FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Klub Pojedynków
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Natalia Lupin
Wysłany: Pon 10:50, 01 Wrz 2008
Temat postu:
Ja przepraszam, ja chcę Piotrka dla siebie, ewentualnie dla Kociary, i w ogóle co to ma być za zwodzenie go na ścieżki grzechu! Ty zboczeńcu, fe! On mój jest XD
Aurora
Wysłany: Pon 10:43, 01 Wrz 2008
Temat postu:
Tak, przed przenzaczeniem nie uciekniesz. Nawet dziwne ni to koty, ni to biesy i kociara nie pomogą.
Mogę określic opowiadanie, jako dreszczowiec. Bo tak je odbieram.
Bardzo podoba mi się opis kociary oczami Rafała. Ogólnie, cała sytuacja jest bardzo plastyczna i taka
realna
. Magia gdzieś przemyka, niedopowiedzianie, ukryta. Wcale może jej nie ma, a może jest jej mnóstwo.
Mrrr.
(i zabij, bo ja widzę Rafał/Piotrek. zabijzabijzabij. albo napisz jakąś ładną urban fantasy z wątkiem slashowym XD)
Natalia Lupin
Wysłany: Pon 10:19, 01 Wrz 2008
Temat postu:
Że niby ten samochód to go... O matko!
Musiałam przeczytać dwa razy całość, żeby się upewnić co do zakończenia.
Warto było.
Przed przeznaczeniem nie uciekniesz.
Podoba mi się. Piotrek mi się podoba ^^'
Hekate
Wysłany: Sob 0:13, 30 Sie 2008
Temat postu:
MARATON Z PARASOLKĄ
Prompt
: pierwszy
Tytuł
:
KOCIARA
Fandom
: łopowiadanie własne
Ilość słów
: 1605
Wstał, żeby wstawić wodę na kolejną herbatę. Nie dotarł jednak do szafki, na której stał czajnik, zatrzymał się w połowie drogi. Zmierzchało. Pomyślał, że to koszmarne; dochodziła dopiero dwudziesta, jeszcze miesiąc temu o tej porze było całkiem jasno! A teraz powietrze pachniało już jesienią, wieczonym chłodem, deszczem. Był początek września, a on czuł się tak, jakby tylko krok dzielił go od listopada i niekończących się ciemności.
- O czym tak intensywnie rozmyślasz? – Piotrek podniósł głowę znad książki. On, w przeciwieństwie do współlokatora, uwielbiał jesień. Mógł wtedy bez wyrzutów sumienia zaszywać się w pokoju i udawać, że świat zewnętrzny nie istnieje.
Rafał nie odpowiedział, odsunął tylko firankę i wyjrzał przez okno. Widok nie był zbyt efektowny. Niewielką przestrzeń między secesyjnymi kamienicami, z których sypał się tynk, wyłożono betonem. Na środku stał trzepak, a właściwie dwa zielone słupki, żałośnie sterczące w górę. Nie było tu ani huśtawek, ani piaskownicy, dlatego dzieciaki wybrały ulicę, zamieniając ją w swój prywatny plac zabaw.
Podwórkiem rządziły koty.
Mieszkały w piwnicach i było ich naprawdę wiele, mimo trutek, wykładanych systematycznie przez lokatora spod siódemki. Toczyły ze sobą wojny, zawierały sojusze, obierały monarchów, nocami wyśpiewywały miauczące memento. Prawdopodobnie poradziłyby sobie bez niczyjej pomocy, ale byli tacy, którzy – wbrew nagonce pana od trutek – dokarmiali je, szczególnie w trudnym dla nich okresie jesienno-zimowym.
Do tych osób należała dziewczyna, która właśnie weszła na podwórko, dźwigając torbę z suchą karmą.
- Kociara przyszła – mruknął Rafał i sięgnął po kawałek chleba. – Ona jest niemożliwa! Wiesz, ile musi wydawać forsy na to kocie żarcie? A nie wygląda na milionerkę.
- Daj spokój, niech robi, co chce, skoro ją to bawi. A zresztą może pracuje w schronisku?
- Gówno prawda, jest kelnerką w „Atlancie”. Wiem, bo byłem tam niedawno z Magdą. Całkiem mnie zatkało. Nawet nie umiesz sobie wyobrazić, jak ten dziwoląg wygląda w fartuszku...!
Piotr skrzywił się nieznacznie.
- Jesteś podła szuja, Raf. Dlatego bądź łaskaw zamknąć twarz. I zrób mi wreszcie tej herbaty.
Rafał wzruszył ramionami. Dalej obserwował dziewczynę, która wsypywała właśnie karmę do misek. Koty czekały spokojnie, nie zbliżajac się nawet na krok – z doświadczenia wiedziały, że ludziom lepiej nie ufać.
Nie była ładna. Jasne, postrzępione kosmyki, spadały jej na plecy, czasem splatała je w cienki warkoczyk. Gdy szła, garbiła się, jakby chciała się ukryć sama w sobie. Prawdopodobnie marzyła o tym, żeby być niewidzialną. I, w pewnym sensie, tak właśnie było, ponieważ ktoś, kto ją zobaczył, bardzo szybko o niej zapominał. Doskonale wtapiała się w tło.
- To obsesja – Piotrek pokręcił głową. – Codziennie obserwujesz tę dziewczynę i wygadujesz bzdury. Może lepiej się z nią umów, co?
- Zwariowałeś? – prychnął Rafał. – Musieliby mi sporo zapłacić za takie poświęcenie! To wariatka. Kto normalny poświęcałby tyle czasu zwierzakom? Lubię koty, ale w małych ilościach. Czyste i pasujące do tapicerki. Koty w nadmiarze są niebezpieczne, Biedrzycki ma absolutną rację!
Piotrek nie zamierzał wdawać się w dyskusje, nie miało to większego sensu. Machnął tylko ręką i wrócił do lektury. Z doświadczenia wiedział, że pogadanki umoralniające nie odniosłyby żadnego skutku, jego wspólokator bywał wybiórczo głuchy, gdy chodziło o niepozorną sąsiadkę z drugiego piętra. Trudno powiedzieć, dlaczego tak bardzo go drażniła. Nigdy przecież nie zamienił z nią ani jednego słowa! A jednak reagował na nią bardzo źle i nie umiał powstrzymać sarkastycznych komentarzy na temat jej wyglądu i zachowania.
- Chyba mam na nią alergię – stwierdził w końcu Rafał. Z rezygnacją. Gdy tylko dziewczyna zniknęła na klatce schodowej, podwórko wypełniło się kotami, które nie pogardziły bynajmniej zgotowaną dla nich ucztą.
Zaciągnął więc zasłony, żeby dłużej nie psuć sobie humoru.
*
Następnego dnia Piotrek postanowił powędrować do biblioteki, w celach, o zgrozo, naukowych. Pisał doktorat. Z pełnym zaangażowaniem. Rafał wyśmiewał wprawdzie to zaangażowanie niemal codziennie, ale Piotra bynajmniej to nie zrażało, bardzo dobrze czuł się w akademickim półświatku. Wróżono mu karierę, stałą posadę miał już właściwie w kieszeni. Niewiele go to jednak obchodziło. Tak naprawdę zależało mu tylko na jednym – na świętym spokoju. Kontakty z dawno umarłymi bohaterami historycznymi odpowiadały mu zdecydowanie bardziej, od użerania się z żywymi przedstawicielami gatunku homo sapiens. Kroniki nie gryzły. A co najważniejsze, nie żądały natychmiastowej reakcji. Piotr zaś miewał z natychmiastowymi reakcjami spore problemy.
- Cholera, powinienem jej pomóc – mruknął do siebie i zawrócił.
Dziewczyna pokonała już niemal całą trasę od przystanku do kamienicy, dogonił ją przed samymi drzwiami.
- Dzień dobry – powiedział. – Widzę, że dźwiga pani straszliwe ciężary, może mógłby pomóc?
Oczy miała jasnozielone, ładne. Zupełnie nie pasujące do reszty fizjonomii.
- Dziękuję, ja... – zawahała się. - Faktycznie, ciężkie. Dziękuję.
Chwycił reklamówki, szybko weszli na drugie piętro. Nie próbował nawiązywać rozmowy, był w tym równie kiepski, jak w błyskawicznym reagowaniu. Milczenie wydawało mu się najrozsądniejszą opcją.
Na drzwiach nie było tabliczki z nazwiskiem, chociaż dziewczyna mieszkała w kamienicy już co najmniej rok. Nie wiedział nawet, jak się nazywa. Ani jak ma na imię. Nagle zaczęło mu to bardzo przeszkadzać.
- Jeszcze raz dziękuję – uśmiechnęła się, czy może raczej skrzywiła wargi. Przez chwilę szukała kluczy w torebce.
Nie mógł oderwać od niej wzroku, chociaż nie miał pojęcia, dlaczego. W jej twarzy, oczach, było coś dziwnego; jakby nagle prysła iluzja, jakby czar niewidzialności przestał działać. Piotr poczuł, że ogarnia go niepokój.
- Do widzenia – wydukał i pobiegł na dół, nie czekając, aż zniknie za drzwiami swojego mieszkania. Nie mógł wiedzieć, że nie weszła do środka od razu. Przez chwilę stała, obracając klucz w dłoni, jakby się nad czymś zastanawiała. Nuciła coś pod nosem.
Klucz rozbłysł w półmroku i zgasł.
*
Gdy wracał z randki, niezbyt zresztą udanej, usłyszał w radiu komunikat, który wytrącił go z równowagi. Poprosił kierowcę autobusu, żeby podgłośnił radio.
- O kurwa – mruknął, bo jazgot syren w pełni potwierdzał komunikat. – To przecież niedaleko Biblioteki Uniwersyteckiej!
Podobno kierowca ciężarówki stracił panowanie nad pojazdem, wjechał na chodnik. Wcześniej zdołał wyrzucić z toru jazdy autobus, wszystko runęło, jak ustawione obok siebie kostki domino. Zabici. Ranni. Coś podobno wybuchło, dawno nie było w mieście tak koszmarnego wypadku!
Oczywiście Piotrek od dawna siedzi w domu, tłumaczył sobie. Nie jest przecież takim idiotą, żeby ślęczeć tak długo nad tekstami źródłowymi! Bibliotekę zamykają o dwudziestej, teraz dochodzi dwudziesta trzydzieści...
Piotrek
jest
idiotą. Jeżeli pracuje, przestaje zwracać uwagę na upływ czasu. Pewnie musieli go siłą wyprowadzać z czytelni, a on jeszcze błagał o dodatkowy kwadransik.
Nie wytrzymał, z przystanku do domu ruszył biegiem. Nie wierzył w złe przeczucia, ba, wyśmiewał tych, którzy wierzyli, a jednak pobiegł, chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że to niedorzeczne. Chyba, że ktoś chce ćwiczyć kondycję, myślał, jogging przed snem dobrze wpływa na krążenie. Świetnie się potem śpi. Tak, dzisiaj będę spał naprawdę wyśmienicie.
Gdy zobaczył z ulicy, że światło w mieszkaniu się nie pali, zamarł. A gdy usłyszał znajomy głos i poczuł, że ktoś ciągnie go za rękaw, o mało nie zemdlał ze strachu.
*
Na chwilę oderwał się od czytanego właśnie dokumentu, żeby dać odpocząć oczom. Popatrzył przez okno...
... i w świetle latarni zobaczył kota.
Zwierzę było ogromne, pręgowane, i ewidentnie patrzyło w jego kierunku.
- Czy to pies, czy to bies – szepnął, bo nie umiał przypomnieć sobie żadnego cytatu, który traktowałby o kotach – Chyba bies. Bardzo biesowaty bies.
Próbował wrócić do czytania, ale nie mógł się już skupić, więc w końcu zrezygnował. Pierwszy raz od dawna wyszedł z biblioteki pół godziny przed jej zamknięciem.
Gdy doszedł do przystanku, kot już na niego czekał. Potem wyprężył się, uniósł ogon do góry, i pomaszerował w stronę parku. Piotrek pomyślał, że nie zaszkodzi mu spacer, nie musiał przecież wracać do domu autobusem. Taka wieczorna marszruta jest doskonała dla zdrowia, oczywiście pod warunkiem, że człowiek nie natknie się po drodze na jakiegoś domorosłego pałkarza. Pałkarze nie mają jednak zwyczaju przemieszczać się po parkach przed dwudziestą. Przed dwudziestą siedzą zazywczaj w tanich pubach i piją tanie piwo z tanich, plastikowych kubków.
Droga przez park była naprawdę ładna, na dodatek dobrze oświetlona latarniami. Piotrek zdziwił się, że nie ma w okolicy spacerowiczów z psami. Rześki, wrześniowy wieczór sprzyjał przecież zdrowotnym spacerom, a jednak nie było nikogo, park świecił pustką. Kot nie wyglądał na zaskoczonego tym faktem.
- To oczywiście zupełnie niemożliwe – powtarzał sobie. – To niemożliwe, żeby ten kot mnie prowadził. Nie jest królikiem. A ja nie przeglądałem się w lustrze, więc nie miałem jak wpaść do... – żachnął się. – Co za bzdury!
Kot nie zachowywał się jak zwyczajny kot, chociaż być może winny był stłumiony blask latarni, zmęczenie Piotra, i niskie ciśnienie. Przedburzowe powietrze. Wiatr. W każdym razie Piotr, mimo silnego poczucia absurdu, w dalszym ciągu maszerował za swoim przewodnikiem. Który zresztą, prawdopodobnie przez zupełny przypadek, zmierzał w tym samym kierunku, co i on. Poczekał nawet na przejściu na zielone światło.
Zniknął, rozpłynął się w mroku, dopiero na ulicy Jesionowej, czyli tam, gdzie mieszkał Piotr.
I Rafał.
- Hej! – krzyknął Piotrek, gdy spostrzegł współlokatora. Chłopak wyglądał tak, jakby był porządnie pijany, na dodatek nikogo i niczego wokół siebie nie zauważał. – Zamierzasz podziwiać jesienne niebo, czy wchodzimy do środka?
Tamten wzdrygnął się. Dopiero po dłuższej chwili spojrzał przytomniej.
*
- Cholerny dupku, nawet nie wiesz, jak mnie wystraszyłeś! – Rafał nie przejmował się tym, że słyszą go mieszkańcy wszystkich okolicznych kamienic. – Nic nie wiesz? Był wypadek. A ja myślałem, że będę musiał przekazać twoim rodzicom urnę z prochami!
- Może jednak wejdziemy do środka, co? – zaryzykował Piotr.
- Zaraz. Muszę się uspokoić. I gdzie ty się, do cholery, włóczysz na piechotę, co? Toż z biblioteki do nas jest co najmniej godzina drogi!
Gdzieś trzasnęło okno, obaj popatrzyli w tamtym kierunku. Za firanką mignęła czyjaś szczupła, chociaż niezgrabna, sylwetka. Potem zgasło światło.
Na podwórku miauczały koty. Słychać je było nawet przed domem.
- A właśnie, wiesz, przytrafiło mi się coś dziwacznego... – zaczął Piotr, ale nigdy już nie dokończył.
Na Jesionową wjechał z piskiem opon samochód i nie zatrzymał się w porę, nie zatrzymał się nawet wtedy, gdy Rafał pobiegł za nim, wygrażając pięściami w bezsilnej złości.
koniec
Zaheel
Wysłany: Czw 22:13, 27 Mar 2008
Temat postu:
Szefowo uwielbiam w twoim wykonaniu Rudolfa - pisałam już to chyba kiedyś
Ma w sobie tego arystokratę, te pańskie maniery i słabości, a mimo wszytsko pozostaje bliski, bardzo ludzki. Ta lista co robić. Co robić dalej - widać całego Rudiego. A na dodatek te listy do Regulusa i Remusa. Ten Regulus mnie chyba nie przekonuje. Bynajmniej to takie miotanie się, wydawał mi się zawze baerdzie spokojny, nie aż tak chaotyczny. Ale może gdzieć wewnątrz, tak a trylko na zewnątrz spokojny i opanowany? I taki młody i naiwny... Remus zawsze pozostanie idealistą, chyab do końca świata i walczyć będzie za swoje przekonania.
Bella - ją też uwielbiam w Twoim wykonaniu. Tutaj jest taka zwykła, jak każda kobieta. Ech miód.
Jim kotra Remus. Konflikt jak dla mnie już kanoniczny. Tylko Remus staje się coraz silniejszy, bardziej zdecydowany, a Jim zaczyna się cofać.
Wydaje mi się, że Syriusz raczej siedomyślił o co chodziło, albo usłyszał strzęp rozmowy.
Kontrast między listami jest ogromny, ale jednak pozostaje w tym ostatnim coś z starego tonu - to ostatnie zdanie. A pierwszy taki bardziej zdecydowany, wreszcie chyab wszytskeigo pewny, albo tylko chcący być pewnym. Teraz zamieniłabym miniaturki, tak jak to skomentowałam. Wszystko pasuje
Trilby
Wysłany: Czw 19:36, 27 Mar 2008
Temat postu:
Pani kochana pani. Nadrabiam zalległości.
Prompt: drugi
Tytuł: MALARZ
Takie to trochę... mdłe. Bardziej mi się pozostałe cuda podobają. List Remusa jest taki trochę monotonny, te pozostale są dużo bardziej, jakby soczyste. Pieprzę chyba. Poza tym malarski temat akurat leży mi blisko serca, no i jakoś... Takie podchodzenie do tematu jak narysowanie czyjejś karykatury kojarzy mi się z podstawówką
Prompt: czwarty
Tytuł: CZAS PRZESZŁY
Nie wiem co powiedzieć. Ładne, ale smutne. Taki straszny kontrast między nowym listem od Rudolfa a starym, ale jest w nim ciągle element zadziornośc ze starego... Ech ech. Żywię nadzieję iż kolejne będą weselsze.
Prompt: piąty
Tytuł: PSYCHOMACHIA
Ciekawa Bella nie bedąca oddaną fanatyczką Voldiego. No i znowu tak smutno. Biedni bohaterowie targani uczuciami... Hihi. W sensie, i Rudolf i Regulus nie wiedzą do końca co wybrać. Wahają się, no i dobrze, u pani R. wszyscy oni byli czarno na białym źli do szpiku kości (a przynajmniej takie odniosłam wrażenie).
No i może dziadzieję i Musierowiczeję, ale te mniej poważne a bardziej 'wesoło, gdyśmy młodzi' mi bardziej do gustu przypadły. Ale tak czy siak, rispekcik za te listy...
Tak. Na pewno Musierowiczeję.
Aurora
Wysłany: Czw 15:58, 27 Mar 2008
Temat postu:
A tutaj widzę już slash. *widzi slash* Nie to, że twój opis z gg mi nie pomógł, wcaaale.
Kocham Rudolfa. Kooocham. *leci pomiziac Rudiego* Za tę autorionię, za rozważania, za "szlag by to...", za arystokrację, sceptycyzm, kpienie z Regulusa (który po prostu chce miec z kim iśc na wódkę) i idealizmu Remusa. Nie umiem tego wytłumaczyc, ale Rudolf jest mru. Ty sama o tym wiesz. Mru do potęgi. I arystokracja powinna pic i rozbijac się karetami, abso-lutnie.
Belli tak mało, a tak charakterystycznie - szałwią i pięknością. I ją kocha. Szczęściara...
Odrobinka Regulusa już bardziej charakterystyczna i widziana przez pryzmat myślenia Rudolfa - ciekawa. Huh. Te jego "cele". Normalnie jakbym widziała moje postanowienia noworoczne
A Remus, list Remusa jest taki zrozpaczony i no... Remus/Rudolf z takich listów rośnie w mojej głowie i kwitnie na różowo. Boru.
Jesteś Zuem.
Hekate
Wysłany: Śro 14:47, 26 Mar 2008
Temat postu:
No i jestem spóźniona...
Prompt
: piąty
Tytuł
:
PSYCHOMACHIA
Fandom
: potterowo
Bohaterowie
: Rudolf, Bella, Regulus, Remus.
Ilość słów
: 1198
Nie mógł zasnąć. Myśli nie dawały mu spokoju – a może mocna kawa wypita o nieprzyzwoicie późnej porze? Przewracał się z boku na bok, coraz bardziej poirytowany, bo nie lubił, gdy coś wymykało mu się spod kontroli. Nawet sen. W końcu wyplątał się z objęć żony, która mruknęła coś, odwracając się do ściany, i wstał. W pokoju było jasno, księżyc z powodzeniem zastępował nocną lampę, nie trzeba było włączać światła, żeby trafić do biurka. Z szuflady wyjął dwa listy, te, których do tej pory nie otworzył, chociaż sowy przyniosły je przed południem, a potem cicho, żeby nie zbudzić Belli, wyszedł z sypialni.
W kuchni nie omieszkał poczęstować się ciastem. Zrobił sobie herbaty malinowej, słusznie podejrzewając, że czarna jeszcze bardziej by go rozbudziła, a potem – z niechęcią, czy może z obawą – rozerwał jedną z kopert.
- Mógłbyś pisać wyraźniej – westchnął na widok znajomych „hieroglifów” Regulusa Blacka. – Gdzie moje okulary...?
Okulary zostały w pokoju, nie chciało mu się po nie wracać. Zmrużył oczy. Cóż, może jakoś się bez nich obejdzie.
Drogi Rudolfie!
Przed chwilą ojciec wrócił z zebrania – nic nie powiedział, ale czuję, że wreszcie podjął decyzję. Jaką? Ha! Nie miał większego wyboru, w grę wchodziło poparcie Lorda V., albo natychmiastowa przeprowadzka do Szwajcarii, nie trzeba być jasnowidzem, żeby domyślić się, co uznał za korzystniejsze. Szczególnie, że ucieczka wiązałaby się z postawieniem krzyżyka na londyńskich posiadłościach. Ojciec prędzej by umarł, niż zezwolił na takie barbarzyństwo!
Pewnie zapytasz, co ja o tym myślę...
- I to jest właśnie twój problem, Reg – Rudolf zapalił fajkę. – Za dużo myślisz. My wszyscy myślimy za dużo, zamiast pić i rozbijać się karetami, jak arystokracji przystało. Co nam z tego myślenia przyszło? Gówno, panie Black. Plus setki stron absolutnie nieużytecznych prac z zakresu filozofii i batalistyki.
Łyknął herbaty, ale irytacja nie mijała, wręcz przeciwnie, rosła z minuty na minutę. Rudolf pomyślał, że zaczyna się zachowywać jak Cyceron na zsyłce, i jeżeli natychmiast czegoś z tym nie zrobi, to będzie niedobrze. Znał przyczyny, dręczył go po prostu przymus podjęcia decyzji, zdeklarowania się po którejś ze stron. Po raz pierwszy w życiu nie umiał znaleźć rozwiązania, które by go zadowalało, a świadomość, że czasy bezpiecznego lawiranctwa nieodwołalnie się kończą, doprowadzała go do szału.
... i czuć się częścią większej całości. Nie zrozumiesz, zawsze wolałeś być sam, grupa nie była ci do niczego potrzebna. Ale ja już mam dosyć „bycia poza”! Mam dosyć tej wewnętrznej emigracji, która nie prowadzi do niczego dobrego! Paradoksalnie to ja, chociaż zostałem, czuję się bardziej wyobcowany, niż mój brat, który zerwał wszystkie rodzinne więzy. Tak dłużej być nie może. Czy wyrażam się dość jasno...?
Cele:
1. Wyrwać się spod kontroli ojca.
2. Trafić do „kręgu” .
Znowu metafora; oczywiście pod hasłem „krąg” kryje się wspólnota, w którą mógłbym się włączyć. Na przykład Śmierciożercy. Rzecz w tym, żeby nareszcie poczuć się przydatnym, rzucić w diabły indywidualizm na rzecz dobra wspólnego, znaleźć...
Rudolf odsunął od siebie list, powstrzymując się, przed podarciem go na kawałki. Ten patos! Ten cierpiętniczy ton! Regulus kreował się na intelektualistę, który podejmuje świadomą decyzję, a w gruncie rzeczy chodziło mu tylko o to, żeby mieć z kim chodzić na wódkę. Zwyczajna, ludzka potrzeba. Żadnej metafizyki.
Zanim otworzył drugi list, obracał go chwilę w rękach, jakby się wahał, czy w ogóle zaczynać. Z góry wiedział, co znajdzie w środku. I nie miał złudzeń – Remus Lupin mu nie pomoże, najwyżej zagmatwa jeszcze bardziej.
- Szkoda, że nie możemy porozmawiać osobiście – pomyślał, rozdzierając kopertę. – Taka konfrontacja byłaby jakimś urozmaiceniem.
Rudi!
To nie jest zabawne. Naginanie zasad, sofistyczne „każdy ma swoją rację, która jest słuszna”, a na dokładkę przeinaczanie pojęć. Nie zwiedziesz mnie, znam Cię na tyle dobrze, żeby wyczuć, kiedy grasz – po prostu nie chcesz podejmować decyzji i wykręcasz kota ogonem. Wszystko pięknie, ale tak się nie da zbyt długo. W końcu wpadniesz w pułapkę i będziesz musiał powiedzieć tak, albo nie, nawet, jeżeli nie masz na to ochoty. Nie chcesz się przyłączyć do Zakonu – dobrze! Ale na Merlina, wyjedź, póki jeszcze masz szansę, bo...
Zamknął oczy, od tego wszystkiego rozbolała go głowa. Słowa zwijały się w serpentyny, a zmysł autoironii wyraźnie przygasł.
– Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz mnie powstrzymać... – mruknął. – Domorosły moralisto w podartej koszuli.
... tak sądzisz? To nie przejdzie, uknułeś sobie jakąś teoryjkę, która nijak ma się z praktyką, i będziesz ją teraz na siłę wcielał w życie. Przekroczyć granicę, tratata, udowodnić swoją wyższość... wiesz jak to się nazywa? U-to-pia! Zamki wybudowane na Nietzschem! Na dodatek brzydkie i co najmniej podejrzane moralnie – ach prawda, Ty przecież nie uznajesz „tych etycznych bzdur”. Co tam życie niewinnych ludzi, chrzanić ich, niech skwierczą na stosie! Zabić wszystkich, Bóg rozpozna swoich! Rudi, przecież ty tak nie możesz myśleć, nie wierzę, wmawiasz sobie tylko, żeby zająć czymś umysł, ale...
- Pieprzona psychomachia! – zerwał się z krzesła i zaczął krążyć po kuchni. Właściwie gdyby nie okoliczności, cała sytuacja wydałaby mu się zabawna. Ale tym razem nie umiał spojrzeć z dystansem, chodziło przecież o niego i o sprawy, które bezpośrednio go dotyczyły. Dlatego wcale nie było mu do śmiechu.
Chwycił kartkę, która leżała na parapecie i zaczął pospiesznie notować:
1. Nikt nie ma prawa się wtrącać!
2. Zrobię to, na co mam ochotę (tylko na co mam ochotę...?)
3. Idealiści= sznur na szyi. Nie jestem samobójcą, do kroćset.
4. Lord Jak Mu Tam = fanatyzm. To źle wpływa na żołądek.
5. Wyjechać? Bella na to nie pójdzie, a ja jej nie zostawię, bo jest nieprzewidywalna i może sobie zrobić krzywdę.
6. Stary Black przerobiłby mnie wtedy na blachodachówki...
7. Poza tym kocham ją, niestety. To nieco komplikuje sprawę.
8. Nie da się grać na dwie strony? (do przemyślenia). A ten... no... Attyk od Cycerona? Nie poparł ani Cezara, ani Pompejusza. I przeżył. Trzeba to sprawdzić.
9. Problem w tym, że ja chyba nie chcę bawić się w wielmożnego patrycjusza. Kompleks Raskolnikowa. Czy jestem w stanie zabijać?
10. Tak
11. Nie.
12. Szlag by to...!
13. Trzeba odwiedzić Regulusa. Gdyby udało się przyłączyć do Śmierciożerców i przejąć nad nimi kontrolę... Ha ,ha, ha. Jesteś skończonym palantem, Rudi.
14. Co nie zmienia faktu, że wizyta u Blacków nie zaszkodzi. Mają znakomitego kucharza...
15. I brandy.
16. Bądźmy szczerzy – kusi mnie Czarna Strona. Na więcej można sobie pozwolić. Tyle, że rola podnóżka mi nie odpowiada, a mówią, że Voldemort trzyma popleczników krótko za mordy.
17. Czy umiem się podporządkować? Schować dumę do kieszeni? Tak, to jest problem, ale podejrzewam, że mógłbym być... powiedzmy... wyższym oficerem. Nigdy szeregowcem.
18. Odpisać Regulusowi. Z samego rana!
19. Remus...
- Czy ty wiesz, która jest godzina? – Bella stanęła w kuchni, ziewając szeroko. Była rozgrzana snem i wyglądała tak uroczo, że Rudolfowi momentalnie wywietrzały z głowy wszystkie problemy.
- Prawdopodobnie późna – uśmiechnął się. – Albo, jeśli wolisz, wczesna.
- Tłuczesz się po domu, meble przestawiasz... – wydęła wargi. – a żoną się nie zainteresujesz. Zrób mi chociaż herbaty, i tak już nie zasnę. Co to za kartki? – zainteresowała się nagle.
Odłożył listy na parapet i przycisnął je cukierniczką.
- Nic ważnego. Z nudów otworzyłem list od Regulusa, znowu ma depresję. Chyba się do niego jutro wybiorę.
Usiadła mu na kolanach, nogi kładąc na drewnianym stołku. Włosy, dotychczas splecione w warkocz, rozsypały się, otulając ramiona ciemnym szalem pachnącym szałwią.
- Mam pójść z tobą? – zapytała.
- Nie – odparł. – Muszę...
Muszę załatwić to sam.
koniec
Aurora
Wysłany: Wto 10:05, 25 Mar 2008
Temat postu:
Gdzie slashowe aluzje?! Nie widzę, aaa. Ja nie widzę, nawet ja (wczoraj w Madagaskarze widziałam slash międzygatunkowy, nawet podwójny...). Buhu, na starośc człowieka przestaje widzie slash.
Kooocham Rudolfa. Koooocham. Jego stosunek do Czarnego Pana, Bellatrix, służby... I to że nigdy nie przyłączyłby się do Zakonu. Przepraszam, ale: *idzie miziac Rudiego*
Jest cudowny, całkowicie wykreowany przez ciebie i tak się cieszę, że nie ma go w kanonie praktycznie, bo nie jest zepsuty przez JKR. Mhru.
I napiszę o Jimie, Jamesie. Uwielbiam go, uwielbiam go w twoim wykonaniu. Grozi Remusowi, kłóci się, rzuca ciężkimi słowami, jak "zdrada", ale odchodzi z niczym. Z własnej woli. I nie mówi Syriuszowi. To jest James, który cenił przyjaciół. I im ufał. Porywczy, gryfoński, ale wierny.
*odrywa się od Rudiego i leci miziac Jamesa*
Dobry tekst. Mr.
(przepraszam za te c zamiast sami wiecie jakiej litery - nie wiem, co z vistą nie tak, ale nie pozwala mi jej pisac...)
Zaheel
Wysłany: Pon 23:43, 24 Mar 2008
Temat postu:
Przepraszam, że nie wzięłam sieza wszystkie, ale mi samej jeszcze został ostatni prompt do nadrobienia, i nie chcę sobie jakiejś wizju przedstawiać.
Tekst numer dwa. Ostatnio piszesz wszelakie fikatony w jakiś konkretnych konwencjach. Powiem Ci, że to bardzo ciekawie wychodzi. Uśmiałam się na koniec. Ojciec Remusa jest tutaj taki trochę mój, choć raczej u mnie jest czarodziejem, choć też artystą. Bardzo podoba mi się wizja Johna włóczącego i kontemplującego obrazy. Sama czasami tak robie czasami, niestety nie z obrazmi bo talentu nie mam. I to zagubienie bez swojej małżonyki.. Tak to właśnie jest pan Lupin.
Następnie Regulus... taki gorzki na koniec taki prawdziwy. Bo on wie, że musi coś zrobić, w takim pół stanie nie da się przetrwać całego życia, a bynajmnij nie przy jego charakterze. Kiedyś musi coś puścić. Widać tutaj że w pewnym stopniu są podobni z Narcyzą ale tylko trochę. I widać, że On z Syriuszem naprawdę wspaniale by się rozumięli, tylko brakuje zdecydowania. MOżliwe, że wąłśnei bał się bólu, wychuchana pociecha całego rodu.
Hekate
Wysłany: Pon 21:21, 24 Mar 2008
Temat postu:
Za slashowe aluzje nie odpowiadam, to nie ja, to mój zły brat bliźniak
Zresztą zdałam sobie z nich sprawę dopiero po napisaniu tekstu, ha, ha, ha...
Prompt
: czwarty
Tytuł
:
CZAS PRZESZŁY
Fandom
: potterowo
Bohaterowie
: Rudolf Lestrange, Remus Lupin, Jim Potter i Syriusz Black
Ilość słów
: 1239
- Oddaj mi to – głos Remusa był spokojny, ale Jim wyczuwał, że gdzieś na dnie czai się furia.
Wyciągnął różdżkę.
- Nie – odparł. – To może być ważny dowód.
- Potter. Natychmiast połóż paczkę na stole i wynoś się z mojego domu.
Zawahał się. Patrzył w pobladłą twarz przyjaciela i gorączkowo szukał wyjścia z sytuacji, która – co zaczynał sobie uświadamiać – była sytuacją patową. Nie zastanawiał się nad możliwymi konsekwencjami, gdy łamał zaklęcia ochronne, którymi Remus zabezpieczył mieszkanie. W ogóle wtedy nie myślał. Chciał się po prostu za wszelką cenę dowiedzieć prawdy.
- Nie – powtórzył, zaciskając palce na sznurku, którym były obwiązane listy. – Dumbledore musi to zobaczyć.
- Nie rozśmieszaj mnie. Co ma Dumbledore, do moich prywatnych listów?
- Przyjaźnisz się ze Śmierciożercami!
Remus zaśmiał się nieprzyjemnie.
- Jedno krótkie zdanie i tyle nieścisłości! Po pierwsze, to nie przyjaźń, tylko koleżeństwo. Po drugie, czas przeszły. A po trzecie, które wynika z drugiego – oni nie byli wtedy Śmierciożercami, James. Nie szukaj na siłę kozła ofiarnego.
- Kozła ofiarnego?! – Potter krzyczał, z różdżki sypały się iskry. – Tu są też listy od Rudolfa Lestrange’a, tego Lestrange’a, który przed tygodniem zmasakrował pół mojego oddziału! Skąd mam mieć pewność, że i teraz się nie kontaktujecie, co? Potajemne spotkanka, stały przepływ informacji...
- Oskarżasz mnie o zdradę?
Wściekłość momentalnie z niego uleciała.
- Niczego nie jestem już pewien, Remus.
Zapadła cisza. Lupin chwilę nad czymś się zastanawiał, przeżuwał jakąś nieprzyjemną myśl. Potem potrząsnął głową w geście rezygnacji i odsunął się od drzwi.
- Droga wolna – powiedział sucho.
- Remus... ja...
- Wyjdź, James. Nie chcę cię więcej widzieć.
- Remus...
- WYJDŹ!
Serce dudniło w piersi, ten dźwięk na kilka sekund zagłuszył wszystko. Potter zrobił kilka kroków w kierunku Remusa, i nagle się zatrzymał, jakby uderzył w niewidzialną barierę.
Zanim wyszedł, położył listy na stole.
Trzasnęły drzwi.
Drogi hogwarcki Rimbaudzie!
W powietrzu pachnie zmianą, taką porządną, niekoniecznie związaną z ograniczeniem palenia. Powiesz – w takim razie nie pachnie, tylko mocno zajeżdża! A ja się z tobą pokłócę i spędzimy kolejne godziny na ustalaniu definicji pojęć, żeby w końcu dojść do jakże odkrywczego wniosku, że to nie ma znaczenia. Dlatego przyjmijmy apriorycznie – pachnie! – i nie wracajmy do tego więcej. Jeśli chcesz, możesz mi w ramach zemsty odpisać heksametrem daktylicznym.
Przyjęcia nie są już takie, jak kiedyś, to raz. Dwa, krawcy schodzą na psy, albo uciekają do Stanów. Trzy, usłyszenie kawału bez podtekstu politycznego, graniczy z cudem. Chyba zaczynam być zniesmaczony; przysięgam, jeżeli zabraknie Ognistej, to wezmę przykład z naszych kochanych rzemieślników i osiedlę się w Nowym Orleanie. Nie, żebym miał coś przeciwko przewrotom, problem w tym, że wymagają zbyt wiele wysiłku przystosowawczego. A ja nie lubię się męczyć. Przynajmniej nie dla kaprysu jakiegoś przybłędy, który twierdzi, że jest potomkiem jednego z Założycieli, i uśmiecha się jak amant filmowy z lat trzydziestych. Wybacz, ale tego mój zmysł estetyczny ścierpieć nie może – handlarz mydła zawsze pozostanie handlarze mydła, nawet, jeżeli odkupi od kogoś rodowy herbik i zapleśniałe papiery.
A zresztą może ten cały Voldemort naprawdę jest potomkiem Salazara Slytherina? Kto wie? Tak czy siak, ja mam to w wiadomym miejscu, może sobie być nawet cudownie zmartwychwstałym Merlinem, bylebym tylko nie musiał przez niego chodzi w kiepskich butach. Z tego co słyszę, nasi notable mają wielką ochotę zagrać mu do tańca i zmusić, żeby wirował do taktu, ale mój nos mi podpowiada, że, za przeproszeniem, gówno im z tego przyjdzie. Historia udowadnia, że figuranci bardzo często wymykają się spod kontroli, a z historią, drodzy panowie, kłócić się nie należy, albowiem szkoda nerwów i wysiłku. Gdyby politycy czytywali coś więcej, poza „Żonglerem”, wszystkim żyłoby się o wiele spokojniej, i nie musiałbym wiecznie wysłuchiwać przemówień w stylu papy Goebbelsa.
Szczególnym przypadkiem podatności na propagandę jest moja osobista małżonka, która utopiłaby mnie w broszurkach, gdyby nie fakt, że w drodze do biura mijam kubeł na śmieci. Podejrzewam, że mógłbym ogrzać tą makulaturą cały dom ( i tak jej nie czytam, bo redaktor ma problemy z ortografią), ale Bella zagląda do kominka, więc wolę nie ryzykować. Tak się bowiem składa, że nie przepadam za spaniem na kanapie... Na razie udaję więc, że ideologia „Czarnego Pana” fascynuje mnie do nieprzytomności i modlę się w duchu, żeby moje łgarstwa nie wyszły na jaw.
Remus zgniótł list i cisnął go do ognia. Potem sięgnął po pozostałe, które podzieliły los pierwszego. Tak, masz rację, Rudi, przynajmniej do czegoś przyda się ta cała makulatura, w domu zrobi się cieplej.
Zamarł, obserwując, jak kartki zaczynają czernieć. I zupełnie wbrew sobie, wbrew sarkastycznym myślom, rzucił się ratować to, co się jeszcze nadawało do ratowania – poparzył sobie przy tym ręce, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Działał jak w amoku. To był impuls, któremu nie można się było przeciwstawić.
... i chyba chciałbym spróbować. Wiesz, takie siłowanki z samym sobą mogą być interesujące, w końcu dlaczego akurat ja miałbym siedzieć w domu i popijać kawę z mlekiem? Nie mów, że nigdy o tym nie myślałeś, nie uwierzę. Dobrze pamiętam z jakim zapałem broniłeś Raskolnikowa, musiałem się nieźle napocić, żeby wytrącić Ci z rąk argumenty – nazwałeś mnie wtedy parszywym sofistą. Oczywiście, byłem sofistą i sofistą umrę, ale to nie znaczy, że mam przez całe życie siedzieć za biurkiem i przeglądać gazety! Nie zrozum mnie źle, ten mydlarz w dalszym ciągu obchodzi mnie tyle, co ogrodowy krasnal, i jeżeli kiedykolwiek się do niego przyłączę, to wyłącznie...
Wszystko wymknęło się spod kontroli, popłynęło całkiem nieoczekiwanym torem. Te słowa... mnóstwo słów, a między nimi kawał życia, które kiedyś wydawało się takie bliskie! Czasem trudne, czasem smutne, ale jednak bliskie, jak koszula noszona przy samym ciele. To dlatego nie mógł się rozstać z listami, były częścią tego świata, który już nie istniał, a za którym nie przestawało się tęsknić.
... jeśli naprawdę sądziłeś, że mógłbym przyłączyć się do Zakonu, to znaczy, że zupełnie mnie nie znasz. I tu nie chodzi o Bellę, bo ze mnie taki romantyk, jak z Danny’ego O’Neila misjonarz; rzecz w tym, że będąc z „wami”, nie mógłbym bawić się w Raskolnikowa. Czyli nie mógłbym robić tego, na co mam ochotę – rzecz nie do pomyślenia! Dziwisz się pewnie, że taki esteta jak ja, zamierza się babrać w gnoju, szczerze mówiąc sam nie przestaję się sobie dziwić. Bez doskonale skrojonych ubrań, bez nieodłącznej fajki, bez kawy... Cóż, uznajmy to za kolejny, tym razem nieco ekstremalny, kaprys paniczyka Lestrange. Wtedy obaj poczujemy się lepiej.
Sam widzisz, drogi wierszokleto, że swoimi etycznymi koglami-moglami mnie nie przekonasz. Od dawna jestem na nie uodporniony.
Twój Rudi
- Wstawaj, już czas – Syriusz wszedł bez pukania. – Wiem, wiem, Jim zachował się jak ostatni palant, ale musisz mu wybaczyć, ta ostatnia akcja...
- Po co się włamywał? Mógł po prostu poprosić o te listy. Dałbym mu je.
- Jakie znowu listy?
Remus ze zdziwieniem popatrzył na przyjaciela; czyżby naprawdę o niczym nie słyszał? Nie. Nie słyszał. Albo doskonale udawał niewiedzę.
- Nieważne – wzruszył ramionami, maskując konsternację. – Spaliłem je. Niepotrzebnie trzymam w domu tyle szpargałów. Jestem sentymentalny, jak dziewiętnastowieczna pensjonarka.
- To prawda – Syriusz roześmiał się szczekliwie. – Niech panienka zbiera tyłek, mamy robotę. A! – pstryknął palcami. – Jeszcze jedno. Ten gnój, Lestrange, zgodził się na dwudniowe zawieszenie broni. Gdzieś miałem list... O, jest. Adresowany do ciebie.
Poruczniku Lupin, jestem skłonny przychylić się do Pańskiej propozycji. Dwa dni i ani dnia dłużej. Liczone od osiemnastej. Mam nadzieję, że zdążycie stosownie uczcić zmarłych, czego i my sobie życzymy, albowiem po wczorajszym uroczym spotkaniu trupów ci u nas dostatek. Tak na przyszłość – Avada nie służy do ścinania drzew, to źle wpływa na ekosystem.
Z poważaniem:
Rudolf Lestrange
koniec
Hekate
Wysłany: Pon 14:23, 24 Mar 2008
Temat postu:
Taaa, oto mój szatański plan. Próba stylistycznej różnorodności - staram się pokazać bohaterów przez ich listy. To nie jest, kurde, proste, nawet się nie spodziewałam, że tak bardzo będzie mnie ciągnęło do ujednolicenia. A tu gówno - Rudi pisze tak, Remus inaczej (bardziej poetycko), a Regulus chaotycznie, mocno i urywanymi zdaniami.
Kurde, szkoda, że Reg wydał wam się mdły. Ale może to dlatego, że cholerny Dan wysysa energię i niewiele jej już zostaje na inne postacie...
Dziwki muszę być, bardzo mi przykro
Aurora
Wysłany: Pon 11:53, 24 Mar 2008
Temat postu:
Drwal. Przepraszam, przepraszam, przepraszam, aż się zastanawiam, czy ty specjalnie nie wybrałaś akurat tego zawodu, żeby mnie zastrzelić od samego początku! Drwal... *mamrocze do siebie, chichocząc jak opętana*
Kocham twojego Dana i Blacków. Chociaż Regulus wydaje mi się mało wyrazisty, za mało. Może o to chodzi? I te dziwki tak średnio mi przypadły do gustu.
Twoja Cissy za to jest mniodkiem. Przez tego 'papę' skojarzyła mi się, o Merlinie, z Izabelą Łęcką. Ale i tak twoją Narcyzę lubię. Jej pojawienie się tutaj jest jedną z perełek. Nie znam Łukjanienki, ale to mi chyba nie przeszkadza w rozumieniu. Zaręczyny zLucjuszem tu mamy? Tak mi się zdało.
Ach, zazdrość, która może wręcz doprowadzić do nienawiści. Skąd ja to znam?
Widzę, że ten twój szatański plan na fikaton miał być zabawą w listy. Ciekawie.
Aurora
Wysłany: Pon 9:40, 24 Mar 2008
Temat postu:
Na razie tylko 2, wybacz, nie mam za dużo czasu.
Ja mam całkiem inną wizję ojca Remusa, hyh. Ten jest bardzo, erm,
artystyczny
. To całe przekazywanie pieniędzy za obrazy żonie, żeby płaciła rachunki! Zapewne są tacy ludzie, chociaż ja nie wyobrażam sobie życia w ich towarzystwie.
List jest mniej urokliwy niż ten z poprzedniego tekstu. Bo i Remus nie jest Rudolfem, prawda? Każdy pisze listy w inny sposób.
Tekst jest spokojny, melancholijny. Moim ulubionym fragmentem jest, jak ojciec wychodzi z pracowni. Tak trochę nieśmiało, cicho... I mru. I jest milutko. Bo pan X, krwiożercza nie posiadająca przyzwoitości hiena, dostaje karykaturę. Ik. I ja widzę tę karykaturę, jako owego potworka z prompta, ganiającego za obwarzankiem (przeze mnie zwanym pączkiem z dziurką xd), z kamieniem w ręku. Hih.
Trilby
Wysłany: Pon 1:45, 24 Mar 2008
Temat postu:
Ja się na nocnych patrolach nie znam, to jak dla mnie to nie trzeba za to przepraszać
Tym nie mniej, ja Danny'emu też zazdroszczę.
Poza tym jak widzę, mi muzyka poszła w las, pani Szefowej w morze
I rozdarcie wewnętrzne młodego arystokraty. Ach smutne.
Ale nie wiem czy z tymi dziwkami to nie przesada.
No i lubię listową formę. Ale czy mi się podoba dokładny opis okoliczności w jakich ten list czytany to jeszze sie nie zdecydowałam.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin