FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Klub Pojedynków
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Lu
Wysłany: Pią 11:06, 25 Sie 2006
Temat postu: A
A
"687"
Godzina 16:00. Geraldine Lightbody znajdowała się w dość dziwnej pozycji na łóżku Charliego. Leżała na nim w poprzek, na brzuchu, ze stopami zadartymi do góry, natomiast ramionami i głową zwisającymi w dół na skraju łóżka. Skrobała czubkiem różdżki w deskach na podłodze, bezmyślnie rysując jakieś tylko sobie znane znaczki. Charliego nie było w pokoju – poszedł zrobić jej herbatę, zajmowało mu to już dość dużo czasu. Pewnie znowu ta sama historia, matka Charliego cierpiała na jakieś niezwykle ostre uczulenie na Gerry i pewnie doszło do jakiejś kłótni. Dość podobna sytuacja do tej z Fleur, jednak Geraldine nie przejawiała celów matrymonialnych. Natomiast miała inną cechę – „sprowadzała na złą drogę”. Samo to, że istniała, nie było jednak najgorsze. Przez fakt posiadania długich, rudych włosów, Geraldine często była mylnie brana za Weasleyównę. To wprawiało Molly Weasley w szczególny rodzaj szału.
W końcu zjawił się Charlie, z lekko kwaśna miną i dwoma wielkimi kubkami herbaty z cytryną. I bardzo słusznie, na zewnątrz non-stop siąpił deszcz, co jakiś czas przeradzając się w drobne ulewy. O przeziębienie było dość łatwo. Geraldine powoli podniosła się z łóżka, obciągając starannie patchworkową spódniczkę, aby nie okazywać światu swych fosforyzujących różem gaci.
– Dziękuję – uśmiechnęła się do Charliego, przejmując dymiący kubek. – O czymś jeszcze powinnam powiedzieć, czy wiesz już wszystko?
– To chyba wszystko. Ale jakby mi się coś przypomniało...
– To wpadaj do mnie, nie będzie żadnego problemu. Jakbyś miał kłopoty z przygotowaniem czegokolwiek, to też, dajesz mi znać i albo ja, albo Sheldon coś temu zaradzimy. Mmmm, mocna ta herbata.
Charlie w odpowiedzi tylko kiwnął głową.
Gerry wsłuchiwała się w krople deszczu bijące o szybę i ciche siorbanie herbaty. Właściwie, to w tym pokoju brakowało jej tylko kominka, aby dopełnić błogiego nastroju, kominek jednak znajdował się w kuchni, a tam nie było tej ciszy. No tak – myślała Geraldine. – Tak właśnie poznasz człowieka wyjątkowego. Można się zamknąć i wspólnie sobie pomilczeć. I nie będzie w tym nic dziwnego ani niezręcznego. Tak po prostu.
Westchnęła. Nieuchronnie zbliżał się koniec herbaty w kubku, a wtedy nie będzie już miała żadnej wymówki, żeby posiedzieć u niego jeszcze chwilę. Takie przyjacielskie wpadanie bez zapowiedzi – lub z zapowiedzią – miało jednak swoje granice wytrzymałości. Zresztą, Charlie miał jeszcze robotę do wykonania.
– Odprowadzisz mnie kawałek? – Geraldine wstała. – W sumie będziesz miał dość po drodze...
– Okej. Będę cię ostrzegał przed latającymi talerzami. Wiesz, tam w kuchni zdarzają się całkiem często.
Powoli zeszli na dół, starając się niezauważalnie przeniknąć przez kuchnię do wyjścia. Bezskutecznie.
– Charlie, kochanie moje! – krzyknęła Molly Weasley, widząc go ubierającego buty. Ze zgrozą obserwowała czerwoną wełnianą skarpetę Geraldine, chowającą się niemalże bez śladu w wojskowym bucie z wysoką cholewą, a następnie drugą – niebieską. Nie do pary. – Gdzież to się wybierasz?
– Miałem iść dzisiaj z Billem kupić prezent dla Ginny, pamiętasz jeszcze, kobieto?
– No faktycznie. Idziecie... tylko we dwójkę?
– Nie, możliwe że dołączy do nas Fleur.
Pani Weasley nie wyglądała na usatysfakcjonowaną tą odpowiedzią i ciągle z ukosa spoglądała na Geraldine. Jednak zapytanie wprost, czy ona też idzie, byłoby w pewnym sensie przyznaniem się do porażki. Zanim jednak znów zdążyła otworzyć usta, Charlie rzekł
– No, to papa!
– Do widzenia pani – szybko pożegnała się Geraldine, po czym oboje zniknęli za drzwiami – zaraz po wyjściu deportując się do Londynu. Na ulicę Pokątną.
Szli przez chwilę razem, rozmawiając o jakichś błahostkach, jednak ich drogi rozchodziły się przy sklepie bliźniaków.
– Strzeż się swoich pierwszych odruchów – Gerry szepnęła mu do ucha. – Zazwyczaj są szlachetne.
Pocałowała go w policzek i zniknęła za drzwiami sklepu. Charlie westchnął. Ruszył w stronę banku. Miał teraz zadanie do wykonania, i to nie tylko nabycie prezentu dla swojej młodszej siostry.
Bill kończył pracę o 17:30. Jednak o 17:00 kończył pracę pewien goblin, odpowiedzialny za bezpieczeństwo całkiem sporej ilości kryjówek w banku. W tym tej aktualnie najistotniejszej.
Godzina 16:45. Do sklepu bliźniaków W. wkracza młoda kobieta o równie ognistych włosach jak oni. Wspaniałe pukle spływają po jej ramionach aż do pasa. Strój ma raczej dziwaczny, nawet jak na standardy czarodziejów, właściwie jest w nim coś, co narzuca skojarzenia z ubiorem klauna. Patchworkowa spódnica, buty optycznie powiększające stopę, żółta bluzka wystająca spod wiśniowej skórzanej kurtki... Zza cholewek butów wystają brzeżki skarpet – jedna jest czerwona, druga – niebieska. Bracia doskonale wiedzą, kim jest owa oryginalna panna. Podchodzi do lady.
– I co? Macie to? – uśmiecha się do niemalże identycznych młodzieńców.
– Oczywiście. My mielibyśmy nie mieć?
Jeden z nich zaprasza dziewczę na zaplecze. Tamże podaje jej kilka wąskich, długich i bardzo płaskich pudełeczek z kolorowymi nadrukami i skaczącymi napisami.
– Jaki chcesz kolor? – pyta jeden z braci.
– A jakie macie?
– Wszystkie – szczerzy się rudzielec.
– To chcę wszystkie – dziewczyna również się uśmiecha.
– To oczywiście będzie kosztowało.
– Dobra dobra. Jutro dostaje wypłatę i uregulujemy ten problem. A to jest mi potrzebne już dziś... Wiecie, że z nimi nie ucieknę do Indii.
– Nawet gdybyś uciekła, to by ci to nie pomogło – młodzieniec podaje jej pudełeczka.
– To które są które? – dziewczyna otwiera jedno z nich i wciąga ze środka grzebień.
Godzina 17:05. Cholerny goblin się spóźnia, a tyle słyszeliśmy o ich dokładności i punktualności... No cóż. Nie pozostaje mu nic innego, tylko czekać. Charlie naciąga na głowę kapelusz i stawia kołnierz płaszcza. Powoli robi mu się coraz zimniej.
Godzina 17:15. W końcu jest. Charles Weasley podąża za ofiarą, jak najstaranniej ukrywając swoją tożsamość. Właściwie, teraz jest nie do poznania, zgarbiony ponury kształt w czarnym płaszczu. Oho, goblin – tak jak się spodziewaliśmy – skręca w Nokturn. To właśnie jest najbardziej pożądany obrót spraw, na Nokturnie zdarza się najwięcej... „wypadków”. Ten, który spotka biednego goblina o nieznanym imieniu nie jest jednak aż tak straszny. Przy najbliższym zaułku goblin dostaje w plecy drętwotą. Stacza się po schodkach prowadzących w dół do jakiejś zapadniętej sutereny. Nieprzytomnemu Charlie odcina palec wskazujący prawej ręki, po czym natychmiast wrzuca go do specjalnie przygotowanego w tym celu słoiczka, który następnie chowa do kieszeni płaszcza. Szlachetne odruchy biorą jednak górę i Charles tamuje różdżką krwotok z miejsca po uciętym palcu. Następnie szybko oddala się ze swą zdobyczą. To wszakże nie koniec. Musi zobaczyć się jeszcze z bratem, kupić prezent Ginny... Zachować te wszystkie pozory. Chociaż nie może się już doczekać reszty Planu. Planu, który nie mógł zawieść.
Godzina 20:47. Geraldine, przez bliskich przyjaciół zwana Gerry, przeczesuje włosy dość nietypowym grzebieniem. Z każdą chwilą kolejne pasmo rudych loków zamienia kolor na czarny. Gdy ta praca jest już skończona, Gerry bierze nożyczki i kilkoma ruchami pozbywa się swojego wieloletniego dorobku. To jeszcze nie wszystko. Jeszcze istotny jest makijaż – ten jest już wynalazkiem jej przyjaciółki, nałożenie pudru pozwalało na korektę takich rzeczy jak kształt nosa, czoła, policzków... Oczywiście, tylko do pewnego stopnia, metamorfoza z wychudłej dziewczyny w raczej konkretną sztukę nie była możliwa, jednak zmiana rys twarzy nie do poznania była jak najbardziej wykonalna, jeśli ktoś wiedział jak się do tego zabrać. Zwieńczeniem charakteryzacji był strój...
Godzina 22:00. W zaułku tuż koło banku Gringotta zbiera się czwórka sylwetek raczej nie budzących zaufania. Mają na sobie szare prochowce, czarne bereciki z antenką i przypominają właściwie osoby z francuskiego ruchu oporu, z czasów II wojny światowej. Nakładają na twarz białe maski. Rozmawiają chwilę ze sobą, po czym wszyscy znikają z głośnym puknięciem.
Godzina 22:01. Główny hall Banku Gringotta. Panują niemalże nieprzeniknione ciemności.
– Dlaczego tu jest tak ciemno? – rozlega się wysoki, damski głos.
– Ponieważ nie ma światła – odpowiada mu nosowy, męski.
Nagle zapala się delikatne światło – okazuje się, że znajdują się tam cztery ludzkie sylwetki. A także jedna nie-ludzka, kilkakrotnie większa. Na chwilę salę rozjaśnia strumień ognia, wylatujący z paszczy tej większej, wycelowany w jednego z ludzi, człowiek odskakuje, zapalił się jego płaszcz, jednak mały pożar jest błyskawicznie opanowany przez jednego z towarzyszy.
– Cholera, to smok! – mówi podpalony przed chwilą człowiek.
– Sheldon, wiedzieliśmy że on tutaj będzie – odzywa się niecierpliwy damski głos. – Nie zapominaj, że ja i Charles mamy jednak jakieś doświadczenie z tymi stworzeniami.
Zbici w grupkę czujnie obserwują każdy ruch, jaki wykonuje smok.
– Świnia jedna – odzywa się po raz drugi wysoki damski głosik. – odgradza nas od windy!
– Zaraz postaramy się na to coś poradzić, Wendy. Charles, na mój znak...
Po chwili z dwóch różdżek błyska światło, a smok oślepiony smok wyje w szale.
– Kurde, G., to nie był najlepszy pomysł. Nadal nie mamy jak przejść – odzywa się drugi męski głos.
– Dobra, ja się tym zajmę... Odwrócę jego uwagę,. A wy lećcie do windy, dogonię was – mówi Geraldine i wyciąga z kieszeni płaszcza srebrną figurkę łososia. Figurka okazuje się być czymś więcej, niż tylko ozdobnym przedmiocikiem, pełni również funkcje instrumentu muzycznego. G. zaczyna na nim grać, co drażni smoka jeszcze bardziej, tak że ten – choć nie widzi, stara się złapać źródło dręczącej jego uszy muzyki. Geraldine doskonale manewruje, robi błyskawiczne uniki przed łapą zakończoną ostrymi pazurami, a także przed strumieniem ognia – w tym czasie reszta „wycieczki” przedostaje się do windy. Czekają już tylko na Gerry, która w pewnym momencie po prostu przestaje już grać i biegnie jak może najszybciej w kierunku windy. Nie dobiega jednak do niej, w ostatniej chwili powala ją cios przez plecy, zadany smoczą łapą. Dziewczyna z krzykiem upada na ziemię, rozdarty płaszcz momentalnie pokrywa się krwia. Ona jest jednak mózgiem całej akcji i reszta nie może sobie pozwolić na tą stratę. Charlie szybko wciąga Gerry do windy i drzwi się zamykają. Teraz nastąpi kolejny etap. Zabezpieczenia raczej nie będą problemem, Charlie zna ich położenie i działanie od swojego brata. Sheldon natomiast wie doskonale jak się przez nie przebić. Chociaż i tak, najbardziej problematycznym zabezpieczeniem był smok w hollu.. Teraz wszystkie ewentualne pułapki mogli zneutralizować przed wlezieniem w nie.
Tymczasem nadal jechali windą, a Geraldine krzywiła się z bólu, chwilami lekko tracąc świadomość. Siedziała na podłodze i opierała głowę o kolana Charliego.
Godzina 22:15. Piętro minus szóste w Banku Gringotta. Cztery postacie, doskonale znające umiejscowienie pułapek na niepożądanych gości – czyli dokładnie takich, jak oni – po kolei omijają każdą jedną. W końcu, stają przed dzisiejszym celem.
Skrytka 687. W tym momencie od dojścia do fantastycznego skarbu dzieli ich tylko jedno. Charlie wyjmuje palec goblina ze słoiczka i przesuwa jego opuszkiem przez specjalnie do tego dostosowaną szczelinę. Drzwi otwierają się. Za nimi znajdują się niewyobrażalne dla niektórych góry złota. I pomyśleć, że to wszystko należy do jakiegoś głupiego gówniarza.
Charlie wchodzi pierwszy i... mdleje.
– Cholera jasna! Pewnie jakaś bariera? Coś przez co mogą przejść tylko gobliny? Albo tylko właściciel skrytki? – zastanawia się głośno Wendy. Geraldine przypada do Charliego i mierzy mu puls.
– Ach no tak, o jednym zapomnieliśmy – wyjaśnia Sheldon. – To tylko takie głupie zabezpieczenie... Faktycznie, pierwszą osobą która może wejść do skrytki jest pracownik banku lub właściciel skrytki. Ale to nie powinno być groźne...
– Do diabła z tobą, Shel! – krzyczy wściekła Geraldine. – To mogło kosztować kogoś z nas życie!
Sheldon wzrusza ramionami i wchodzi do skrytki. Wendy podąża za nim i wyciąga swoją międzywymiarową torbę, po czym wraz z Sheldonem rozpoczynają załadunek. Wszystkie złociutkie, okrąglutkie monety przenoszą się do specjalnie wynajętego w tym celu mugolskiego mieszkania.
– Charlie, słyszysz mnie? – Gerry stara się go ocucić.
– Taaak... Słyszę ale nie widzę. Co się stało?
– Na Merlina, mój biedaku. Zaraz doprowadzimy Cię jakoś do porządku, dobrze się czujesz, czy mam tu z tobą zostać?
–Nie no... Dobrze się czuję... Ale... mogłabyś zostać.
Godzina 22:25. Skrytka 687 świeci pustkami. Czwórka bandytów opuściwszy pomieszczenie, zamyka je beż śladu. Nim jednak opuszczą to miejsce na zawsze, zostawiają tam wcześniej spreparowany kawałek pergaminu.
– Charlie, widzisz już?
– No, wzrok mi się chyba poprawił. Zamiast ciemnej rozmazanej plamy widzę jasną rozmazaną plamę.
– Kurde. To i tak nie najlepiej, ale nie martw się, w razie czego odprowadzimy cię.
Aby spotkanie ze smokiem ograniczyć do minimum, młodzież spod ciemnej gwiazdy postanawia się zdeportować z hallu zaraz po wyjściu nań.
Godzina 22:56. Polana niedaleko Nory. W ciemności snują się dwie sylwetki, obejmujące się za ramiona i wzajemnie podtrzymujące się.
– Dobrze, że już dobrze widzę.
– Bardzo dobrze – mówi Geraldine, po czym ziewa. Makijaż zmyła już jakiś czas temu, włosy z powrotem stały się rude, jednak już nie tej długości co poprzednio. Rana na plecach – na szczęście niezbyt głęboka, ciągle ją boli. „Kostiumów” wypadowych również się już pozbyli – bez śladu.
W końcu dochodzą do Nory.
– Na brodę Merlina! Charlie! Cóżeś ty z sobą zrobił? – drzwi otwiera im Molly, ściskająca w ręce kanapkę z masłem orzechowym. Charlie faktycznie nie prezentuje najlepszego obrazu. Ma sińce pod oczami, zresztą podobnie jak dziewczę które do siebie przyciska. Molly patrzy z ukosa na Gerry.
– Mamo, żenię się.
– Co?! – pani Weasley otwiera szeroko oczy, po czym milknie już zupełnie oniemiała. -– Aa... A za co niby utrzymasz rodzinę?! Może najpierw znajdź pracę, Charlesie Weasley!
– O to, to się akurat nie martwię – Charlie uśmiecha się promiennie.
Dzień później, godzina 10. Kuchnia w Norze.
– Popatrzcie, był napad na bank Gringotta. Ktoś włamał się do środka, prawie nie zostawił śladu... I opróżnili tylko jedną skrytkę. Podejrzewają śmierciożerców, podobno zostawili jakiś liścik na miejscu zbrodni. Ale nie jest napisane co zostało skradzione – mówi Ron znad gazety.
– No tak... Już kiedyś był napad na bank Gringotta i wtedy to na pewno byli śmierciożercy. Wiadomo, na którą skrytkę napadli tym razem?
– 687.
– Aa... Ale to moja skrytka! – krzyczy Harry z przerażeniem w oczach.
– N... naprawdę? Nie martw się Harry. Pomożemy ci.
– W sumie trochę mi go szkoda – szepcze Gerry do ucha swojego narzeczonego.
– E tam. Poradzi sobie... Przeżył Sama-wiesz-kogo, to dlaczego nie miałby przeżyć drobnych kłopotów finansowych?
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin