FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Proza
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Natalia Lupin
Wysłany: Śro 17:14, 31 Gru 2008
Temat postu:
Dobra, ja wiem, że jestem upierdliwa. Ale bardzo lubię to opowiadanie i chciałam je wykończyć. Pracuję nad nim i pracuję, i nie wiem, czy mogę wysmarzyć coś lepszego niż to, co teraz wkleję. Niemniej byłabym BARDZO wdzięczna, jakby ktoś przeczytał całość, coby mi powiedzieć, co o tym myśli.
Więc to jest wersja nta zakończenia, od momentu odebrania zdjęcia od bibliotekarki.
Tereso!
Wybacz, że piszę bez zwykłych zwrotów grzecznościowych, ale trudno mi nazwać Cię "kochaną", choć niewątpliwie jesteś dla mnie kimś bliskim. Pozwól mi jednak zacząć jeszcze raz:
Droga Tereso!
Tak dawno do Ciebie nie pisałem, a jeszcze więcej czasu upłynęło, odkąd Cię ostatni raz widziałem. Trudno mi dobierać słowa, choć znam Cię tak dobrze.
Piszę w dosyć ważnej sprawie- myślisz, że nie odezwałbym się bez powodu? Pewnie masz rację.
Emilia miała wypadek i nie żyje.
Jak absurdalnie te słowa wyglądają na papierze!
Pogrzeb jest w przyszłym tygodniu; jeśli chcesz, przyjedź. Nawet nie wiem, pewnie życzyłaby sobie tego. Ja na pewno będę.
Biedny człowiek... Mówię o tym Santer. Naprawdę ją kocha.
Gratuluję małżeństwa i życzę Ci szczęścia!
Do zobaczenia, mam nadzieję.
Jakub.
* * *
- Rany boskie, dziewczyno, co ty zrobiłaś z włosami?!
- Ścięłam. Nie zaczynaj, dobra?
- Te loki ścięłaś?!
- Odwal się, Alek! - krzyknęła Ote ze złością i ruszyła w stronę biblioteki. Pchnęła drzwi wejściowe, a kobieta za biurkiem spojrzała na nią.
- Ote! Przyszłaś po zdjęcie? Zaraz, gdzieś je tu miałam. Przed momentem je widziałam. Poczekaj minutkę, dobrze? Co ja mogłam z nim zrobić? Aha, już wiem; pewnie założyłam nim książkę. Tylko którą?
Dziewczyna czekała, aż bibliotekarka przestanie trajkotać i znajdzie fotografię Teresy. Wreszcie kobieta wręczyła jej kartonik o pofalowanych brzegach. Zdjęcie przedstawiało dwie kobiety trzymające się pod rękę; jedna z nich była niewiele starsza od Ote. Druga miała ciemne wlosy, długie do ramion i napuszone. Ubrana była bardzo elegancko, jakby jechała na przyjęcie. Obie uśmiechały się promiennie.
- Mogę pożyczyć? - Ote wskazała na fotografię.
- Weź sobie - uśmiechnęła się dobrotliwie bibliotekarka. - Ja mam odbitkę.
Dziewczyna schowała zdjęcie do kieszeni i wyszła. Podczas lekcji kilkakrotnie wyjmowała je i przypatrywała się Teresie. Nie było w jej wyglądzie nic z czarownicy, jaką sobie wyobrażała.
- Jest bardzo ładna - wyszeptała. Siedziała sama w ostatniej ławce, więc mogła mówić do siebie ile chciała. - Ma takie radosne oczy, widzisz? I co z tymi włosami? Czarno-białe zdjęcie, więc niewiele widać... A każdy twierdzi co innego. Chociaż te u fryzjerki były faktycznie jaśniutkie, złote. Hej, pani Tereso, jakie miałaś włosy? Chciałabym ją zobaczyć. Przekonać się, jak było naprawdę.
Gdy wróciła do domu, ułożyła zdjęcie w szkatułce, obok wizerunku ojca bliźniaków.
- Tak ślicznie wyglądają razem. Nie wierzę, że ta kobieta krzywdziła bliźniaki. Słyszysz? Nie wierzę! To po prostu niemożliwe. Więc co tam się naprawdę stało?
Z zamyślenia wyrwał ją okrzyk Szarlotki, która właśnie wpadła do jej pokoju. Bez pukania, ma się rozumieć.
- Ote! - dziewczynka podbiegła do siostry, produkując na twarzy jeden ze swoich najśliczniejszych uśmiechów.
- No co tam, maleńka?
- Mam coś dla ciebie! Sama zrobiłam!
- Uaaau! - Ote nachyliła się do siostry. W odpowiedzi ta wyciągnęła do niej różową łapkę, na której leżało... coś. Po chwili konsternacji Ote zidentyfikowała to jako kółko z drutu, ozdobione gwiazdkowym makaronem i wypełnione niezdarną plecionką ze sznurka (Ote podejrzewała, że miała z nią coś wspólnego jej mama). Do tego przyczepiono kawałek nitki ze smętnie dyndającym na dole piórkiem sójki.
- Śliczne! Ale... co to takiego?
- To łapacz snów! Wieszasz nad łóżkiem i już.
- Dzięki, Szarlotko! - serdecznie uścisnęła małą. Szczerze mówiąc, nie bardzo jej się uśmiechało wieszanie sznurkowego cuda nad poduszką. Jak nazwa wskazywała, łapał sny, a to był akurat jedyny element rzeczywistości, do którego Ote nie miała żadnych zastrzeżeń. Szarlotka jednak była zdecydowana dopilnować, żeby z prezentu zrobiono właściwy użytek.
- Patrz, tam jest gwóźdź! Powieś łapacza - zażądała, wskazując na ścianę.
- Potem powieszę.
- Teraz! Proszę, Ote, powieś łapacza!
- Szarlotko...
Dziecko było bliskie płaczu. Zrezygnowana dziewczyna wdrapała się na łóżko i zawiesiła prezent na specjalnie przygotowanej małej pętelce.
Wieczorem, leżąc w łóżku mogła patrzeć na kołyszącego się nad łóżkiem łowcę. Okno było uchylone, więc prąd chłodnego powietrza okręcał zabawkę wokół jej osi, raz po razie, bez końca. Dziewczynę zaczynało to nużyć; przymknęła oczy i wydało jej się, że słyszy cichy szelest przymocowanego do obręczy piórka. Nawet teraz, gdy nie patrzyła, wiedziała, że łowca snów wiruje, jak na filmie, w ciemnościach, wiruje i wiruje...
Teresa krążyła po domu, szukając Lizy. Sprawdzała pokój po pokoju, jeden za drugim, idąc wzdłóż korytarza. Ote (Liza) była zawsze w pomieszczeniu przed nią. Uciekała z jednego do drugiego, coraz wyżej, po schodach - parter, pierwsze piętro, aż do ostatniego pokoju, w którym stało jej własne biurko. Wszystkie szuflady były wyjęte, tak że miejsce po nich tworzyło małą jaskinię. Ote (Liza) wscisnęła się tam, skulona. W bocznej ściance było okienko, widziała przez nie swój pokój, mały jak domek dla lalek, widziała śpiącego w jej łóżku Thierry'ego. Zamknęła oczy, słyszała Teresę chodzącą po pustym pokoju, pustym pokoju z biurkiem na środku. Zbliżyła się do niego. Ote (Liza) otworzyła oczy i zobaczyła twarz macochy, tuż przed sobą, rozmazaną jak na japońskim horrorze. Trzymała w szponach odciętą głowę, trzymała ją za włosy, roztrzaskaną głowę starej fryzjerki, głowę swojego pasierba Albreta, głowę Thierry'ego.
W ciemności Ote szeroko otworzyła oczy. Przez trzy długie sekundy usiłowała uświadomić sobie, dlaczego jej policzki są rozpalone i mokre; wreszcie otarła łzy poduszką. Wygrzebała się z ciepłej kołdry i stanęła na materacu, tak, że mogła dosięgnąć łowcy snów. Zerwała go z gwoździa i rzuciła o przeciwległą ścianę.
- On wcale nie działa - wyszeptała, ocierając kolejną łzę rękawem piżamy. - Nie wierzę w niego, w łapanie koszmarów i przerywanie nitek. Jeśli nie jest w stanie schwytać snu, zepsucie tego dziadostwa niczego nie uwolni. Dobranoc.
Rzuciła się z powrotem na łóżko i przykryła po sam nos. Strzaskany łowca snoów leżał pod samą ścianą, w miejscu, gdzie nie docierało światło ulicznej latarni. Ciemność nad nim zgęstniała, jakby rozpaczliwie chciała przybrać jakiś materialny kształt, ale po chwili znów była tylko cieniem nocy na ścianie.
Rano Ote obudziła się, nie pamiętając wyśnionego koszmaru. Za to niczym koszmar powrócił obraz rozbitego łowcy snów, leżącego pod ścianą. Przykucnęła obok niego, ziębiąc bose stopy.
- Aj-jajaj! - wymamrotała, oglądając rozerwane sznureczki i wygięty drut. - Czy to się w ogóle da naprawić? Hmmm? Jakieś pomysły? Milczysz. Co za niespodzianka.
Wstała i zaczęła przebierać się z piżamy w codzienne ubranie. Zaraz potem wyszła na śniadanie, nie zauważywszy, że linki z przywiązanymi piórkami przesunęły się po podłodze. Ich ruch był bardzo powolny, pełen wysiłku, ale zauważalny - gdyby tylko ktoś zechciał spojrzeć w tamtą stronę.
Przy stole w kuchni siedziała już tylko Lotka, bawiąc się płatkami na mleku, które już zdążyły zamienić się w zółtawą breję upstrzoną orzeszkami. Ote usiadła obok siostry.
- Cześć, mała. Gdzie rodzice? - połaskotała małą w nos, co wywołało falę chichotów.
- Mama biega - powiedziała enigmatycznie Szarlotta, oblizując łyżkę.
- Mama biega! - zaśmiała się dziewczyna, domyślając się, że w sypialni rodziców panuje teraz istne pandemonium spowodowane spóźnieniem do pracy. Istotnie, na schodach rozległo się głośne tupanie i do kuchni wpadła matka sióstr, jedną ręką zapinając zamek spódnica, a drugą starając się okiełznać rozwichrzoną grzywkę.
- Ote! Jeszcze tutaj?!
- Mamo! Jeszcze tutaj?! Ja mam na dziesiątą. A ty... na pięć minut temu.
- Wiem, wiem. Lecę. Buzi. Kocham was. Wrócę na czwartą. Obiad na kuchence.
- Wiem, idź już. Spóźnisz się bardziej.
Matka wybiegła z kuchni, zakręciła się na pięcie, zabrała ze stołu kluczyki i wybiegła ostatecznie. Siostry spojrzały po sobie.
- Kto z tobą zostanie, jak ja pójdę do szkoły? - zapytała Ote, wgryzając się w kanapkę. Pomidor zaraz zjechał z bułki w drugą stronę i spadł na talerz z plaśnięciem. Dziewczyna ujęła go ostrożnie w dwa palce i spuściła do ust.
- Tata wróci - Lotka uparcie porozumiewała się z otoczeniem za pomocą monosylab, chodź do siebie mówiła pełnymi zdaniami. Niepokoiło to wszystkich oprócz Ote, która uważała to za coś całkowicie normalnego.
- To super. A może by ci znaleźć jakąś niańkę, co? No co? - spytała z zaskoczeniem, widząc, że mała unosi głowę, jakby nasłuchiwała czegoś. - Wrócił?
Dziewczynka potrząsnęła głową i nadal słuchała. Ote wstała i wyszła na korytarz, jednak nic nie słyszała. Odwróciła się do siostry, a ta obdarzyła ją promiennym uśmiechem.
- Nic.
- Nic! Nie strasz mnie. Przestaje mi się tu podobać. Jeżeli coś zacznie jeszcze szeleścić i szemrać, to ja wysiadam, dzięki.
Podeszła do stołu i pociągnęła za dosunięte do niego krzesło, żeby usiąść, ale nawet nie drgnęło, jakby ktoś je przytrzymał. Szarpnęła mocniej i odskoczyło z taką mocą, że aż uderzyło ją w kolano. Syknęła i spojrzała na siostrę z nagłą złością.
- Żarty sobie robisz?!
- To nie ja! - zawołała Szarlotka z taką szczerością w głosie, że Ote zawahała się. Uniosła ostrzegawczo palec.
- Nie rób tego więcej.
- Ale to nie ja!
- Rany. Idę się spakować. Jak zjesz, wstaw talerz do zlewu.
- Jasne.
Szarlotka odprowadziła siostrę spojrzeniem i wróciła do ciapania łyżką w płatki. Po chwili znów uniosła głowę, nasłuchując i zobaczyła koliste fale rozchodzące się wewnątrz dzbanka z sokiem marchewkowym, zupełniejakby ktoś włożył do niego palec.
***
Kochana Tereso!
Mam nadzieję, że nie zaniepokoiła Cię dłuższa przerwa w korespondencji. Jakub mówi, że powiadomił Cię o moim wypadku. Nie pytaj, co się stało. Bordzo bolało, najbardziej.
Dziecka nie udało mi się uratować.
Dlaczego to jest takie niesprawiedliwe?! Nie zrobiłam nic strasznego, nic straszniejszego niż ty i on; nic, by mnie tak doświadczać! To okrutne!
A Francis? Jakub mówił mi, że nieomal umarł z żalu i bólu. Dlaczego on musi tak cierpieć?! Nie rozumiem tego! To niesprawiedliwe, nienawidzę Boga, nienawidzę życia, Tereso, mamo, dlaczego tak się dzieje?! Dlaczego On mi to zrobił?!
(...)
Tak ciężko mi pisać, ledwo utrzymuję w dłoni pióro. Biję głową w biurko. Ratuj mnie, bo zrobię sobie coś strasznego, najstraszniejszego, choć i tak to nie pomoże.
(...)
Nie mam już siły krzyczeć ani płakać.
(...)
Oczywiście nie mogę zobaczyć się z Francisem, choć tak bardzo bym chciała. Jutro opuszczamy Avignon, Jakub i ja. Napiszę z nowego adresu.
Kocham Cię najgoręcej -
Emilia.
***
Było już po północy, a Ote siedziała, opatulona w kołdrę, na swoim łóżku i patrzyła w ciemność. Nie mogła zasnąć, odkąd przeczytała ten list. Stojąca na biurku szkatułka Teresy lśniła delikatnie w bladym świetle zza okna.
Dziewczyna zacisnęła palce na poduszce. Słowa zapisane czarnym atramentem na kartce starego papieru nie dawały jej spokoju. Daty nie pozostawiały wątpliwości - został napisany w pół roku po wiadomości od tajemniczego Jakuba. Poza tym - mamo?! A więc Teresa miałą córkę? Więc Emilia była jej dzieckiem?
- Ale ona nie żyła! - jęknęła Ote, przytulając do siebie brzeg koca. - Emilia nie żyła, nie mogła napisać tego listu! Jak?! To jakieś gigantyczne oszustwo, pic na wodę! Dlaczego nic nie mówisz? Dlaczego milczysz? Dlaczego zawsze milczysz?!
Zacisnęła zęby w złości i przez chwilę pokój tonął w ciszy. Ote spojrzała w wiszące na drzwiach szafy lustro. Szare kształty odbite w jego tafli falowały lekko. Ogarnął ją strach.
- Mam tego dość - wyszeptała. - Idę tam. Teraz. Bez względu na to, czy idziesz ze mną. Będę się bardzo bała i padnę trupem w połowie drogi, ale idę. Cholera. Chcę wiedzieć, kim jest Teresa.
Założyła sweter i spodnie wprost na piżamę, a do kieszeni włożyła pudełko zapałek. Zacisnęła palce na latarce i wyszła, po drodze zabierając buty. Postanowiła je założyć dopiero na dworze.
Dom w nocy był zupełnie inny niż za dnia. Obcy. Ote nie zapaliła światła, aby nie budzić domowników i teraz idąc wiodła ręką po ścianie, aby na nic nie wpaść. Bosymi stopami szurała po dywanie, ale wydawało jej się, że szelest, jaki słyszy, wydają kroki kogoś skradającego się za nią. Wreszcie zeszła do wyjścia i usiadła na schodach przed drzwiami, żeby zasznurować buty. Huśtawka w ogrodzie kołysała się pod wpływem wiatru i dziewczyna z łatwością wyobraziła sobie siedzącą na niej widmową Lizę. Zadrżała.
- Bo ja wierzę w duchy - wyszeptała, wstając. - A one pokazują się tym, którzy wierzą. Więc to cud, że jeszcze żadnego nie widziałam.
Zanim otworzyła furtkę, zawahała się. Odwróciła głowę w stronę domu.
- Ca ja robię! Chyba mi mózg wyżarło. Zaraz mi serce wyskoczy. Słyszysz?
Popatrzyła na swój cień, rysujący się na ścianie domu. Przez kilka sekund nie odrywała od niego wzroku, najpierw zaskoczonego, potem coraz bardziej wystraszonego. Drgał. Wypełniał się i powiększał. Puchł jak ciasto. Szybko zapaliła latarkę i wycelowała w niego snop światła, ale ściana nie była już pusta. Opierał się o nią trochę wyższy od Ote chłopak o krótko ściętych, kędzierzawych włosach. Nie odezwał się ani słowem, ale odwrócił wzrok, aby nie napotkać spojrzenia dziewczyny.
- Czekałam - wyksztusiła wreszcie Ote, nie przestając świecić prosto na chłopaka.
- Wiem. Nie powinnaś szukać Teresy.
- Wiem. Jak ty...
- Łowca snów - odparł tajemniczo. Oderwał się od ściany i podszedł, po czym wyjął latarkę z dłoni Ote i wyłączył ją.
- Świecisz mi po oczach, głupku.
- No to co? Przecież ci to nie przeszkadza.
- Ale nie jest miłe.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie bez słowa, szukając podobieństwa w swoich oczach i rysach. Na twarzy Ote drżały miliony cieni ze światła latarni przesianego przez ostatnie liście kasztanowca. Policzkie Thierriego były jasne i jednolite.
- Boisz się?
- Nie. To znaczy... no tak, trochę. Sam wiesz.
- Dziecinna jesteś! - roześmiał się i przytulił ją mocno. Jego dłonie były niewyraźnie ciepłe i bez zapachu.
- To co, idziemy?
- No.
Ruszyli przed siebie całkiem pustą, ciemną jezdnią, na której pasy lśniły jak ślad pozostawiony przez ślimaka. Latarnie migotały lekko nad ich głowami, gdy ćmy uderzały szarymi skrzydełkami o ich szkło.
Brama cmentarza wyglądała przerażająco. Za nią rysowały się wysokie, smukłe kształty cisów; wyglądały jak szereg żałobników na pogrzebie. Thierry pchnął żelazną furtkę i wszedł przez nią, rozgarniając stopami liście. Podał rękę Ote i dziewczyna przeszła nad kamiennym progiem, trzymając się jej kurczowo i wstrzymując oddech. Wykrzywiła twarz, jaby miała wkroczyć do lodowatej wody.
Poprowadziła Thierriego ścieżką między grobami w stronę garbatego drzewa przy płocie. Oświetliła latarką litery na grobie Teresy i podniosła wzrok.
- Sama nie wiem, co chciałam zrobić.
- Ja wiem - odparł i podszedł do płyty. Odgarnął gałązki zasłaniające bok grobowca, a ukazały się dwa wielkie pierścienie wtopione w czarny marmur.
- Nie! - niemal krzyknęła, cofając się.
- Tak - uśmiechnął się Thierry. - No, już, weź się w garść. Po to tu przyszliśmy.
- Nieprawda!
- Prawda. Dobrze o tym wiesz. Po prostu boisz się o tym myśleć. Ote, spójrz prawdzie w oczy: po to tu przyszliśmy.
Delikatnie wziął dziewczynę za rękę i położył jej dłoń na żelaznym uchwycie. Sam złapał za drugi.
- Na trzy. Raz, dwa... !
Gwałtownie odchylili się do tyłu, ciągnąc i zapierając się piętami w ziemię. Latarka wyśliznęła się z dłoni Ote i upadła, oświetlając liście, trawę i grudy ziemi. Płyta trzasnęła i runęła do przodu, niemal przygniatając stopy dziewczyny, która straciła równowagę i upadła na plecy. Thierry momentalnie znalazł się przy niej i zdążył jeszcze podłożyć stopę pod jej głowę, zanim uderzyła o kamienie. Ote sapnęła i popatrzyła na niego.
- Dzięki. Anioł stróż.
Chłopak roześmiał się i pomógł jej wstać. Podnieśli latarkę i zajrzeli do dziury w grobowcu. Wewnątrz lśniłą zielenią zaśniedziała trumna. Twarz dziewczyny w świetle małej żarówki była jeszcze bledsza niż w rzeczywistości.
- Nie mów, że ją też mamy wyciągać.
- A co, myślałaś, że wyjedzie do nas w jakieś gigantycznej szufladzie, jak ociągniemy za uchwyty?
Ote speszyła się.
- Cóż... tak myślałam.
Thierry przycisnął dłoń do ust, żeby nie roześmiać się głośno. Podszedł do otworu i nachylił się, marszcząc nos.
- Śmierdzi kurzem i starością. Nic strasznego, ale wspaniałe to też nie jest.
Dziewczyna stanęła tuż za jego plecami.
- Nie chcę jej dotykać.
- Nie mogę wszystkiego robić za ciebie.
- Nie robisz! Do tej pory radziłam sobie sama!
Chłopak westchnął i sięgnął w głąb grobowca. Chwycił mocno za uchwyty trumny i pociągnął. Rozległ się głośny hurgot i metalowe pudło powoli wysunęło się z kamiennej komnaty, wygarniając przy okazji drobne kamienie i pył. Thierry zgarnął pajęczyny z wieka i popatrzył na Ote. Oparła się o nagrobek Lizy, oczy miałą wielkie i płonące.
- Nie.
- Ależ tak.
- Thierry, tam jest trup! - jej głos zrobił się piskliwy, co zdradzało niebezpieczną bliskość histerii.
- Jest pusta.
- Nieprawda! Tam jest trup! Martwy człowiek! Nie dotknę tego, Thierry, nie dotknę, chodźmy stąd, Thierry!
- Więc po co tu przyszliśmy?
Ote zamilkła, ale dygotała na całym ciele. Z bliska słychać było cichutkie szczękanie jej zębów. Powiał wiatr i liście na ziemi przesunęły się z szelestem, przykrywając jej stopy.
- Zaręczam ci, że jest pusta. Udowodnię to i odejdziemy. Zgoda?
Ote milczała, więc podszedł i przytulił ją.
- Więc po co tu przyszłaś? - powtórzył. Dziewczyna potrząsnęła głową, ale pozwoliła się poprowadzić do trumny. Thierry nie patrząc na nią kopnął wieko i Ote na moment zamknęła oczy.
- No, widzisz? - powiedział łagodnie. Rozchyliła powieki i spojrzała w dół.
Wnętrze skrzyni było puste i czyste, tylko w rogu bielało coś wielkości pięści. Nie protestowała, gdy Thierry szturchnął to patykiem. W krąg światła latarki wytoczyła się na wpół rozpadnięta ze starości główka czosnku, włożona po kryjomu przed półwieczem przez rękę dziecka. Przez chwilę milczeli.
- Miałeś rację.
- Nie, to ty miałaś rację- uśmiechnął się. - Idziemy do domu.
- Kto to posprząta?
- Ja. Potem tu wrócę.
- Nie, razem to zrobimy, teraz - zaprotestowała. Wspólnymi siłami wepchnęli trumnę na miejsce i zastawili otwór płytą. Ote spojrzała na opuszki swoich palców, zabarwione na zielono przez zaśniedziałą miedź. Obojętnie wytarła je o spodnie.
- Teraz idziemy. Poczekasz, aż zasnę?
- Pewnie. Odejdę dopiero o świcie.
***
Kochana Emilio,
piszę do Ciebie targana lękiem. To zabawne, ale boję się o własne życie. Byłoby mi tak dobrze u boku mojego męża, gdyby nie bliźnięta. Rozumiem, że widzą we mnie wroga, ale ostatnio zachowują się coraz gorzej. Coraz... niebezpieczniej. Tyle osób już wyprawiało mnie na tamten świat i zawsze jednakowo się bałam, ale po raz pierwszy jestem przerażona. Oni nie mają nawet piętnastu lat! Ich ojciec niczego nie podejrzewa, ale jestem pewna, że planują coś okropnego. Boję się szczególnie Lizy. Jest przerażająca i byłaby idealnym wampirem z powieści dla żądnych wrażeń panieniek.
(...)
Była właśnie u mnie, Albert czekał przed drzwiami. Chciała mnie zawołać na kolację, ale przy okazji wypytywała mnie o różne rzeczy - dlaczego lustro, które dostałam od ich ojca jest w pokrowcu, dlaczego nie używam szczotki w srebrnej okładzinie. Te dzieci to... nie mogę powiedzieć, że małe diabły, bo w gruncie rzeczy nie są złe: troszczą się tylko o swojego ojca.
Cóż mam robić, by udowdnić, że nie chcę skrzywdzić ani ich, ani jego!
(...)
Przykro mi z powodu śmierci Twojej i dziecka. Jeśli chcesz, przyjedź do mnie. Potrzebujemy się nawzajem.
(...)
Teraz już muszę kończyć, ale wciąż będę o Tobie myśleć, moja kochana.
Wyślę ten list jutro rano, razem ze zdjęciem Floriana.
Kocham Cię najgoręcej -
Teresa.
***
- Szczęść Boże.
- O, to ty, dziecko. Szczęść Boże. Jak tam nowa szkoła? - ksiądz uśmiechnął się przyjaźnie. Zakłopotana dziewczyna przeczesała palcami włosy.
- Dobrze. Ale szczerze mówiąc mam nadzieję, że będzie lepiej.
- Ten kawaler, tam przy drzewie, to na ciebie czeka?
- Kawaler?! - Ote na moment zamurowało. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, o kim mówi proboszcz. - To znaczy, tak, na mnie. Ale to nie jest mój... kawaler. On niedługo wyjeżdża. Chyba. Nieważne. Proszę księdza?
- Słucham cię. Tylko może chodźmy do zakrystii, bo mam coś do zrobienia - powiedział mężczyzna, zanurzając rękę w głębokiej kieszeni sutanny. Zaczął odliczać klucze przyczepione do wyciągniętego breloczka. Jednym z nich otworzył drzwi do bocznego pomieszczenia kościoła i przepuścił Ote w drzwiach.
- Ja tylko jedno pytanie. Tylko że to... głupie - wykrztusiła dziewczynka, przystając w przedsionku. Ksiądz także zatrzymał się. Kolejnym kluczem otworzył szafkę, przyklęknął i zaczął wyjmować z niej grube segregatory w granatowych okładkach.
- Nie ma głupich pytań... i tak dalej. Znasz to powiedzenie?
- Tak. Proszę księdza, czy ktoś przyjeżdża czasem na grób Lizy i Alberta? - wypaliła prędko. Duchowny podniósł głowę i popatrzył na nią z zaskoczeniem.
- Nie znudziło ci się to jeszcze?
- No bo ja widziałam tam stare znicze i... tego... - nienawidziła samą siebie za to "tego". Denerwowali ją ludzie, którzy nie potrafili się wysłowić, a teraz mówiła jak oni!
- Tak, przychodzi. Ja przychodzę. Do Lizy przychodzi Edward. A na wszystkie groby jakaś... kuzynka? Wnuczka? Nie wiem. Wysoka kobieta, przyjeżdża od śmierci Alberta ze stolicy. W pierwszą niedzielę października. Jakaś rodzina.
- Aha. Dziękuję. Proszę księdza? Czy to nie jest przypadkiem jutro?
- Jest. Masz zamiar na nią czatować? - mężczyzna uśmiechnął się, ale Ote nie odpowiedziała. Wstał i zamknął szafkę. Segregatory ledwo mieściły mu się w ramionach. - Możesz otworzyć mi drzwi?
* * *
- Ote, idziesz?
- Zaraz, Szarlotko. Dogonię was.
Dziewczyna usiadła na murku niedaleko wejścia do kościoła i patrzyła na mijające ją osoby. Niektórych nie znała, ale oto Alek pomachał do niej, a po chwili musiała przywitać się ze szkolną bibliotekarką. Właśnie minęła ją staruszka-fryzjerka, trzymając pod rękę czterdziestoletnią córkę. Tylnymi drzwiami, tymi od zakrystii, wyszedł Edward, od którego kiedyś uciekła ruda narzeczona. Plac powoli pustoszał, jak zwykle w niedzielę po nabożeństwie.
Za murkiem rozległ się szelest. Thierry oparł łokcie na cegle, a podbródek na dłoni.
Od strony przykościelnego ogrodu ktoś nadchodził - elegancka kobieta o krótko przystrzyżonych, czarnych włosach.
- Myślisz, że to ona? - spytała Ote, zerkając na niego kątem oka.
- To ona.
Dziewczyna wyjęła z małego plecaczka szkatułkę i postawiła ją na murku.
- Proszę pani? Tereso? - dodała głośniej po chwili wahania. Kobieta obejrzała się jakby z przestrachem. Potem jej spojrzenie padło na szkatułkę.
- Chciałam oddać - Ote zeskoczyła na drugą stronę murku, tam, gdzie stał Thierry. Chłopak spokojnym ruchem położył rękę na jej ramieniu, widząc, że Teresa niepewnie podchodzi bliżej.
- Kim jesteście?
- Jestem Ote. To mój brat, Thierry - odparła dziewczyna. - Zresztą, to nieważne.
Teresa kiwnęła głową.
- Mogę? - spytała nieśmiało, wyciągając rękę w stronę szkatułki. Twarz Ote rozjaśniła się.
- Jasne! Przecież jest twoja.
- Dziękuję - kobieta zacisna palce na wieczku. Wzajemna rezerwa prysła.
- Niechcący wyłamałam zamek. Przepraszam.
- Nie szkodzi - westchnęła. - Czytałaś?
- Oczywiście. I mam tyle pytań.
- I ja! - odparła natychmiast Teresa, patrząc na nią uważnie.
- Do mnie? - zdumiała się Ote.
- Tak. Jeśli chcesz...
- Tak! - głos dziewczyny drżał z radości. - Jak to w końcu było? Dlaczego wypadłyście? Od początku się nad tym zastanawiałam! To fascynująca historia!
- To bolesna historia, jak każde cudze życie - potrząsnęła głową kobieta. - Pamiętaj o tym.
Zamilkła na chwilę, a twarz Ote pokryła się rumieńcem zakłopotania.
- Chcieli mi coś pokazać. Coś, co było widać tylko z tamtego okna. Gdy wychyliłam się, popchnęli mnie. Nie spodziewałam się tego. To był przypadek, że Liza wypadła. Nie chciałam tego, naprawdę.
- Oni... zabili cię!- wykrztusiła dziewczyna z niedowierzaniem.
- Owszem. Nie oni pierwsi. Ale to były jeszcze dzieci, a poza tym... pociągęłam jedno z nich za sobą. Teraz ja żyję, a Liza nie, chociaż obie umarłyśmy.
- I co było potem?! - zawołała z podnieceniem Ote. Teresa uśmiechnęła się.
- Coś innego, niż ty zobaczysz. Coś innego, niż widział on - kiwnęła głową Thierriemu, na ustach którego pojawił się cień uśmiechu.
- Boję się śmierci. Opowiedz mi, proszę - Ote zniżyła głos do szeptu. - Powiedz, że to nic takiego. Że nie ma czego się bać.
- Nie powiem. Za to chcę wiedzieć, jak mnie znalazłaś.
Ote starała się nie pokazywać, jak bardzo jest zawiedziona, więc z udawanym entuzjazmem opowiedziała Teresie, jak po raz pierwszy poznała jej historię i jak kluczyła między cudzymi przedmiotami, cudzymi wspomnieniami, cudzą przeszłością. Na koniec zawiesiła głos i popatrzyła z nadzieją na kobietę.
- Tereso...
- Niektóre tajemnice miło jest zostawić w cieniu, żeby było o czym rozmyślać w chwilach samotności. Inne trzeba zapomnieć. Zapomnij. Odejdźmy.
- Gdzie pójdziesz?
- Do kościoła, a potem na cmentarz. A jeszcze później wyjadę. Jak zawsze. Czy tutaj... czy... na tym cmentarzu pochowali Floriana?
- Nie - pokręciła głową Ote, patrząc na nią ze współczuciem. - Tylko bliźnięta.
Kobieta patrzyła, jak Ote odwraca się i przechodzi przez bramę. Jeszcze odwróciła się i krzyknęła:
- A Emilia?
Teresa uśmiechnęła się i pokiwała głową, dając znak, że żyje i ma się dobrze.
- Pozdrów ją ode mnie! - dodała dziewczyna, chociaż wiedziała, że to tylko puste słowa. Puściła się biegiem, aby dopędzić odchodzącą rodzinę. Teresa patrzyła za nią, po czym wspięła się po schodach i weszła do kościoła.
Natalia Lupin
Wysłany: Wto 16:21, 09 Wrz 2008
Temat postu:
Ja tylko chciałam zgłosić, że pozmieniałam to i owo w ostatnim fragmencie. Niestety
deus ex machina
(jak to powiedziałą Hekate) nie mogę bardziej zmienić, bo jakby Thierry wszedł na scenę wcześniej, to byłby problem w postaci rodziców Ote. Obawiam się, że szybko by się zorientowali, że jakiś "obcy" chłopak łazi im po domu i jeszcze u nich śpi. A T. za Chiny Ludowe i Rosję Komunistyczną nie zlikwiduję, bo go kocham. O.
Hekate
Wysłany: Nie 13:36, 28 Paź 2007
Temat postu:
Ty nie myśl, tylko bierz się do roboty! Myślisz, że pisałabym takie gigantyczne komentarze i przejmowała się twoimi opowiadaniami, gdyby nie były dobre?
Poza tym moja opinia jest mojsza i koniec, niespacjalnie mi zależy na twojej aprobacie w tej kwestii
No.
Rzekłam. Ty se możesz być skromna, jako że taka jest maska kulturowa, a ja będę gadać i tak. Tak rzadko mi się zdarza pisać prawdziwie pozytywne komentarze, że jest to dla mnie prawdziwe novum. Nie powiem, całkiem odświeżające
Edit. I to wcale nie miało być miłe, raczej motywujące
Edit 2. Poza tym zauważ, że talent, to nie wszystko i niczego jeszcze nie przesądza.
Natalia Lupin
Wysłany: Nie 11:30, 28 Paź 2007
Temat postu:
Dziękuję.
Hmmm. Sprawa jeszcze jednego fragmentu jest do przemyślenia, chociaż taka forma była ostateczną od miesięcy. Przypuszczam jednak, że inaczej opo wygląda w głowie, a inaczej jako całość i to jest przyczyna. Więc do przemyślenia. Dziękuję za uwagę, jest bardzo cenna
Naprawdę.
Co do Thierriego, to ja go będę bronić. To znaczy nie tego, że nie trzyma się kupy (to jest możliwe, pisałam go z pasją w oczach), ale...
/idzie sprawdzić, co oznacza ta łacina; niewiedza strasznie utrudnia życie/
Aha. No, chyba jednak masz rację XD Tak, stanowczo masz rację.
Dobrze. To ja coś z tym zrobię.
Cytat:
Oczywiście to, co napisałam, nie zmienia faktu, że uważam cię za największy talent Lunatycznego Forum.
Jezu. Hekate, formalnie mnie przeraziłaś. Żeby zastosować moje ulubione powiedzenie- ten świat zginie, jeśli ludzie twierdzą takie rzeczy. To znaczy owszem, miło mi i tak dalej, ale raczej bym się nie zgodziła.
/idzie myśleć/
Hekate
Wysłany: Nie 0:17, 28 Paź 2007
Temat postu:
Czy się zawiodłam?
Właściwie nie wiem.
Może troszkę.
Pewnie dlatego, że to już drugie twoje opowiadanie, w którym zbyt szybko następuje koniec. Ja to dobrze znam, wręcz doskonale - ostatnio sporo godzin poświęciłam na dopisywanie kilkustronicowego fragmentu, który mogłam napisać od razu. Ale za bardzo mi się spieszyło do finału.
Mam wrażenie, że ostatnia część nie trzyma się reszty. Brakuje jakiegoś kawałka między ostatnim odcinkiem (najlepszym ze wszystkich), a tym. To nawet nie niedosyt czytelnika, ale brak spójności, szczebelka w drabinie.
Chociaż widzę dużą staranność finału. Dopracowałaś go. Tylko tutaj jest literówka:
Cytat:
od strony przykościelnego ogrodu ktonadszedł
(coś mi tam jeszcze mignęło, ale to jutro zerknę raz jeszcze)
Thierry, jakkolwiek sympatyczny, nie trzyma się kupy. Nie został wprowadzony - ot deus ex machina. Wpadł, to go napiszę. Przyda się do rozkopania grobu.
Oczywiście to, co napisałam, nie zmienia faktu, że uważam cię za największy talent Lunatycznego Forum.
(Mam nadzieję, że nikt się nie obrazi, ale to przecież subiektywne zdanie. A ja jestem bardzo uczulona na Opowieści. Historie z bogatą fabułą, to w epoce traktatów o łuskaniu fasoli zaiste ewenement)
I dlatego bardzo proszę, zastanów się nad dopisaniem jeszcze jednej, środkowej części. Nie mówię od razu, wręcz przeciwnie! (chyba, że ci się pali) Odczekaj kilka miesięcy, zajmij się innymi historiami, a potem wróć, przeczytaj świeżym okiem i pomyśl, czy nie dałoby się czegoś tu udoskonalić.
A potem wyślij na konkurs
Natalia Lupin
Wysłany: Sob 16:26, 27 Paź 2007
Temat postu:
Ta wersja została zastąpiona przez lepszą, więc tego
Ta lepsza jest niżej, a ta stąd u mnie w pliku. Mam nadzieję, że zostanie owiana całunem zapomnienia
Natalia Lupin
Wysłany: Śro 18:28, 26 Wrz 2007
Temat postu:
O rety. O rety. O rety.
Szefowo, ja jestem... skołowana, zszokowana i wogóle. O rety. Tyle miłych słów. O rety-rety.
/wali głową w stolik/
To do tych spacji. Bo już tyle osób mi o tym mówi, a ja po prostu zapominam! Raz pamiętam i jest cacy, a za kilka dni jak przepisuję, to jajo. Och, przepraszam, przepraszam.
Dziękuję za wszelkie korekcje, cierpliwość i ogólną chęć przeczytania.
Oj, ludu, nawet nie wiecie, jak się cieszę, że wam się podoba. Tylko się boję, żebyście się nie rozczarowały.
No. Już wcale niedużo jest do przepisania. Już będzie z górki.
Chyba.
Hekate
Wysłany: Wto 19:22, 25 Wrz 2007
Temat postu:
Mogłam nie czytać...
(tłucze głową w ścianę)
Miałam szczerą chęć dotrwać, aż wrzucisz zakończenie i dopiero wtedy połknąć opowiadanie w całości.
Ale nie dotrwałam.
Cholera!
I teraz Ómieram w związku z miliardem znaków zapytania, które się wokół kłębią i zasłaniają widok.
Świetne scenki rodzajowe!
a) staruszek bez ł
b) bibliotekarka
c) fryzjerka od trupów.
Smaczków tu od groma, aż się przyjemnie czyta! Styl lekki, przyjemne ludzki słabostki, wszystko bardzo uprawdopodobnione. Bardzo, ale to bardzo mi się podoba
Przeplatanki listowne intrygują. Kim jest Emilia? O co tu chodzi, do ciężkiej cholery?... Czuję się jak Ote. To nie fair. Ja chcę wreszcie dostać kluczyk od skrzyneczki i zajrzeć do środka.
Włosy!...
Krótko mówiąc - rzecz wciągająca, że łomatkoświęta. Cierpię. Chcę więcej.
Ale... ponieważ już uwielbiam to opowiadanie, będę się czepiać, co by było jeszcze lepsze.
SPACJE PO MYŚLNIKACH
- popraw to, Nat, litości! Będę ci tak długo suszyć głowę, aż wszystko ładnie zedytujesz. Tak być nie może. Nie, żeby mnie to jakoś bardzo bolało, ale powinnaś się wreszcie wdrożyć w reguły, bo łamanie ich naprawdę nie przynosi korzyści. Wręcz przeciwnie. Mogą ci w jakimś konkursie opowiadanie odrzucić i tyle będziesz miała. Dlatego PILNUJ TYCH SPACJI, jak nie dla siebie, to chociaż dla mnie!
Błędy wyszukiwałam od początku. Bo czytałam wszystko raz jeszcze.
Cytat:
Nikt nie chce podpaść reszcie; to draństwo! Nigdy nie byliśmy tacy dla nowych u nas w skole
szkole
Cytat:
- Cześć!- rozległo się od strony płotu. Ote zamarła, a jej policzki pokrył rumieniec. Za ozdobnym ogrodzeniem stal chłopak (chyba w jej wieku) i zapewne od dłuższej chwili przyglądał się ich zabawie.
Lepiej przekształć tak, żeby nie było nawiasu. Tego rodzaju nawiasy nie są dobrze widziane.
Cytat:
Mogę? spytał, podchodząc do płotu.
Brak spacji.
Cytat:
zachrystii
zakrystii
Cytat:
o ns myślał.
literówka
Cytat:
Tak dawno do Ciebie nie pisałem, a jeszcze dawniej Cię nie widziałem.
Stylistycznie nie tak. Trzeba przeredagować. (... a nie widziałem cię jeszcze dłużej - czy coś w tym stylu)
Cytat:
Zdjęcie przedstawiało dwie kobiety trzymając się pod rękę;
trzymające się pod rękę
No. Tyle.
Zlituj się i dawaj mi tu natychmiast kolejne części!
Natalia Lupin
Wysłany: Wto 14:45, 25 Wrz 2007
Temat postu:
Ta wersja została zastąpiona przez lepszą, na następnej stronie. Wiem, że powinnam zostawiac na widoku swoje postępy (przynajmniej mi się tak wydaje), ale straszny chaos mi tu zapanował w tym opowiadaniu i dokonałam takich właśnie cięć
Tak więc zapraszam na następną stronę.
A jako że nic w przyrodzie nie ginie, wersja stąd skasowana jest u mnie w pliku.
Natalia Lupin
Wysłany: Sob 13:55, 22 Wrz 2007
Temat postu:
To są dwa byki, Cerere XD Dziękuję!
I miło mi bardzo, że się podoba.
PS. To "proszę się przejmować" mnie zabiło
Ceres
Wysłany: Wto 20:38, 18 Wrz 2007
Temat postu:
Ależ ze mnie koszmarny leser, żeby tego wcześniej nie przeczytać. Tajemnica sprzed lat jako główne danie, unosząca się w powietrzu delikatna woń kryminalnej zagadki, a wszystko w sosie z twich umiejętności. Przepyszne!
I znalazłam te chochliki:
Cytat:
Proszę się przejmować.
Oczywiście.
Matka fryzjerki mówi "tą kobietę", zamiast "tę kobietę", ale to mogło być zamierzone. Jeśli tak, to przepraszam za nadgorliwość.
Natalia Lupin
Wysłany: Wto 15:50, 18 Wrz 2007
Temat postu:
***
Kochana Tereso,
Niesamowita nowina, więc lepiej usiądź.
Będę miała dziecko!
Jestem w ciąży!
Jestem taka szczęśliwa, to takie cudowne! Francis jest w siódmym niebie. Szukamy imion dla maleństwa, urządzamy dziecinny pokój. Czy mogłabyś być matką chrzestną, Tereso?
Od tej pory będziesz dla mnie wyrocznią w sprawach wychowania. Mam nadzieję, że będziesz miała cierpliwość do moich pytań.
(...) Wybacz, że ten list jest taki monotematyczny, ale nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, no i trudno mi dobierać słowa.
Twoja kochająca-
Emilia.
***
Naburmuszona Ote patrzyła w lustro, obserwując uwijającą się dookoła jej głowy fryzjerkę. Czarne loki spadały na podłogę długimi pasmami.
- Nie podoba się?
- Ujdzie - mruknęła dziewczyna, odsuwając z oczu wilgotną grzywkę. - Zostałam zmuszona. To nie fair.
Siedząca pod ścianą starsza pani spojrzała na nią krytycznie.
- Moi klienci nie narzekali.
- Mamo! - powiedziała ostrzegawczo fryzjerka, znów chwytając nożyczki. Przez chwilę panowała cisza.
- Co: mamo! Nie narzekali, gdzież tam - powiedziała powoli staruszka, kiwając głową. - A wiesz, dlaczego, młoda damo? - zwróciła się do Ote.
- Pewnie była pani dobrą fryzjerką.
Starsza pani prychnęła chrapliwym śmiechem. Ote nie wiedziała, czy podała prawidłową odpowiedź, więc milczała i czekała. Fryzjerka spryskała jej włosy wodą i nachyliła się do jej ucha.
- Mama ma troszkę nie po kolei w głowie na punkcie swojej pracy. Proszę się nie przejmować.
Staruszka wreszcie wyprostowala się i wycelowała w nie palec.
- Nie. Wszyscy nie żyli.
Po czym znów wybuchnęła radosnym śmiechem, jakby to był najlepszy na świecie żart. Ote uśmiechnęła się niepewnie i spojrzała w lustro. Fryzjerka, widząc jej spojrzenie, z politowaniem pokiwała głową i popukała się czubkiem nożyc w czoło.
- Wszystko widziałam! - zagrzmiała staruszka. Dziewczyna zerknęła na nią.
- Jak to nie żyli?
- Byli martwi. Ich dusze odeszły do Pana, przynajmniej tak twierdzi ten szarlatan z kościoła.
- Mamo, jak możesz! - zawołała fryzjerka, obracając się gwałtownie.- To wspaniały człowiek! Gdybyś tylko...
- Cicho, Wando. Cicho, już.
- Naprawdę czesała pani zmarłych? - powiedziała szybko Ote, zanim zdążyły się pokłócić.
- Oczywiście, moja droga. Wszystkich, jeden po drugim. Mężczyzn, kobiety i dzieci. Trzeba było mieć mocne nerwy, a ja byłam jak stal - oznajmiła dumnie.
- To pewnie czesała też pani Teresę.
- Teresę? A, tak. Czesałam wszystkich. Ach, co to były za włosy! Piękne, gęste, długie, a kolor! Jak one lśniły! Jak pszenica w słońcu!
- Pszenica? - zdziwiła się Ote. - Ktoś mi mówił, że była ruda!
- Ruda? No, to pewnie Edward - pokiwała głową. - Dla niego każda kobieta jest ruda. Nawet ty, dziecko. Ruda, ruda, ruda- bo taka była jego narzeczona, a ona uciekła w czterdziestym siódmym z niemieckim żołnierzem. Jej nie czesałam, ale co tam żałować. Nieładne wlosy. Cienkie. Wiotkie.
- Mama mówi, jakby z niej miała perukę robić - mruknęła fryzjerka i szczęknęla nożyczkami przy lewej skroni Ote. Dziewczyna spojrzała w lustro i uznała, że choć dokonano na jej lokach istnego pogromu, nowa fryzura prezentuje się całkiem nieźle.
- A Teresa? Co pani o niej powie?
- Że zanim mnie do niej wezwali, to musieli ją ździebko połatać.
Ote przybladła, ale na fryzjerce słowa staruszki nie zrobiły najmniejszego wrażenia.
- Połatać, poukładać, bo wyglądała jak rozbita lalka. Potem myślałam, ze ze mną koniec, że już nigdy nie wrócę do tej pracy, szczególnie po czesaniu tej małej. Horror! Głowa potrzaskana...
- Mamo! - krzyknęła fryzjerka i przypadła do Ote, nieomal wykłuwając jej oko nożyczkami. - Hej, mała, w porządku?
- Tak - wymamrotała Ote, oddychając głęboko. Po chwili na jej twarz zaczęły wracać kolory. - Tylko niech pani nie opowiada więcej takich rzeczy, dobrze?
- No proszę - mruknęła starsza pani, patrząc na nią z dezaprobatą. - Ty byś nie mogła tak pracować.
Dziewczyna zmilczała jej uwagę i przez następne kilka minut panowała cisza. Przerwała ją dopiero młodsza z kobiet.
- No! Jak dla mnie bomba. Seksbomba.
- Podoba mi się - potwierdziła Ote, patrząc na siebie krytycznie. W jej głosie słychać było satysfakcję.
- A jednak - uśmiechnęła się fryzjerka. - Wiedziałam, że ci się spodoba.
- Ile płacę?
W czasie, gdy Ote wyjmowała portmonetkę, matka fryzjerki podniosła się i wyszła. Gdy dziewczyna opuszczała zakład, pokiwała na nią palcem i zaprowadziła na zaplecze. Z pewnym wahaniem Ote podążyła za nią.
- Pokażę ci coś.
- Ale to nie jest... straszne?
- Nie, nie. Patrzcie, księżniczka na ziarnku grochu. Strach dotknąć. Śmierć nie jest straszna! Przyzwyczajaj się. Też kiedyś ją spotkasz.
Ote popatrzyła na nią powątpiewająco. Kobieta poprowadziła ją do skrzyneczki stojącej na stole pod oknem. Otworzyła ją i wyjęła ze środka dwa foliowe woreczki. Dziewczyna zajrzałą do nich i znów pobladła - każdy zawierał kosmyk włosów. Staruszka pokiwała radośnie głową, potwierdzając jej przypuszczenia. Ostrożnie wyjęła czarny pukiel z pierwszego opakowania.
- To Liza. Dotknij.
- Wolałabym nie - mruknęła Ote, cofając się o krok.
- No już! Nie gryzie.
Dziewczyna zacisnęła zęby i potarła włosy palcami. Były szorstkie i sztywne, martwe od lat. Poczuła, że zaczyna ją mdlić.
- Teraz te. Teresa.
Dotknęła kosmyka i ze zdziwieniem popatrzyła na starszą panią.
- No i co? - uśmiechnęła się tryumfalnie. Ote jeszcze raz zacisnęła palce na paśmie włosów.
- Inne.
- Pewno, że inne, co nie?
- Miękkie.
- I lśniące. Gdybym na własne oczy nie widziała pogrzebu i że tę kobietę pochowali...
Pokreciła głową. Dziewczyna ostrożnie odłożyła kosmyk na miejsce i opuściła zaplecze. Staruszka popatrzyła na nią z dezaprobatą.
- Zajęcze serce, ot co.
Natalia Lupin
Wysłany: Wto 17:54, 28 Sie 2007
Temat postu:
Kolejna część. Ostrzegam, ze to opowiadanie jeszcze przez trzy aktualizacje będzie płynęło sobie niespiesznie, nie zważając na nic. Jeśli to przetrzymacie, to jesteście goście
To taki mój mały eksperyment, którego cel i wynik wyjawię pod koniec.
Po raz pierwszy od czasów 'krzepkiego staruszka z Gevauden' pojawia się osoba powyżej pięćdziesiątki. Powitajcie ją gromkimi brawami!
PS Mam problem z akapitami, dlatego ten list tak koślawo wygląda. Nie moja mea culpa!
***
Kochana Tereso,
piszę do Ciebie dnia dwunastego stycznia.
Nawet nie wyobrażasz sobie, jak wspaniale jest usłyszeć,
że znów kochasz i jesteś kochana! Cieszę się z Twojego
szczęścia. Mam nadzieję, że wszystko potoczy się tak,
jakbyś Ty sobie tego życzyła. Oczywiście nie zapomnę Cię
ostrzec- nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła. Wiem,
że zawsze "wiesz lepiej", ale mimo to usilnie proszę: bądź
ostrożna i uważaj na siebie.
Ponadto staraj się nie krzywdzić tego człowieka. Wiem, że
czasem to może być trudne, ale nie trać nadziei i bądź silna.
Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze.
Zdaję sobie sprawę, że jesteś ode mnie starsza; przeżyłaś
też dużo więcej ode mnie. Wiem też jednak, że słowa otuchy
niepomiernie Cię wesprą. Tak więc:
zawsze Cię kochałam i będę kochać, jestem przy Tobie
myślami w każdej chwili i życzę Ci dużo szczęścia i miłości.
Pamiętaj też, że nigdy, choćby nie wiem co się stało,
za nic
Cię nie winię.
(...)
Twoja kochająca-
Emilia.
***
- Szczęść Boże - powiedziała Ote do proboszcza, który akurat wychodził z zakrystii. Uśmiechnął się do niej.
- Szczęść Boże. Gdzie rodzice?
- Jeszcze w kościele. Proszę księdza! - zawołała prędko, widząc, że chce odejść. - Mogę o coś spytać? Może ksiądz wie... Co to za historia, która podobno wiąże się z naszym domem? O bliźniakach. Zna ją ksiądz?
- Oczywiście - znów uśmiechnął się. - To bardzo smutna historia. Wypadek, zginęły dwie osoby, wypadły przez okno. Nie wierz we wszystkie plotki, które o tym krążą. To zapewne była po prostu nieuwaga.
- Ale podobno był świadek, proszę księdza, i mówił co innego! - zdziwiła się Ote.
- To też było dziecko. Mógł się mylić. Nie wierzę w morderstwo. Z tego, co wiem, to była porządna rodzina, to nie było... jak to się mówi: w ich stylu. Nawet jeśli mieli problemy... Ja nie szastałbym tak pochopnie oskarżeniami. Jestem przekonany, że to nie byli źli ludzie.
- Wielebny to sam chyba nie wie, co gada, z przeproszeniem! - rozległ się chrapliwy głos i Ote aż podskoczyła. Podszedł do nich brodaty, wspierający się na lasce staruszek. Usta miał wykrzywione, a oczy miotały błyskawice.
- Ta kobieta to byl szatan w ludzkiej skórze! Jędza, jakich malo! Tfu!- mówiąc, zabawnie zacierał literę "ł", a koniec zdania - jakby zamiast kropką - przypieczętował splunięciem.
- Dzień dobry - powiedział spokojnie ksiądz, patrząc z rezygnacją na plamę śliny, która oszpeciła chodnik. - Nie wiedziałem, że ją znaliście.
- Dziesięć lat mialem. Pamiętam wszystko! Wszystko!
- Przyjaźnił się pan z bliźniakami? - spytała Ote.
- Na Boga, nie! Oni nie byli bardzo sympatyczni, Panie świeć nad ich duszami, a po przyjeździe macochy do reszty zdziczeli. Ale czasem przychodzili do nas do parku. Czego to nie opowiadali! Ta kobieta, niech ją pieklo pochlonie, to byl diabel.
- Co opowiadali? - dziewczyna poczuła, że dostaje wypieków na policzkach.
- A nie wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekla?! - huknął na nią, aż drgnęła z przestrachu. Ksiądz uśmiechnął się pobłażliwie i odszedł.
- Bila ich i glodzila - dodał szeptem staruszek, odprowadzając wielebnego wzrokiem. - Zamykala jedno na strychu, drugie w piwnicy. Straszyla, że ich pozabija. To byla diablica. Diablica.
- Ich ojciec nic o tym nie wiedział? - Ote niemal krzyknęła.
- No, pewnie, że nie wiedzial, Panie świeć nad jego duszą. Dla niego byla slodka jak miód! Dla wszystkich taka byla, ale dzieci się na niej poznaly, o tak. Tak. I jeszcze byla ruda! Ru-da!
Staruszek znów splunął z pogardą.
- A potem pochowali ją na cmentarzu, razem z chrześcijańskimi duszami. Niech to pierun, wolalbym leżeć na polu, niż kolo niej!
- To prawda, że spadła?
- Z trzeciego piętra domu. I jeszcze zdążyla zabrać ze sobą biedną, malą Lizę. Ale mala Liza śpiewa teraz w chórze anielskim, a ruda Teresa gotuje się w diabelskim kotle. Taka jest między nimi różnica, dziecko.
Pokiwał głową z satysfakcją, a Ote przełknęła ślinę. Ależ on jej musiał nienawidzieć!
- Niech pan opowie mi coś więcej! - poprosiła po chwili.
- Ciekawi cię to?- spojrzal na nią bacznie.- Tak, ciekawi. Ciekawość to pierwszy stopień do piekla, mówię ci, ale co byśmy zrobili, jakbyśmy nie szukali odpowiedzi? Znalem jedną taką, co umarla z ciekawości. Wzięla i umarla.
Ote zastanowiła się, czy ma go naprowadzić z powrotem na właściwy temat, ale to nie okazało się konieczne.
- Tak po prawdzie, to niewiele więcej pamiętam. Ale ta Teresa to byla jednak bardzo przystojna kobieta, tak sobie myślę. Pomimo, że ruda. Mężczyźni zwracali na nią uwagę. Miala wielkie niebieskie oczy. Calkiem omotala nimi ojca bliźniaków, tak, że nie widzial za nią świata. Mówil, że to anioł zesłany z niebiesiech. Tfu!
- To chyba... bardzo ją kochał - zauważyła Ote.
- Nie gadaj glupot, dziecko - ofuknął ją. - To byla wiedźma. Lepiej, żeby taka ci się w nocy nie przyśnila, bo cię zadusi.
Popatrzył na nią znacząco i dszedł, postukując laską o płyty chodnika. Jego prawy but zostawiał odcisk wilgotnej podeszwy na każdej z nich. Ote skrzywiła się, patrząc na to.
- Szalenie mnie to wszystko ciekawi - szeptała do siebie, idąc w przeciwną stronę. - I w zasadzie nie bardzo wiem, dlaczego. Nie chodzi o jakieś tajemnice, bo sprawa jest prosta. Jestem ciekawa Lizy, a do tej pory udaje mi się znaleźć jedynie Teresę. To nie fair!
Nagle zatrzymała się jak wryta.
- Chwila! Przecież ona musiała chodzić tu do szkoły! To nie było aż tak dawno temu.
Chciała biec w kierunku gimnazjum, ale zdała sobie sprawę, że jest niedziela. Skierowała się więc w stronę domu. Całkowicie zapomniała, że miała czekać na Szarlotkę i rodziców.
***
Kochana Tereso,
(...) Jestem zdania, że nie powinnaś pozwalać, bliźniętom,
aby poniżały Cię w oczach męża. Nie wierzę, abyś Ty-
tak twarda i zdecydowana wobec mnie- nie potrafiła okiełznać
cudzych dzieci. Przez długi czas były pozbawione twardej
ręki; zapewne ojciec je rozpieszczał. Poza tym- to jasne-
są o Ciebie zazdrosne.
(...) Widziałam się z Jakubem. Nie zmienił się ani trochę.
Powiedział, że ostatnio wiele o nas myślał. Przypuszczam, że
mógł mieć jakieś kłopoty. Na razie będziemy razem- to zawsze
raźniej- więc gdybyś chciała do niego napisać, zaadresuj list
jak do mnie. (...)
Twoja kochająca-
Emilia.
***
- Oczywiście, że mamy - uśmiechnęła się bibliotekarka, ale w jej spojrzeniu przewinęło się zaskoczenie. - Uczniowie rzadko pytają o kroniki.
Pochwili przed Ote wylądowała opasła księga, zawierająca zdjęcia klas. Zaczęła ją wertować; na jednej ze stron zobaczyła alfabetyczny spis nazwisk uczniów. Odnalezienie Lizy nie nastręczyło jej problemów. Przerzuciła kilka kartek i otworzyła księgę na odpowiedniej stronie.
Gdyby nie podpis, przeoczyłaby zdjęcie.
Dziewczynka na portrecie różniła się od gipsowego aniołka na grobie. Tamten miał twarz łagodną i słodką, prawdziwa Liza zaś wcale nie była ładna: usta miała wygięte grymasem złości, a jej brwi niemal dotykały się u nasady nosa. Uwagę zwracały tylko oczy, jednak i w nich było widać gniew.
- Wesoła osóbka - wymamrotała Ote, stukając palcem w stronę. - Widziałeś? Gdyby wzrok mógł zabijać... Paf!
Zamknęła księgę i odniosła ją na stolik.
- I co, znalazłaś kogoś znajomego? - spytała bibliotekarka, ustawiając tom na jego miejscu na półce.
- Tak, Lizę Preisner.
- To była ta mała, która się zabiła w czterdziestym którymś.
- Tak, na mojej działce. Teraz tam mieszkam. Pani to pamięta?
Bibliotekarka wybuchnęła śmiechem.
- Dziękuję! To aż tak staro wyglądam?
Ote speszyła się ogromnie i poczuła, że jej policzki zalewa fala czerwieni.
- Nie przejmuj się, mała - dodała kobieta, widząc to. - Moja matka to pamiętała. Zginęła wtedy jej przyjaciółka.
- Liza?
- Nie, Teresa - potrząsnęła głową kobieta. Na widok zdziwienia na twarzy Ote uśmiechnęła się.
- To była spora różnica wieku, ale tak, były przyjaciółkami. Mama była jej sąsiadką. Miała wtedy osiemnaście lat, a Teresa chyba około trzydziestu. Bardzo ciepło ją wspominała. Nazywała ją swoją jedyną prawdziwą przyjaciółką i była nią wprost zachwycona. Bardzo ciężko przeżyła jej śmierć.
Bibliotekatka westchnęła, ale kontynuowała zwierzenia, a Ote nie przerywała jej.
- To straszne, że ludzie umierają w tym wieku. Liza była oczywiście jeszcze młodsza, ale nic o niej nie wiem. Za to Teresa - moja matka opowiadała o niej godzinami. Była bardzo ładna, miała porcelanową cerę i włosy tak ciemnoblond, że niemal kasztanowe. Bardzo długie. No i błękitne, wielkie oczy. Zawsze uśmiechnięta, zawsze miła dla wszystkich, ale mama opowiadała, że czasem, tylko w jej towarzystwie, bywała smutna. Ja bym powiedziała, że po prostu miewała chandrę. Matka zawsze mówiła, że plotki o zabójstwie tej małej to jedno wielkie kłamstwo. No, ale Albert wciąż powtarzał swoją wesję, więc wszyscy mu wierzyli. Zawsze uważała, że to był po prostu wypadek, a chłopaka poniosła wyobraźnia. Poza tym te dzieci jej nie cierpiały; pewnie uważały, że zabrała im ojca. Ale policja...
Rozległ się szkolny dzwonek i bibliotekarka targnęła głową, zaskoczona.
- Mój Boże! Całą przerwę przegadałam. Przepraszam cię, kotku, jak zacznę paplać, to nie wiem, kiedy przestać. A ty chyba musisz już lecieć na lekcje, co? Nie, czekaj! Wiesz co, mam w domu zdjęcie Teresy. Chciałabyś je zobaczyć? Ja ci je przyniosę na środę, zgoda? No, ale teraz to już naprawdę leć.
Ote wyszła z biblioteki i prychnęła śmiechem.
- Ależ ona ma gadane! Nie to, co ten dziadek, z niego wszystko trzeba było wyciągać po kawałku. No i teraz zamiast "diablicy, niech ją pieklo pochlonie" mamy anioła. Proszę. Kto by się spodziewał.
Natalia Lupin
Wysłany: Pon 18:18, 27 Sie 2007
Temat postu:
No cóż, Hekate... Ta historia miała być zaskakująca i chyba taka jest. Czekaj cierpliwie ^^
Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że wam się podoba!
Dziękuję za wykrycie literówki. Powiem szczerze, że bardziej się bałam o interpunkcję w tym fragmencie, bo ni rusz nie mogłam sobie poradzić z przecinkami. Jestem dumna, że nie znalazłyście jeszcze takiego błędu. Chociaż
husteczki
to mały powód do dumy XD Będę się jeszcze nad nimi pastwiła przez jakiś czas.
PS. Skończyłam pisać. jeszcze tylko na komputer i wio!
Hekate
Wysłany: Pon 17:38, 27 Sie 2007
Temat postu:
Teresa. Teresa mnie interesuje. Ona i jej historia - bo ja nie wierzę w demoniczność maks, złą macochę i urocze dzieciątka aniołeczki. Tu coś jest nie teges. I ja bardzo proszę mnie nie męczyć, tylko napisać ciąg dalszy!
podpisano - wierna fanka.
Jedną literówkę wypatrzyłam, o tutaj:
jego gałęzie dal jednak były zielone
. Powinno być
dalej
Ależ ja bym chciała usłyszeć tę historię opowiadaną w nocy podczas burzy w starym, skrzypiącym domostwie! Achhh!
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin