FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Lodówka trolla Świreusa
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Kira
Wysłany: Pon 18:14, 20 Gru 2010
Temat postu:
Popieram, Nat! Aż się tęskno robi na myśl ile fajnych parodyjek i knajpianych fanfików powstawało swego czasu. Jak to dobrze, że forum jednak nie zdechło i zachowały się wszystkie te kwikaśne teksty... chyba bym bez nich padła!
Natalia Lupin
Wysłany: Nie 1:31, 19 Gru 2010
Temat postu:
wracam do korzeni
nie pamiętam, dlaczego tego nie skomentowałam - możliwe, że nie dałam rady ze śmiechu. jest w pół do pierwszej w nocy, Ageliza wali w ścianę, a ja zarykuję się ze śmiechu
dlaczego takie rzeczy już nie powstają?! Orocia?...
Hekate
Wysłany: Sob 23:09, 16 Cze 2007
Temat postu:
Ja przepraszamprzepraszam, ale...
Cytat:
Często Knajpowicze padali, zanim zdążyli się cokolwiek napić.
Czegokolwiek
No, ufff, teraz mogę już bez przeszkód sobie KWIIIIIKnocąć.
Boski najazd gejów, miodzio normalnie!
A najbardziej mi się tu podobała Smag, normalnie bombowa kreacja
I w ogóle jak dobrze znowu poczytać knajpiarską opowieść
Ori:'cokolwiek' poprawione <salutuje>
Kira
Wysłany: Sob 14:28, 16 Cze 2007
Temat postu:
Mmm, myziu myziu... slashyk...
*ekstaza*
Remus i Severek, cacani chłopcy, biedna Smaguś!
Harry i Drejcze, zboczuszki, Miona z wścieklizną!
Heniek Walezy!!! Oł kffik!
Salazar i Godryk... kiziajni po prostu...
Gandalf i Lenin...
... no cóż, to po prostu jeden wielki OTP ^^
Kochana Ori
Wiencej bym takich słodkości chciała od Ciebie ^__^
Maggie
Wysłany: Pią 23:21, 15 Cze 2007
Temat postu:
W ogóle, weź, Aurora, przez Ciebie się uczyć nie mogę, bo czytam to raz za razem ;P
Usz, babo
*wznosi toast na cześć Ori*
*I Tinky'ego*
Atra
Wysłany: Pią 22:14, 15 Cze 2007
Temat postu:
Jo, jeszcze Gandzialf i Lenin...
Kwik?
Mniam...
Jeeeszcze!!!
(nic bardziej konstruktywnego ode mnie nie usłyszycie
)
Joan P.
Wysłany: Pią 22:09, 15 Cze 2007
Temat postu:
(spad a zkrzesła)
(jeszcze raz)
(próbuje wydostać się z białego kaftanu, którym krępują ją mili panowie)
Tinky Winky Którego Imienia Nie Wolno Wymiawiać! Zabiłaś mnie.
Ja przez ciebie będę miałą niemoralne sny, noo! Jak ty tak możesz?
Severus i Remus. Draco i Harry (to się Lo ucieszy....). Dziadzio Godryś i Salazar. Ja już naprawdę nie mogę. Ori! Więcej!
Aurora
Wysłany: Pią 21:58, 15 Cze 2007
Temat postu: Harry Potter i Antenka Prawdy
Knajpiane. Zaslashowane. Ale dosyć lekko
Mwahaha!
(czyli nigdy nie wierzcie, gdy Ori mówi 'nigdy')
Harry Potter i Antenka Prawdy
Znowu było duszno. Znowu było gorąco. Znowu Glizdogońska zaczynała parować, po wyciągnięciu korka z butelki. Często Knajpowicze padali, zanim zdążyli się czegokolwiek napić.
Tak, opary Glizdogońskiej działały lepiej, niż stężona ciecz.
Ori definitywnie nawdychała się oparów. Tak, na pewno. Ale nie padła, o nie – przez ostatnie kilka miesięcy zastępowała Joan w barze, co zazwyczaj ograniczało się do „Polać? Nie? Naprawdę? To ja się napiję, chociaż tak głupio bez towarzystwa... A może jednak?... Tak, oczywiście, kapeczkę, rozumiem...”.
Tak więc Aurora, dawna łowczyni, siedziała przy barze z korkiem w prawej dłoni i pustą butelkę w lewej.
A obok niej siedziało dziwne stworzenie. Odłożyła powoli butelkę i korek. Następnie przetarła oczy.
Nie zniknęło.
Podeszła do lodówki i rzuciła w stronę swojej twarzy kilka kostek lodu. Gdy dotarły do jej policzków, były tylko ciepłą wodą, ale zawsze czymś innym niż gorące powietrze...
Obróciła się ku ladzie.
To wciąż tam siedziało.
- No więc... – ochrypły, a zarazem cienki głosik przyprawiał ją o dreszcze. – Polejesz czegoś? Mleko z kropelką kremowego piwa byłoby niezłe... Chociaż wiem, że to silny alkohol, och tak, ale ta misja, z którą tu przybyłem... Tego nie da się załatwić na trzeźwo.
I Ori skojarzyła.
Uśmiechnęła się szeroko. Bardzo szeroko. Bardzo, bardzo szeroko.
Fioletowo-niebieski stwór także się uśmiechnął.
<>
Joan zmęczona wlokła się do Knajpy. Miała mnóstwo roboty. W kraju panowały zamieszki, spowodowane masowym pogromem kacząt, kaczorów i kaczek. A przy okazji reszty drobiu i ptactwa dzikiego. Społeczeństwo nie było zbyt wyedukowane w rozróżnianiu kaczki od gęsi, sokołów, a czasem nawet aligatorów.
Joan prowadziła kursy rozpoznawcze. Ciężka robota, o tak. Szczególnie, jeśli trzeba było być w każdej chwili przygotowanym na szybką ucieczkę bądź aportację przez służbami bezpieczeństwa.
Tak więc, półmartwa wtoczyła się do Knajpki.
Padła na taboret przy barze. Sięgnęła po Glizdogońską.
Po lewej mignęło jej coś fioletowo-niebieskiego.
Jako znana rewolucjonistka od razu skojarzyła te kolory. Tak, och, na Menisk Wklęsły (czy tam Wypukły...)! To ON! ON! Przywódca! O, wielki! W Knajpce! Może go poznać!...
Jeden z najsłynniejszych ludzi podziemia. Ostatnio także pojawiający się w telewizji, na okładkach gazet, wszędzie, wszędzie...
Joan przetarła oczy i westchnęła.
Przybysz popatrzył na nią swymi pozornie pustymi, ale inteligentnymi i chytrymi oczami. Uśmiechnął się ironicznie (choć to, że ten uśmiech jest ironiczny, a nie głupawy, mogła powiedzieć tylko niewielka liczba osób Podziemia i Lochów) i kiwnął antenką.
- Joan Calamity, jak mniemam? – piskliwy głos sprawił, że Jo poczuła się nieco niepewnie.
- Tak – odparła, ukrywając zmieszanie za hardością spojrzenia. – To zaszczyt...
- Och, przestań – machnął łapodłonią niedbale. – Stwierdzam występowanie u was sporej liczby kanonicznie niezeslashowanych prawiebajkowych postaci, które mogą idealnie wpływać na młode umysły, krzywiąc ich psychikę na zawsze.
- Panie... – Joan nie mogła uwierzyć. Ale fakt, faktem, że na górze znajdowała się połowa męskiej części Hogwartu...
- Poza tym – mrugnął chytrze. – Mów mi T-W.
- A teraz się napijmy! – ni stąd, ni zowąd Ori rzuciła w ich stronę butelkami. Butelka T-W (tidablju, och, jak to brzmiało!) miała na końcu smoczek.
- Twoja przenikliwość, Auroro, sprawia, że czasem żałuję, że jednak nie jesteś mężczyzną – T-W uśmiechnął się szarmancko. Serce Joan zatrzepotało w dziewiczej piersi, a Ori zaśmiała się nerwowo.
- Och, niestety... – Ori mrugnęła do T-W perwersyjnie i otworzyła kolejną butelkę Glizdogońskiej. Zielone opary sprawiły, że na twarzy byłej Łowczyni wykwitł nieprzytomny uśmiech zadowolenia.
- Myślę, że chłopcy nadchodzą! – szepnęła do ucha T-W Joan, słysząc czyjeś kroki na schodach.
Fioletowo-niebieski przybysz nadstawił czujnie antenkę i wyciągnął z czerwonej torebki małą, różową fiolkę.
- Pomóżcie mi, musi zostać umieszczony na samym środku antenki! – wyszeptał, a Joan złapała fiolkę.
Jedna, wielka kropla skrząca się brokatem wylądowała w odpowiednim miejscu.
Wtedy z antenki wystrzeliły oślepiająco różowe promienie.
Ori z Joan zaśmiały się diabolicznie.
<>
Harry szedł schodami, trzymając za rękę Hermionę. Przed nimi arystokratycznie kroczył Draco.
Różowy błysk przeciął powietrze i po chwili Harry zachłysnął się powietrzem.
- Co to było?... – Draco odwrócił ku nim swoją twarzy.
Harry zawsze uważał, że twarz Malfoya nie jest zbyt pociągająca. Wręcz szczurza. Fretkowata. Zbyt blada. Kości policzkowe zbyt wystające. Usta zbyt wąskie. Oczy nie brązowe. Włosy platynowe, proste, opadające niesforną grzywką na oczy.
Draco Malfoy był absolutnie wręcz nieziemsko piękny. Pociągający. Seksowny.
Kiedy zobaczył podobne zaskoczenie przemieszane z pożądaniem w oczach Draco...
- HARRY?! – usłyszał głos Hermiony, wyrywającej swoją dłoń z jego ręki.
Szybko wypuścił rączkę dziewczyny – co go mogło z niej pociągać?! Piersi?!... Fe... – i wsunął we włosy Dracona. Były takie miękkie, och, prawie jak jego usta, rozchylające się pod jego własnymi wargami...
Hermiona zaczęła wrzeszczeć w panice.
<>
Szefowa wysunęła głowę ze swojego pokoju, znad jakiegoś przerażającego utworu Micińskiego, czy jak mu tam było. Horror. Makabreska.
Dzięki ci, o Slytherinie, za twe dary. Wrzask Hermiony był idealną wymówką do porzucenia tego koszmarnego czegoś i zajęcia się czymś ciekawszym.
Albowiem, jak powiadają Ślizgoni, wrzask zawsze zwiastuje coś ciekawszego od rzeczy, jaką w danej chwili się zajmujesz. Nawet jeśli jest to coś sprośnego i absolutnie przyjemnego.
Wyjrzała na korytarz.
- Haha – król z kolczykiem śmiał się francusko z ciemnego portretu. – O, oui, Szefowaaa, jak milutko ujszeć tfom tfasz, haha, nie ufieszyź, co zie zieje...
Hekate rozpoznała ten nieco pretensjonalny głos, połączonym z ciągłym kichaniem.
Henryk Walezy, jasne, jedyny kichający portret, który kazał wyrzucić. Hekate nie miała zielonego pojęcia, skąd Ori go przywlokła.
- Gdzie? – zapytała szybko.
- Zchodi – zachichotał i kichnął.
Hekate, nieco zaniepokojona, ruszyła we wskazanym kierunku.
<>
Smagliczka właśnie siedziała w gabinecie z Severusem i Remusem, kiedy coś dziwnego błysnęło.
I nagle wrogość między mężczyznami nieco zmieniła charakter.
- Nie! – jęknęła, rzucając pióro na blat biurka. – Co wy?...
- Lupin, odnoszę wrażenie, że schudłeś – głos Severusa był zimny, aksamitny i przesycony żywym seksem. Poza tym, szeptał teatralnie do ucha Remusa.
Który znalazł się na kolanach Snape’a w momencie, którym sama Smagliczka chyba mrugnęła, oślepiona różem.
- Nie wypiłem twojego ostatniego eliksiru... – Remus objął Snape’a i polizał po szyi. – Czuję, że jestem spragniony...
- CO?! – Smagliczka wstała z fotela i spojrzała na swoich bohaterów morderczym wzrokiem. – Jak możecie mi to robić?! Wy jesteście wrogami! Albo przyjaciółmi! Sama nie wiem! Ale nie KOCHANKAMI, hej!... Uch, to było obrzydliwe! Wychodzę stąd!
I wyszła.
Dziwnym trafem, obaj mężczyźni zdawali się tego nie odnotowywać.
<>
Hekate skradała się w kierunku schodów, kiedy trzaskając drzwiami z gabinetu wypadła zaczerwieniona Smagliczka.
- Nie pytaj! – szepnęła, kręcąc głową, na widok zdumionej miny Szefowej. – Jak oni mogli. W gabinecie. Przede mną. Kiedy wyglądali, jakby mieli się pobić...
Szefowa wytrzeszczyła oczy.
- Co... – zaczęła.
- Przypuszczam, że zaczęli się obściskiwać na oczach naszej drogiej koleżanki – ironiczny głos dobiegł spod portretu Salazara Kpiącego Z Godryka Przyłapanego Na Uwodzeniu Roweny.
Hekate odnotowała, że obecnie Godryk raczej uwodzi Salazara. Z wzajemnością.
- Co się tu do cholery stało? – szepnęła, czując się nagle odarta z płaszcza ślizgońskości. Pierwszy Ślizgon obmacujący się z Pierwszym Gryfonem... Uch!
- Słyszałyście o T-W? – Ceres przygryzała wargi w napięciu. Hekate zrozumiała. Smagliczka złapała się za serce.
- Ty... Myślisz... Że on tutaj...
- HARRY?! CO TO MA ZNACZYĆ, „RZUCAM CIĘ”? JAKI JEST KU TEMU POWÓD?
Wszystkie trzy wzdragnęły się na dźwięk głosu Hermiony.
Cisza.
- ŻE CO?!
Cisza.
- ŻE JA NIE JESTEM CHŁOPAKIEM?... JAKOŚ DO TEJ PORY CI TO NIE PRZESZKADZAŁO, WYBRAŃCU OD SIEDMIU BOLEŚCI!
Cisza.
- I TO JA CIĘ RZUCAM! O! OBŚCISKUJ SIĘ Z TĄ SWOJĄ FRETKĄ! ZRESZTĄ, DRACO, NIE SPODZIEWAŁAM SIĘ PO TOBIE ZDRADY! UWAŻAŁAM CIĘ ZA PRZYJACIELA! NIECH NO TYLKO LUCJUSZ SIĘ DOWIE...
- Lucjusza tu nie ma, prawda? – Hekate zapytała niepewnie.
Ceres kiwnęła głową.
- Merlinowi dzięki – westchnęła Szefowa i potrząsnęła głową. – T-W w naszej Knajpie... Ja tam nie mam nic przeciwko, ale to troszeczkę...
- Myślisz, że Lucek coś zrobi? – Smagliczka byłą przerażona. – Zawsze wydawał mi się raczej skłonny do tego typu, hmm, przygód...
Ceres parsknęła. Szefowa uśmiechnęła się krzywo.
- Smagliczko, czekaj, aż zobaczysz jego reakcję na ostatniego z rodu Malfoyów tulącego się do Harry’ego...
Z gabinetu doszedł dźwięk łamanego krzesła i ciche jęknięcie. Wszystkie trzy szybko zbiegły do baru.
<>
To mogłoby być słodkie, gdyby nie było przerażające.
Taka myśl przemknęła przez umysł Szefowej na widok Harry’ego patrzącego na Draco maślanym wzrokiem, gdy tenże głaskał jego dłoń delikatnie.
Szefowa rozejrzała się.
I stwierdziła, że towarzysz Lenin oraz Gandalf są potwierdzeniem dla części pierwszego zdania tego akapitu, zawierającej w sobie przymiotnik będący synonimem słowa „straszne”.
Hermiony nie było w zasięgu wzroku.
Za to przy barze, z Ori na jednym kolanku i Joan na drugim, siedział On.
Czerwona torebka zwisała z perwersyjnej antenki, a ekran na środku potężnego brzucha lśnił srebrem godnym domu Slytherina.
- Szefowa – kiwnął z aprobatą antenką. Czerwona torebka zachybotała, ale nie spadła.
- T-W – odparła zimno Szefowa.
Wszystkie osobniczki płci piękniejszej w pomieszczeniu patrzyły w skupieniu na wymianę spojrzeń. Dwie tak magiczne osobowości w jednym pomieszczeniu...
W gorącym powietrzu czuć było napięcie. Harry i Draco też je najprawdopodobniej poczuli, skoro nagle znaleźli się na jednym taborecie, przytuleni tak, że ciężko było dopasować kończyny do właścicieli.
I wtedy do Knajpy wpadła Hermiona. Włos rozwiany, policzki zaróżowione, oczy pełne gniewu.
I za nią wszedł majestatycznie Lucjusz. Blond włosy, lśniące niczym promienie słońca w południe, pogardliwy wyraz twarzy, wprawiający połowę widowni kolejnych filmowych części HP liczącą sobie powyżej 15 lat w stan ekscytacji...
Ach, a laski nie miał. Niestety. Na razie musiał zastępować ją splagiatowanym z Hagrida różowym parasolem, zdobnym w srebrne węże.
- Synu – spojrzał morderczym wzrokiem na swego syna.
W barze zapanowała cisza, przerywana rytmicznym skrzypieniem podłogi i odgłosami ssania.
Smagliczka zachwiała się, Ceres prychnęła, Szefowa przewróciła oczami, a Ori z Joan zachichotały.
Syn nie zareagował.
- Potter – Lucjusz postanowił zmienić taktykę.
Nic.
Z góry dobiegł ich odgłos brzmiący jak kolejne łamane krzesło.
Lucjusz poczerwieniał. Podszedł do T-W.
Ori szybko zeskoczyła z fioletowo-niebieskiego kolana i przetoczyła się pod ladą w celu uniknięcia Gniewu Malofya.
Joan pozostała niewzruszona, tylko wyszczerzyła zęby złowróżbnie. Lucjusz pozostał w bezpiecznej odległości od Calamity.
- Koniec tego dobrego, panie T-W – szepnął, mierząc parasolem w Niego.
- I co mi niby zrobisz, hm? – piskliwy głos był pełen zimnej furii. Jo aż zadrżała. – Myślisz, że nie pamiętam, co ty i...
- Wiesz, że to nie ma nic do rzeczy! – Lucjusz przysunął koniec parasola bliżej antenki T-W. – Jeśli nie odkręcisz tego swojego czegoś, to...
- Co mi zrobisz, Luc? – T-W uśmiechnął się drapieżnie.
- Ja... – Lucjusz zawahał się i uśmiechnął lekko. – Cóż...
Koniec parasolki zmienił się w ostrza nożyczek.
Joan krzyknęła przerażona.
- Obetnę ci antenkę, Tinky Winky!
Wszyscy zamarli. Nie tylko z powodu tego, że Jego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Ale z powodu przerażającej wizji... Och, nie...
- Jesteś bezlitosny – prychnął T-W. – Niech ci będzie. Jo, wyjmij mi z torebki czarną buteleczkę i nalej kroplę tam, gdzie wcześniej była brokatowa.
Joan popatrzyła wilkiem na Lucjusza i wykonała polecenia T-W.
Na schodach ukazali się Severus i Remus. Dokładniej – Snape niósł na rękach Lupina.
Hermiona patrzyła na Harry’ego.
Smagliczka zemdlała.
Nagle wszędzie zapanowała ciemność.
<>
- Lupin?! – Snape wrzasnął.
Twarz Remusa przedstawiała skrajne przerażenie. Szybko stanął na nogi, zrzucony z ramion Severusa.
Rozejrzał się niepewnie po pomieszczeniu i poczuł, że na policzki wstępuje mu rumieniec.
Hermiona potrząsała rękawem Harry’ego. Draco nadal siedział spleciony z okularnikiem na taborecie.
Joan spadła na podłogę. W rękach została jej czerwona torebka.
T-W zniknął.
Lucjusz uśmiechnął się lekko i podszedł do obściskujących się chłopców.
- Draco, synu, możesz się rozdzielić z tym... – przerwał, czując na sobie karcący wzrok większości kobiet. – Z tym jakże uprzejmym Chłopcem, Który Przeżył Twój Pocałunek. Już nic ci nie grozi od tego fioletowo-niebieskiego antenkowicza!
Draco spojrzał na ojca rozmarzonym wzrokiem znad ramienia Harry’ego.
- Ojcze – wychrypiał rozanielony. – Ale ja też przeżyłem JEGO pocałunek. Jesteśmy sobie przeznaczeni. Kocham go.
Wszyscy oniemieli. Severus zemdlał.
- Och, nie! – Hermiona wrzasnęła i potrząsnęła rękawem Harry’ego. – Ale ty go, Harry, nie kochasz, prawda?!
- Przecież mnie rzuciłaś – wyjąkał Harry i zamrugał. Niewiadomo, jakim trafem, jego okulary zsunęły się do tylnej kieszeni spodni Dracona. – A samotność jest nie do zniesienia dla mnie. Draco mnie kocha i ja jego też.
I powrócili do przerwanej czynności.
Hermiona oniemiała. Rzuciła się ku schodom. Potknęła o Severusa. Wylądowała na Severusie. Severus się ocknął.
Wziął pannę Granger w ramiona, wtulił twarz w brązowe rozczochrane włosy i zaniósł na górę.
- Proszę nie przeszkadzać – wysyczał cicho i zniknął.
- Pogubiłam się – nagle stwierdziła Ori i wyciągnęła zgrzewkę Glizdogońskiej.
Rozległ się grzmot.
- Burza? – Smagliczka ocknęła się i rzuciła do okna.
Ori potrząsnęła głową i wskazała na piwniczkę z alkoholami.
Ze środka właśnie wypełzła Heca ze swym szanownym małżonkiem Peterem. Oboje wyraźnie rozanieleni i potargani.
- Coś przegapiliśmy? – Heca uśmiechnęła się na widok zmieszanego spojrzenia Lucjusza.
Popatrzyła na Draco i Harry’ego. Szturchnęła Petera.
- Ej, mężu, patrz no! Ale są słodcy, nie? – uśmiechnęła się radośnie.
- HEJ, TY PERWERSYJNY... – głos Gandalfa rozdarł ciszę. Wszyscy spojrzeli na dwa obrazy.
- JA?! PERWERSYJNY? – towarzysz Lenin odskoczył na swoje płótno. – A kto mi niby tę laskę... Znaczy, hm, hm, tak, to była interesująca pogawędka o wykorzystywaniu jazdy konnej w bitwie pod, eee... Hm... Legnicą...
Po tej jakże inteligentnej wymianie zdań wszyscy zaczęli się rozchodzić. Szefowa westchnęła, wzięła ze sobą dwie butelki Glizdogońskiej i wróciła na górę. Smagliczka postanowiła pójść z Remusem na spacer i pocieszyć go po traumatycznych przeżycia. Draco i Harry przenieśli się do sypialni. Lucjusz zdegustowany oznajmił, że wydziedzicza swojego syna, i na razie jego samego można go będzie zastać u Notta. Ori stwierdziła, że nic nie rozumie i idzie pogadać z inteligentnymi stworzeniami, takimi jak gumochłony. Albowiem „one wiedzą, czego naprawdę chcą, w odróżnieniu do niektórych (znaczące spojrzenie)”. Ceres znikła równie tajemniczo, co się pojawiła. Peter z Hecą wrócili do piwniczki.
W końcu przy barze została tylko Joan. Przytuliła do serca czerwoną torebkę i uśmiechnęła się do swoich myśli.
KONIEC
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin