FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Klub Pojedynków
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Lu
Wysłany: Pią 11:05, 25 Sie 2006
Temat postu: B
B
Napad na Gringotta, czyli pierwszy udany skok na bank.
Ocean’s Eleven w wydaniu magic.
Autorka przeprasza za wulgaryzmy. Miały one na celu wprowadzić czytelnika w świat twardych mężczyzn i pięknych kobiet. Bardziej wrażliwi proszeni są o zastąpienie ich zwrotami: psia kostka, ojejku, ja nie mogę, kurka wodna.
- Czyś ty zwariował!? – szklanka z Ognistą Whiskey wypadła Frankowi z ręki i rozprysła się na podłodze. Kostki lodu potoczyły się bezszelestnie po puszystym dywanie w kolorze czerwonego wina.
- Czyś ty ocipiał!? Upadł na mózg!? – głos Franka był coraz bardziej piskliwy. – Zdajesz sobie sprawę, jakie to niesie ze sobą ryzyko!? – wychrypiał głosem zarzynanego prosięcia.
- Bez ryzyka nie ma zabawy – oświadczył spokojnie młody człowiek.
Frank zaczął nerwowo obracać na palcach złote sygnety. Kciuk: jeden obrót pierścienia w lewo. Palec wskazujący: jeden obrót w prawo. Środkowy palec: trzy w prawo, jeden w lewo. Przypominało to otwieranie sejfu, w którym skomplikowany system odpowiednio ułożonych zapadek chronił niezwykle cenną zawartość.
- To jest niebezpieczne! To jest szalone! Nienormalne. Stuknięte. – po brodzie spłynęła mu strużka spienionej śliny.
Bill skrzywił się z niesmakiem.
- Przecież nic nie ryzykujesz. Musisz tyko wyłożyć pewną sumkę na przygotowanie. Resztą to już moja działka. – podał Frankowi walizkę ze smoczej skóry.
Otyły mężczyzna wstał zza biurka wielkości stołu bilardowego, okrążył fotel, na którym siedział Bill i podszedł do wiszącego na ścianie obrazu z Gwinleonem Zachłannym. Odsłonił znajdujący się za nim sejf. Na drzwiach nie było żadnego otworu na klucz, ani miejsca do wprowadzenia kodu. Frank wyjął różdżkę, przyłożył ją do stalowych drzwi i bezgłośnie wypowiedział zaklęcie. W mechanizmie coś lekko stuknęło i zachrobotało. Sejf powoli otworzył się.
- Nie wiem, dlaczego to robię… - Frank wyjął z niego worek napchany galeonami, wrzucił do środka walizki i zatrzasnął zamek. Podsunął walizkę Billowi.
- Bo tak jak i ja lubisz ryzyko. I dreszczyk emocji. Niepewność sytuacji. To cię kręci. – wyjaśnił młodzieniec.
- Gówno prawda! – odburknął Frank. – Wchodzę tylko w to, co może przynieść mi zysk. A twój pomysł, mimo że jest nienormalny, kurewsko ryzykowny i w ogóle uważam, że złapią cię i wsadzą do pierdla szybciej, niż zdążysz powiedzieć „Gringott”, to ten twój pomysł, może przynieść mi niewyobrażalnie wielką kupę kasy! A teraz wynocha. Nie mogę na ciebie patrzeć. Przez ciebie straciłem apetyt! – opadł ciężko na wielki, obity bordowym pluszem fotel. Wyciągnął ze stojącej na biurku kasetki złoty pilnik i zaczął opiłowywać sobie wypielęgnowane paznokcie.
- Straciłeś apetyt, bo za dużo pijesz – Bill wstał i wziął walizkę. – Twój żołądek jest w stanie przyjmować już tylko płyny. I to tylko te wysokoprocentowe.- uśmiechnął się uroczo. Podszedł do kominka i sypnął weń proszkiem Fiuu. Odwrócił się jeszcze do siedzącego Franka:
- Nie pożałujesz – puścił do niego oko, jakby podrywał w knajpie jakąś chętną do zabawy we dwoje dziewczynę, wkroczył w szmaragdowojaskrawe płomienie i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie smużkę zielonego dymu.
- Ja się wykończę – sapnął Frank i nalał sobie kolejną szklaneczkę whiskey.
<>
Remus Lupin wszedł do Dziurawego Kotła. Skinął głową w odpowiedzi na powitanie garbatego barmana i przeczesał palcami ociekające wodą włosy.
- Cholera, co za parszywy dzień – mruknął.
Od samego rana deszcz lał się strumieniami z nieba, a stalowoszare chmury przetaczały się ciężko nad dachami Londynu. W strugach ulewy kształty domów zamazywały się i zlewały ze sobą w brunatną masę łączącą się z rozmytymi pasami ulic, po których ciągnęły niekończące się sznury samochodów, do złudzenia przypominające kondukt pogrzebowy.
Lupin odchrząknął i skierował się w stronę pokoi na piętrze.
Pod numerem 6. ktoś już na niego czekał.
- Milo mi cię znowu widzieć, Remusie.
- A mnie miło widzieć ciebie, Bill.
Bill Weasley uścisnął mu dłoń.
- Spytam od razu, bo nie lubię krążyć wokół tematu. Chciałbyś nieco zarobić?
- Pytanie! – odparł Lupin rozsiadając się na łóżku.
- W takim razie słuchaj. Mamy robotę.
<>
- Czyś ty, za przeproszeniem, ocipiał!? – Remus nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. – To niewykonalne!
- Och, daj spokój. Wiesz dobrze, że może się udać.
- Udać!? – Lupin zerwał się z łóżka i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. – Prędzej zacznę pracować w „Magicznych Doznaniach” jako striptizer, niż to się uda!
- Przecież praktycznie nic nie tracisz. Nawet jak nas złapią i zamkną w Azkabanie, będziesz miał lepsze warunki niż teraz. Pomyśl tylko: dach nad głową, wikt i opierunek za darmo…
- I conocne towarzystwo dementorów do końca życia. Fascynujące.
- Wiedziałem, że się zgodzisz.
- Jeszcze się nie zgodziłem.
- Zgodzisz się. Odważny z ciebie facet.
- Guzik prawda. Wcale nie jestem odważny. I powiem ci coś: sram po gaciach na myśl o tym, co mamy zrobić. Trzęsę portkami ze strachu.
- Nie przesadzaj – przerwał mu Bill i dodał z uznaniem, by go przekonać – wyglądasz na takiego, co się nie boi.
- Po prostu pamiętam słowa mamusi: „Bądź odważny. Jeśli nim nie jesteś, udawaj, że jesteś. Nikt nie zauważy różnicy”. – umilkł na chwilę, wpatrując się w zalaną deszczem szybę. W końcu odwrócił się do Billa. Potarł kciukiem i palcem wskazującym nasadę nosa. – To kiedy zaczynamy?
<>
Bill zgromadził wszystkich w obszernej piwnicy, położonej kilka poziomów pod kuchnią Nory. Siedzieli wokół starego zniszczonego stołu z dziurami powypalanymi jakimiś niezidentyfikowanymi substancjami autorstwa Freda i George’a. Każdy trzymał w ręku zwój pergaminu z planem przedsięwzięcia:
„Akcja Czerwona Skarpeta. Tajne/Poufne.
Cel: Skrytka 1125 w banku Gringotta - Główny Skarbiec.
Skład:
Bill Weasley: kody, klątwy i zaklęcia zabezpieczające
Remus Lupin: inwigilacja zwyczajów wroga (gobliny)
Ashley Big-Tits: efekty specjalne, pirotechnika (zaklęcia)
Samson „Krótki” Longer: plany, makiety
Charcie Weasley: unieszkodliwienie ochrony tuneli (smoki)
Ron Weasley: dezorientacja wroga
Zaplecze finansowe by: Frank de Boss
Plan:
1) Sporządzenie dokładnego planu tuneli u Gringotta (Krótki) i inwigilacja wroga (Remus)
2) Dezorientacja wroga (Ron) i przedostanie się grupy operacyjnej (my) do podziemi banku przy pomocy zasłony nieprzenikalnej (Ashley)
3) Unieszkodliwienie smoków (Charlie)
4) Złamanie kodów i zaklęć chroniących skrytkę (ja)
5) Bezpieczna ewakuacja (wszyscy)”
W pomieszczeniu długo panowała pełna napięcia cisza. W końcu pierwszy odezwał się Charlie:
- Ehm… Sam to napisałeś, Bill?
- Genialne, co nie? – ucieszył się jego brat.
- Faktycznie – Remus odchylił się na dwóch tylnych nogach krzesła i kołysząc się w przód i w tył przypatrywał zwojowi pergaminu – gdybym był nauczycielem literatury, dałbym ci Wybitny za wyobraźnię.
- To plan idealny. Plan bez wad. Plan doskonały! – Bill nie był w stanie ukryć podniecenia.
- Tak… – Ron natomiast nie był w stanie ukryć rozpaczy. – A my zginiemy próbując go zrealizować.
- Albo nas złapią i wsadzą – dodał Krótki.
- Słyszałem, że dementorzy rewelacyjnie całują – nadmienił Charlie – dosłownie można odpłynąć.
Ron zzieleniał na twarzy i szybko chwycił szklankę z nalewką orzechową, którą opróżnił jednym haustem.
- Bez paniki, chłopcy – odezwała się Ashley Big-Tits, która lubiła chwalić się faktem, że jej IQ ma dokładnie taką samą wartość, co jej obwód w biuście. Należy dodać, że Ashley była bardzo mądrą kobietą. – Wierzę, że Bill wprowadzi nas w szczegóły tej operacji, prawda?
Weasley przesłał jej całusa.
- Twierdzisz, że Krótki będzie w stanie zrobić dokładny plan tuneli pod Gringottem i nie zostanie złapany? Albo zabity? – spytał z niedowierzaniem Ron, wyciągając ze słoika ogórka konserwowego, który zniknął w jego ustach po dwóch gryzach.
- Przypominam ci, że Krótki, jako jedyny człowiek na ziemi zrobił dokładną mapę równoległego wymiaru w rejonie Trójkąta Bermudzkiego – pouczył go Bill, przechylając się w jego stronę przez stół. – Do którego to wymiaru bez przeszkód się dostał, odnalazł przy okazji siedmiu pilotów z II wojny światowej i bezpiecznie powrócił z nimi do naszego świata.
Wszyscy spojrzeli na Krótkiego z mieszaniną podziwu i niedowierzania. Krótki uśmiechnął się skromnie, po czym dorysował piłę łańcuchową tuż nad głową wiszącego na szubienicy ludzika, widniejącego w rogu pergaminu z planem napadu.
- A jak dostaniemy się do tych tuneli, braciszku?
- Wejdziemy głównym wejściem. Oprócz Krótkiego, który siedząc tutaj będzie monitorował nasze położenie na mapie.
- Mamy wmieszać się w tłum!? Nawet, jeśli jakimś cudem uciekniemy, to rozpoznają nas bez problemu i w ciągu kilku godzin będziemy odmrażać sobie tyłki w celach Azkabanu!
- Będziemy mieć peleryny niewidki – oświadczył spokojnie, a wszyscy spojrzeli na niego, jak na niezbyt rozgarniętego dzieciaka. Remus zaczął poważnie zastanawiać się, czy nie wyjść z piwnicy, wrócić do domu i o wszystkim po prostu zapomnieć.
- Przecież oni mają wykrywacze takich rzeczy – podsunęła Ashley.
- Owszem, ale nawet jak się uruchomią, to w trakcie zamieszania, jakie wywołacie ty i Ron, nikt nie zwróci na nie uwagi. Poza tym, znasz zaklęcia blokujące magiczne detektory, trwające, powiedzmy, trzydzieści sekund?
- Wytrzymają i dłużej. Rzucone z odpowiedniej odległości i pod odpowiednim kątem…
- Dobra, załóżmy, że robimy to zamieszanie, a wy dostajecie się do tuneli – Ron miał wypieki na piegowatej twarzy – Gobliny to cwane bestie. Niby jak mam wywołać u nich zamieszanie?
Bill chrząknął i skinął na Remusa. Lupin wyprostował się na krześle, wygładził spodnie i rzekł tonem wykładowcy:
- Wieloletnie badania nad goblinami dowiodły, że są to stworzenia niezwykle przebiegłe, które niełatwo jest przechytrzyć. Nie boją się gróźb, tortur psychicznych i fizycznych, w tym chłostania pejczykiem – na te słowa w oczach Krótkiego pojawił się niezdrowy błysk – Nie straszne im też bojówki starszych kobiet w beretach z antenkami, zwanymi Moherową Armią, przed którymi drżą nawet największe organizacje nie związane z frakcją konserwatywną. Jednak! Gobliny boją się jednej rzeczy. Jest ona dla nich tak straszna i okropna, że nie są w stanie powstrzymać ogarniającego ich przerażenia. Tą rzeczą … jest ser.
- Ser!? – Ron wycharczał z niedowierzaniem.
- Ser – Lupin skinął głową – Dowolny: gouda, morski, camembert, bleu. Na jego widok, a nawet na samo wspomnienie o nim, gobliny wpadają w panikę zbliżoną do szaleństwa. Biegają, wrzeszczą jak opętane, obijają się o siebie, uciekają w popłochu. Należy jednak pamiętać, że ich szał trwa jedynie od minuty do półtorej.
- A ten czas w zupełności wystarczy nam do przedostania się do lochów, a Ronowi i Ashley na ucieczkę z banku. – wtrącił Bill. – Następnie dotarcie do skrytki to już bułka z masłem. Charlie zajmie się smokami chroniącymi podziemia, a ja złamaniem kodu skarbca. Potem ewakuujemy się przez korytarz wentylacyjny. A wtedy – zawiesił na chwilę głos – pozostaje nam tylko podział forsy i pławienie się w luksusie.
- Skoro gobliny boją się sera, to pewnie mają specjalistyczne wykrywacze. Inaczej każdy mógłby tam wejść, sterroryzować ich kawałkiem masdamera i obrobić bank – wspomniała Ashley.
- Owszem – przytaknął Bill – ale my, moi drodzy – rozejrzał się po zebranych – my, zrobimy własny, niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju ser, na który nie wynaleziono jeszcze detektora.
Remus zaczynał mieć głupie wrażenie, że to może się udać.
<>
Przygotowania trwały już od dwóch tygodni. W piwnicy odbywały się regularne próby z makietami goblinów. Każdy znał na pamięć drogę do skrytki 1125. Bill powiedział pani Weasley, że grupa ćwiczy do przedstawienia noworocznego, które charytatywnie organizuje Stowarzyszenie na Rzecz Wampirów z Konfliktem Serologicznym. Powiedział jej też, żeby nie wchodziła bez pukania, bo to ma być niespodzianka. Potwierdził, że wszyscy mają ciepłe swetry. Tak, upewnił ją, że zawołają, jak będą głodni. Nie, zaprzeczył, jakoby robili coś niezgodnego z prawem. Następnie stanowczo zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
Dzisiaj wszystkim szło znakomicie.
Ron wczuwał się coraz bardziej w rolę klienta, który odwróci uwagę kierownika sali.
Charlie testował rzucanie dziewic* smokom i nowe zaklęcia otumaniające.
Ashley wypróbowywała różne wersje zasłon nieprzenikalnych.
Remus z Krótkim stali w kącie nad ogromną kadzią z bulgoczącym roztworem, który miał stać się Superserem. Od czasu do czasu Lupin mieszał wielką chochlą w żółtej masie, kiedy Krótki dodawał któryś ze składników: gumochłona, niepraną przez miesiąc czerwoną skarpetkę Rona dla dodania aromatu, starty parmezan czy klej do tapet.
Bill jadł kanapkę z łososiem.
Nie zauważył, kiedy podszedł do niego Remus. W końcu spojrzał na niego mętnym wzrokiem, jednocześnie wydłubując spomiędzy zębów włókienko mięsa ryby.
- Powiedz – zagadnął Lupin – dlaczego to robisz? Nie brakuje ci forsy, żyjesz w miarę dostatnio, masz ciekawą pracę. Chyba nie dla sprawdzenia się. Facet taki jak ty nie musi sobie niczego udowadniać. Chodzi o Fleur, mam rację? Boli cię, że od ciebie odeszła.
- Fakt, chodzi o nią. – westchnął Bill. - U Gringotta, jako asystent kierownika pracuje niejaki Spencer Smalldick. Przystojny, dobrze sytuowany, wykształcony. Jego tatuńcio ma największą w kraju wytwórnię kociołków. Fleur poznała go w pracy, a on od razu owinął ją sobie wokół palca. Wiesz: opery, teatry, drogie restauracje, bankiety, bukiety róż… W porównaniu ze mną to ideał. A Fleur poleciała na jego urok osobisty. Oświadczyła mi, że pragnie stabilizacji, a Spencer mógł jej ją zapewnić. To ten typ faceta, który jest w stanie zadowolić kobietę pod każdym względem.
- Sądząc z jego nazwiska**, nie pod każdym – skwitował Remus. Spojrzeli na siebie. Lupin uśmiechnął się porozumiewawczo i pokiwał małym palcem lewej dłoni. Bill wybuchnął śmiechem i padł mu w objęcia.
Wtedy otworzyły się drzwi. W progu stanęła Molly Weasley. Trzymała w rękach tacę.
- Przyniosłam wam kanareczki z masłem orzechowym, kochaneczki! – zaćwierkała.
Wszyscy zamarli. Molly rozejrzała się po piwnicy. Zobaczyła Remusa Lupina, obmacującego perwersyjnie jej kochanego Billa. Ujrzała Charliego, który bawił się dmuchanymi lalkami. Jej małego Ronusia, tkwiącego z twarzą w biuście cycatej blond seksbomby, na dodatek postękującego z wysiłku (od autorki: próbującego zamontować w staniku Ashley przeciwmagiczne urządzenie antyparaliżujące). Grobową ciszę rozdarł wibrujący krzyk:
- Co tu się dzieje!? Zboczeńcu, zostaw moje dziecko! Bill, co to ma znaczyć!? Czy robisz coś przeciw prawu?!? Czy wiesz, jak to wpłynie na reputację ojca!? CZY ZDAJESZ SOBIE SPRAWĘ Z KONSEKWENCJI, MŁODY CZŁOWIEKU!?? – po czym doszedłszy do wysokiego C, zemdlała.
Charlie wyciągnął różdżkę.
- No to będzie mała modyfikacja pamięci – rzekł z uśmieszkiem dalekim od współczującego.
- Bądź tak miły i oczyść przy okazji kanapki. Cholernie zgłodniałem – dodał Lupin.
*Dziewica – magiczne, zdalne urządzenie samonaprowadzające, uwalniające odpowiednie feromony celem odwrócenia uwagi smoka, po połknięciu przez bestię uwalniające końską dawkę środka usypiającego
**Smalldick – dla nie znających angielskiego: nazwisko wpędzające w kompleksy każdego mężczyznę. Po prostu, Małyfiut.
<>
Nadszedł w końcu ten dzień. Dzień Sądu. Dzień Zagłady. Dzień, w którym Bill Weasley miał dokonać skoku na kasę. U Gringotta. Dzień, w którym Fleur przekona się, że Smalldick nie może równać się z jego.. to znaczy z nim. Z Billem W. Dzień Odwagi. A w hrabstwie Glastonbury znany również jako Dzień Truskawki.
Ron stał przy punkcie obsługi klienta.
Bill, Charlie, Remus i Ashley, skryci pod pelerynami niewidkami czekali przy wejściu do banku.
- Tu Krótki – przemówił guzik w kurtce Billa – Wszystko gra. Widzę was na mapie.
- Zaczynamy! – zakomenderował Bill.
Ron ruszył w stronę kierownika sali, ściskając nerwowo w kieszeni kawał Supersera. W drugiej miał niewielkie kosteczki, idealne do miotania na wszystkie strony.
- Ron! Ron! Tu Bill! – usłyszał przy uchu głos brata dobiegający ze sztucznego kolczyka. – Pamiętaj, pełen luz, OK.?
- OK – wyszeptał.
- Luz, luz. Rozmowa na odwrócenie uwagi.
- OK – dodał piskliwie.
- Jesteś swobodny, miły i uprzejmy, OK.?
- OK – Ron otarł pot z czoła.
- Gadasz, luz, luz, a potem…
- OK?
- … dezorientacja!
- O-OK – powoli zaczynał tracić oddech.
- No to do dzieła, chłopie!
- OK.
- I przestań mówić OK! OK?
- OK.
Ron podszedł do goblina. Ten przypatrzył mu się uważnie. Weasley starał się ukryć zdenerwowanie.
- Słucham? – zaskrzeczał stwór.
- Dzień dobry. Chciałbym założyć… - ręką wymacał w kieszeni kawałek sera - założyć u was konto.
- Rozumiem – podał mu formularz do wypełnienia.
- Bo… Bo wie pan. Chciałbym… chciałbym zdeponować pewną rzecz. Ser…decznie byłbym wdzięczny, znaczy się, ładny dziś dzień, prawda?
Goblin zmierzył go badawczym wzrokiem.
- Humpf – mruknął w odpowiedzi.
- Pewnie macie dużo zabezpieczeń, co? Taki bank musi być serernie… znaczy cholernie bezpieczny – Ron nerwowo lepił kulkę z sera.
- Zapewniam, że tak. – goblin przyjrzał mu się uważnie, a Ron doszedł do wniosku, że już dłużej nie wytrzyma.
- Bardzo lubię ser, a pan? – wypalił, a kierownika odrzuciło na oparcie krzesła. – Chcę, zaraz wam… zdeponuję… to znaczy ja… wam… SEEEER! – wrzasnął dziko i rzucił serową kulką w goblina.
Tak jak przewidywał Remus, w sali rozpętało się piekło. Na wzmiankę o serze wszystkie gobliny wściekle zawyły. Serowa kulka, powaliwszy na ziemię kierownika, potoczyła się po podłodze. Na jej widok, pracownicy banku zaczęli szaleć, piszczeć, ryczeć i biegać bez sensu.
- Wchodzimy – niewidzialna czwórka wbiegła do banku. Gobliny popadały w masową histerię.
Gdzieś w zamieszaniu rozległ się huk. To Ashley wystrzeliła zasłonę. Zrobiło się ciemno jak w grobie. Słyszeli tylko dzikie wrzaski i zawodzenia goblinów. Przedostali się do wejścia do tuneli. Bill złamał kod w 10 sekund. We trójkę znaleźli się w podziemiach.
- Rrraaa!! Seeer!! – Ron biegał dziko po sali, rzucając w gobliny serowymi kosteczkami. Wyczerpawszy amunicję, podbiegł do Ashley, naprowadzany przez Krótkiego. Zasłona zaczęła się przerzedzać. Oboje zdążyli wymknąć się z banku.
Jechali wagonikiem. Do tej pory Charlie musiał tyko dwa razy wystrzelić dziewicami w smoki. Raz w rogogona węgierskiego, a raz w ognistego maltańskiego.
- To jeszcze nic. Słyszałem, że najgorszy był polski wawelski. Z dziewic robił miazgę. A jego oddech spopielał całe armie. – wspomniał.
- Podobno podwawelska jest dobra na grilla – Bill najwyraźniej nie zrozumiał kontekstu.
- Słyszałem, że załatwił go jakiś wieśniak – Remus wyciągnął zza pazuchy rurę aluminiową – Uważaj! Z prawej!
Charlie rzucił dziewicą. Kolczasty szkocki poleciał za nią kwiląc żałośnie.
- Po co ci to?- spytał.
- Wiesz, jestem tradycjonalistą – odparł pogodnie Lupin uderzając rurą w otwarta dłoń – szanuję nowoczesne metody ataku, ale najbardziej ufam starym, sprawdzonym środkom perswazji.
Nagle usłyszeli syk. Po chwili zgasła latarenka przyczepiona do wagonika. Pogrążyli się takim mroku, że nie mogli dostrzec siebie nawzajem. Przez chwilę jechali w całkowitym milczeniu. W końcu Bill nie wytrzymał:
- D-dlaczego tu jest tak ciemno? – poskarżył się w przestrzeń jękliwym głosem.
- Ponieważ nie ma światła - Charlie westchnął. Lata treningu nauczyły go cierpliwości w stosunku do brata.
Wagonik wreszcie się zatrzymał. Wysiedli i po omacku odnaleźli skrytkę nr 1125.
- Lumos! – na końcach trzech różdżek zapłonęły blade światełka.
- Osłaniajcie mnie – Bill zabrał się za łamanie zaklęć – to mi zajmie sekundę.
Po trzech sekundach stwierdzili, że siedzą tu całą wieczność.
Charlie rzucił aż trzema dziewicami, żeby odpędzić kłapiącego paszczą cętkowanego nepalskiego.
Remus rurą wyłamał cztery kły żółtemu walijskiemu.
Czas biegł nieubłaganie.
W końcu Bill złamał ostatnia klątwę.
Szczęknął zamek. Zgrzytnęły zawiasy.
Wielkie żelazne drzwi uchyliły się powoli.
Rozbłysły pochodnie wewnątrz pomieszczenia, rozsiewając wokół ciepłe, pomarańczowe światło.
Ich oczom ukazały się góry złota. Potoki srebra. Przełęcze rubinów.
A na czubku najwyższego wzniesienia galeonów, błyszcząc się niby wisienka na torcie, leżał mały, brązowy knucik.
<>
Bill był szczęśliwy. Bill był wniebowzięty. Na jego ustach błąkał się błogi uśmiech.
Bill był również dumny. Fleur wróciła do niego szybciej, niż Smalldick zdążył powiedzieć „kociołek”. Weasley udowodnił ukochanej kobiecie, że jest w stanie zapewnić jej wszystko. A ona leżała teraz przed nim na górze złota, które pełniło rolę łoża. Bill po prostu nie zdążył kupić jeszcze mebli do kilku pokojów w swojej nowej willi.
Fleur leżała na łóżu z pieniędzy.
Naga.
Przed nim.
Położył się obok niej, zsypując około tysiąca galeonów na podłogę.
- Na cio mon kochiany Bill mieć ochotę? – zaćwierkała.
- Chcę się z tobą kochać. – Bill zawsze był bezpośredni.
- Dobzie – wyszeptała gryząc go w ucho – Mon Bill dostanie siśko cio tylko ziechcie.
Pocałował ją namiętnie, wysysając zgrabną malinkę na jej szyi.
- Och, non, non… najpiehw bęzie po fhąsusku – wydyszała, zsuwając się po jego biodrze.
- Och, oui – wymamrotał.
<>
- Och tak! Tak! TAK! – Bill nie mógł powstrzymać krzyku narastającego mu w gardle.
- Oh, oui! Oui! OUI!!! – Fleur wiła się i jęczała w ekstazie. – Oui, Bill! Oh, oui! Oh, Bill! Bill! BILL…!!!
- Taktaktak…
- BILL!!! – głos Fleur stał się nagle głosem Molly Weasley. – Biiiill!!! Wstawaj!!!
Z przerażeniem otworzył oczy. Zobaczył twarz swojej matki nachyloną nad nim na wysokości jakiś pięciu centymetrów.
- O Boże… Proszę nie… - wyjęczał, czując, jak resztki snu odpływają mu spod powiek.
- Proszę, tak. Wstawaj, wstawaj! Za godzinkę musisz być w pracy. Zrobiłam ci śniadanko. Moje ty puci-puci – uszczypnęła go pieszczotliwie w policzek, po czym wyszła z pokoju.
- Nie… - Bill przymknął na moment oczy. Sen nie wrócił – Dlaczego ja?
Nie był w stanie wyrazić ogromu emocji które w nim wezbrały. Leżąc w łóżku, wpatrując się apatycznie w sufit, czując, jak w jego piersiach pęcznieje, burzy się i tłoczy mieszanina frustracji, gniewu i zaskoczenia, zdołał wydusić:
- Dżizaz…
Na dworze ćwierkały wróble.
- Kurwa…
Z kuchni doleciał zapach jajecznicy na boczku.
- Ja pierdolę…
Za oknem wstawał nowy, piękny i słoneczny dzień.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin