FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Gniazdo kinoluba
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Hekate
Wysłany: Nie 22:56, 26 Lut 2017
Temat postu:
To jest chyba to, o czym kiedyś rozmawiałyśmy: każdemu przypisana jest jedna opowieść, którą bez przerwy powiela, i która jest jego fundamentem #filozofiadlaubogich.
A jeżeli zobaczy tę opowieść w twórczości kogoś innego, wiadomo, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że rozpozna ją i chwyci go to za serce, uruchamiając fazę. Przy czym dużo jest w tym projekcji, bo człowiek widzi to, co chce zobaczyć, nawet, jeżeli nie do końca ma ku temu podstawy.
No dobra, może opowieści jest kilka. Ale niezbyt wiele.
Moim głównym archetypem osobowym jest archetyp zdrajcy, to na pewno, to mi się powiela w bardzo wielu wariantach, właściwie od zawsze. Sytuacyjny: Stalingrad (czyli: przekroczyłem już wszystkie granice jest mi już wszystko jedno dajcie mi więcej bimbru albo najlepiej palnijcie mi w łeb), sytuacyjny2: rewolta, wojna domowa (wczoraj byliśmy przyjaciółmi dzisiaj nosimy inne mundury, w finale będziemy do siebie strzelać i nie myśl sobie, że się zawaham). Podoba mi się tutaj twoje określenie "transgresje", bo właśnie w tym chyba tkwi sedno sprawy, w tym przekraczaniu nieprzekraczalnych granic. Stąd moje ciągłe powroty do wojenności, wojny, człowieka frontowego, człowieka uwikłanego w Niewyobrażalne, fascynacja Niewyobrażalnym (i gdzie tu utożsamienie?), gdzie nie ma zwycięzców i zwyciężonych, tylko sami przegrani. Niemożność powrotu do normalności, nawet, jeżeli się to Niewyobrażalne przeżyje, bo świat jest już inny, świat płynie swoim nurtem, a ty utknąłeś w jednym i tym samym momencie, z którego nigdy się nie wydostaniesz.
To dlatego tak często wracam do literatury wojennej i filmów, to dlatego mam dysk zapchany więziennościami, rzecz w tym, że właśnie w takich fabułach wątki, które mnie fascynują, są najbardziej wykrystalizowane. Co nie znaczy, że gdzie indziej nie występują, nie, są też gdzie indziej, ale nie zawsze w tak wyrazistej formie.
(czy człowiek w obliczu Niewyobrażalnego to utożsamienie, jakiś wyraz mnie samej? ha. może lepiej nie)
Tak naprawdę rzadko widzę siebie w konkretnej postaci. Rzadko chwyta mnie faza z powodu, bo ja wiem, jakiegoś powinowactwa, które dostrzegam z postacią na obojętnie jakim poziomie, nie, tego mi chyba nie trzeba. To wszystko jest dużo bardziej skomplikowane. Fazuję na powinowactwo, i owszem, ale między postaciami, powinowactwo ścisłe, bardzo głębokie, graniczące z fascynacją, która może się przerodzić albo (najczęściej) w totalną katastrofę albo (marzenie ściętej głowy) w odnalezienie domu w sobie nawzajem. Przy czym nie mam na myśli pairingu jako takiego, pairing to za błahe pojęcie w tym kontekście, zresztą nie potrzebuję do fazy stricte pairingu, bo heloł, nie szipowałam Jezusa z Judaszem w "Jesus Christ Superstar", a mimo to miałam na tym punkcie totalnego kręćka.
(Tak naprawdę wspomniany wcześniej archetyp "bylibyśmy przyjaciółmi, gdyby nie to, że stoimy po przeciwnych stronach barykady" też wpisuje się jakoś w powyższy schemat, ale nie wiem, musiałabym się nad tym zastanowić głębiej)
A jeśli chodzi o postępowanie bohatera, to moją historią, tą fundamentalną jest coś, co nazywam roboczo "nieskręcaniem w lewo", czyli jest taki moment w życiu człowieka, kiedy wszystko może się zmienić - nazwijmy to porywem serca, chociaż to w chuj romantyczne pojęcie - ale on, zamiast zaryzykować i skręcić w lewo, idzie prosto. A potem żałuje. Żałuje całe, pieprzone życie i bez przerwy wraca na to rozdroże, ale niczego nie może zmienić, bo od dawna jest już za późno. Oto człowiek złamany. Oto duch rozdroża, uwięziony w jednym punkcie. Oto historia, którą, mam wrażenie, będę pisać do usranej śmierci i o jeden dzień dłużej i chyba właśnie to najlepiej oddaje w moim przypadku problem faza vs utożsamianie się.
Nie sama postać mnie triggeruje, tylko jej sposób przegrywania z rzeczywistością.
Abelarda
Wysłany: Nie 21:23, 26 Lut 2017
Temat postu:
Jestem przekonana, że to, jakie archetypy na nas działają, mówi o nas bardzo dużo (#teamjung, o tak
). I że to też jest utożsamienie. Zresztą to, co mówiłam o utożsamieniu, jest bardziej symboliczne, bo naprawdę, dziężko dokonać przełożenia jeden do jednego mnie na złodzieja-wróżbitę. Albo na samuraja-właściciela burdelu. Albo na rewolucjonistę. Myślę, że to raczej przełożenie pewnych wyzwalających się przy okazji emocji, a nigdy bezpośrednia projekcja. Inaczej byłoby zdecydowanie za prosto.
Poza tym czasem jest też tak, że coś niby powinno zagrać, bo jest dokładnie tym archetypem, a jednak nie gra i fazy nie ma. A niby, na zdrowy rozum, być powinna. Więc nie, musi być coś jeszcze poza samym archetypem, co wpływa na obecność fazy albo jej brak...
Hekate
Wysłany: Nie 15:29, 26 Lut 2017
Temat postu:
Też mam tak, że czasem coś mnie rusza intelektualnie lub/i estetycznie, a zupełnie nie dociera do mnie emocjonalnie. Ale jeśli chodzi o to utożsamienie, to nie do końca się zgadzam, to znaczy nie wydaje mi się, żeby to głównie utożsamienie zakotwiczało mnie w fazach - ba, czasem bywa wręcz odwrotnie! - dalej twierdzę, że w moim przypadku chodzi głównie o trafienie w odpowiedni archetyp. Może to być archetyp osobowy, relacja, sytuacja społeczna, a najlepiej jak kilka archetypów nakłada się na siebie, wzmacniając w ten sposób działanie. Przez archetypy mogę zafazować na jakiś produkt popkultury, który obiektywnie określam jako artystycznie przeciętny, ale rozum swoją drogą, emocje i projekcje (znajdowanie nieistniejących głębi) swoją. Tak było, na przyklad, z Teen Wolfem. Ale to się nieczęsto zdarza, bo najczęściej mój wewnętrzny ironista broni mnie przed chłamem, uziemiając fazę zanim zrobię z siebie kompletnego idiotę :p
Z drugiej strony, jakby się zastanowić, to, że wybieram takie a nie inne archetypy, też jest swego rodzaju utożsamieniem? A w każdym razie wyraża mnie najpełniej? #jungpłacze #albowyjeześmiechu Więc jeżeli spojrzeć na sprawę z tej perspektywy... to, no cóż, może faktycznie coś w tym jest?
Abelarda
Wysłany: Czw 22:36, 23 Lut 2017
Temat postu:
Jeszcze taka jedna refleksja. Bo Hek kazała mi napisać, kiedy wypiję więcej kawy, a ja już chyba na dzisiaj limit kawy wyrobiłam, więc...
Czy tylko mnie się wydaje, że każda faza jest bardzo egocentryczna i że gdzieś w fazie przyglądamy się sobie samym? Podobno ja tak mam z JSMN, ale mam wrażenie, że tak naprawdę to bardzo istotny element każdej fazy - jakieś utożsamienie, jakaś projekcja. Bo można oglądać wspaniały serial czy film, bardzo go docenić na poziomie intelektualnym, ale na poziomie emocjonalnym pozostać kompletnie obojętnym. Ja tak w sumie mam bardzo często, dużo jest rzeczy, których oglądanie owszem, sprawia mi przyjemność na poziomie fabularnym, ale na poziomie emocjonalnym nie potrafię ich poczuć za cholerę. Dopiero kiedy coś dostroi się do mnie do tego stopnia, że potrafię się zdobyć na jakąś projekcję, jestem w stanie przeżywać fazę. Ale wydaje mi się, że to tak jak z każdym zauroczeniem; i nic dziwnego nawet, że przetwarza się wtedy ten obiekt fazy, bo i przy zauroczeniu idealizuje się coś i wpatruje się raczej w przetworzony obraz niż w rzeczywistość, prawda? Przynajmniej ja tak mam.
Abelarda
Wysłany: Wto 16:14, 21 Lut 2017
Temat postu:
No dobrze. Skoro mam się wypowiedzieć
Fazy są piękne. I jednocześnie potwornie złe, przynajmniej dla mnie. Znaczy, moje fazowanie najprawdopodobniej jest tym samym, co u nie-geeków określa się mianem zakochania. Przynajmniej objawy są podobne, tyle że obiekt zupełnie inny: zakochanie się w postaci/shipie/fandomie.
Poza tym mam to do siebie, że moje fazowanie musi być aktywne. Oglądanie obrazków i filmików to nie dla mnie, ja muszę mieć uskrzydlające dyskusje i tony pisania. Z tego względu najlepiej fazuje mi się z kimś, nie byle kim, bo to musi być ktoś, z kim nadaję na podobnych falach - to uskrzydla jak cholera i wnosi mnie na wyżyny kreatywności, kiedy jestem stracona dla świata, splatam w głowie obraz za obrazem, scenę za sceną (to ja, iluzjonista-kinestetyk; muszę wszystko zobaczyć i poczuć). Na ogół chodzę wtedy nieprzytomna i nie jestem w stanie myśleć o niczym innym poza tymi scenkami, żyję nimi i oddycham.
A czemu potwornie złe? Kiedy fazuję bez kogokolwiek, kogo to obchodzi, kiedy z jakichś względów nie mogę napisać fika, nie mogę widzieć obrazów. Podejrzewam, że tak właśnie czuje się człowiek nieszczęśliwie zakochany: masa potencjału, która przecieka przez palce i po prostu się marnuje. Siedzę wtedy i gasnę do tego stopnia, że jest mi prawie fizycznie zimno. Bardzo, bardzo niedobre uczucie.
Fazuję bardzo rzadko i bardzo długo. Co z reguły sprawia, że wszystkim wokół zdąży już minąć faza, kiedy ja się dopiero rozgrzewam. No i oczywiście: jedna faza w tym samym czasie, nigdy więcej. Nie umiem się rozmieniać na drobne.
Hekate
Wysłany: Sob 17:39, 02 Mar 2013
Temat postu:
Najniebezpieczniejsze objawy fazy:
te fizyczne, zdrowiu zagrażające.
Nie można spać. Nie można jeść. Nie można funkcjonować. Przez tydzień, dwa, wisi się na skraju obłędu; oczy podkrążone, błędne spojrzenie. "Jesteś chora?", pytania, i oświadczenia "Bo jakoś źle wyglądasz". Rili? Ha ha, bardzo zabawne. Ręce drżą, są zimne i spocone. Głowa nachrzania jak w czasie migreny. Przez cały dzień czekasz tylko na wieczór, żeby móc wrócić do domu i czytać, a jak już czytasz - dostajesz zawału co parę wersów. Jesteś zmęczona jak cholera, ale to nic, że wczoraj spałaś dwie godziny, dzisiaj też pośpisz ze dwie, resztę poprzewracasz się z boku na bok, błagając w duchu budzik, żeby wreszcie zadzwonił.
Ekstaza zmienia się w totalną, wszechogarniającą rozpacz. I tak w kółko. Jeżeli ktoś do tej pory nie wierzył, że fazowość to dysfunkcja mózgu, teraz ma dowód.
Bo tak. Dokładnie tak wyglądał mój ostatni tydzień. Właściwie dwa, ale ten ostatni bardziej.
Właśnie mam zgona i jestem koszmarnie, tragiczne, masakrycznie rozbita. Nie wiem, kiedy dojdę do siebie.
Natalia Lupin
Wysłany: Nie 0:41, 24 Lut 2013
Temat postu:
Tak, dokładnie to. Ała.
Hekate
Wysłany: Sob 18:20, 23 Lut 2013
Temat postu:
Czy za drobiazgi uważasz też pojedyncze sceny? (spojrzenie, drgnienie, akcja-reakcja, cień na ścianie itp.) Które oglądasz setki razy a nawet jak przestajesz - to nadal masz je w głowie? Bo jeżeli tak, to też tak miewam.
(chociaż podstawą wszystkich moich obsesji i tak pozostają archetypy, teraz, przy czytaniu Hugo widzę to tak wyraźnie, jakby ktoś to podświetlił reflektorem)
Natalia Lupin
Wysłany: Sob 15:32, 23 Lut 2013
Temat postu:
A macie fazy na jakiś drobiazg? Coś małego, co wsiądzie na umysł i nie chce zejść, dopóki go nie zajeździ na amen?
Bo ja właśnie sobie uświadomiłam, że takie często mam. I jedna właśnie mnie męczy. I to przez ten śmieszny "Być człowiekiem". W jednym odcinku stało się coś złego, nawet nie pamiętam co - ktoś umarł? Zwampirzył się? Jeden kij. Ale jest scena, zaraz potem, gdy Mitchell - wampir - siedzi w domu na fotelu i gapi się w telewizor, z kubkiem herbaty w ręku. Kompletna bezmyślność i ostatni krąg piekła emocjonalnego, wszyscy znamy te chwile. No i nie widać telewizora, tylko go słychać, widać, jak Mitchell się gapi przed siebie, ale nie widzi telewizora. Tylko słychać dźwięki z komedii z lat trzydziestych.
I z jakiegoś powodu to mi nie może zejść z mózgu!!! To że on siedzi i gapi się, i ogląda właśnie taki film, i ta herbata, i ten głos z telewizora przede wszystkim, te znajome dźwięki. Mózg mi wysiada. Czy ktoś może tę scenę ode mnie zabrać?!
E: Wiem, z jakiego powodu. Chyba rusza mnie to, że w chwili tragedii wrócił do czasu, kiedy był człowiekiem, to tego filmu. Tak, to zdecydowanie to.
Cholera, jak ja nienawidzę tych pieprzonych wampirów, one mnie zawsze tak bolą
Edward Cullen też, ale on boli w inny sposób, oczywiście
Hekate
Wysłany: Wto 14:46, 01 Sty 2013
Temat postu:
Relacje między rodzeństwem ruszają mnie przede wszystkim wtedy, gdy pełne są animozji, zaszłości, nieporozumień, niedopowiedzeń i wzajemnych oskarżeń. I gdy się okazuje, najczęściej, jak jest już za późno, że rodzeństwo jest dla siebie tak ważne, że przez całe życie myli nienawiść z miłością.
Natomiast incest dopuszczam, i owszem, czemu nie, o ile ktoś go dobrze zaserwuje. Ale to raczej nie jest coś, co nazwałabym archetypem.
Kolejna relacja, która straszliwie mnie boli, to relacja "żołniersko-przyjacielska". Wbrew pozorom coś takiego nie pojawia się wyłącznie w filmach wojennych, ale tak, tutaj najczęściej można się spotkać z braterstwem broni, i zwykle takie przyjaźnie kończą się tragedią, angstem i moim rozbiciem psychicznym. Ta.
Wariacją na temat powyższej relacji może być coś, czego chyba nie potrafię nazwać - ale chodzi o wzajemne zrozumienie ludzi z tej samej "bajki". To znaczy nie są to przyjaciele, bywa nawet, że niespecjalnie za sobą przepadają, ale dzielą te same doświadczenia, których inni nie potrafię zrozumieć. Byli razem na polu walki (czasem po przeciwnych stronach), nie muszą sobie niczego tłumaczyć, bo ROZUMIEJĄ. W przeciwieństwie do reszty "normalnego" świata.
Tutaj pojawia się także jedna z moich ulubionych, archetypicznych postaci, czyli "żołnierz" (gliniarz, rewolwerowiec, ktokolwiek inny), który przekroczył pewną granicę mentalną, i od tej pory jest już właściwie człowiekiem liminalnym, zawieszonym między światami. Zmęczenie, rezygnacja, zobojętnienie, cynizm, zraniony idealizm i tak dalej. A we wcześniejszej fazie kryzys, szaleństwo i niemal samobójcze akcje.
Noelle
Wysłany: Wto 4:18, 01 Sty 2013
Temat postu:
O. Też bardzo lubię relację mistrz/uczeń... albo ojciec/dziecko czy opiekun/dziecko.
Pewnie dlatego w swoim czasie tak podobały mi się severitusy, a na snarry reagowałam alergicznie . Wolałam ten rodzaj relacji niż zwykły nudny ship
Albo lubię również relacje braterskie, między rodzeństwem. Dlatego właśnie tak tępię kazirodztwo w Supernatural
Hekate
Wysłany: Nie 0:23, 30 Gru 2012
Temat postu:
U mnie to raczej nie tyle poczucie winy, co wrażenie, że coraz bardziej odstaję od świata - a przede wszystkim od ludzi w swoim wieku. W pewnym momencie, gdy tkwię w jakiejś fazie po same uszy, tak, że nic innego dla mnie nie istnieje, nie mogę się nadziwić, że kogoś mogą obchodzić pieluchy, gazetki z Lidla czy nowy przepis na sałatkę. I jest niekończące się WTF, LUDZIE?
Edit. A propos tego, co Ceres mówiła. Tak, paringowość to jest mocna rzecz, jeśli chodzi o - sorry, że używam własnej terminologii - zakotwiczenie w fazie. W sumie chyba w ten sposób najłatwiej dać się wciągnąć. Ale na mnie równie intensywnie, jeśli nie intensywniej, działają inne relacje, no, na przykład teraz mam absolutnego świra na punkcie pewnej relacji mistrz/uczeń, ale w wersji mocno współczesnej i mocno popapranej, bo "mistrz" jest człowiekiem, który właśnie przekroczył granice załamania nerwowego i efektownie leci w dół. A "uczeń" próbuje się wyemancypować (och, jakiż to jestem ironiczny i tak dalej), jednocześnie ciągłe łaknąc jakichkolwiek odprysków aprobaty ze strony mentora. A dodatkowo wkręca fakt, że żaden z nich za cholerę nie potrafi się zwerbalizować, i wszystko, co widz dostaje, to kalekie gesty, fragmenty, zlepki, półsłówka i tak dalej. W takich przypadkach zaczynam widzieć piąte i szóste dna a wymyślane na marginesie fabuły ROBIĄ Z MOJEGO MÓZGU DURSZLAK.
Kiedyś w sumie powinnam zrobić spis "archetypicznych" relacji, które robią na mnie największe wrażenie. I zilustrować go przykładami.
(w dzieciństwie najbardziej kochałam relację typu "wrogowie, którzy powinni być przyjaciółmi, i pewnie byliby nimi, gdyby nie Okoliczności", ekhm)
Edit. 2. Nat, mam wrażenie, że ludzie - znaczy aktorzy przede wszystkim - którzy czytają te wszystkie fanowskie wypociny na tumblrze, mają najczęściej ciężki ubaw. To taka strategia obronna. No bo co zrobić? Pokonać się nie da, więc najlepiej popłynąć z nurtem. Jeżeli ktoś zna sposób funkcjonowania internetowych społeczności, może, do pewnego stopnia, nad tym panować - źle się wyraziłam - może wykorzystać pewne zjawiska do własnych celów. Ale to się niewielu udaje, w pewnym momencie każdy zaczyna mieć dosyć.
Ja to pewnie próbowałabym się odciąć i zapewne za diabła by mi się nie udawało.
Natalia Lupin
Wysłany: Sob 23:14, 29 Gru 2012
Temat postu:
Mhm. Dlatego neguję w ogóle istnienie tzw. "oficjalnych" i "prawie-oficjalnych" stron aktorów. Dla mnie to świadczy o tym, że albo ludzie mają tak absolutnego fisia na punkcie człowieka, że zajrzą mu nawet (przede wszystkim?) do gatek , żeby prowadzić tę stronę, albo aktor ma lekkiego fisia na swoim punkcie i ta strona to takie jego lusterko upiększające. Dlatego kocham Kevina Spacey miłością nieograniczoną i nieopisaną.
Rany, wyznania i refleksje, nawet mi nie mów. Te panienki (to dobre słowo, Hek) chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że ludzie do czytają. Normalnie wymiotować się chce.
Kolejne spostrzeżenie co do faz: fazując, czuję się winna. Obejrzałam SW:Mroczne Widmo i czuję się taaakaaaa wiiinnnaaaa serio, moje sumienie szaleje. Jestem popaprana.
Ceres
Wysłany: Sob 22:41, 29 Gru 2012
Temat postu:
Hmm... moje fazy są co do zasady dużo mniej... gwałtowne niż wasze, jednak dotyczą niestety głównie shipów, a w każdym razie w shipowaniu znajdują odzwierciedlenie (to znaczy w czytaniu ff'ów do danego shipu, ostatnio dłubię w swojej własnej prozie i średnio mi się chce pisać ffy, a jeśli nawet mi się chce, to szybko mi przechodzi).
Trochę inaczej jest z fazami na aktorów, ale te mają u mnie podobne skutki jak u Hekate, przynajmniej jeśli chodzi o reakcje na wypowiedzi niektórych osób na tumblrach i innych takich. A strony poświęcone aktorom (oficjalne może mniej), nie wspominając o forach dyskusyjnych, wywołują u mnie pewnego rodzaju zażenowanie. Nic na to nie poradzę, jak czytam co odważniejsze wyznania czy, nazwijmy to, refleksje, od razu wyobrażam sobie reakcję na nie osoby, której dotyczą, i jest mi mocno nieswojo.
Hekate
Wysłany: Sob 20:25, 29 Gru 2012
Temat postu:
Fandomy na tumblrze (i nie tylko tam) mnie przerastają, no nie potrafię tego znieść. To znaczy jasne, fajnie, że gify, ale jak już widzę WYPOWIEDZI, nie daj boru OBSZERNE, na temat PRZYCZYNY MOJEJ FAZY, to dostaje białej gorączki. Czasami mam wrażenie, że ja i te panienki z tumblra czytamy/oglądamy inne rzeczy, chociaż niby ten sam tytuł, autor, i fabuła. O rany. Coś strasznego. Nie umiałabym w tym uczestniczyć, dzielić się refleksjami, wolę swoje refleksje pisać po kryjomu i chować na dysku. Jestem strasznie złym, zaborczym człowiekiem, któremu się zdaje, że tylko on jeden na całym świecie ma prawo fazować na jakimś punkcie - a innym od tego wara, bo się nie znają, wszystko psują, i w ogóle bu.
Edit. Tak sobie teraz myślę, że najgorsze, co może się człowiekowi przydarzyć, to faza zlepiona z kilku faz, np. na bohatera, relacje między bohaterami i któregoś z aktorów JEDNOCZEŚNIE. Wtedy można sobie co najwyżej palnąć w łeb, tralalalalla. Ekhm.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin