FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Klub Pojedynków
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Rej
Wysłany: Sob 15:27, 01 Kwi 2006
Temat postu:
Hm. Taa gratulacje od bety ^^
Ale nic to. Jam do Puszkowych tworów przyzwyczajona, choć muszę tu napisać, że zrobiła olbrzymie postępy od czasów jej pierwszych ficków i ogólnie pisowania - chodzi mi głównie o styl i wartkość akcji. Gratulacje kochanie
Ale i do Ceres muszę cos stuknąć. Naprawdę bardzo podobał mi się Twój fick, choć gdzieś mię tam cuś zgrzytało - nieważne. W każdym razie bardzo mnie zaskoczyłaś. I piszesz naprawde przyjemnie. Nie tracić wiary! Pojedynków będzie jeszcze wiele!
Oby
Ceres
Wysłany: Pią 21:41, 31 Mar 2006
Temat postu:
A zatem pozwólcie, że będę pierwszą, która drogiej Pusz pogratuluje.
Szczerze mówiąc, to to było do przewidzenia. Moja humoreska była... humoreską. A Puszowi atmosfery i fabuły tylko pozazdrościć. Czego nie czynię, bo to grzech, a ja we wtorek byłam u spowiedzi
.
Lu
Wysłany: Czw 21:12, 30 Mar 2006
Temat postu:
No więc pojedynek cieszył się sukcesem. Walka wyrównana, ale jednak zwycięzcą został:
**PUSZCZYK**
Gratulacje, zachęcam do daleszego pisania, im więcej tym lepiej, itd., itp.
Trilby
Wysłany: Śro 9:39, 29 Mar 2006
Temat postu:
Pomysł
A: 2
B: 1
Styl
A: 1
B: 1
Realizacja tematu
A: 0
B: 1
Ogólne wrażenie
A: 1
B: 3
tututu. zdąrzyłam?
Tak. Ale ni było podsumowania.
A - 4
B - 6
Maggie
Wysłany: Nie 17:07, 26 Mar 2006
Temat postu:
Oba były nadzwyczaj kul. A punktejszyn wygląda tak:
Pomysł
A - 1
B - 2
Drugi był bardziej rozwinięty fabularnie.
Styl
A - 1
B - 1
Realizacja tematu
A - 0,5
B - 0,5
Ogólne wrażenie
A - 2
B - 2
Posumowując
A - 4,5
B - 5,5
Gratulejszyns!
Coś nie gra w punktacjiiiiiiiiii.
Proszę zmienić.
EDIT: Gdzie nie gra???
W sumie musi być 10 punktów. Musisz tak je rozłożyć, aby wszystko ślicznie pasowało
Już topsze topsze?
Natalia Lupin
Wysłany: Sob 12:37, 25 Mar 2006
Temat postu:
Podejście drugie skomentowania. Po pierwszym udałam się przetrawić dzieła przy kawusi
Pomysł:
A: 1.75
B: 1.25
to dzieło mej podświadomości- znaczy, nie wdzę konkretnych powodów dla tej punktacji, ale
musi
taka być
Styl:
A: 1.2
B: 0.8
zdecydowanie poproszę o kalkulator...
Realizacja:
A: 0.5
B: 0.5
Ogólne wrażenie:
A: 2.5
B: 1.5
A teraz... mmm... A:
5.95
i B:
4.05
.
Specjalne podziękowania dla kalkulatorka.
Hec
Wysłany: Pią 9:29, 24 Mar 2006
Temat postu:
No, nareszcie! Już się doczekać nie mogłam! Kompik działą, więc przeczytam i ocenie jak tylko wrócę z zajęć...ssa, ssa, ssa
edit/
No, już jestem. Smakowity ten pojedynek, ach, jaki smakowity
Teraz punkciory:
pomysł:
A - 1
B - 2
Nie do końca pojęłam pomysł na opowiadanie A. W tekscie B zaskoczyło mnie połaczenie klimatu schyłku średniowiecza, z konspiracyjną atmosferą walczącego podziemia.
styl:
A - 0,75
B - 1,25
Oł, Dżizas! I jak ja to potem dodam?!
Dużo łatwiej i przyjemniej czytało się tekst B. W A dało się chwilami napotkać bardzo oryginalny szyk
(niebezpiecznie przypominający mi mój...)
i kilka dziwnych wyrażeń.
realizacja tematu:
A - 0,5
B - 0,5
Tu nic nie trzeba chyba dodawać..?
ogólne wrażenie:
A - 1
B - 3
A dostało punkt za kałamarnicę z rudą czupryną- muszę przyznać, że ten obraz wyjątkowo mocno zadziałał na moją wyobraźnię (młahaha!).
Opowiadanie B podobało mi sie przeogromnie, aż żałowałam, że tak szybko sie skończyło. Wartka akcja, bawny Merowid i
postać historyczna!!!
- dla mnie bosskie.
...razem to będzie...
A - 3,25
B - 6,75
Ułaa! Dało radę, podliczyłam!
<fanfary dla matematycznych uzdolnień Hecy>
Ceresce i Puszowi gratuluję, i całuję po piętach, za to, że postanowiły się pobić- wspaniały pojedynek, och!
Aurora
Wysłany: Śro 16:41, 22 Mar 2006
Temat postu:
Ołć, ołć, oba opowiadania ciekawe, ale... ale...
Pomysł
A - 2
B - 1
Tak właśnie, ponieważ kałamarnica mnie zaskoczyła, a B... cóż - skojarzenia nie dość, że z Imieniem Róży, acz i jeszcze uwalnianie Gwen dziwnie mi przypominało scenę z filmu 'Robin Hood: Książę Złodziei'. Więc A mis ię wydał oryginalniejszy, o. Chociaż - moim zdaniem TA słabość B wcale nie musi być jego słabością, przynajmniej nie dla mnie.
Styl
A - 1
B - 1
Żaden mnie nie raził, oba okej.
Realizacja tematu
A - 0,5
B - 0,5
Wszystko w normie.
Ogólne wrażenie
A - 1
B - 3
Jak juz pisałam - przypominanie Imienia Róży, czy wybitnie hollywoodzkiego filmidła (z cudną piosenką, a na dodatek oba filmy [Imie Róży na podstawie książki, of kors] z Christianem Slaterem), u mnie daje większe wrażenie. Rozwinięte, takie bardziej namacalne i realistyczne B mi sie bardzo podobało.
A niczego nie odmawiam, ale sprawia na mnie wrażenie fragmentu oderwanego od czegoś, niby puenta jest, ale, ale... Czegoś mi brakuje. Za bardzo miniaturkowate i... Postaci wybitnie Rołingowskie. Sally przypominał mi Harry'ego (?!), Godryk Rona, a Rowena Hermionę... takich mniej kanonicznych.
Oba mi się podobały, ale nie ukrywam, że B bardziej. Ta atmosfera średniowiecza... No i Merowid! Rozmowa z katem zachwycająca!
Podsumowanie:
A - 4,5
B - 5,5
Brawo!
blaidd
Wysłany: Śro 12:36, 22 Mar 2006
Temat postu:
O kurka! Nie wiedziałam! Nie było w regulaminie nic o rozdziale punktów. Zaraz poprawiam. A taka chciałam być hojna...
BYŁO!
http://www.lunatyczneforum.fora.pl/viewtopic.php?t=43
Hekate
Wysłany: Śro 12:06, 22 Mar 2006
Temat postu:
Blaidd, masz złą punktację. Wzór był w regulaminie
Pomysł - 3 punkty
Styl - 2 punkty
Realizacja tematu - 1 punkt
Ogólne wrażenie - 4 punkty
Punkty trzeba podzielić na zawodniczki. To znaczy powiedzmy przykładowo - mamy do dyspozycji trzy punkty za pomysł, więc dajemy 2 opowiadaniu A i 1 opowiadaniu B.
blaidd
Wysłany: Śro 10:54, 22 Mar 2006
Temat postu:
No to wreszcie się doczekałam.
Pomysł
A - 1,5
B - 1,5
Obydwa oryginalne i ciekawe.
Styl
A - 1,5
B - 0,5
Pierwszy jest szybszy, choć drugi też czyta się gładko.
Realizacja tematu
A - 0,25
B - 0,75
Szkoda, że to nie Godryk stał się kałamarnicą pływającą w jeziorze do czasów Harry'ego
(wiem, że ma rudą czuprynkę, wiem, że to założyciel mojego domu). Bo tak, to mógł go Salazar zamienić równie dobrze w inne zwierzę. Może się czepiam, ale druga kałamarnica nasunęła mi taką interpretację.
Ogólne wrażenie
A - 1,5
B - 2,5
Obydwa mi się podobały. Pierwszy - zgrabniutki i słodki, choć trochę okrutny (żeby nie było - nie przeszkadza mi to), no i właśnie - p. wyżej. Fajny dialog na jeziorze i szybkość akcji przy minimalnym jej opisie.
Drugi - śliczny. Mi najbardziej rzuciło się w oczy połączenie legend o Rycerzach Okrągłego Stołu (to tradycyjne walijsko-celtycko-arturiańskie imię Gwendolen! I Merowid. I Rodrigern, który kojarzy mi się z... Vortigernem) ze średniowiecznymi podaniami (no i z HP). Och, jak ja lubię takie opowieści! Świetny klimat. I ta rozmowa kata z Merowidem!
Gratuluję pojedynku! Lud się doczekał i ubawił. Teraz chce jeszcze. Pójdzie poczytać cosik w odpowiednim dziale.
Ale jeszcze należy się podsumowanie punktacji...
A -
4,75
B -
5,25
Rej
Wysłany: Wto 20:48, 21 Mar 2006
Temat postu:
Przepraszam za pomyłki, ale betowałam to w stanie mocno wymęczonym, około północy... To się nie powtórzy.
Hekate
Wysłany: Wto 20:26, 21 Mar 2006
Temat postu:
Ha, opisy na gadugadu to niekiedy przydatna rzecz. Dzięki temu nie ma się problemu z rozwikłaniem autorstwa opowiadań
Chociaż sądzę, że i tak bym poznała.
Dość ciekawa sytuacja opowiadaniowa - pierwszy tekst, to taki przyjemny, dobrze napisany skrawek. Generalnie beztreściowy, ale za to dobrze smakuje.
Druga rzecz natomiast miewa usterki, ale stanowi uroczy wręcz miks imiennoróżano-inkwizycyjno-pratchettowo-potterowy. No i ten dynamizm, panie tego!
Tak, jestem zdecydowanie usatysfakcjonowana poziomem pojedynku. Czas na punktację!
Pomysł
A - 0,5
B - 2,5
Drugi tekst bardziej rozwinięty fabularnie.
Styl
A - 1,5
B - 0,5
Pierwszy jest zgrabniejszy i bardziej swobodny. Poza tym... ta spieprzona interpunkcja na początku opowiadania B! Reju, jakżesz ty to sprawdzała?
Realizacja tematu
A - 0,5
B - 0,5
Ogólne wrażenie
A - 1,5
B - 2,5
Przepadam za zgrabełkami stylistycznymi podszytymi dowcipem. Ale nie mogę przecie przejść obojętnie obok takiej Akcji i Inkwizytora! Dlatego przyznaję pierwszeństwo opowiadaniu B.
Podsumowanie
tekst A - 4
tekst B - 6
Gratuluję Autorkom!
Lu
Wysłany: Wto 17:30, 21 Mar 2006
Temat postu:
Młot na czarownice
Głośny wrzask poniósł się echem po zamkowych korytarzach. Merowid zerknął w bok, gdzie za oknem chmara ptaków, poderwała się do lotu. Po chwili na końcu korytarza pojawił się Gryffindor, namiętnie gestykulując i Madam Ravenclaw, trzymająca się dwa kroku za nim, aby nie oberwać ręką w twarz.
– Ty żartujesz, prawda?! Rowen, powiedz, że to żart!
Zatrzymali się dosłownie koło niego tuż przed drzwiami do Sali.
–
Gryf.
– Tak? – Gryffindor spojrzał na nią nieco nieprzytomnie.
– To nie jest żart.
Godryk jęknął i odwrócił się w stronę Merowida. Przez chwilę patrzył na niego, potem spojrzał na zbroję stojącą tuż obok (dwa razy wyższą), a następnie znów na niego. Zamrugał powiekami. Zamknął jedno oko i przechylił głowę na bok.
– A kim ty, do cholery, jesteś?
Merowid poruszył się niespokojnie.
– Merowid z Yorkshire, sir. Jestem uczniem pana Rodrigerna.
– Uczniak Rodrigerna, tak? – mruknął Gryffindor, wciąż przypatrując się chłopakowi. - A u kogo wcześniej pobierałeś nauki?
– W Hiszpanii, sir.
– Toledo! - wrzasnął Godryk. – To już wszystko jasne!
Ze złości kopnął z całej siły ścianę, po czym syknął z bólu. Ravenclaw założyła ręce na piersi i z politowaniem patrzyła, jak Gryf podskakuje na jednej nodze.
– Godryk, czy ty możesz się na chwilę uspokoić?
– Jak ja mam być spokojny! JAK JA MAM BYĆ SPOKOJNY?! Przecież oni...!
Nie zdążył dokończyć, bo drzwi otworzyły się z rozmachem, a on sam wylądował na stojącej obok zbroi.
Na korytarz wyszedł mężczyzna o orlim nosie i ostrych rysach twarzy.
– Skąd ja wiedziałem, że to będziesz ty, Gryf? – spojrzał na rozciągniętego na ziemi Gryffindora. Godryk podniósł przyłbicę hełmu, który spadł mu na głowę i zerknął na rozbawionego Rodrigerna.
– Bo tylko mnie się coś takiego przytrafia. A teraz pomóż mi wstać.
Z pomocą Rodrigerna dźwignął się na nogi i zaczął otrzepywać szkarłatny płaszcz.
– Wszyscy pozostali już są – powiedział Rodrigern, zwracając się do Ravenclaw. – Tylko na was czekaliśmy.
– Ilu nas jest?
– Razem z wami dziewiątka. Chodźcie. Merowid, ty też, tylko nie przeszkadzaj.
***
Znał mniej więcej wszystkich. Zdawało się, że za okrągłym stołem siedziała ich zaledwie garstka. Albo to stół był taki duży, albo ich było tak mało. Trudno powiedzieć. Usiadł koło Roweny i jeszcze raz rozejrzał się po twarzach obecnych. Na przeciwko niego siedziała śliczna Hufflepuf, jak zawsze ubrana w miodowy płaszcz, z wyrazem skupienia na twarzy. Trójka, których znał tylko z widzenia, młody Havelock... Dalej zasiadał Rodrigern, taksujący wszystkich spojrzeniem czarnych oczu. Obok rozpostarty ma krześle siedział Slytherin. Na ustach błądził mu nikły, lekko kpiący uśmiech.
– Mamy problem – Rodrigern wstał. Milczał przez chwilę, po czym zaczął chodzić w te i spowrotem po sali. – Mamy problem...
– To już wiemy, Rod – powiedziała Rowena, nie patrząc na niego. – Do rzeczy.
– A więc prosto i bez pierdół. Mają Gwendolen. Jak na razie trzymają ją w jednej z cel Tower, ale to, niestety, nie potrwa długo – mruknął ponuro. – Stos zostanie ustawiony dziś w południe, więc nie mamy za dużo czasu.
– A nie możemy zrobić tego samego, co zawsze? – spytała Helga. – Jak dotąd skutkowało.
Rodrigern zerknął na Salazara.
– Obawiam się, że nie tym razem. Nie przejdzie „nawrócenie”, ani numer z zimnymi płomieniami.
– Dlaczego?! – wybuchnął Godryk. – Przecież ten cholerny Inkwizytor i tak się nie połapie!
– Problem w tym Gryffindor, że to już nie jest ten cholerny Inkwizytor – powiedział cicho Salazar – To Jakob Sprenger*.
Na chwilę zapadła cisza, a wszystkie oczy zostały skierowane w stronę Salazara.
– Co? O czym ty...
Rodrigern poruszył się niespokojnie.
– Slytherin ma rację. Nie mamy, już do czynienia z głupcem. To niebezpieczny przeciwnik o bystrym umyśle. Nie możemy po prostu jej odbić, bo to by doprowadziło do otwartej wojny.
– A teraz to niby nie jest otwarta wojna? – parsknął Slytherin. Rodrigern spiorunował go wzrokiem.
Każdy milczał przez chwilę pogrążony we własnych, ponurych myślach. Godryk wyjrzał przez okno. Słońca nie było jeszcze widać, ale ciemne pasma chmur wyraźnie nabierały brudnoróżowego odcienia. Czas gonił.
– Przegrupujemy się. Musimy to zrobić po cichu, bez widowiskowej magii – rzekł Rodrigern. – Tak, aby nikt się nie zorientował, a zwłaszcza Sprenger. Jeśli teraz otwarcie uderzymy, to cała Anglia spłonie na stosie**.
***
Salazar coraz bardziej żałował, że nie został w domu. Cała sytuacja wydawała mu się całkowicie absurdalna. Od momentu, kiedy Rodrigern wytłumaczył mu, o co chodzi.
– Na stosie? – spytał. – Ale przecież ma różdżkę, tak? Może rzucić zaklęcie zamrożonych płomieni.
Zabrali jej różdżkę. Auć.
– Można spróbować przekupić Inkwizytora. Niektórzy pójdą na taki układ.
Nie ten.
– To może tak jak zwykle? Trochę zamieszania? Mała dywersja? Przecież to mugole na litość! Nie połapią się!
On tak.
Zaczynała go już ogarniać lekka panika, ale nie dał tego po sobie poznać.
– A kim on niby jest? Ten cholerny Inkwizytor?!
Jakob Sprenger.
Pociemniało mu w oczach.
Jasne włosy, niebieskie oczy, niemiecka gęba. Sprenger. Droga powrotna z miasta
Konstantynopol
. Biblioteka uniwersytetu Jagiellońskiego. Dziekan, idący w jego stronę.
Panie Salazar, chciałbym panu kogoś przedstawić.
Zimne, wyrafinowane oczy, taksujące człowieka na wylot.
Miło poznać, main herr.
Inteligentna, bystra riposta. Nieco zbyt mocny uścisk ręki na pożegnanie.
Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
Sprenger. Jakob Sprenger. Młot na czarownice.
***
- Słuchasz mnie, Sally?
– Co?
– Patrzcie! On żyje! – Helga Hufflepuf klasnęła w dłonie. Karoszka, na której jechała, zastrzygła uszami i obejrzała się za siebie.
– Bardzo zabawne – mruknął Salazar.
Widać już było dokładnie bramy miasta, a także większą część wieży kościelnej.
– Daleko jeszcze? – ziewnął Godryk, kiwając się w siodle.
– Gryf, jeszcze raz się o to zapytasz, to przysięgam, że gorzko tego pożałujesz – warknęła Rowena.
Kiedy stanęli na głównym placu, już znoszono drewno i ustawiano stos. Usiłując nie patrzeć w tamtą stronę, udali się w stronę gospody „Pod Szczurem”. Przed samym wejściem jakaś
koza
usiłowała zjeść Salazarowi kawałek płaszcza, lecz po krótkim zamieszaniu, krzykach i wzajemnym obrzucaniu błotem (głównie Salazar i Godryk) wtoczyli się do karczmy. Tam rozłożyli się na ławach i starając się sprawiać wrażenie nic nie znaczących przejezdnych, zamówili wino (jedno doprawione przyprawami dla Helgi).
Nastrój był ogólnie ponury. Wszyscy milczeli, patrząc we własne kieliszki i słuchając rozmów tutejszych bywalców. Pierwszy nie wytrzymał Godryk.
– Na litość, zróbmy coś! Przecież nie możemy na to pozwolić!
– Zawrzyj gębę i trzymaj się planu, a wszystko pójdzie, jak po maśle – syknął Salazar, rozglądając się na boki, czy aby nikt nie zwrócił uwagi na tę wymianę zdań. Najwyraźniej jednak w karczmie było zbyt głośno, by ktoś to usłyszał.
– Nie, ja tu nie wytrzymam, nic nie robiąc! Chodźmy tam i zróbmy to po naszemu!
– Tak, Gryf. Wszyscy razem na trzy cztery – zadrwił Slytherin. - Najpierw skocz, potem pomyśl. Może się uda. Jak skończysz bez głowy, to powiesz trudno.
– Jak można tak
przepieprzyć wino
– mruknęła smętnie Helga do nikogo konkretnego.
– Ty oślizgły...! – wrzasnął Godryk.
– Co Gryf? Twoja
cholerna duma
nie pozwali ci poczekać godziny? To za dużo. Lepiej się rzucić w ogień! – zadrwił Salazar.
– Jak ja ci zaraz...
Gryffindor poderwał się z ławy i zaczął gwałtownie szukać swojej różdżki.
– Herbatka - powiedziała dobitnie Rowena.
– Co? – nie zrozumiał Godryk.
–
Herbata.
Zrobimy ci melisy, Gryf, to się może uspokoisz i zaczniesz choć trochę myśleć. Bo na razie zachowujesz się, jakby woda ci mózg przez uszy wypłukała podczas kąpieli.
Ponownie zapadła cisza. Salazar nie zdzierżył i ryknął śmiechem.
***
Tymczasem na głównym placu...
– Jest pan katem, tak?
– Tak.
– I ścina pan czarownice, tak?
– Nie. Ścina się przestępców. Czarownice się pali.
– I pan jest katem, tak?
Kat nie wytrzymał i odwrócił się gwałtownie.
– Dzieciaku idź do domu i nie przeszkadzaj!
– A mój tata jest kowalem – poinformował z powagą chłopak, kiwając przy tym głową. Kat przewrócił oczami i wrócił do układania belek drzewa.
– A czemu czarownice się pali, a nie ścina?
– Żeby oczyścił je płomień
– A jak je oczyszcza?
Kat zawahał się. Nie wiedział.
– No, tak normalnie – burknął
– A pan jest katem, tak?
– Nie, ja tego nie wytrzymam! – kat rzucił na stos trzymaną w ręce belkę i ruszył w stronę gospody, mamrocząc coś o mocnym piwie. Nie mógł więc widzieć, jak chłopiec wyjmuje mały pieniążek z dziurką i napisami w niezrozumiałym języku i kładzie go między belkami stosu, po czym odchodzi, gwiżdżąc pod nosem.
***
Rodrigern wziął do ręku lunetę i przysunął ją do oka. Na placu zaczęło się zbierać coraz więcej osób. Południe już blisko.
– Merowid, podłożyłeś...?
– Tak. I przy tym nieco wkurzyłem kata – chłopak wyszczerzył się.
– Zuch. A teraz do dzieła. Wszyscy na stanowiskach...?
Rzucił okiem na wieże strażnicze w murze obronnym, gdzie była porozstawiana reszta. Tak... Wszyscy na miejscach. Spojrzał w stronę gospody, skąd wysypała się reszta grupy. Obserwował, jak rozmawiają między sobą i po chwili, jak Salazar odłącza się od nich i kieruje się na swoją pozycję. Teraz wszystko w jego rękach. Najważniejsze, żeby Sprenger się nie zorientował.
Rodrigern podniósł łuk i wyjął strzałę, z dziwną, nieco połyskującą lotką.
***
– Salazar Slytherin!
Salazar zwolnił i niby niechętnie się odwrócił. Na schodach, prowadzących na plac, stał Jakob Sprenger w czarnym, jednolitym płaszczu. Zdawał się ginąć w nim jak w namiocie, tak, że nie wiadomo było, gdzie dokładnie trzyma dłonie.
– Jego Ekscelencja, Inkwizytor Jakob Sprenger. A więc to pańska zasługa – skinął w stronę stosu, na który właśnie wprowadzano Gwen. Przełknął ślinę i oderwał wzrok od jej bladej twarzy.
– Można tak powiedzieć – przyznał niechętnie Inkwizytor. Stanął obok i przypatrywał się, jak przywiązują dziewczynę i podkładają ogień. Może Salazar się mylił, ale miał wrażenie, że wcale nie robił tego chętnie. Wręcz przeciwnie.
– Nie miałem wyboru. Przyznała się – powiedział po chwili Inkwizytor. – Za każdym razem, jak się pytałem, czy używała czarów, kiwała głową.
– Prawda - potwierdził, stojący za nimi, kleryk.
– Głową kiwała – powtórzył kanonik, też kiwając.
– Och, zamknijcie się obaj...
Sprenger nie dokończył, bo przerwał mu ogłuszający wybuch. Kamienie z jednej z wież posypały się na wszystkie strony placu. Sprenger gwałtownie odwrócił się w stronę wielkiej dziury, ziejącej z muru. Nie zwrócił uwagi na płomienie, które coraz bardziej zajmowały stos.
Salazar uśmiechnął się pod nosem.
***
Kilka chwil wcześniej...
Godryk spojrzał na Gwen, którą prowadzono po schodkach na podwyższenie, obłożone ze wszystkich stron belkami drewna i chrustem. Odwrócił się do reszty.
– No to co? Mała dywersja?
Rowena parsknęła nerwowym śmiechem, a Helga uśmiechnęła się blado.
Ludzie zaczęli już tłumnie gromadzić się na placu.
Godryk skrzywił się. Tak naprawdę to bardzo rzadko udawało im się złapać prawdziwą czarownicę, lub czarodzieja. Zazwyczaj byli to normalni ludzie, którym się nie poszczęściło i znaleźli się w nieodpowiednim czasie i nieodpowiednim miejscu. A już totalnym kretyństwem było poddawanie ich próbie, mającej jakoby udowodnić, że są czarodziejami. Na przykład sadzało się człowieka na takim specjalnym krześle, a potem zanurzało w wodzie na kilka minut. Jeżeli przeżył znaczyło, że parał się magią. Jeżeli nie przeżył, no cóż... Wola Boska.
Zazwyczaj nie zgadzał się z Sallym w kwestiach czystości krwi, ale w tym przypadku musiał przyznać mu rację. Mugole to tłumoki.
Zerknął jeszcze na wieżyczki strażnicze, czy aby na pewno wszyscy są na swoich miejscach, następnie na Sally’ego, który się zajął Sprengerem. Spod szaty wyciągnął długie drewienko i skierował je w stronę ustawionych pod murem beczek. Niezauważalna dla postronnego obserwatora cienka, niebieska nitka pomknęła w tamtą stronę, bezbłędnie trafiając w ukrytą malutką buteleczkę z eliksirem. We flakoniku znajdowało się nowe odkrycie Salazara z dziedziny alchemii. Sam Sally nie szczycił się nim specjalnie, bo substancja miała tą właściwość, że nieostrożną osobę zdrapywało się z powały.
Buteleczka wysadziła w powietrze ładny kawałek obronnego muru.
W tym samym momencie pięć strzał z dziwnymi lotkami, z pięciu wież strażniczych poszybowało w stronę rozpalającego się właśnie stosu. Kiedy doleciały do celu, ogień na chwilę zamarł. Ale nikt się specjalnie tym nie przejął.
***
Na wieży strażniczej...
– Udało się?! Udało się?!
– Merowid, przestań skakać i się schyl! Nikt nie ma nas zobaczyć. Idziemy stąd. Trzeba zabrać Gwen. Zwołaj resztę!
– A co z panem Slytherinem?
– Poradzi sobie ze Sprengerem. Sprytny z niego wąż. No, ruszaj się! Gryf! Tutaj!
– Rodrigern! Udało się?! Udało?! Teleport zadziałał?!
– Jesteś gorszy, niż dziecko...
– Ale zadziałał?
– Tak. Wszystko idealnie zgrane. Strzały, aktywujące płytkę teleportacyjną i ten wybuch. Trochę się obawiałem, że ten numer ze strzałami nie przejdzie, ale...
– Nie próbowałeś tego wcześniej?
– Nie. Miałem nadzieje, że poskutkuje.
Godryk milczał chwilę, by za chwilę wybuchnął.
– Czyś ty oszalał! Przecież to była szansa jedna na milion!
– Tak... Ale zazwyczaj szanse jedne na milion sprawdzają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć ***.
***
Salazar z wyuczoną obojętnością ignorował poczynania przy rozwalonym murze i z wyrachowaną beznamiętnością obserwował palącą się na stosie iluzję. Gdzieś z boku Sprenger w milczeniu słuchał wyjaśnień, co do wybuchu i zapewnień, że nie przerwało to egzekucji i wszystko przebiegło bez większych przeszkód. Nie powiedział ani słowa, tylko odprawił kleryka machnięciem ręki.
Podszedł do Salazara, ale on odezwał się pierwszy.
– Muszę już was opuścić. Pilne sprawy na północy.
Skinął Sprengerowi głową.
– Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy – powiedział Sprenger, taksując Salazara wzrokiem. Slytherin nie opuścił oczu.
– O, tak. W to nie wątpię – odpowiedział. Odwrócił się na pięcie i odszedł.
***
Było już praktycznie całkowicie ciemno, a większość zamku pogrążona była w ciszy. Oprócz jednej komnaty.
Godryk stanął na środku stołu i wzniósł do góry puchar.
– Za pięknie przeprowadzoną akcję, no i oczywiście, za Gwen!
– Za Gwen!
– A tak poza tym, to ładną dywersję przeprowadziliście – wtrąciła Gwendolen. - Czyj to był pomysł?
– Gryfa i Sally’ego – powiedział Rodrigern, upijając spory łyk wina. – Ja wam powiem, wasza czwórka wyląduje jeszcze razem w jakimś bagnie. Gwarantuję.
– Na zdrowie!
– Na zdrowie!
***
Sześćdziesiąt kilometrów dalej na placu głównym.
Powietrze było duszne i wilgotne od deszczu, a na wietrze unosił się intensywny zapach żywicy i dymu. Mężczyzna w czarnej, powiewającej szacie spojrzał na gwiazdy rozsypane na niebie, a następnie skierował się w stronę dużego, czarnego koła na środku placu. Przechodząc, trącił nogą zwęglony kawałek drewna i kupkę popiołu. Po chwili schylił się i podniósł niewielką monetę z dziurką. Zważył ją w dłoni, po czym zwrócił się w stronę północy.
– Sprytny z niego wąż – powiedział Jakob Sprenger, Inkwizytor Nadzwyczajny prowincji Moguncji, Trewiru i Kolonii. Potem odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę zamku.
Koniec
* Jacob Sprenger (ur.między 1436 a 1438 w Bazylei, zm. 6 grudnia 1494 w Strasburgu), inkwizytor niemiecki, współautor dzieła Malleus Maleficarum. W roku 1481 został mianowany Inkwizytorem Nadzwyczajnym dla prowincji Moguncji, Trewiru i Kolonii.
** W wieku XVI w całej Europie spalono za czary około 300 tysięcy osób, głównie kobiet. Dwie trzecie z nich zginęło w protestanckich Niemczech, a około 70 tysięcy w oderwanej od Kościoła Anglii.
*** Pratchett ;]
- W jednym fanficku było już przedstawione, że Założyciele nie żyli 1000 lat temu a 500 i że Madam Rowling po prostu pomyliły się cyferki. 1000 lat Hogwatru nie pasuje mi ani troszkę.
- Proszę to brać za alternatywę naszego świata, bo nie jestem pewna czy święta Inkwizycja funkcjonowała w Anglii w XV wieku. Nie mogłam tego za cholerę znaleźć...
Lu
Wysłany: Wto 17:25, 21 Mar 2006
Temat postu:
Skąd się biorą kałamarnice
Dawno, dawno temu, pewnego pięknego, sierpniowego poranka w Hogwarcie…
Salazar westchnął z zadowoleniem. Nie pamiętał, kiedy ostatnio miał okazję rozkoszować się widokiem słońca, wschodzącego nad górami Szkocji. Powietrze, wciąż wilgotne od rosy, przyjemnie chłodziło jego rozgrzaną twarz, łódka kołysała się spokojnie na wodach przyzamkowego jeziora, a on, wygodnie rozwalony w jej wnętrzu, z błogą miną wsłuchiwał się w szum wiatru. Ziewnął szeroko, nagle senny. A przecież dopiero co wstawał…
*Buuum!*
Zbudzony nagłym hałasem, Salazar poderwał się gwałtownie, akurat, by zobaczyć szybko przybliżającą się do jego twarzy taflę jeziora, z którą chwilę później się zderzył. Zatrzepotał rękami i nogami, starając utrzymać się na powierzchni. Powstrzymując panikę, podpłynął do wywróconej do góry dnem łódki, jednocześnie rozglądając się w poszukiwaniu tego, co wywołało tak potężną falę na spokojnym zazwyczaj jeziorze.
Potrząsnął głową, by wylać z uszu wodę i natychmiast tego pożałował. Usłyszał nad sobą znajomy, rubaszny śmiech, z rodzaju tych, jakimi odpowiada się na niewybredne żarty.
- Godryk! Co u diabła…
- Prze…przepraszam – Gryffindor kurczowo trzymał się miotły, próbując nie spaść, mimo targających nim konwulsji śmiech – Nie widziałem cię – dodał już spokojniej.
- Później za to odpowiesz. Coś tam wrzucił?
Gryffindor, który zawisł w powietrzu tuż nad głową zmoczonego Slytherina, zmieszał się wyraźnie.
- Bo widzisz…
- Tak…?
- Ja pomyślałem, że to nasze jezioro strasznie nudne jest.
- I?
- Doszedłem do wniosku, że należałoby trochę urozmaicić jego faunę i dlatego…
Salazar wyczekująco uniósł brwi.
- Wpuściłemtamwielkąkałamrnicę!
- Co?
- No… wpuściłem tam wielką kałamarnicę.
Slytherinowi włosy dęba stanęły na głowie. Ten rudy prostak postanowił założyć śródlądową hodowlę kałamarnic w jeziorze, w którym on, Salazar Slytherin, Mistrz Eliksirów, Pierwszy Alchemik Europy i hrabia magicznego Essex, właśnie brał poranną kąpiel! Mniejsza o to, że nie była ona dobrowolna, tak czy inaczej…
Myśl umknęła mu, kiedy dookoła jego talii i ramion zacisnęła się śliska, obła macka. Zaklął wściekle, jednak zwierzę niespecjalnie się tym przejęło, unosząc go trzy metry ponad wodę, by chwilę później z dziką uciechą (a przynajmniej tak to odebrał Salazar) i głośnym pluskiem zanurzyć go w zielonkawej wodzie jeziora.
- Godryk! Do diabła! Zrób cooo… blbbulbulblblbul…gryfi pomiocie, jak cię tylko dorwę to przysięgam, kły ci z tępego łba powyry… blbblbulbulbulblbbul!
Zdawszy sobie sprawę z potencjalnego niebezpieczeństwa całej sytuacji, Gryffindor wyciągnął różdżkę.
- Finite Incantatem!
Kałamarnica nagle przestała się szamotać i puściła przemoczonego Salazara z powrotem do wody. Slytherin chyba poważnie się wściekł, bo zamiast popłynąć, teleportował się do brzegu.
- Accio Gryffindor!
Godryk wrzasnął dziko i wraz z miotłą pomknął w stronę Slytherina. Chwilę później wyrżnął w ziemię, lądując tuż przy sinym ze złości mężczyźnie. Zdążył jeszcze zobaczyć strumienie iskier w różnych kolorach, mknące w jego stronę jeden po drugim, po czym zalała go ciemność.
- Rozumiem, że cię zdenerwował, ale żeby aż tak…
- To go oduczy robienia mi takich niespodzianek.
- No ale… w kałamarnicę?
Salazar posłał Rowenie spojrzenie zadowolonego z siebie płatnego mordercy i zerknął na leżącego na łóżku mięczaka, wyróżniającego się głównie czupryną rudych włosów, wyrastającą z czubka obłej głowy.
- Musisz mnie zrozumieć. Gdyby nie ja, ten dziwak założyłby tu zoo.
- Powiedz lepiej od razu, że to ta twoja cholerna duma.
- Roweno, od kiedy ty używasz takich słów?
- Bez znaczenia. Chodziło mi o to, że…
Drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się z głośnym skrzypnięciem i w szparze ukazała się głowa Helgi.
- Dzień dobry. Wpadłam tylko spytać, czy nie napilibyście się ze mną herbaty…O mój Boże, co to?!
Na widok zdumionej miny Helgi, Salazar i Rowena wymienili spojrzenia, jednocześnie popatrzyli na leżącego na łóżku Godryka i jak na komendę wybuchnęli śmiechem.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin