FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Lunatyczne forum Strona Główna
->
Klub Pojedynków
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Strefa gęsta od promili
----------------
Wokół sami lunatycy
DZIUPLA POD KSIĘŻYCEM
Piwnica
Melina ćpunów sztuki
----------------
Dom japoński
Gniazdo kinoluba
Szafa grająca
Literaturownia
Klub Pojedynków
Proza
Zakątek literata
----------------
Lodówka trolla Świreusa
Fanfiki różnofandomowe
Fanfiki
Poezja
Katakumby
Jak to u nas drzewiej bywało...
----------------
Archiwum dawnych wątków
Tematy okołopotterowskie
Archiwum literackie
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Zaheel
Wysłany: Czw 21:20, 27 Mar 2008
Temat postu:
Trill to polecam nadrobić zaległości, bo naprawdę warto. " Labirynt Fauna" to chyba jeden z lepszych filmów, jakie oglądałam. A co do psa, to chciałam, żeby było widac, ze on jeszcze tyrochejest, że nie wszyscy zapomnieli...
Chciałam napisać coś co by było jakieś takie nie nostalgiczne, tylko takei do zas=tanowienia. Dalej niech film dopowie
Trilby
Wysłany: Czw 20:10, 27 Mar 2008
Temat postu:
Sama Ci pisalam, Oro, ale nie udalo mi siew kocu zobaczy
Aurora
Wysłany: Czw 20:02, 27 Mar 2008
Temat postu:
Tril, nie widziałaś Labiryntu? Pamiętam, jak mi sama o nim pisałaś (Pan's Labirynth!).
Wybacz, Zee, na razie tylko to ostatnie przeczytałam. Pamiętam Labirynt, ale chyba w życiu by sobie prompta nie skojarzyła. Czegoś mi brakuje, czegoś mocniejszego. Dla kogoś kto nie oglądał, faktycznie czysta abstrakcja. Kwestie Ofelii bardzo naiwne, ale... to do niej pasuje, ta naiwnośc. W końcu była dzieckiem i uciekła w świat marzeń. *przypomina sobie cudowne zakończenie filmu* Mhrr. Miło było przeczytac, chocby dla wspomnień.
Trilby
Wysłany: Czw 19:49, 27 Mar 2008
Temat postu:
To z wiedźminem nie do końca czaję, bo ja to tam tylko kilka opowiadań czytałam.
Z zegarkiem – jakoś tak strasznie łatwo można skojarzyć tego psa z Syriuszem
Ale to fajne, dobrze mi się czytało.
A Labiryntu Fauna nie widziałam. Więc też nie rozumiem :[
Zaheel
Wysłany: Śro 23:19, 26 Mar 2008
Temat postu:
Ojej, Hekatko nie myślałam, że ktoś to rozpracuje. Błędy już poprawiłam, chyba lepiej. Nie, żeby narzucała, ale jak dla mnie to zegarek stanął, bo część życia Syriusza umarła - mimo tego, że wiecznie sieod rodziny odcinał i ich wsyztskich niecierpiał to jednak stanowili nieodzowna część jego żywota. To zostało zagrzebane, odcięte, teraz zaczeło się coś nowego - trzeba na nowo nakręcić zegarek, żeby nie chodził tak samo jak poprzednio, a właśnie inaczej. Z drugiej strony zegarek to symbol przynależności do dawnego życia, bo jest pamiątką. Natomiast zegaarek Regulusa jest nowy, jak dla mnie. Nie miał "wcześniejszego" życia, żeby coś zmienić, musiał by go rozregulować i jeszcze raz nastawiać, ale do tego chyba nie jest zdolny. Przecież jest taki dokładny i poukładany... To tylko część interpretacji i jedna z możliwych miliona;)
Dzień piąty
Tytuł: Wróżka
Fandom: „Labirynt Fauna”
Ilość słów: 145
Prompt:
- Come.
– Stay.
[E.T.]
Uwagi: Ofelia jest małą dziewczynką, która odkrywa labirynt, chociaż jak ktoś nie oglądał filmu to chyba nie zrozumie…
Chodź.
Jesteś wróżką?
Chodź tu do mnie, chodź. Chcę się tylko przyjrzeć, nic Ci nie zrobię. Spójrz, tutaj w książce jest rysunek i pisze… Pisze, że małe wróżki są dobrymi duchami. Jesteś taka ładna. Chciałabym móc latać – tak, jak ty mieć małe pajęczynowe skrzydełka, żeby mogły mnie zabrać, najlepiej razem z mamą i braciszkiem. Gdzieś daleko, daleko stąd. Tam na pewno bym się nie bała i było by mnóstwo pięknych rzeczy.
Zostań.
