FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Proza
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Remusek17
Wysłany: Pon 21:59, 17 Kwi 2006
Temat postu:
obrazy mi sie przesuwaja przed oczami
chyba odkryłem drugie dno
Natalia Lupin
Wysłany: Sob 10:32, 15 Kwi 2006
Temat postu:
Po przeczytaniu poszłam do pokoju i zobaczyłam na półce album Fiedotova. To stanowczo jest
to
. Miękka kreska, ciemne, ciepłe barwy, niepewne zdecydowanie i mgiełka oddalonych w czasie rzeczy. Mówię nie tylko o obrazach, ale i o tekście. Tak, to chyba to.
Lora
Wysłany: Pią 17:27, 14 Kwi 2006
Temat postu:
--
Maggie
Wysłany: Pią 15:42, 14 Kwi 2006
Temat postu:
Hekate ma niezwykłą zdolność nadawania tekstom wielu odcieni i barw, zmieniających się jak niebo w jesienny dzień. A każdy czytelnik odczytuje go w charakterystyczny dla siebie sposób (i być może dlatego Rachel twierdzi, że nie widzi innych dróg jego interpretacji
).
Bardzo, bardzo udana miniaturka.
Remusek17
Wysłany: Pią 11:48, 14 Kwi 2006
Temat postu:
tekscik cudny
jak dla mnie mocno bolesny
Rej
Wysłany: Pią 10:56, 14 Kwi 2006
Temat postu:
Hm. Zastanawiałam się nad tym komentarzem dłuższy czas... i nie rozumiem jak można ten tekst rozumiec na wiele sposobów. Dla mnie był jasny i zrozumiały. Nie widzę innych dróg (może jestem inna
)
Tekst piękny, ale podobny do róży: tak piękny i cudowny, a gdy już zatracasz się w nim - kłuje bez litości i odziera cię ze złudzeń, niczym kolce zrywają skórę z palców.
Brawa dla Szefowej i mojej Miszczyni. Jesteś wielka.
Hekate
Wysłany: Czw 22:01, 13 Kwi 2006
Temat postu:
"Fiołki" można rozumieć wieloznacznie, specjalnie pisałam to COŚ dwutorowo. Po prostu byłam ciekawa którą wersję przyjmie czytelnik - bo tu nie można dokonać złego wyboru
Kira
Wysłany: Czw 19:39, 13 Kwi 2006
Temat postu:
Bardzo możliwe, że mnie do końca zrozumiałam ten tekst. Ba, to jest niemal pewne. Na szczęście nie muszę rozumieć, by docenić piękno i zawarte złote myśli, prawdy. Jest w tym Twoim stylu pisania jakaś plastyczność, nie wiem... mnogość barw, która mnie nieustannie urzeka. Bardzo piękna miniaturka.
Hekate
Wysłany: Czw 16:49, 13 Kwi 2006
Temat postu: Fiołki na parapecie
Prawdę mówiąc sama jestem ciekawa jak to wyszło... "Fiołki..." chodziły za mną już dłuższy czas, ale dopiero teraz udało mi się je wreszcie je napisać. Jestem bardzo ciekawa jak byście to COŚ zinterpretowały(zinterprotwali?)
Ps. Szkoda, że nie widać akapitów. Bez nich tak dziwnie, ale nie dało się inaczej.
H.
Ps2.
http://twoj.net/index.php?showtopic=15770
O, jak kogoś brak akapitów wkurza tak jak mnie, to niech przeczyta w wersji na TN-e
Jego plecy też są obrazem. Gdy wpatrzę się uważnie, widzę burą kanapę i piec kaflowy sięgający sufitu. Poobtłukiwany, przyczerniony, przechylony lekko w jedną stronę – przypomina żywą istotę, która zdążyła już na wszystko zobojętnieć i czeka tylko na kurtuazyjne klask, klask i szelest opadającej kurtyny.
– Piec-stoik – powiedziałby, gdybym go zapytała. Ale nie zapytam, bo boję się, że błahym słowem spłoszę ten ulotny nastrój, który przysiadł na jego rzęsach. Szkoda mi tego nastroju, tej aury, tego płomyczka. Poza tym nie powinnam zmieniać układu ust – chyba żaden malarz nie przepada za przesadną gadatliwością modelki.
Jego plecy też są obrazem. Naprawdę! Czasem, gdy leży rozłożony na materacu i czyta dramaty Czechowa, wpadam w jego świat i głaszczę stół kuchenny przykryty ceratą. Przy stole kobieta; siwiejące włosy wchodzą jej do oczu, ale nie zwraca na nie najmniejszej uwagi. Kiedyś na pewno była ładna, wiem to, widzę po oczach. Może nawet wyobrażała sobie księcia z bajki? Pałac? Zaczarowany ogród?
Na stole butelka.
Pusta.
Znowu będzie zły...
Staram się siedzieć bez ruchu, ale to naprawdę bardzo trudne. Szczególnie, że każdy cień, każdy najmniejszy rozbłysk światła od razu odbija się na mojej twarzy. Jestem nienamalowalna, tak kiedyś powiedział i z całym spokojem odłożył pędzel na miejsce. Ale potem próbował jeszcze niejeden raz, jakby na przekór sobie, i prawdopodobnie nadal będzie próbował. Być może, choć bardzo w to wątpię, uda mu się wreszcie schwytać w płótno moje rysy.
Czasami jest mu bardzo źle, wiem o tym, chociaż o tym nie mówi. Tylko raz, dawno temu, opowiedział wszystko i bezwiednie przywiązał mnie do siebie. Gdyby zdawał sobie z tego sprawę, to prawdopodobnie już jutro zamiast materaca i stosu książek, zastałabym nagą, strychową podłogę. Zniknęłyby też wszystkie sztalugi, a przede wszystkim życie, które niemal bez przerwy przelewa w swoje szkice. Tak sobie myślę, że to trochę niebezpieczny proceder. Może jestem przewrażliwiona i przeczytałam o jedną książkę za dużo, ale wydaje mi się, że życia nie powinno się tak po prostu wkładać do teczki. To znaczy móc-można, ale prędzej czy później spadną zimne krople konsekwencji i na śmiałku nie pozostanie ani jedna sucha nitka.
Oby później niż prędzej. Nie chcę, żeby rozwiał się gdzieś w przestrzeni tylko dlatego, że moja wyobraźnia jest równie nieokiełznana, co rysy twarzy. Zresztą pewnie jak zwykle przesadzam. Co w tym dziwnego, że ma talent? I czy to dziwne, że chce go rozwijać? W końcu po to właśnie zdał na ASP i zamieszkał na stryszku, który w moich myślach rozmywa się w jakiś mistyczny bezczas. Dość tego! Wpadam w jakieś błędne koło...
Jego plecy są obrazem najdoskonalszym ze wszystkich, chociaż on sam nie miał na to żadnego wpływu. Widzę niewielki pokój i dwóch chłopców, z których jeden przyciska dłonie do uszu, żeby skupić się na czytanej lekturze. Niedługo krucha samokontrola, którą wysiłkiem woli zdołał wypracować, pęknie, zupełnie tak samo, jak chwilę wcześniej pusta butelka rozorana kantem stołu. Słyszę ten nieustanny warkot myśli. Zlewają się w jedną, potężną smugę czerwonej farby. Drugi chłopiec schował się pod tapczan, chociaż dawno już przestał wierzyć, że to twierdza pełna walecznych rycerzy. Tylko smok. Oj tak. Smok nie stracił nic ze swojej realności.
- Jesteś zmęczona? Może zrobimy przerwę? – pyta, niecierpliwym gestem tarmosząc czuprynę. Przecząco kiwam głową, przecież widzę, że wcale nie chce przerywać. Pewnie znalazł jakąś nieznaną ścieżkę i myśli tylko o tym, żeby sprawdzić, dokąd może dzięki niej zawędrować. Nie będę mu przeszkadzać, nie miałabym sumienia. Wytrzymam jeszcze trochę.
Jego plecy... czy ja przypadkiem nie staję się monotematyczna? Nawet znajomi mają mi już za złe, że zbyt dużo czasu poświęcam jednemu człowiekowi. Ostrzegają: dziewczyno, uzależniasz się! I to od kogo? Przecież to nieżyciowy artysta o pokiereszowanym życiorysie. Bóg jeden wie o czym myśli i czy w ogóle jest w stanie normalnie funkcjonować w grupie. Nigdzie nie wychodzi, nie ma przyjaciół, ciągle tylko siedzi nad tymi swoimi rysunkami i buja w obłokach. Naprawdę chcesz się poświęcić dla kogoś takiego?
Nie umiem patrzeć w tych kategoriach. Poświęcenie, litość, współczucie... Jakie to okropne słowa! A ja przecież chcę tylko wąchać fiołki, które starsza kobieta włożyła do wazonu i postawiła na parapecie, żeby mieć swój prywatny kawałek magicznego ogrodu. Chcę szukać w jego oczach jej oczu, chcę wiedzieć o czym marzył ten chłopiec, który z taką zaciekłością oddawał się lekturze, od czasu do czasu zerkając z niepokojem na młodszego brata. Chcę zamienić wszystko w obraz, chociaż nie umiem utrzymać w dłoni pędzla. Czy to taka wielka zbrodnia?
Tak, to przede wszystkim ciekawość. Nie mogę się dłużej oszukiwać. Ale przecież nie jestem z kamienia i nie umiem być jedynie biernym obserwatorem! Dlatego przychodzę codziennie, robię kanapki i wstawiam wodę na herbatę. Wiem, że wcześniej radził sobie jakoś beze mnie, ale w głębi duszy trudno mi w to uwierzyć. Chyba faktycznie się uzależniłam i w tej chwili nie jestem już w stanie oderwać się od niego i jego życia. Jestem jak bluszcz – dzięki mnie nie jest narażony na ataki wichrów, ale za to musi się dzielić solami mineralnymi, energią i słońcem.
Jego plecy są jak obraz, który wpadł w niełaskę artysty. Sine pasy tworzą kratę, otwór gębowy obtłuczonego pieca-stoika. Na podłodze czernieje podłużna plama pogrzebacza – jakaś ręka upuściła go w tym właśnie miejscu, a potem chwyciła kurtkę i przy akompaniamencie skrzypu schodów zniknęła na podwórzu. Kobieta trzyma się kurczowo krańca zasłony, widocznie na chwilę skamieniała z przerażenia. Ktoś obejmuje ją mocno, z całej siły, chociaż sam czuje serce w gardle i ma wielką ochotę zamienić się w staroświecką cukiernicę, żeby nie widzieć i nie czuć. Przede wszystkim nie czuć.
Pamiętam go z plecakiem i zagubieniem, które oklejało go szczelniej niż jesienna mgła. Było bardzo zimno. Tylko mnie znał w tym mieście, więc wyszłam na dworzec, żeby go odebrać i ulokować w jakimś w miarę wygodnym, a przede wszystkim tanim, przybytku. Chyba to właśnie wtedy zaczarował mnie na dobre, chociaż sama nie bardzo umiem wyjaśnić z jakiego powodu. Przecież widziałam go już wcześniej, rozmawiałam z nim, ba, śpiewaliśmy nawet wspólnie rosyjskie piosenki przy akompaniamencie rozstrojonego akordeonu! Ale dopiero na paskudnym dworcu, w paskudną, jesienną pluchę, natrafiłam wreszcie na właściwy odcień. To pewne, że taka chwila trafia się tylko raz w życiu.
Jestem zmęczona, kark mi drętwieje. Nie nadaję się jednak na modelkę, zbyt szybko się denerwuję i nie mogę długo usiedzieć w jednym miejscu. Napiłabym się herbaty, jemu zresztą tez przydałby się odpoczynek, bo pracuje od rana. Jutro sobota, przynajmniej nie trzeba się nigdzie śpieszyć.
- Kończysz? – odzywam się nareszcie, chociaż jeszcze nie zmieniam pozy, w której tkwię od dłuższego czasu.
- Jednak jesteś nienamalowalna – wzdycha, a ja uśmiecham się filuternie i z wielką ulgą zrywam się z krzesła. Nie przeszkadza mi, że zmarnowałam kilka godzin. A może zresztą wcale ich nie zmarnowałam?
Jego plecy, to obraz. Prawdziwy majstersztyk. Kobieta starannie pakuje chleb i przygotowuje jabłka, które dostała od sąsiadki za pomoc przy doglądaniu dziecka. Będzie na drogę, przecież to tak daleko!
Nie tak daleko, mamo.
Nie martw się.
Skończę studia i wrócę.
Zobaczysz.
Wróci, nie wątpiłam w to ani przez chwilę. A wtedy ja zostanę bez swojego drugiego życia, bez czarodziejskiego ogrodu, bez...
...nie! Nie będę o tym teraz myśleć! Jestem przecież nienamalowalna, może nawet nie istnieję naprawdę? Wcale bym się nie zdziwiła, w końcu czasem patrzy na mnie tak, jakby mnie wcale nie widział. Pewnie dlatego nie może namalować mojego portretu, chociaż tak bardzo się stara. Gdyby zapytał – a nie zapyta, bo to pytanie nie ma przecież racji bytu – to odpowiedziałabym, że wcale nie potrzebuję ogrodów i książąt z bajki, a już zupełnie nie obchodzi mnie, że buja w obłokach i jest nieżyciowym artystą.
Wystarczą mi fiołki. Bukiet fiołków na parapecie.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin