Autor Wiadomość
Ceres
PostWysłany: Sob 23:55, 02 Lut 2008    Temat postu:

Na szczęście tak. Pojutrze wracam do domu i zamierzam zająć się moimi fikami. Co z tego wyjdzie, nie wiem, wiadomo, jak to z wenem bywa, ale mam nadzieję, że się uda.

Co do pierwszych odcinków... może i masz rację. Zobaczę, co da się zrobić.
Hekate
PostWysłany: Sob 0:53, 02 Lut 2008    Temat postu:

Cereska, ja cię normalnie przerobię na blachodachówki! Jak mogłaś zrobić taką przerwę w publikacji, no jaaak? Przez ciebie zamiast czytać cholerną lirykę cholernej antycznej Grecji, siedzę nad "Ludźmi..." - tak, i owszem, znowu zaczęłam od początku. I nie żałuję, aczkolwiek wolałabym, żeby kolejne części spływały na forum ładnie i równomiernie Wink
(tak, tak, marzenia ściętej głowy)

Fajny odcinek, chociaż szczerze mówiąc, spodziewałam się w knajpie większej afery. No i chyba wolałabym, żeby Miona i Snape jeszcze troszku się ponienawidzili, to było takie dynamiczne. Ale to ty, o autorko, panią tu i władczynią, ja, sługa pokorna, czekać mogę tylko na okruch z twojego stołu... I bardzo proszę o Lucjusza, tercet Snape/Hermi/Lucjusz jest doskonały, bardzo bym chciała zobaczyć go w akcji.

Dialogi miodne, bohaterowie zarysowani bombowo, wartka, przyjemna narracja.
Dlatego tak bardzo lubię "Ludzi..."! Przypominają mi przygodówkowo-sensacyjne powieści, które lubiłam czytać, jak byłam młoda i urocza Wink Teraz też lubię, ale niestety czasu na tego typu lekturę tak jakby mniej...

A-ha, jako że czytałam całość, rzeknę - tak na przyszłość - że trzeba by poprawić początkowe odcinki, bo odstają, głównie interpunkcyjnie, ale i stylistycznie, od tych dalszych. Jak będziesz miała kiedyś czas, to im się przyjrzyj, nie będzie z nimi wiele roboty, a efekty mogą zadziwić.

No!
Dawaj więcej!
Sesja czasem działa cuda!
(zresztą ponoć jesteś po, prawdaaaa? Wink )
Aurora
PostWysłany: Czw 19:25, 31 Sty 2008    Temat postu:

A! Boru słodki, czytałam to pół roku temu ostatnio, ale wyjątkowo dobrze znoszę ten brak szczegółów z poprzednich rozdziałów.
Hermiona umawiająca się z Severem na piwo, i to w takiej knajpce, zawieszenie broni... Ach, spodziewałam się czegoś więcej, ale brak tego wcale mi jakoś nie doskwiera.
Podsłuchana rozmowa mnie ukwikła. Wysoki, mroczny i przystojny? *pada* I w ogóle, scenka w mojej głowie prezentuje się bardzo, bardzo zabawnie, co jest oczywiście absolutnie pozytywne, bowiem chyba taką, Ceres, miałaś intencję? Oj, ta Rita wszystko wyniucha...

Miło było wrócić do Ludzi. Źle, że Wen w czasie sesji, ale to i tak lepsze niż brak Wena.
merrik
PostWysłany: Wto 19:26, 29 Sty 2008    Temat postu:

O.
<bije pokłony>
o.
<nadal je bije>
No. Jak już się pokłoniłam to teraz skomentuję, jak umiem.

Parringi heteryckie z fandomu HP z reguły wzbudzają we mnie...no..hm. dość specyficzne i mieszane uczucia, graniczące z chęcią rzucenia czytanego aktualnie ff'a w diabły i ucieczki z głośnym i baaardzo donośnym krzykiem. A tu nie.
Mało, że zaakceptowałam(przynajmniej aktualnie akceptuję) szanownego pana Severusa, który przejawia cieplejsze niż lód arktyczny uczucia do czegokolwiek, a zwłaszcza do osobnika płci pięknej o inicjałach H.G, to jeszcze przyjęłam do wiadomości, że owa H.G może nie być antytezą człowieczeństwa, natomiast doskonałą definicją kujoństwa, tylko człowiek z krwi i kości.
Innymi i mniej rozbudowanymi słowy:
jestem pod silnym urokiem tegoż opowiadania i bijąc w dalszym ciągu pokłony, błagam o więcej.
Smile
Ceres
PostWysłany: Wto 16:05, 29 Sty 2008    Temat postu:

No i udało mi się (w ramach weny, która mnie zawsze dopada w trakcie sesji, co jest z jej strony paskudne i wredne, ale, cóż, coś za coś...) skończyć kolejny rozdział "Ludzi", który to rozdział jest, w pewien sposób, przełomowy w linii fabularnej tego mojego dzieua. Jeśli bowiem linia ta wygląda jak piramida, to rozdział jedenasty znajduje się gdzieś na szczycie. Bogu niech będą dzięki!

XI

Nocne Angoli rozmowy

- No dobra, Snape, zdaję sobie sprawę, że mnie nie znosisz, ale... może... ewentualnie... w ramach odbudowywania mostów... poszedłbyśzemnąnapiwo?!

Mistrze Eliksirów spojrzał na nią z czymś, co zinterpretowała jako snape'ową wersję bezbrzeżnego zdumienia, a co dla wszystkich, którzy nie znali go co najmniej tak długo jak ona wyglądałoby jak mieszanina pogardy i rozbawienia. Bardzo wybuchowa mieszanina. Dwunastka na dziesięciostopniowej skali.

- Granger, co ci chodzi po tym kudłatym łbie?
- Dobra, jasne, chcesz zniżać się do inwektyw, nie ma sprawy, ja...
- Wiesz, że zachowujesz się jak Black?

Hermiona przez chwilę przyglądała mu się w osłupieniu, po czym potrząsnęła głową.

- Przepraszam. Naprawdę. Wiem, że byłam dzisiejszego ranka... niezbyt przyjemna. Ale zazwyczaj to ty wyżywasz się na mnie bez litości, a jeszcze musiałam wstać o piątej nad ranem przez te cholerne nagietki, i...
- O kurwa.
- Słucham?!
- Nagietki. Zapomniałem o pieprzonym zielsku i teraz albo będę musiał opróżnić kieszenie w aptece, albo Albus mnie zabije przy pomocy cytrynowych dropsów, bo nie dostarczę mu wywaru niewidzialności. Kurwa.
- Ekhm. Wiesz, ja w sumie zebrałam całkiem sporo, a zostawiłam Nicholasowi niemały zapas wywaru, więc jeśli chcesz, to...

Snape przyjrzał jej się podejrzliwie.

- Odpuść sobie udawanie bazyliszka, o pierwszy spośród wężów Hogwartu. Robię to tylko dla Zakonu.
- Jesteś pewna, Granger?
- Nigdy nie składam propozycji, jeśli nie jestem pewna, czy chcę je realizować.
- Cóż za wyznanie. A co do tego piwa... o jakim barze konkretnie myślałaś?

-;;-

Leżąc na łóżku w swoim apartamencie, Hermiona z uporem godnym lepszej sprawy przyglądała się dziurze w baldachimie wygryzionej przez szczęśliwą bachankę, której udało się umknąć wszechobecnym skrzatom. Co kazało jej zaprosić Snape'a na piwo? Jakim cudem się zgodził? Było jej głupio, to prawda, zwłaszcza, że doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że przez ostatnie dwa miesiące zachowywała się jak rozpieszczony dzieciak, któremu zabrano zabawkę, ale przecież sam Snape wcale nie był lepszy!

To przez niego musiała spędzić miesiąc na wymyślaniu coraz to głupszych zadań na szlabany dla Terryfy – choć znakomitą ich większość spędziła przegrywając z dziewczyną w szachy, przy czym było to doświadczenie dużo bardziej pouczające, niż wszystkie jej przegrane z Ronem razem wzięte. To on każdą jej skargę na zachowanie Ślizgonów zbywał złośliwymi uwagami i paskudnymi uśmiechami, choć czemu właściwie wciąż się skarżyła, nie miała pojęcia. No i nie przepuścił żadnej okazji, by ponabijać się z jej włosów czy stanu zawodowego. A ona zaprosiła go na piwo. Do „Czarnej Orchidei”, w dodatku.

Fakt, mieli najlepsze ale na magicznych Wyspach, i fakt, było to prawdopodobnie najdyskretniejsze miejsce na tychże Wyspach, jednak to, że miała tam iść ze Snape'em wciąż wprawiało ją w zdumienie.

No i pozostawało pytanie, dlaczego się zgodził. Najpierw była pewna, że to z wdzięczności za nagietki, ale po namyśle straciła przekonanie. Ostatecznie, hogwarcki Mistrz Eliksirów niczego nie robił bez powodu, a i wdzięczność nie zdawała się być uczuciem szczególnie mu drogim. Gdzie zatem był ponurak pogrzebany?

I kto go odkopał?

-;;-

Severus tak naprawdę sam nie miał pojęcia, dlaczego przystał na propozycję Granger. Może dopadła go melancholia z powodu Esther (to był ten bardziej nieprawdopodobny powód), a może po prostu jego podświadomość doszła do wniosku, że lepiej mieć w Granger niechętnego sojusznika niż entuzjastycznego wroga. Zwłaszcza, że doskonale znał upór, z jakim broniła tych, których uznawała za swoich przyjaciół.

Pamiętał, jakby to było wczoraj, ostatnią akcję, jaką w ostatniej wojnie przeżyli razem z nią i z Lucjuszem. Pamiętał błysk magii, swąd palonego ciała, wycie jakiegoś Śmierciożercy i niesamowitą satysfakcję, jaka ogarnęła go w momencie, kiedy dym opadł, a na polu walki żywi pozostali tylko oni – dwóch nawróconych Śmierciożerców i ona, młoda, piękna i niebezpieczna, niczym lwica, którą przecież w istocie była.

Wiedział, że był jednym z tych, którzy pomogli wyzwolić jej się z okowów konwenansu, zapomnieć o cudzym uznaniu i zwrócić się w stronę tego, czego ona pragnęła. Świetnie radziła sobie w walce jeszcze przed wstąpieniem do Zakonu, ale to oni, on i Lucjusz, stworzyli tę niesamowicie efektywną maszynę do zabijania, którą później zapragnął mieć w swoim oddziale Archer.

A teraz wróciła, jednocześnie tak podobna i tak odmienna od tego nieśmiałego dziewczęcia, które o mało nie popłakało się, musząc powiedzieć swojemu najlepszemu przyjacielowi, że go nie kocha. Pamiętał tę scenę, jakby to było wczoraj... Weasley jak zwykle popisał się bezmyślnością i poprosił ją o rękę w Wielkiej Sali, przed całą szkołą. Severusa zastanawiało, czy ten idiota nie miał przypadkiem nadziei, że dziewczyna nie będzie śmiała odmówić przed taką publicznością.

Najciekawsza była reakcja Minerwy. Snape spodziewał się, że wicedyrektorka będzie zawiedziona takim obrotem sprawy, ta jednak nawet nie starała się ukryć zadowolenia. Później powiedziała mu, że nie miała ochoty patrzeć na to, jak panna Granger marnuje się przy kimś takim jak Weasley. Severus już miał zapytać, jakież to wady może posiadać jeden z jej przecudownych Gryfonów, jednak w tym samym momencie do pokoju nauczycielskiego wpadł zziajany Filch, przynosząc wiadomość o śmierci obiektu ich rozmowy. Po tym wydarzeniu wszelkie niedociągnięcia Weasleya stały się tematem tabu, i nigdy się nie dowiedział, co właściwie znaczy według Minerwy „ktoś taki”.

Spotkawszy ją przed Świętami na Pokątnej, Severus o mało nie przewrócił się z wrażenia. Nie dość, że wyrosła i zaokrągliła się we właściwych miejscach, to jeszcze przybyła jej ta paskudna szrama na policzku. Zmieniła się, choć zdawało mu się, że zmiana ta polegała tylko na tym, że jej wygląd dostosował się do wnętrza. W końcu miał przed sobą kobietę, którą znał, a nie dziewczynę, którą zdawała się być, wyjeżdżając.

Nie zmieniało to jednak faktu, że z wiekiem zrobiła się jeszcze bardziej nieznośna. A on dalej nie rozumiał, dlaczego właściwie się zgodził. W końcu doszedł do wniosku, że wszystkie wyjaśnienia przychodzące mu do głowy są nie do przyjęcia, dopił więc pozostałą na dnie szklanki whiskey i poszedł spać.

-;;-

Spotkali się następnego wieczoru przed wejściem do zamku, oboje spięci i nieufni, okutani w płaszcze i nagromadzone przez lata uprzedzenia. Powitawszy się jedynie kiwnięciem głowy, ruszyli w stronę Hogsmeade, by z obrzeży szkolnych terenów teleportować się na Nokturn. Czarna Orchidea, choć była knajpą dość elegancką, skupiała klientelę co najmniej szemraną – były Śmierciożerca i najemniczka na urlopie należeli do dokładnie tego rodzaju ludzi, którzy zwykli byli tam pijać.

Najważniejszą zaletą baru była dyskrecja, na którą zawsze można było tam liczyć. W interesie właściciela leżało regularne sprawdzanie pomieszczeń przed wszelkiego rodzaju zaklęciami szpiegującymi, skanującymi czy podsłuchującymi, jak również przedmiotami służącymi tym samym celom.

Weszli do baru, jak to było w zwyczaju, pod ochroną czaru odwracającego uwagę. Znaleźli boks, na który Hermiona poprzedniego wieczoru zrobiła rezerwację, i zadzwonili po kelnera, zdejmując z siebie zaklęcia. Chwilę później pojawił się przed nimi wysoki, czarny mężczyzna, w którym Hermiona z zaskoczeniem rozpoznała Deana Thomasa. O mało nie zaklęła z wściekłości, mimo, że jej szkolny kolega zdawał się jej nie rozpoznawać.

Kiedy odwrócił się, aby wyjść, szybkim ruchem wyciągnęła różdżkę i posłała w niego precyzyjne Confundus. Snape uniósł jedną brew, ale nic nie powiedział, aż do momentu, w którym drzwi do boksu zamknęły się, a Dean oddalił się na tyle, by nic nie słyszeć.

- I cóż to miało znaczyć, Granger?

Hermiona zmarszczyła brwi, bębniąc palcami o blat stołu.

- To był mój... znajomy. Chyba mnie nie poznał, ale cholera wie, jakie oni tutaj mają instrukcje odnośnie klientów. Ostatecznie, żyjemy w małym świecie.

Snape kiwnął głową.

- Nie da się ukryć. No dobrze... to może wyjaśnisz mi teraz, czemu ma służyć to spotkanie.

Tym razem to ona była na tyle zaskoczona, by jej brwi powędrowały do góry.

- Myślałam, że to oczywiste. Chciałabym doprowadzić do zawieszenia broni między nami. Zdaję sobie sprawę z tego, że dużo między nami napsutej wzajemnie krwi, ale wygląda na to, że wojna wróciła na dobre. Nie ma sensu marnować energii na walki między sobą, kiedy stoimy po tej samej stronie... teoretycznie.
Wcale nie zdziwiło jej, kiedy na jej propozycję Snape odpowiedział jedynie cichym prychnięciem. Wyjął zza pazuchy woreczek z tytoniem i bibułkę, po czym sprawnie zwinął skręta. Nie pytając jej o zdanie zapalił, rozparł się na kanapie i z leniwym uśmiechem zlustrował ją od czubka głowy po biust, po tylko tyle jej wystawało sponad stołu.

- Granger, po raz kolejny udało ci się wprawić mnie w zdumienie, a, muszę przyznać, rzadko kto jest do tego zdolny. Zapraszasz mnie do najbardziej zakonspirowanej knajpy w tym kraju, kiedy spotykasz tu znajomego, robisz wszystko, żeby nie pamiętał spotkania cię tutaj ze mną, po czym proponujesz mi rozejm? Jestem pod wrażeniem.

Już miała odpowiedzieć, już nawet otworzyła usta, kiedy dotarło do niej, jak wyglądała cała sytuacja z jego strony. Nie wiedziała, śmiać się czy przepraszać, uznała jednak, że lepiej będzie jednak zrobić to drugie. Dla lepszego efektu zamknęła usta z kłapnięciem i fałszywie się zarumieniła.

- Och. Nie przypuszczałam, że cię to urazi... jeśli tak się stało, najmocniej przepraszam, jednak z tego, co wiem, cenisz sobie prywatność ponad wszystko. No i nie wiedziałam, czy chcesz być ze mną widziany...
- Doprawdy, Granger, dałabyś spokój. To ja cię uczyłem tych sztuczek, jakbyś nie pamiętała. Ale masz rację, zasadniczo mi to nie przeszkadza.

Urwał, bo na stole przed nimi pojawiło się zamówione piwo, do którego Hermiona wyszczerzyła się radośnie. Warto było jednak spróbować, bo chociaż ją przejrzał, to jednak jej „sztuczki” wprawiły go w dobry nastrój. Postanowiła zaryzykować jeszcze raz.

- Wiesz, to mówienie do siebie po nazwisku... to trochę głupie. Oboje jesteśmy dorośli, i, cóż, mógłbyś zacząć zwracać się do mnie po imieniu.
I pewnie chciałabyś, żebym udzielił ci analogicznego zezwolenia?
Pewnie, że bym się za to nie obraziła, ale przecież do niczego cię nie zmuszę.
- Nie da się ukryć. Niech będzie.
- Słucham?

Oderwała wzrok od wyjątkowo wydatnego sęka na drewnianym blacie stołu i posłała mu zdumione spojrzenie. Prychnął, patrząc na nią z rozbawieniem, i o mało nie spadła z kanapy. Wieczór cudów.

Z sąsiedniego boksu dobiegł ich kobiecy pisk i Hermiona z zaskoczeniem spojrzała za siebie. Ściany dzielące poszczególne przedziały były dobrze wyciszone i rzadko zdarzało się, by można było usłyszeć nawet najgłośniejsze rozmowy. Ktoś musiał być naprawdę zaaferowany. Rozejrzała się dookoła siebie i niepostrzeżenie rzuciła zaklęcie dziurawiące. Snape wyglądał na podejrzanie zgorszonego, jak na Ślizgona, ale przysunął się do niej bez większych skrupułów.

- No i on, hihihihi (słysząc nerwowy chichot zarówno Hermiona, jak i Snape skrzywili się z niesmakiem), mówi mi, hhihihi, że nie taka była umowa, iiik!

Gdyby Hermiona odwróciła się i spojrzała na swojego towarzysza, zobaczyłaby, że zbladł podejrzanie, zbyt jednak była zajęta podsłuchiwaniem.

- No i poryczałam się, rozumiesz, co miałam zrobić, hihihihi, bo ten sukinsyn, hihi, przez dwa lata spał ze mną, kiedy mu było wygodnie, a jak przyszło co do czego, to zwiał, hihihiiiiii – chichot zrobił się cokolwiek histeryczny i przeszedł w szloch, co w sumie było do przewidzenia – pieprzony bohater, psia jego mać, chlip. A mamusia mówiła, żeby się trzymać z dala od wysokich, mrocznych i przystojnych typów, chlip.
Spokojnie, kochanie. Czyli mówisz, że po tym, jak byliście ze sobą dwa lata, zostawił cię bez słowa na samo wspomnienie ślubu?

Na dźwięk drugiego głosu oboje, zarówno Hermiona, jak i Snape, zastygli w bezruchu.Ten głos nigdy nie znaczył nic dobrego, jedynie kłopoty i nieprzychylny tytuł w Proroku następnego dnia.

- Żeby jeszcze ślubu, iik! Nawet nie chciał poznać mamusi i tatusia, iik!

Gdyby Hermiona nie domyślała się, o kim mówi zrozpaczona histeryczka, roześmiałaby się w głos. Zamiast tego machnięciem różdżki zakleiła dziurę i odwróciła się do Snape'a, którego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko jej własnej. Mistrz Eliksirów szybko odsunął się, i jasne było, że znikły wszelkie ślady po jego dobrym humorze.

- Wysoki, mroczny i przystojny, taaak?
- To nie jest śmieszne, Granger.
- Zgadzam się, nie jest. Trzeba dorwać Ritę, jak będzie wychodziła, i pozbawić ją kilku cennych wspomnień, tę małą zresztą też. Kto to w ogóle jest?
- Przecież słyszałaś.
- Jasne, ją. Sugeruję zapłacić i się wynieść, dopóki jeszcze tu są.
- Racja.

Pół godziny później sprawnie zrealizowali plan Hermiony, po czym teleportowali się pod bramy Hogwartu, dwa cienie w mroku nocy. Kobieta jednak nie miała najmniejszego zamiaru zrezygnować z dowiedzenia się czegoś więcej o kochance Mistrza Eliksirów.

- No dobrze, więc pomogłam ci pozbyć się problemu, Severusie, skonfundowałam ją jak tylko ja potrafię, mógłbyś się więc teraz podzielić ze mną paroma wspomnieniami...
- Można by pomyśleć, że chociaż na altruizm Gryfonów można liczyć, ale gdzie tam.
- Czemu wszyscy nas mylą z Puchonami? Zresztą, akurat tę cechę mojego charakteru skutecznie wypleniliście razem z Lucjuszem, miej więc pretensje do siebie.
- Nie omieszkam. Esther była moją kochanką, aż do wczorajszego poranka, kiedy zasugerowała, żebym spotkał się z jej rodzicami. Nie wiem, w którym momencie zapomniała, że umawialiśmy się na seks bez zobowiązań, grunt, że tak się stało, a ja nie zamierzałem ryzykować takich próśb w przyszłości, więc zakończyłem to w momencie, kiedy wpadła w płacz.
- Jakie to romantyczne... nie, żebym się po tobie spodziewała czegoś innego.
- Cieszę się, że chociaż ty nie masz złudzeń co do mojego charakteru.
- Wkurzają mnie tacy ludzie.
- Słucham?
- Wkurzają mnie ludzie, do których nie dociera, jak się im coś mówi. Miałam sporo takich facetów... i większość marnie skończyła, świeć Panie nad ich duszami.
- Urocze. Modlisz się za nich?
- Zazwyczaj nie daję rady z modleniem się za siebie, co dopiero za innych...
- Nigdy nie podejrzewałem cię o silne uczucia religijne, Granger.
- Patrz, a ja myślałam, że ty mnie z góry podejrzewasz o wszystko, co najgorsze.
- Słusznie. Pytanie, czy to jest najgorsze.
- Nie przestajesz mnie zaskakiwać, Severusie.
- Do usług.
Hekate
PostWysłany: Pon 15:08, 13 Sie 2007    Temat postu:

Kwiiik, że ja tego wcześniej nie zauważyłam!
(tłuczę głową w ścianę)
Ślepa jestem jako ta sklątka. Normalnie aż wstyd.

Strasznie się cieszę, że wróciłaś do tego opowiadania, szczególnie, że przez ciebie cholernie polubiłam pairing Snape/Hermiona. Taaa....
Pojedynek bombowy. I Dumbledore. Dziwnie mi się go czytało żywego, ale... ale fajnie, że jest. Do tego jaki charakterny!

Czekam na ciąg dalszy Smile
Ceres
PostWysłany: Pią 19:16, 10 Sie 2007    Temat postu:

Dzięki. Stanowczo zbyt długo mi ten powrót zajął, ale mam nadzieję częściej wklejać rozdziały.

Poprawiłam "brakowało" i tych Dumbledore'ów, których zauważyłam.
Aurora
PostWysłany: Pią 18:49, 10 Sie 2007    Temat postu:

Mwah! <klaszcze>
Klub Pojedynków, mru! Sev i Hermiona rzucający w siebie zaklęciami z rana na oczach biednych Krukonów.
Ceeeres, jak się cieszę, że wracasz do "Ludzi...", o tak!

O, i kilka literówek - w Dumbledorze regularnie ci zżera "m" i
Cytat:
a w jej spojrzeniu brakoało zwykłej pewności siebie.

BrakoWało.

Smile
Ceres
PostWysłany: Pią 18:09, 10 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dziesiąty, Rozładowania napięcia sposoby różne...

Esther przeciągnęła się z rozkoszą, posyłając Severusowi leniwy uśmiech. Długie, czarne włosy spływały lśniącą falą po jej nagich plecach, drobne piersi okryła pledem ruchem na pół skromnym, na pół kokieteryjnym. Snape przyglądał jej się z nieskrywaną przyjemnością, mrużąc oczy na wspomnienie minionej nocy.

- Mogłabym tak bez końca – westchnęła dziewczyna, posyłając w jego stronę rozanielony uśmiech. Spojrzał na nią z rozbawieniem.
Nie wątpię, że ty mogłabyś.

Roześmiała się i wstała z łóżka, odrzucając koc. Kołysząc biodrami, podeszła do toaletki, usiadła i z namaszczeniem zaczęła rozczesywać włosy, przyglądając się odbiciu Snape'a. Po dłuższej chwili odłożyła szczotkę i odwróciła się do niego, a w jej spojrzeniu brakowało zwykłej pewności siebie.

- Severusie...

Zwracając się do niego, rzadko posługiwała się jego pełnym imieniem. Zazwyczaj używała zdrobnień, co było irytujące i najczęściej przyprawiało go o szczękościsk, jednak układ był zbyt wygodny, by miał się czepiać. Dziwne zachowanie Esther tego ranka sprawiało jednak, że nadszedł czas, by poczuł się oficjalnie zaniepokojony.

- Spotykamy się od prawie dwóch lat i pomyślałam, że może pora, żebyś... - spojrzała na niego niepewnie, i Snape domyślał się, dokąd zmierza – no... nie uważasz, że najwyższa pora, żebyś poznał moich rodziców?

Obie brwi mężczyzny jak na komendę powędrowały do połowy jego czoła. Spodziewał się, że Esther w końcu znudziło się bycie kochanką na ćwierć etatu, jednak nawet nie przpuszczałby, że zechce przedstawić go swoim rodzicom. To było zbyt absurdalne nawet jak na jego wyobraźnię, uznał więc, że jednak nie ma halucynacji i parsknął paskudnym śmiechem.

- Chyba żartujesz – podniósł się z łóżka, wyciągając zza poduszki swoje bokserki.
Dlaczego tak mówisz? - w oczach Esther pojawiły się łzy i Snape nie mógł uwierzyć własnym oczom. Nawet do głowy by mu nie przyszło, że kobieta, którą widział jedynie jako namiętną uwodzicielkę, pewną siebie i zdecydowaną, mogła używać łez jako argumentu. Z drugiej strony, nie miał okazji, by widzieć ją w wielu sytuacjach poza sypialnią.
- Oddałam ci dwa lata mojego życia, a ty mnie tak traktujesz! Wchodzisz i wychodzisz, zjawiasz się, kiedy ci się podoba, a ja tu siedzę i tyko żyję nadzieją, że w końcu się pojawisz! Nie rozumiem, co...- krzyczała przez łzy, jednak Snape przestał słuchać. Właśnie spełniał się jego najgorszy koszmar, ale dawno już minęły czasy, kiedy w takiej sytuacji sparaliżowałoby go przerażenie. Zmarszczył brwi.
Dość.

Bez pośpiechu wciągnął spodnie, nie spuszczając wzroku z Esther. Jego mina pozostała obojętna, ale napięte mięśnie karku zdradzały, co myśli o całej sytuacji.

- Na początku naszej znajomości – zaczął cicho, głosem, który przyprawiał o palpitacje większość uczniów Hogwartu – ustaliliśmy zasady. Nie znam powodu, dla którego nagle miałyby się zmienić. Uważałem cię za dojrzałą osobę, Es, jeśli jednak wolisz zachowywać się jak nastolatka marząca o księciu z bajki, naszą znajomość uważam za zakończoną.

Skończył dopinać koszulę, zarzucił szatę na ramiona i bez dalszych pożegnań wyszedł z pokoju. Dzień nie zaczął się w najlepszy z możliwych sposobów, a ponieważ była sobota, nie miał możliwości wyżycia się na Gryfonach. Pozostawali jedynie eks-Gryfoni...

-;;-

Hermiona nienawidziła wstawania przed świtem. Potrafiła się do tego zmusić w określonych sytuacjach, kiedy stawka była wysoka, jak w przypadku nauki, porannej akcji czy sytuacji takiej jak ta, w której znalazła się tego mroźnego, lutowego poranka. Zakazany Las był jedynym z niewielu miejsc na świecie, w których rosły nagietki wilkołacze, rośliny kwitnące jedynie w noc ostatniej zimowej pełni. Ich kielichy otwierały się tuż po zachodzie słońca i zamykały wraz z jego wschodem, jednak moc kwiatów, konieczna dla stworzenia wywaru niewidzialności, była najsilniejsza w momencie poprzedzającym zamknięcie kielicha.

Z tego właśnie powodu Hermiona zmuszona była zerwać się z łóżka o piątej nad ranem, kiedy słońce nawet jeszcze nie śniło o wstawaniu. Teraz, trzy godziny później, wracała do zamku, zmęczona i wściekła, mrużącoczy przed promieniami jutrzenki. Udało jej się zebrać sporo nagietków, których kępę wypatrzyła w śniegu poprzedniego dnia. Zadrżała i zaklęła, mrucząc pod nosem o głupich kwiatach, które nie mogły rosnąć jak Bóg przykazał, na wiosnę.

Opatuliła się szczelniej płaszczem i wbiła wzrok w znajome mury Hogwartu, z zaciekawieniem zauważając, że nie jest jedynym nauczycielem, który wraca z nocnej eskapady. Sądząc po minie Mistrza Eliksirów, jego okazała się dużo mniej owocna. Przyspieszyła kroku, by zrównać się ze Snape'em, ignorując głos rozsądku mówiący, że nic dobrego nie wyjdzie z drażnienia wściekłego Ślizgona. Przywołała na twarz najradośniejszy z uśmiechów i wesołym głosem powitała Snape'a.

- Piękny ranek, nieprawdaż?

Na dźwięk jej głosu odwrócił się gwałtownie. Widać było, że jest wściekły, i Hermiona nie mogła powstrzymać się przed posłaniem mu jeszcze szerszego uśmiechu.

- Coś nie tak?

Zobaczyła niebezpieczny błysk w jego oku i chwilę później przypomniała sobie, dlaczego Snape był uznawany za jednego z największych żyjących czarnoksiężników Eurazji, kiedy przyszpilona za szyję do ściany z trudem próbowała złapać oddech.

- Ostrzegam cię, Granger... nie jestem dzisiaj pozytywnie nastawiony do kobiet, więc lepiej uważaj na to, co mówisz.

Puścił ją, a Hermiona odetchnęła głośno i demonstracyjnie się otrzepała. Chwilę później spojrzała na Snape'a z zastanowieniem, szyderczo unosząc jedną brew, i zadała pytanie, które o mały włos, a kosztowałoby ją życie.

- Czyżby wszystkie dziwki Nokturnu były tej nocy... zajęte?

W ostatniej chwili uchyliła się przed lecącym w jej stronę strumieniem czarnych iskier. Nie znała tego zaklęcia, co tylko bardziej zmotywowało ją do kolejnych uników. Ukryła się za kamieniem i posłała w stronę Snape'a cichą Drętwotę, mężczyzna nie miał jednak większych kłopotów z odbiciem jej. Zaklęcie trafiło w którąś z umieszczonych wyżej szyb, rozbijając ją z głośnym brzękiem. Okno musiało znajdować się w pokoju wspólnym Ravenclawu, bo chwilę później ukazały się w nim trzy krukońskie głowy. Wyjrzeli oni akurat w odpowiednim momencie, by zobaczyć, jak Snape strzela do niej Sictusemprą.

Odbiła czar, jednak poważnie zastanawiało ją, co zrobiłby Mistrz Eliksirów, gdyby udało mu się trafić. Posłała mu krótką serię expelliarmusów, jednak jakimś cudem udało mu się ich uniknąć i z impetem wpadł za jej kamień, o włos chybiając jakimś zaklęciem tnącym. Gdzieś w tle słyszała podniecone głosy uczniów, którzy widać zostali już powiadomieni przez kolegów o toczącym się pojedynku. Starając się nie chichotać z uciechy wystrzeliła w Snape'a relashio i schowała się za rogiem zamku. Na niewiele się to zdało, bo chwilę później poczuła, jak coś wyrywa jej różdżkę z ręki i zobaczyła idącego w ich stronę Dyrektora, wyglądającego, jakby miał ochotę zamordować dwójkę swoich profesorów.

Nie pamiętała wielu okazji, kiedy widziała go tak wściekłym. Kiedy Knot sprowadził dementora do szkoły, kiedy okazało się, że Harry nie przeżył ostatniej walki (do tej pory była pod wrażeniem sposobu, w jaki zmusił Śmierciożerców do ucieczki)... i teraz. Co nie wróżyło dobrze żadnemu z nich. Snape doszedł widać do tego samego wniosku, bo wyglądał, jakby usilnie starał się znaleźć dobrą kryjówkę. Dumbledore nie wydawał się jednak chętny do zabawy w kotka i myszkę.

- Chcę was widzieć w moim gabinecie za pięć minut. Oboje. I nie chcecie wiedzieć, co zrobię temu, które się spóźni.

Hermiona wychynęła zza węgła, puściła oko do zdumionych krukonów, i defiladowym krokim podążyła za Dyrektorem. Snape przewrócił oczami i poszedł w jej ślady, ignorując aplauz, jakim nagrodzili ich uczniowie.

-;;-

Hermiona czuła się dziwnie, wjeżdżając po schodach do gabinetu Dyrektora ze świadomością, że za chwilę zostanie zbesztana za niegodne zachowanie. Wrażenie odrealnienia pogłębiał tylko fakt, że nigdy nie znalazła się tam w takim celu za czasów swojej nauki w Hogwarcie. Z zamyśleniem spojrzała na Snape'a, który wpatrywał się w nią oskarżycielsko. Miała ochotę się roześmiać, ale wiedziała, że kolejny pojedynek tylko bardziej rozzłości ich pracodawcę, a Snape z całą pewnością tak zareagowałby na każdy jej ruch, który mógłby zinterpretować jako zniewagę.

Coś naprawdę musiało mu popsuć humor tego poranka.
Czy raczej ktoś.

Niedbale wskoczyła na podest, zanim jeszcze schody zdążyły do niego dotrzeć, i zdecydowanym ruchem zapukała do drzwi. Nie miała pojęcia, co było powodem jej doskonałego humoru, jednak zamierzała z niego korzystać jak najdłużej. Zwłaszcza, że w każdej chwili mógł pojawić się Nicholas i jej go popsuć.

Pogrążona w myślach, nie zauważyła, że ktoś otworzył drzwi gabinetu. Snape praktycznie wepchnął ją do środka, zarabiając w ten sposób mordercze spojrzenie. Dyrektor widać je dostrzegł, bo mars na jego czole jeszcze się pogłębił. Hermiona natychmiast przybrała niewinną minę, choć miała świadomomść, jak niewiele to zmieni.

- A więc dobrze. Chciałbym dowiedzieć się, dlaczego dwoje dorosłych ludzi, do których jak dotąd miałem całkowite zaufanie, zachowuje się, jak gdyby najedli się szaleju, w dodatku na oczach całej szkoły.

Hermiona spojrzała na Snape'a i z całym tupetem kogoś, kto nie ma sobie nic do zarzucenia, oświadczyła:

- Profesor Snape zaatakował mnie, niesprowokowany.

Mistrz Eliksirów wyglądał, jakby go zatkało. Spojrzał na Hermionę z osłupieniem, a widząc jej świętoszkowaty wyraz twarzy, skrzywił się z niesmakiem. Jasne stało się, że nowa nauczycielka nie traktuje całej sytuacji poważnie,

- Profesor Granger zapomniała zauważyć, że sprowokowała mnie bezpośrednio po tym, jak poprosiłem ją, by tego nie robiła.
- Poprosił pan! Doprawdy, sir, gdybym pana nie znała, pomyślałabym, że żartuje!
- Ale przecież zna mnie pani doskonale, nieprawdaż?

Już miała odpowiedzieć, kiedy w gabinecie rozległ się huk i okazało się, że to Dubmledore, zniecierpliwiony ich kłótnią, rąbnął pięścią w biurko. Hermina spojrzała na niego ze zdumieniem, a kątem oka zobaczyła, że Snape zacisnął usta w grymasie, który niezbyt przyjemnie się jej kojarzył. Ostatnio widziała u niego tę minę podczas inspekcji Umbridge...

- Nie obchodzi mnie, kto zaczął ani czyja to wina – oświadczył Dyrektor głosem zimniejszym niż Biegun Północny – nie mam zamiaru tłumaczyć wam, jak niedojrzale się dzisiaj zachowaliście. Mam wam tylko jedno do powiedzenia – jeśli jeszcze raz zobaczę, że zachowujecie się w stosunku do siebie agresywnie, dopilnuję, abyście nigdy więcej nie mieli na to ochoty.

Błękitne oczy Dyrektora błyszczały tłumioną wściekłością, i Hermiona była naprawdę pod wrażeniem. Dumbledore bardzo rzadko wpadał we wściekłość, a animozja pomiędzy Snape’em a nią zazwyczaj go bawiła. Zastanawiała się, czy rozzłościła go wybita szyba czy też zły przykład, jaki dawali uczniom.

Dumbledore posłał w ich stronę ostatnie groźne spojrzenie, po czym w jego oczach ponownie zapaliły się wesołe iskierki.
- Nie jestem wystarczająco naiwny by wierzyć, że będziecie w stanie odpuścić sobie te dziecinne sprzeczki – miał na twarzy uśmiech człowieka, który spędził dwie trzecie stu pięćdziesięcioletniego życia na wychowywaniu młodzieży i doskonale wie, o czym mówi – jednak byłbym wdzięczny, gdybyście ogłosili zawieszenie broni przynajmniej na użytek uczniów. Jeśli zaś tak bardzo brakuje wam adrenaliny... proponuję wskrzeszenie Klubu Pojedynków.
Aurora
PostWysłany: Pią 17:39, 29 Wrz 2006    Temat postu:

Mru, wreszcie znalazłam czas, by poczytać (-:
Scena w klasie faktycznie siuper (-: Sev, mru, mru, Hermiona o uścisku niedźwiedzia xD...
ja kciem wyencey Razz
Hekate
PostWysłany: Sob 15:00, 23 Wrz 2006    Temat postu:

Przeczytałam już wcześniej, ale dopiero teraz paluszki śmigają po klawiaturze w odpowiednim tempie Wink

Scena w klasie bombowa - normalnie myślałam, że się nogami przykryję! Chociaż mówiąc szczerze byłam pewna, że Hermiona sama padnie na podłogę, żeby zademonstrować młodocianym dupkom parę serii efektownych ćwiczeń. Cóż, nie można mieć wszystkiego Wink
Vivat para Hermiona/Snape, Ceresko, to wszystko przez ciebie!

Walka nieźle napisana, Snape cudny. Ale ja zawsze lubiłam to opowiadanie, więc nie ma się co dziwić moim zachwytom.
Ceres
PostWysłany: Czw 21:55, 21 Wrz 2006    Temat postu:

Mam ostatnio jakiś niefart do pisania posta po poście... ale, jak mówiłam, udało mi się wreszcie skończyć rozdział pisany od niepamiętnych czasów. Kursywą są myśli.

Rozdział dziewiąty – czyli święta, święta, a po świętach…

Święta minęły jak z bicza strzelił – Hermiona nie pamiętała, kiedy ostatnio spędziła je tak spokojnie. Otrzymała kilka miłych prezentów od przyjaciół i długaśny list od Remusa, w którym zapewnił, że ma się dobrze, a nawet rozważa powrót do Anglii.

Z niechęcią myślała o początku semestru. Już kiedy pomagała Harry’emu i Ronowi w lekcjach zdawała sobie sprawę z faktu, że nie ma nauczycielskiego powołania. Cierpliwość nie była jej najmocniejszym atutem, poza tym, nigdy nie potrafiła zrozumieć ludzi, którzy nie posiadali jej własnej determinacji – między innymi dlatego tak dobrze dogadywała się z Nickiem.

Choć miała dość czasu, by się nań przygotować, powrót uczniów zaskoczył ją. Niespecjalnie się nimi przejmowała – ostatecznie, potrafiła sobie poradzić z bandą nieokrzesanych żołdaków, kilkoro nastolatków nie było w stanie zrobić na niej większego wrażenia.

Pierwsza lekcja, Slytherin, klasa siódma, zapowiadała się bardzo ciekawie – ba, Hermiona zaryzykowałaby nawet stwierdzenie, że szykowała się niezła afera. Już podczas wpuszczania uczniów do klasy udało jej się skonfiskować kilka przedmiotów uznawanych w Hogwarcie za nielegalne – i była autentycznie zdumiona, że Ślizgoni nie przewidzieli użycia przez nią zaklęć wykrywających. Za moich czasów byli sprytniejsi…

Zaczęła zwyczajnie – przedstawiła się, sprawdziła listę obecności i przeszła do lekcji. Kłopoty zaczęły się, kiedy kazała uczniom dobrać się w pary i przećwiczyć zaklęcia niewerbalne, których uczyli się do tej pory. Byli niesamowicie opóźnieni z programem, ale biorąc pod uwagę hogwarcki system przyjmowania nauczycieli do OPCMu, nie było w tym niczego dziwnego.

- Chcę zobaczyć, co już umiecie. Zaklęcia niewerbalne praktycznie zawsze występują na OWuTeMach, choć muszę przyznać, że jako zadanie na W. No, ale jesteście przecież Ślizgonami, ambicja jest, zdaje się, wpisana w cenę zabawy.

Nie musiała długo czekać na reakcję. Wysoki szatyn siedzący za Hexem i Terryfy spojrzał na nią z odrazą i scenicznym szeptem skomentował:

- A co ona może wiedzieć o Slytherinie? Nie zrozumiałaby naszej filozofii, nawet gdyby jej ją łopatą do głowy władować, w końcu to szlama.

Hermiona poczekała, aż skończy, i powoli uniosła głowę znad biurka. Ze zmrużonymi w rozbawieniu oczyma, bardzo powoli wstała i podeszła do ławki samobójcy. Wystudiowanym ruchem ujęła go za podbródek i uniosła jego twarz tak, by patrzył jej w oczy.

- Czy ma pan pojęcie, panie Avery, co pan właśnie zrobił?

Chłopak uniósł brew i posłał jej harde spojrzenie, choć w pozycji, w której się znajdował, wyglądało to groteskowo.

- Tak, pani profesor

Hermiona wyszczerzyła się drapieżnie, patrząc na niego wzrokiem, jaki musiały na swoich ofiarach stosować sępy. Puściła go, odsunęła się od ławki i założywszy ręce na piersiach warknęła:

- Na podłogę i pięćdziesiąt pompek. Dwadzieścia punktów od Slytherinu i szlaban z profesorem Snape’em na cały następny miesiąc. A teraz jazda, zanim mi przejdzie dobry humor.

Niemalże wszyscy w klasie ze świstem wciągnęli powietrze. Wśród wyjątków była między innymi Terryfy, która wyglądała, jakby miała ochotę się roześmiać, oraz Hex, który patrzył na Avery’ego, jakby uważał, że kara mu się należy (co było zresztą zgodne z prawdą, z tym, że Hex był Ślizgonem i Hermiona oczekiwałaby od niego nieco większej dozy wewnątrzdomowej solidarności).

Avery wytrzeszczył oczy. Była pewna, że w całej jego szkolnej karierze nikt nie kazał mu robić pompek. Uniosła brwi, manifestując kres swojej cierpliwości.

- No? Na co czekasz? Na podłogę, ale już!
- Pani chyba żartuje! Jakie pompki, ja…

Nie czekała na ciąg dalszy. Jednym zgrabnym ruchem różdżki, która ni z tego ni z owego pojawiła się w jej dłoni, ustawiła Avery’ego w pozycji wyjściowej, to jest położonego płasko na podłodze, z dłońmi opartymi o podłogę pod ramionami i brzuchem przylegającym do kamiennej posadzki.

- Robisz sam, czy mam cię zmusić? – spojrzała na niego drwiąco.

Czerwony ze złości i upokorzenia, Avery z trudem uniósł się na rękach, po czym opadł ciężko na podłogę. Hermiona zacmokała z dezaprobatą.

- Panie Avery, widziałam dwustuletnie babcie, które robiły to lepiej. Jeszcze raz. No proszę, a jednak pan potrafi! A może nie… Bezsens. Wstawaj!

Chłopak spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- No wstawaj, wstawaj, zanim się rozmyślę. Masz dwa miesiące na wyćwiczenie tego. Możesz poprosić profesor Weasley, żeby ci pomogła, chociaż wątpię, czy się zgodzi… Tak czy owak, jeśli za dwa miesiące nie będziesz w stanie wykonać poprawnie pięćdziesięciu pompek, to możesz być pewny, że wymyślę karę, która przerazi nawet pannę Terryfy. A teraz wracamy do lekcji.

Uczniowie nie ruszyli się z miejsc. Niektórzy patrzyli na nią jak na wariatkę, inni posyłali jej spojrzenia pełne podziwu. Uniosła brwi.

- Ktoś jeszcze ma ochotę na spotkanie z posadzką? – rozejrzała się po klasie - Nie? To do roboty.

-‘’-

Wieści w Hogwarcie szybko się rozchodziły – toteż już w porze lunchu nie było w szkole osoby, która by nie widziała o tym, w jaki sposób profesor Granger postępuje z ludźmi, którzy wchodzą jej w drogę. Także profesor Severus Snape, znany szerzej jako „cholerny zdrajca”, „tłustowłosy dupek” lub po prostu „bestia z lochów”, miał już okazję usłyszeć o najnowszej sensacji, w dodatku z ust samego bezpośrednio zainteresowanego. Oczywiście nigdy by się do tego nie przyznał, jednak w duchu pluł sobie w brodę, że sam nigdy wcześniej nie pomyślał o możliwości karania w taki sposób tej bandy idiotów, którą był zmuszony uczyć.

Niezależnie od swoich prywatnych uczuć, poszedł do Dumbledore’a na skargę. Dyrektor zareagował tak, jak zawsze – wysłuchał Snape’a, pokiwał głową, wyraził swoje ubolewanie, po czym stwierdził, że owszem, porozmawia z Hermioną, jednak formalnie rzecz ujmując nie zrobiła nic wbrew regulaminowi – kary cielesne teoretycznie były zabronione, ale tylko takie, które mogły wyrządzić uczniom krzywdę – a robienie pompek miało mniej więcej ten sam wymiar, co czyszczenie kociołków. A że publicznie? Cóż, ponieważ uczeń obraził swoją nauczycielkę na forum klasowym, było oczywiste, że tak samo powinien zostać ukarany.

Przez pół dnia Severus udawał wściekłego, jednak wieczorny Prorok przyniósł wieści, które odwróciły jego uwagę od polityki międzydomowej. Śmierciożercy, którzy rozbili oddział Aurorów przed Świętami, tym razem postanowili zaatakować. Ofiarą padła kwatera główna RAFu w mugolskim Londynie – i choć sami Mugole podejrzewali IRA, to wszyscy czarodzieje wiedzieli, o co chodzi. Zwłaszcza, że Ministerstwo Magii otrzymało ostrzeżenie, w którym kazano mu się „nie mieszać”.

-‘’-

Tego wieczoru Dumbledore zwołał spotkanie wszystkich osiągalnych członków Zakonu Feniksa, na które zaproszono rónież Hermionę. Jak by nie było, nie wystąpiła z organizacji, nawet jeśli przyłączyła się do innej – a i tak była w zawieszeniu. Nie miało to zresztą większego znaczenia, bo na zebraniu pojawił się także Archer – i Hermiona miała niemałe trudności z powstrzymaniem się przed uduszeniem kapitana.

Siedziała sobie, rozparta w fotelu, sącząc herbatę, pogryzając krakersy i czekając na przybycie pozostałych zaproszonych, kiedy wparował do salonu z tym pewnym siebie uśmiechem, który w normalnej sytuacji zapewne by ją pociągał, a obecnie był jedynie irytujący.

Na jej widok Nicholas uniósł brew, nie zwracając uwagi na makabryczny efekt, i skinął zdawkowo głową. Hermiona nie zauważyła, jak mocno ściska filiżankę, aż do momentu, kiedy ta pękła w jej dłoni. Wszyscy obecni w pokoju – Moody, Bill i Fleur Weasley, Artur i Archer – spojrzeli w jej stronę z przestrachem, odruchowo wyciągając różdżki.

Zaklęła pod nosem i wyjęła swoją – a kiedy sprzątnęła odłamki porcelany i pozamykała krwawe szramy na dłoni, uniosła wzrok i posłała gapiącym się złe spojrzenie.

Drzwi do salonu skrzypnęły, odwracając jej uwagę od drwiącego wyrazu twarzy kapitana. Do pokoju wkroczyli wszyscy członkowie pierwszego składu Zakonu, łącznie z od dawna nie widzianym Remusem Lupinem. Wilkołak zajęty był rozmową z Ginny Weasley, która praktycznie podskakiwała, podniecona jego pojawieniem się.

Hermiona uśmiechnęła się promiennie na widok ostatniego z Huncwotów. Remus był jedną z niewielu osób, za którymi tęskniła po przystąpieniu do swojej kompanii - głównie dlatego, że w minionych wojnach również stracił swoich najbliższych przyjaciół. Rozumiał ją lepiej niż większość ocalałych, i, choć nie widzieli się od lat, brakowało jej cichych rozmów przy kominku, które prowadzili jeszcze w czasie wojny, wspólnych podwieczorków i sobotnich wieczorów. Nawet ona potrzebowała odmiany od wypełnionej klątwami rzeczywistości codziennych akcji spędzanych z Lucjuszem Malfoyem i Severusem Snape’em.

-‘’-

Severus Snape nie przywiązywał się do przedmiotów. Szczerze mówiąc, nie przywiązywał się praktycznie do niczego (pomijając może hogwarckie lochy) – reguła ta miała jednak, jak każda zresztą, więcej niż jeden wyjątek. Był nim stary, czarny płaszcz, w nienagannym stanie utrzymywany jedynie dzięki szkolnym skrzatom domowym, które z całą pewnością nie marzyły o wejściu w drogę Mistrza Eliksirów.

Płaszcz ten w zasadzie nie wyróżniał się niczym szczególnym – ot, zwykły dwurzędowy prochowiec z czarnej popeliny – jednak dla Snape’a miał on wartość szczególną. Sam nie wiedział, z czego to wynikało, co jednak w żaden sposób nie zmieniało faktu, że gdyby miał zwierzątko, zapewne traktowałby je dużo gorzej.

Ten to właśnie płaszcz miał na sobie tej styczniowej nocy, kiedy włócząc się po Soho wyszukiwał dawnych znajomych. Przeciętny czarodziej zdziwiłby się, dowiedziawszy się, ilu czarnoksiężników kryło się w co mroczniejszych zakamarkach londyńskich dzielnic. Jeszcze w czasach ostatniej wojny zamieszkał tam jeden z ważniejszych informatorów Snape’a, niejaki Marrier, z pochodzenia Francuz, który prowadził z Mrocznym Panem jakieś podejrzane interesy dotyczące ingrediencji potrzebnych do przeprowadzania czarnomagicznych rytuałów.

Zakładając ręce na piersi, by utrzymać przy sobie jak najwięcej ciepła, szybkim krokiem ruszył w stronę domu Marriera. Zatrzymał się dopiero przed wysoką, obskurną kamienicą, której lata świetności przypadały chyba na początek okresu brytyjskiej industrializacji. Zapukawszy ostro, bez czekania na „proszę” wszedł do środka. Przedpokój przedstawiał sobą typowy oraz nędzy i rozpaczy – a ponieważ był pusty, Snape przeszedł dalej.

Snape spodziewał się po tej wizycie wielu rzeczy, jednak nie przewidział tego, że w norze na Harper’s Street może spotkać kogoś poza Marrierem i jego kumplami. Podejrzewał, co prawda, że Śmierciożercy mogą zorientować się, skąd czerpie informacje, ale że zrobią to tak szybko... dość powiedzieć, że kiedy tylko przekroczył próg mieszkania, w jego stronę pomknął czerwony promień Drętwoty – jedynie niesamowity refleks, wyćwiczony podczas lat lawirowania między jedną a drugą stroną politycznego płotu* sprawił, że zaklęcie trafiło w ścianę za jego plecami.

Snape uskoczył w bok, przetoczył się za fotel i, wyrwawszy własną różdżkę z rękawa, posłał Petrificusa w stronę, z której poleciał poprzednie zaklęcie. Chwilę później został zmuszony do ponownego schowania się za mebel, bo z przeciwległego kąta pokoju oraz zza drzwi, które, jak pamiętał, prowadziły do kuchni, pomknęły do niego dwie Sectusempry. Tylko jedna do niego dotarła, trafiając w ramię i przecinając rękaw ulubionego płaszcza.

Snape nie przywiązywał się do przedmiotów – kiedy jednak zrobił dla czegoś wyjątek, niszczenie tego było bardzo głupim posunięciem. Obrona przed Czarną Magią nie była przedmiotem, którego chciał uczyć, tylko dlatego, że lubił wyzwania. Zakameleonowawszy się, trzasnął Hipnosis** w wypatrzonego wcześniej Śmierciojada, po czym, uchyliwszy się przed mknącą w jego stronę Avadą (któryś z nich nie wytrzymał nerwowo...), wyskoczył zza fotela.

Posłał Rosiera (zawsze był płotką - widać dalej się nim wysługują) w stronę napastnika zza drzwi, a sam dał susa pod stół, gdzie schował się ostatni z atakujących. Rozpoznał Emerhanda – w swoim czasie się przyjaźnili (jeśli można to tak nazwać...), mężczyzna znał więc jego styl walki. Wiedząc, że praktycznie nie ma czasu, a musi zrobić coś niespodziewanego, Severus walnął przeciwnika w szczękę, by następnie dobić go Drętwotą.

Westchnąwszy ciężko, wyszedł spod stołu i ruszył w stronę kuchni, gdzie Rosier kończył właśnie rozprawiać się z nieznanym mu mężczyzną w czarnych szatach. Do krzesła w rogu przywiązany był Marrier, z ustami sklejonymi zaklęciem kneblującym i komicznie wytrzeszczonymi oczami.

Snape odwołał Hipnosis i natychmiast unieruchomił jej ofiarę. Rosier nigdy nie był wyjątkowo niebezpieczny, ale nienawidził Severusa bardziej niż Syriusz Black, co o czymś świadczyło. Uśmiechnąwszy się pod nosem, związał Śmierciożerców i, uwolniwszy Marriera, aportował się do Hogwartu. Po co miał ględzić z żabojadem, skoro mógł uzyskać informacje z pierwszej ręki? O tak, Severus Snape potrafił zmuszać ludzi do mówienia, i wcale nie potrzebował do tego Veritaserum...

* - „political fence” pochodzi z piosenki Stinga „Russians”, napisanej przez niego i niejakiego Siergieja Prokofiewa. Ich metafora, ja tylko korzystam z łask popkultury...
** - zaklęcie Hipnosis tym się różni od Imperiusa (i dlatego nie jest Niewybaczalne, choć mimo to nielegalne), że można łatwo rozpoznać, czy ktoś jest pod jego wpływem. Nie robi wtedy nic poza tym, co każe mu kontrolujący, a jego oczy zachodzą mgłą (to wygląda mniej więcej tak, jak oczy Storm w filmach o X-menach, jeśli ktoś oglądał).
Ceres
PostWysłany: Pią 19:34, 26 Maj 2006    Temat postu:

Właśnie zauważyłam tę aferę, i już piszę z opieprzem do moderatorstwa. Też mi coś...
Hec
PostWysłany: Pią 13:26, 26 Maj 2006    Temat postu:

Ceres, ja mam pytanie, ale proszę, nie potraktuj tego tak, jakbym ci coś zarzucałam- nie mam zamiaru tego robić, ponieważ wiem jak piszesz i wiem, że potrafisz to robić, a twoje pomysły są twoje i masz ich wystarczająco dużo.

O co chodzi z tą aferą na forum Snape&Granger? Tzn, wiem o co chodzi, ale jak to możliwe- przeca opowiadanie jest TWOJE, zaczęłaś je pisać dwano temu, poza tym jest bardzo w twoim stylu, więc nie rozumiem...
Maggie
PostWysłany: Sob 15:45, 08 Kwi 2006    Temat postu:

*wciągnięta na maksa w Ceresową wersję*
Uau. Oj, coraz bardziej mi się podoba. I Lucjusz, i, i, i...

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group