Nie odchodź, czemu odlatujesz sama? Ja nie mogę, musze tutaj zostać. Przecież mama nie poradzi sobie beze mnie. Będzie bardzo smutna i zła, nie można tak po prostu kogoś zostawić, wiesz? Nawet, jeśli wróżka prosi. Poza tym gdybym wyszła przez okno zniszczyłabym nową sukienkę, którą mi mama uszyła. Co? Co mówisz? Zdjąć sukienkę? I wyjść tylko na chwilę w starej? Och... no dobrze, ale tylko na chwilę. Wrócę po nią, prawda?
Chodź Ofelio.
Hekate
Wysłany: Śro 20:41, 26 Mar 2008
Temat postu:
czwórka
Cytat:
Jednak Regulus lubił duży, skórzany fotel stojący obok okna. Nigdy się nie nudził.
Fotel się nie nudził? <wyszczerz>
Cytat:
Czasami nawet przychodził tu z Syriuszem, ale szybko go to nudziło…
a) przychodzenie z Syriuszem? b) Syriusza nudziło przychodzenie, skarby? Ze zdania to nie wynika; wieloznaczność.
Cytat:
skarby rod Blacków
rodu
Cytat:
cos
coś
Cytat:
Reguluj szybko
Regulus
Zastanawia mnie ta scena, nie wiem, czy ją dobrze rozumiem. Przede wszystkim intrygujący wydaje się sam zegarek, który stanął na takiej, a nie innej godzinie, a na dodatek wiąże się ze śmiercią. To bardzo częsty motyw dreszczowców! Można to zinterpretować metaforycznie - zegarek Syriusza stanął, ale Regulus popchnął wskazówki i mechanizm zaczął działać. Czyli - ruch, życie, możliwości, które stają przed chłopakiem, który odważył się zerwać więzy rodzinne. Ale o wiele ciekawszy jest zegarek Regulusa, ten, który pozornie chodzi, a w gruncie rzeczy stoi w miejscu (zbieżoność godziny), bo życie młodszego Blacka, to stagnacja.
I wieczne tęsknota za wolnością, której nie jest sobie w stanie wywalczyć.
No nie wiem, tak sobie gdybam.
A może to chwila ucieczki Syriusza z domu? Stąd rozbity zegarek? To by było bardziej przyziemne i logiczne, ale z drugiej strony uwaga ojca (o godzinie śmierci) byłaby bez sensu.
Chyba, że śmierć rozumieć jako "śmierć dla rodziny".
Ojejku, się zaplątałam.
Niezła rzecz, chce się ją rozdrapywać na kawałki, ale styl miejscami kuleje. Pewnie z racji pośpiechu
Zaheel
Wysłany: Śro 16:39, 26 Mar 2008
Temat postu:
Musiał być nagięty, inaczej nici z opowiadania, ale jeśli tylko dało się przeczytać to dobrze
Gonię, ale jakoś dogonić fikatonu dogonić. Trudno, najwyzej będę kończyć po terminie.
Dzień czwarty
Tytuł: Skarby rodu Blacków
Fandom: HP
Ilość słów: 476
Prompt:
http://img227.imageshack.us/img227/8033/sandsoftimebyshaydeky8.jpg
Uwagi: Pamięta ktoś „wszystkie psy idą do nieba”? Tak mi jakoś przyszły na myśl.
Wyszedł salonu. Muzyka drażniła go. Nie chodziło o to, że Narcyza grała źle. Wprost przeciwnie, ale dziś nie był w stanie utrzymać uprzejmego uśmiechu. Patrzenia na tych pozornie zainteresowanych sztuką ludzi, którzy przyszli tu tylko, dlatego, że Blackom się nie odmawia przerastała jego dzisiejsze możliwości. Ewentualnie dla nawiązania jakiś korzystnych układów.
Banda arystokratycznych patałachów. Banda cholernie sprytnych arystokratycznych patałachów.
Wspiął się po schodach do małego pokoju na pierwszym piętrze, gdzie trzymano wszystkie mniej ważne pamiątki rodowe, które po prostu nie mieściły się już w salonie. Zawsze lubił to pomieszczenie, ale raczej nie ze względu na „skarby”, jakie zgromadzono tam przez lata. Pokoik był urządzony w podobnym stylu jak większość domu - zielono-srebrne draperie, ciężkie, pluszowe dywany oraz mahoniowe gabloty i półki. Jednak Regulus lubił duży, skórzany fotel stojący obok okna. Tutaj nigdy się nie nudził. Oglądał wszelkie puchary, medale, pięknie zdobioną biżuterię czy złote papierośnice pozostawione przez całe pokolenia Blacków i poznając ich gusta czy upodobania.
Zamknął za sobą drzwi. Dawno już tutaj nie zachodził, a teraz poczuł się jakby znów był małym chłopcem i chował się przed matką by mieć chwilę wytchnienia od ciągłego strofowania i stawiania za wzór dla starszego brata. Czasami nawet przychodził tu z Syriuszem, ale jego szybko nudziły te, jak mówił, bezwartościowe buble.
Przeszedł wzdłuż gablot spoglądając na skarby rodu Blacków, jednak nic nie zwróciło jego szczególnej uwagi. Kiedyś zawsze znajdował tutaj coś ciekawego, wartego ponownego odkrycia.
Zwrócił się w stronę fotela mając nadzieję, że chociaż on jedne pozostał taki jak był zawsze. Niewielki, złoty przedmiot potoczył się pod okno kopnięty przez nieuważnego chłopaka. Regulus szybko podszedł i podniósł go. To był zegarek wuja Arcturusa.
- Dziwne, że leży na podłodze. – Powiedział zamyśliwszy się.
Ojciec podarował go Syriuszowi na dziesiąte urodziny. Powiedział wtedy, że każdy prawdziwy członek rodu musi mieć zegarek, żeby przynajmniej wiedzieć, o której godzinie zginie. Śmiał się przy tym sucho.
Regulus ze zniecierpliwieniem czekał na dzień, gdy on także dostanie swój zegarek zazdroszcząc bratu tak wspaniałego wyróżnienia. Sam Syriusz nie traktował tego jak czegoś wartego podziwu, za to doceniał nieoszacowane walory zegarka w puszczeniu „zajączków.” Szczególnie przy obiadach, na które spraszana była cała śmietanka towarzyska Londynu. Matka wściekała się wtedy strasznie, ale nie mogła nic powiedzieć. Przecież nie wypadało.
Otworzył zegarek. Szybka była nieco stłuczona, ale można było zobaczyć godzinę – siedemnastą trzydzieści dwa. Regulus spojrzał na własny zegarek, dochodziło w pół do szóstej.
- To prawie tak jak teraz – pomyślał i spróbował nakręcić od dawna nieużywany mechanizm. Siłował się z cynglem, by po chwili wskazówki drgnęły i dało się słyszeć ciche tykanie. Uśmiechnął się lekko.
Zadowolony z siebie zamknął zegarek i wyjrzał przez okno, gdzie szalała śnieżyca. Przez chwilę zdawało mu się, że widzi dużego, czarnego psa w ogrodzie. Zamrugał oczami i znów spojrzał w tamto miejsce, ale niczego już tam nie było.
- Zdawało mi się. – Mruknął.
Włożył zegarek do kieszeni i wrócił do salonu, gdzie zapewne już zdążono zauważyć jego nieobecność.
merrik
Wysłany: Wto 19:00, 25 Mar 2008
Temat postu:
Vii Ty nagiętego Kanonu nie widziałaś...<przypomina sobie ostatni fikaton i pogwizduje z miną niewiniątka>
Sis, Wiedźmin przeborski. Naprawdę przeborski.
Z pana Kleksa żem się uśmiała...Gdzieś tam błędy się napatoczyły...ale mi umknęły w ogólnym rozrachunku..
Gratuluje.
Vivi
Wysłany: Wto 17:16, 25 Mar 2008
Temat postu:
Zee, za samo wybranie Wiedźmina kłaniam się w pas
uwielbiam tę książkę!
kanon nagięty, fakt, ale nieźle się czytało
Zaheel
Wysłany: Pon 23:44, 24 Mar 2008
Temat postu:
Dzień trzeci
Tytuł: A jak zostanę?
Fandom: Wiedźmin
Ilość słów:818
Prompt: Finish it - Clint Mansell
Uwagi: Zagięcie Kanonu nieco, na własne potrzeby. Spotkanie w Belleteyn jest trochę zmienione. Mam nadzieję, że fani mi wybaczą, starałam się nie namieszać bardzo. Za błędy przepraszam.
Ziemia pachniała zgnilizną. Gdzieniegdzie kępy wysokich traw i karłowate drzewa przerywały monotonię rozległego bagna, nad którym unosiły się kłęby białawych oparów. Wszędzie czuć było mdły zapach rozkładających się ciał. Nawet promienie zachodzącego słońca nie były w stanie poprawić tego widoku. Był obrzydliwy.
- To pewnie tutaj Płotka. – Powiedział Geralt rozglądając się w około.
Koń w odpowiedzi cicho zarżał i zaczął się cofać.
- Spokojnie Płotka, spokojnie. To tylko bagna. Ohydne, zatęchłe, cholerne bagna, na które za chwilę będę musiał wejść.- Powiedział wiedźmin mściwie, poklepując przy tym kark wierzchowca.
Jednak na nic to się zdało, klacz nadal byłą niespokojna – wierzgała łbem i parskała za każdym razem, kiedy białowłosy próbował pokierować ją w stronę mokradeł.
- To tylko zwykłe bagna! Nie przesadzaj. – Zirytowany Geralt ściągnął lejce i jeszcze raz spróbował ruszyć w kierunku trzęsawisk.
Po chwili bezskutecznego siłowania się ze zwierzęciem zrezygnował z wcześniejszego planu pokonania całej drogi konno. Od razu zrozumiał, dlaczego klacz zachowywała się tak nerwowo. Smród mógł wskazywać tylko na jedno.
- Rozumiem, że nie pójdziesz ze mną?
***
- Rozumiem, że nie pójdziesz ze mną? – Pytanie zawisło między nimi.
Czarodziejka przechyliła głowę jak przekorne dziecko i zmrużyła oczy patrząc na wiedźmina.
- To Belleteyn. – Spróbował ostatni raz.
- A wiesz, Geralt, że pójdę. – Powiedziała przekornie Yennefer. – Chodź usiądziemy gdzieś na boku, z dala od tych ognisk i szczęśliwych ludzi.
Wzięła go za rękę i poprowadziła w ciemność, tak gdzie nikt nie będzie mógł ich zobaczyć. Siedli na płaszczu czarodziejki na małej polance. Przez chwilę siedzieli obok siebie, po czym Yennefer westchnęła i przytuliła się do boku wiedźmina. Zapachniało bzem i agrestem. Tak bardzo tęsknił do tej woni, tych włosów, tych drobnych dłoni, płomiennego spojrzenia, bieli, czerni, tej…
- Geralt, bo się wzruszę.
- Yen, nie czytaj mnie, to peszy. Zresztą chyba sama wiesz… - Geralt spojrzał spod oka.
- Tak. Wiem. – Powiedziała kobieta, po czym dodała zdecydowanie. – Ale to nie ma sensu, najmniejszego. Wszystko zacznie się od początku. Masz zamiar jeszcze raz wszystko przechodzić, bo ja nie. Taka próba jest skazana z góry na niepowodzenie.
- Ale dziś jest Belleteyn. – Spokojnie powiedział Geralt.
- Belleteyn, Belleteyn – odparła zrzędliwe Yennefer – i co z tego, że jest Belleteyn? Tylko tyle, że się spotkaliśmy. Tutaj powinno się świętować i czcić wszystko, co najnaturalniejsze. Nas tutaj nie powinno być. Jesteśmy jak skamieniałości z poprzedniej epoki…
Wiedźmin nie widział jej twarzy zwróconej w stronę ściany las, ale wyczuł, że płacze.
- Yen, płaczesz? – Objął ja delikatnie.
- Nie! – Szybko odpowiedziała czarodziejka odwracając się w jego stronę. – Niedługo nadejdzie świt, a ty odejdziesz. Musisz odejść.
***
- Muszę iść. – Pomyślał Geralt.
Zażył eliksiry dobre kilkanaście minut temu i już czuł efekty. Całe szczęście, że przytępiło też nieco powonienie, bo kiedy doszedłby do celu, zemdlałby od samego fetoru.
Ruszył po niemal namacalnych śladach odoru. Widać było jak na dłoni, którędy potwór wracał do swojego legowiska i co wlokła ze sobą. Wiedźmin zastanawiał się tylko ile z tego zastanie po dotarciu na miejsce. W najlepszym wypadku zdoła się kawałki pochować.
Coś chrupnęło pod stopą. Wiedźmin uważnie rozglądając się przykucnął i sprawdził, na co przez przypadek nadepnął. Kość. Sądząc po wyglądzie piszczel dorosłego mężczyzny.
- No to chyba nie będzie czego grzebać. – Mruknął do siebie.
Taki obrót sprawy też miał swoje plusy. Będzie najedzona.
Zaczął zbliżać się do kryjówki. Ostrożnie stawiał kroki, dbając by niczym nie zdradzić swojej obecności. Straciłby element zaskoczenia, a to wcale nie wpłynęłoby na jego korzyść. Już był blisko. Jego węch choć przytłumiony z ledwością znosił obrzydliwy zapach wydobywający się z nory. Wszystko wskazywało na to, że potwór śpi. Wiedźmin skradając się podszedł do wyziewu. To co na początku wziął za bulgotanie było warczeniem, w dodatku wydobywającym się z jamy. Wiedziała. Zdążył uskoczyć. Już po chwili na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał wynurzyła się kikimora. Natychmiast nastąpił atak. Jedynie szybka reakcja wspomagana eliksirami uratowała go od przebicia szponami, ale już przed ogonem nie zdążył się uchylić. Dostał w bok. To tylko wybiło go z rytmu, do którego szybko wrócił. Krok, obrót, odbicie, unik, cięcie. Wrzask nienawiści.
- Trzeba to skończyć.
***
- A jeśli zostanę? – Zapytał Geralt.
- To będzie bezsensowne zachowanie z twojej strony. Podobno człowiek najlepiej uczy się na błędach. Ciebie to nie dotyczy? – Odparła nieco ze złością Yennefer.
- Nie jestem człowiekiem… - Pusto stwierdził.
- Nie zaczynaj znów. Wiesz, że tego nie znoszę. – Teraz rozzłościła się już na dobre.
- Co nie zmienia faktu.
- Przestań!
- Nie zmieniaj tematu. Co się stanie jak zostanę?
- I kto tu zmienia temat. – Prychnęła czarodziejka, ale zaraz się uspokoiła i popatrzyła poważnie na wiedźmina. – Nic to nie zmieni. Bo to trzeba skończyć.
***
Głowa kikimora upadła z głośnym plaskiem, a cielsko zwaliło się obok. Geralt opuścił miecz i podszedł do cielska. Przez chwilę stał bez ruchu wpatrywał się w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą był łeb potwora. W tym momencie poczuł jak eliksiry przestają działać. Nogi ugięły się pod nim, przed oczyma zawirowało. Musiał wesprzeć się o zwłoki potwora.
- Skończone.
Zaheel
Wysłany: Pon 14:42, 24 Mar 2008
Temat postu:
Ori jakoś chciałam zdrobnić Andromeda, a chyab inaczej się nie da. Andromeda to strasznie poważnie brzmi
Ja też lubie siostry Black. Do Narcyzy pasuje mi stwierdzenie, które czesto ma moja koleżanak w opisie - nauczyłam się umeirać w sobie. Dlam nei ona nauczła siebyć silna, bo to wymusiło na niej otoczenie, nie miała innego wyjścia, a gdzieś tam w środku jest wrażliwa, w końcu całkiem inna niż jej rodzina. Przesiakła juz tym wszytskim - rodzinnymi ideałami - przystosowała się, nie była na tyle silna, żeby sie rpzeciwstawić, bo zbyt delikatna. Ale nie zawsze jej dto odpowiadało. Tak to widze...
Dzień drugi
Tytuł: Łapać go!
Fandom: Akademia pana Kleksa (xD)
Występuję Pan Kleks, Mateusz i cały tabun chłopców z imionami rozpoczynającymi się na A.
Spoliery: brak xD
Ilość słów: 659
Prompt:
http://fc04.deviantart.com/fs6/i/2006/352/3/c/foogoolian_fungi_forest_by_robbingraves.jpg
Uwagi: Przeraszam, mozę być neidopracowane nieco. A wizja dziecinna, ale włąśnei to pierwsze przyszło na myśl. A wiadomo najlepsze pierwsze skojarzenia. A Ambroży przypomina Dropsa
Dzień był jednym z tych, kiedy nie chce się nic robić. Wykład Mateusza, jak nigdy, przeciągał się jak ser w porannych tostach. Marzyłem tylko o tym, żeby wyjść na zewnątrz, wyciągnąć się w cieniu wierzb koło stawu i posłuchać, o czym kumkają żaby. Ostatnio układają coraz ciekawsze wierszyki. Plusem mojego położenia było chociaż to, że siedziałem przy oknie wychodzącym na ogród. Mogłem spokojnie obserwować jak ogromne niebieskie bańki mydlane potraktowane powiększającą pompką pana Kleksa pływają w powietrzu połykając co mniejsze ptaki i motyle albo jak królewna żabka wraz z innymi żabami ćwiczy skoki do wody. Machinalnie przesuwając piórem po papierze wyglądałem przez okno, a głos Mateusza przepływał gdzie obok mnie.
Nagle dało się słyszeć trzask otwieranego okna na piętrze i wesoły śpiew pana Kleksa. A trzeba przyznać, że za często śpiewał, tylko wtedy kiedy wybierał się na polowanie na motyle. Po chwili już mogłem zobaczyć naszego nauczyciela w całej okazałości z powiewającymi, czekoladowymi połami surduta i z siatką na długim drągu. Płynął w powietrzu rozglądając się uważnie i, jak już wiedziałem, poszukując najbardziej kolorowych motyli. W pewnym momencie zatrzymał się patrząc w jeden punkt. Już podkurczył nogi jak żaba do skoku i miał złapać motyla, jednak coś temu przeszkodziło, a mianowicie mały pomarańczowy stworek. Zapewne uciekł z jakiejś nieznanej mi bajki i spojrzałem w stronę muru z furtkami prowadzącymi do sąsiednich baśni. Jedna faktycznie była otwarta.
W tym momencie większość okien w sali pootwierała się i głos pana Kleksa poderwał nas z krzeseł.
- Zarządzam przerwę, teraz zajmiemy się poznawaniem postaci z innych bajek. Tylko najpierw musimy go dorwać. Łapać go! – zagrzmiał.
Wszyscy chłopcy podbiegli do okna i popatrzyli we wskazanym kierunku, gdzie było widać niewielkiego, pomarańczowego potworka trzymającego coś kurczowo. Całe szczęście, że lekcje odbywają się na parterze, bo chłopcy bez namysłu wyskoczyli przez okna i pognali w kierunku intruza. Zdezorientowany stworek uniósł swoja zdobycz wysoko nad głowę
I zaczęła uciekać w stronę stawu.
Biegnijcie, łapcie go! Artur z prawej, jesteś już blisko. Alojzy bardziej w lewo, będziesz mógł go pochwycić jak skręci. Szybciej. – Wesoło pokrzykiwał pan Kleks żabimi susami przemierzając powietrze nad nami.
Biegłem tuż za jednym z Adamów, ale bardzo dobrze widziałem przybysza, którego próbowaliśmy ująć. Miał krótkie nóżki, więc bardzo szybko go dogoniliśmy.
- Albercie, nie deptaj Adrianowi po piętach. – Pan Kleks wszystko zauważy. – Teraz, teraz już jesteście blisko, tuż tuż.
Alfred rzucił się do przodu, ale w tym samym momencie stworek zatrzymał się. Alfred nie zdążył już się cofnąć i przygniótł swoim ciałem nieszczęsnego przybysza. Na szczęście szybko się podniósł, ale w miejscu ujęcia zbiega powstał chaos nie do opisania. Wszyscy powpadaliśmy na siebie, większość przewróciła siei poturbowała. Adolf wyciągnął z tego kotłowiska Pomarańczowego intruza, który nadal coś ściskał w łapkach i podał Panu Kleksowi. Zanim wszyscy się pozbieraliśmy z ziemi, nasz nauczyciel rozprostował łapki stworka i cos z nich wyjął, niestety nie dojrzeliśmy co.
- Zabieram go do lecznicy. Muszę go podleczyć zanim wróci do swojej bajki. Adagiu możesz iść zamknąć furtkę? Wiesz którą. – Pan Kleks znów zadziwił mnie swoją umiejętnością czytania w myślach.
Bez zwlekania wziąłem od niego klucze i pobiegłem w stronę muru, a chłopcy wrócili na lekcje. Od razu znalazłem właściwą furtkę i wiedziony ciekawością spojrzałem na tabliczkę, na której powinien być tytuł bajki. Lecz niestety był tak zatarty, że nie dało się go odczytać. Szybko zapiąłem kłódkę i wróciłem pędem do akademii. Tam skierowałem się do lecznicy dla chorych sprzętów – zapewne tam udał się pan Kleks z chorym. Kiedy otworzyłem drzwi na pierwszym piętrze pan Ambroży stał przy stole, gdzie leżał nieprzytomny stworek. Podszedłem ostrożnie do stołu i położyłem na nim kluczyk.
Pan Kleks zdawał się być tak pochłonięty leczeniem poturbowanego, że nawet mnie nie zauważył. Jednak jedne sprawa nie dawała mi spokoju.
- Panie profesorze? – Zaryzykowałem pytanie.
- Tak Adasiu? – Nadal nie przerywając swojej czynności spytał.
- Po co mięliśmy go złapać, skoro nawet go nie obejrzeliśmy? – Zapytałem ośmielony.
Pan Kleks spojrzał na mnie przelotnie i mrugnął, po czym wskazał na słoik, w którym trzepotał się kolorowy motyl.
Hekate
Wysłany: Sob 12:19, 22 Mar 2008
Temat postu:
"Spod", nie "z pod". I na początku za często używasz czasownika "być" w różnych konfiguracjach.
Podoba mi się, przepadam za opowiadaniami dotyczącymi sióstr Black. A relacji Andromeda/Narcyza jeszcze nie czytałam - co ciekawe matka Tonks zawsze interesowała mnie najmniej. Za to Narcyza...! Zagubiona, ze strachami pod poduszką i - u ciebie - słaba psychicznie.
Biedna...
Od razu wyobraziłam sobie stare domiszcze, przygniatającą "rodowość" i Cygnusa z fajką w zębach. I mordem w oczach.
Narcyza też chciałaby uciec, ale nie jest w stanie, urosła w niej jakaś bariera, która nakazuje posłuszeństwo. Będzie przez to cierpieć przez całe życie.
Do przemyślenia...
Aurora
Wysłany: Sob 10:28, 22 Mar 2008
Temat postu:
Fajnie. Pasuje mi ostatnia scenka do poprzednich, podoba mi się jeszcze bardziej rozmowa Cygnusa i Oriona. Najmniej chyba sam początek, te
siostrzyczki
, pf. I zdrobnienie "Andra". O mój boru wszechmocny, to prawie równie okropne, jak Dromeda (od razu mówmy na nią Dromader). Ale to tylko takie małe zarzuty
Bo ogólnie ładne.
merrik
Wysłany: Pią 22:13, 21 Mar 2008
Temat postu:
Ojoj Sis, kochana moja.
w ostatnim zdaniu to się jest niepotrzebne.
w paru miejscach szyk.
Ale i tak mi się podoba:) Piszesz nieźle i nie waż się przestawać:]
Zaheel
Wysłany: Pią 22:02, 21 Mar 2008
Temat postu: Fikaton: Zaheel
Fikaton Wiosenny ;]
Dzień pierwszy
Tytuł:
Bardzo cicho
Fandom:
HP
Występują:
Andromeda i Narcyza – jako główne postacie, pobocznie ich matka- Druella i ojciec - Cygnus, Ojciec braci Black – Orion, Bella, Voldemort
Spoliery:
Nie ma już czego spolierować
Ilość słów:
717
Prompt:
Yossarian poszedł do namiotu, żeby tam poczekać na Orra, który się lada chwila pokaże, i rozpalił ogień, żeby Orr miał ciepło, jak przyjdzie. Piecyk działał doskonale, płonąc silnym, żwawym płomieniem, który można było regulować kurkiem zreperowanym wreszcie przez Orra. Padał lekki deszcz, bębniąc cicho po namiocie, po drzewach i ziemi. Yossarian zagotował puszkę zupy, żeby była gorąca, jak Orr przyjdzie, i po jakimś czasie zjadł ją sam. Ugotował dla Orra jajka na twardo i też je zjadł. Potem zjadł całą puszkę sera cheddar z żelaznej racji.
Ilekroć przyłapał się na tym, że się martwi, przypominał sobie, że Orr wszystko potrafi, i śmiał się cicho wyobrażając sobie Orra na tratwie, tak jak go opisywał sierżant Knight: pochylonego z zaaferowanym uśmiechem nad rozłożoną na kolanach mapą i kompasem, pakującego tabliczkę za tabliczką rozmokłej czekolady do uśmiechniętych, chichoczących ust, wiosłującego regulaminowo wśród grzmotów, błyskawici ulewy bezużytecznym niebieskim wiosełkiem i ciągnącego za sobą żyłkę z suszoną przynętą. Yossarian nie wątpił w zdolności Orra do znalezienia wyjścia z każdej sytuacji. Jeżeli przy pomocy tej idiotycznej żyłki można w ogóle łowić ryby, to Orr je złowi, a jeżeli uprze się na dorsza, to będzie miał dorsza, choćby nikt dotąd nie złowił w tych wodach dorsza. Yossarian postawił na piecyku następną puszkę zupy i znowu ją zjadł, kiedy się zagrzała. Na każde trzaśnięcie drzwiczek samochodu rozjaśniał się pełnym nadziei uśmiechem i odwracał się wyczekująco do drzwi, nasłuchując kroków. Był pewien, że lada chwila wkroczy do namiotu Orr z tymi swoimi wielkimi, lśniącymi, mokrymi od deszczu oczami, policzkami i zębami, śmiesznie podobny do wesołego poławiacza ostryg z Nowej Anglii w żółtym rybackim kapeluszu i gumowym płaszczu o kilka numerów za dużym, z dumą pokazując Yossarianowi złowionego przez siebie dorsza.
Ale Orr nie przyszedł.
Uwagi:
Przepraszam, jeśli nie dokładnie jest pisana scena ostatnia, bo nie mam swojego egzemplarza 7 tomu, ale chyba wyglądała podobnie. Już dawno chciał coś o nich napisać
Z góry przepraszam za błędy. Obiecałam, to i jestem.
Noc jest zawsze taka cicha. Zresztą nawet dzień niczym się nie różni, no może poza tym, że jest jasno i nie ma się czego bać. A w nocy wychodzą wszystkie strachy – te z pod łóżka, zza zasłony i te z samej ciebie. Te ostatnie chyba były najgorsze. W wielkim, pustym pokoju gdzie nie było ani jednego przytulnego kąta nie można było się nigdzie schronić. Pozostało tylko czekanie na przychodzące koszmary.
Narcyza zwinęła się w kłębek w rogu swojego łóżka, chcąc zniknąć, a przynajmniej uciec z tego ponurego miejsca. Ale wiedziała, że to jest nie możliwe. Jeśli zwróci się do rodziców to matka skwituje to drwiącym uśmiechem, a ojciec zacznie awanturę. To chyba jedyny sposób, żeby dom zaczął żyć – złamać jeden z punktów umownego regulaminu. Bella? Tutaj nawet Narcyza się uśmiechnęła, wyobrażając sobie reakcje starszej siostry jeśli by teraz do niej poszła. W najlepszym wypadku oberwałaby zaklęciem i usłyszała o tym jak plami imię Blacków. A Andromeda pewnie już śpi. Nie będzie jej budzić…
Drzwi otworzyły się cicho, szorując po puszystym dywanie. Narcyza jeszcze mocniej wtuliła twarz w poduszkę. Nie, to wszystko to tylko złudzenie, chora wyobraźnia jak mówi matka. Poczuła na ramieniu zimną dłoń, która spoczęła na jej ramieniu. Przeszedł ją dreszcz. Chciała krzyczeć – nie mogła.
- Siostrzyczko? – Tak mówiła do niej tylko jedna osoba.
Odwróciła twarz w stronę Andromedy i nawet próbowała się uśmiechnąć, ale niestety nie udało się. Łzy bezwiednie popłynęły po twarzy.
- Siostrzyczko, co się stało? Coś cię boli? – Zapytała z niepokojem starsza z sióstr otaczając ją ramieniem.
Jednak Narcyza odepchnęła jej rękę odsuwając się dalej.
- Nie powinnam płakać, to oznaka słabości. A ty nie powinnaś się litować… - Powiedziała pochlipując dziewczynka.
- Ależ, siostrzyczko… - powiedział uspakajająco Andromeda wchodząc na łóżko i powtórnie próbując przytulić siostrę. – Dlaczego płakałaś?
- Bo tu jest strasznie. – Usłyszała w odpowiedzi wymruczane w jej pidżamę słowa.
- To teraz pamiętaj, zawsze jak będziesz się bała, ja przyjdę do ciebie, dobrze? – Bardzo poważnie powiedziała Andromeda głaszcząc młodszą po głowie.
- Andra, a skąd będziesz wiedziała, że się boję? – Zapytała już nieco uspokojona Narcyza podnosząc głowę i wlepiając w siostrę swoje błękitne oczy.
- Bo będziesz bardzo cicho, tak jak teraz.
***
- Gdzie idziesz? – Zapytała Druella groźnie mrużąc oczy.
- Wychodzę się przewietrzyć. Jest taka piękna pogoda, a ja prawie cały czas siedzę w domu. – Odpowiedziała swobodnie Andromeda.
Narcyza podniosła głowę z nad gazety i spojrzała znacząco na siostrę. Wiedziała dokąd idzie i z kim spędzi najbliższą godzinę. Będzie siedzieć w pobliskim parku albo spacerować po mugolskich ulicach – tak, żeby nikt z magicznego świata nie mógł jej zobaczyć. Tylko tam mogła być bezpieczna od wścibskich spojrzeń znajomych rodziny, którzy za samą chęć spotkania z kimś nie magicznego pochodzenia z chęcią poczęstowali by ją jakimś jadowitym zaklęciem. I nawet by jej nie broniła, nie teraz. Bo tamten świat zabrał jej Andrę, to już nie była ona. Niby ten sam uśmiech, zachowanie i ten uspokajający uścisk, tyle, że już coraz rzadszy. A raczej już nie dla niej.
Spuściła wzrok z powrotem na gazetę.
- Idź, ale za godzinę masz być w domu. I nie będę tolerować spóźnień.
***
- Uciekła?! – Głos Oriona Black’a rozległ się niespodziewanie głośno.
- Tak dziś w nocy. W dodatku z jakimś mugolem Tonksem. Podobno go kocha, cóż za absurd. Wyobrażasz sobie? – Wzburzony Cygnus chodził w tę i z powrotem wzdłuż ściany i co jakiś czas przystawał, żeby wyrzucić z siebie kolejne porcje żalu.
- Młodym ostatnio powywracało się w głowach. – Powiedział stanowczo Orion podchodząc do ich rodzinnego drzewa. – Niestety za błędy trzeba płacić… Sam to zrobisz?
Cygnus kiwnął głową i zbliżył się do gobelinu. Sięgnął po różdżkę i jak by z ciężkim sercem zaczął powoli wypalać imię swojej środkowej córki z rodzinnego drzewa.
W tym momencie w drzwiach stanęła Narcyza. Przez chwilę wpatrywała się w dwóch mężczyzn poczym podeszła do nich.
- Tak trzeba. – Powiedział Cygnus jak gdyby chcąc usprawiedliwić całą sytuację.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Wpatrywała się w wypalone miejsce miedzy nią a Bellą.
***
Voldemort spojrzał na najmłodszą z sióstr Black, teraz już Malfoy. Nadal zachował dziecinny wygląd.
- Podobno teraz wasza rodzina niedługo wzbogaci się o wilkołaka, pewnie bardzo się cieszycie. – Powiedział z pozorną radością.
- Panie, nie, rodzina tej parszywej zdrajczyni… - Wściekła Bella, aż wstał z miejsca, a iskierki szaleństwa zamigotał w jej oczach.
Ale Voldemort patrzył na Narcyzę. Nic nie powiedziała.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Theme
xand
created by
spleen
&
Emule
.
Regulamin