkę.
- Już po nas – mruknęła Ceres.
- Może nie – warknęła Joan. Po chwili postanowiła zrobić coś bardzo niegryfońskiego. - W NOGI! - wrzasnęła. W zaświatach Gryffindor pokręcił z niedowierzaniem głową, a Slytherin pomyślał, że Gryfonom od czasu do czasu zdarza się myśleć rozsądnie.
Podczas gdy Lu i Enfer robiły to, co umiały robić najlepiej, a reszta za nimi podążała w stronę wyjścia, mijając bar Petera, Joan przemknęła przez głowę bardzo nieprzyjemna myśl, jak zwykle pojawiającą się w takich sytuacjach. Brzmiała: ''Co teraz!?''
Dumbledore spacerował w te i wewte po swoim gabinecie.
Jedno mnie zastanawia – rzekł, lekko się uśmiechając. - Rozumiem, że panna Polansky była tam w charakterze gościa, ale co tam wy robiłyście, Michelle i Lullabelle?
Lu i Enfer zaczerwiniły się gwałtownie. Wreszcie Lu odezwała się, mnąc nerwowo różowo - czerwony cylinder.
- Widzi pan... eee... jesteśmy śmierciożeczyniami... Przepraszamy, że tak późno się pan dowiedział...
- Dziewczyny, przecież nie ma sprawy! Ja przeciwko smierciożercom nic nie mam, tylko że Tom nie lubi wędkować i dlatego cała ta wojna...
Joan puściła mimo uszu słowa staruszka prawdopodobnie cierpiącego na uwiąd starczy i postanowiła przejść do konkretów.
- Może nam pomóc ukryć się przed Voldemortem?
- Oczywiście – odparł. - Wam też, drogie panie – zwrócił się do Ceres, Aurory i Hecy. - Rzadko się zdarza, żeby Zakon pomagał śmierciożercom, ale przecież wojna to wojna, panują twarde prawa... Cukierka? Nie krępujcie się, częstujcie się.
- No ale w Polsce panują przepisy dotyczące dowodów tożsamości, nie tak jak w Anglii – zaczęła Noelle.
- Załatwione – Dumbledore wyciągnął skądś siedem dowodów osobistych. - Joanna Agnieszka Polańska, Aurora Ilena*** Wilczak, Noella Łubin, Lullabella Greczyk, Cerera Hawklie Burbon, Karina Villas – Dalajlama i Michalina Enfer. O ile wiem, tak to wygląda na polski.
- Wygląda – rzuciła okiem Ceres. - A można spytać, czy będziemy miały jakąś ochronę? Chociaż po Zakonie nie spodziewam się nikogo odpowiedniego.
- Ależ mamy – obruszył się Dumbledore. - Ekskortować was będą James Potter, Syriusz Black, Remus Lupin, Peter Pettigrew, Severus Snape i Argus Filch. Moi najlepsi ludzie.
Joan westchnęła. Czarno widziała tę podróż, nawet jeśli świstokliki skrócą męki jej znoszenia.
* Fanki Prachtetta zapewne wiedzą, o co chodzi. Na tę samą przypadłość, co kapitan Samuel Vimes cierpieli i Joaśka i Peter. Dosłownie cierpieli.
** Czym się różni kobieta w czasie okresu od terrorysty? Z terrorystą da się negocjować.
*** Próbowałam spolszczyć Eileen.
Aurora
Wysłany: Nie 14:28, 23 Paź 2005
Temat postu:
Właśnie, Joan, jestem ciekawa całego tekstu owej piosenki, przerobionej na "Przechulała, przechulała Rabastana..."...
Maggie
Wysłany: Nie 14:26, 23 Paź 2005
Temat postu:
Juhuuuu! Jupiii! Szuper normalnie!
Joan P.
Wysłany: Nie 13:10, 23 Paź 2005
Temat postu:
(spada z krzesła)
Ludzie! Toż to ja myslałam, że marudzić będziecie, że za krótkie, za mało Lunaytczek, za dużo Dżoan
... A tu szok! A ja myślałam, że nie umiem pisać... Być może wtedy, kiedy nie robię sobie jaj.
EDIT: Już sprawdizłam Jest opurtunistyczna miast opornistycznej. Już poprawiam.
Hec
Wysłany: Nie 1:25, 23 Paź 2005
Temat postu:
Avadziste, Dżo, doprawdy przednie.
A fragment o "nieprzynoszeniu pracy do domu" po prostu mnie powalił
Nieziemski.
Czekam na reszte, bo w końcu offtop miał być "długi i paskudny"
Na razie jest tylko "paskudny"
D'Nika
Wysłany: Sob 22:57, 22 Paź 2005
Temat postu:
KWIK! Jo, to było świetne. No i jam tu się znalazła
Nika zadowolona. No - ale ja bym do Polski nie wracała, jak już coś to na aurorkę bym się z Tobą robiła ^^
Noelle
Wysłany: Sob 22:08, 22 Paź 2005
Temat postu:
Mrau, Joan. Ja cię ozłocę. Dudowne opowiadanko, ciągle miałam śmiechawkę - połączenie swojskiej głupawki z histerycznym śmiechem. No i tyle tu mnie... <wredny uśmieszek> Taki ogrom <pozytywnie zakręcone radosne oszołomienie> Ajm lawit it. Wiesz, zaczynasz mi się podobać, o gryfoński rozkrzyczany aniele.
Ach, i Nice muszę szybko opowiedzieć o tym cosiu. swoją drogą łądnie nas ochrzciłaś. Cardin i Łubin. Łubin... Taka roślinka? Heh.
Otom ja:
http://www.atlas-roslin.pl/foto/km/km-21.jpg
Hi, hi.
Aha... A nie opornistyczna miast opurnistycznej?
Świetny był ten fragment z ceremonią ubierania.
"Noelle z wyraźnym wysiłkiem zapięła zamek z tyłu krótkiej, czarnej sukienki. - Jo, co wkładzasz?" - błahaha! ostatni raz ubrałam się w suknię na komunię
Chłopy też się tak wystroiły, jeno nie mieli chwastów na głowie ani śliskich jak skóra węża rękawic.
"Joan z grozą w oczach przyjrzała się swojemu odbiciu. Sukienka Noelle zdecydowanie zbyt mocno opinała ją w biuście i biodrach." - ha! Chciałabym. Za dobrze by było...
Fajnie jest jednak chociaż czasem pomarzyć, że jest się osóbką wiotką, szczupłą, zwinną...
Lol.
Aurora
Wysłany: Sob 16:12, 22 Paź 2005
Temat postu:
Ja juz ci napisałam, że jest avadziste opowiadanko...
Czemu ja nie potrafię zrobić dialogu bez żadnego "po kreseczce" aby osoby sie nei pomyliły, no??!!
Ha, jakże ja tu sie sobie podobam... Norhmalnie, jestem Frhancuzka, pod względem mowy, zachowania i całej heszty...
Ja czesząca Joan włosy, nie potrafiąca zrobnić nic z moimi
Chociaż, przyznam, uwielbiam buty na obcasach, aj, nawet trochę umiem w nich chodzić, sukienki lubię..
Gdybym nie wiedziała, kim jestem, zaraz po przeczytaniu "J jak Dżoan" zostałabym Ślizgonką, hehehe...
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin