Autor |
Wiadomość |
Hekate |
Wysłany: Pią 23:59, 03 Wrz 2010 Temat postu: |
|
Obejrzałam nareszcie Chłopca w pasiastej piżamie
Reakcja?
Organiczny sprzeciw.
Usiłowałam sobie wmówić, że odpowiada mi TAKA akurat baśniowa konwencja, że jestem w stanie zaakceptować taki a nie inny sposób mówienia o problemie, ale tak naprawdę nic mi nie odpowiada. Jasne, film dobry na swój sposób, pewnie, klimat robi wrażenie, ale NO ALE NIE MOGĘ NO. Nie umiem znieść nieprawdopodobieństw. Nie tutaj. Pokazywanie rzeczywistości z punktu widzenia dziecka nie usprawiedliwia wszystkiego - jeszcze gdyby obniżyli wiek głównego bohatera... chociaż nie, to i tak by nie "zagrało".
Gdyby mowa była o jakiejś wyimaginowanej wojnie, która nie miałaby wiele wspólnego z rzeczywistością, gdyby to była jakaś metafora albo poetycka przypowieść...
Nie. Po prostu nie przyjmuję tego filmu do wiadomości i koniec. |
|
|
Hekate |
Wysłany: Pon 12:51, 14 Cze 2010 Temat postu: |
|
A "Grey Zone" do mnie nie dotarło.
Czasami tak bywa.
Najczęściej wtedy, gdy Amerykanie biorą się do robienia filmów o obozach koncentracyjnych - wtedy bywa, że coś nie zaskakuje na łączach.
Nie mam nic przeciwko teatralnym filmom, ale jeżeli dialogi są po prostu sztuczne, a emocje gdzieś się po drodze gubią, to zaczynam się denerwować. Szczególnie, że "Szara strefa" nie jest PO PROSTU złym filmem, ona ma sporo mocnych scen, tyle tylko, że nie odpowiada mi... no bo ja wiem? całokształt? sposób kręcenia? klimat? kolory? Cholera wie. Podczas gdy "Fałszerze" nieodmiennie mnie zachwycają, "Strefa" wydaje mi się cokolwiek kaleka, jakby ktoś nie do końca przemyślał swoją koncepcję.
O czym?
O obozowym Sonderkommando, które zajmuje się obsługą komór gazowych. I o straceńczym buncie tegoż. Rzecz, ponoć, oparta na faktach, ale w historię się nie wgryzałam, więc nie potrafię powiedzieć, na ile to wszystko trzyma się kupy.
Jeżeli kogoś interesuje obozowa tematyka, niechaj sobie na ten film popatrzy. Może dojdzie do całkiem innych wniosków, niż ja? |
|
|
Hekate |
Wysłany: Sob 13:30, 12 Cze 2010 Temat postu: |
|
Tym razem sięgnęłam po francuski film z 2007, czyli po "Wewnętrznego wroga" ("L'Ennemi Intime")
Rzecz dotyczy wojny w Algierii (lata 50-te ubiegłego wieku) - wojny, która oficjalnie nie była prowadzona, a na której nieoficjalnie ginęło bardzo wielu ludzi. Wojny o tyle idiotycznej, że stawali w niej przeciwko sobie ludzie, którzy podczas II wojny walczyli ramię w ramię z hitlerowcami.
Dla jednych - walka o wolność Algierii, powstanie przeciwko francuskim okupantom.
Dla innych - rebelia, którą należy jak najszybciej stłumić.
Tak czy siak - krwawa jatka, która nie miała absolutnie nic wspólnego z Wzniosłymi Ideami.
Ten sposób mówienia o wojnie jest mi bardzo bliski. Że zawsze, prędzej czy później, wszystko kończy się taplaniem w błocie - i przestawieniem się na inny tryb, absolutnie różny od pokojowego. Znowu mamy do czynienia ze zjawiskiem "zarażania się wojną", z wewnętrznym rozbiciem i próbami zagłuszenia bólu, którego się NIE DA zagłuszyć.
"Przywykniesz" - słyszy główny bohater, zbulwersowany okrucieństwami, jakich dopuszcza się francuska armia. "Nigdy!", odpowiada. A jednak przywyka.
Tutaj nie ma Jasnych i Ciemnych. Dobra i Zła. Żołnierze po obu stronach są do siebie bliźniaczo podobni.
Urzekła mnie postać sierżanta Dougnaca - kto obejrzy, ten zrozumie, dlaczego.
I bardzo, bardzo mi po tym filmie smutno. Nie zobaczyłam niczego nowego, nie musiałam przewartościowywać światopoglądu, ale utwierdzanie się w przekonaniu czasami boli równie mocno...
|
|
|
Noelle |
Wysłany: Nie 15:08, 16 Maj 2010 Temat postu: |
|
W czerwcu "Wiatr" będzie w krośnieńskim kinie i usiłuję zachęcić klasę na wyjście. Koniecznie, raz coś dobrego.
- 1939. "Przeminęło z wiatrem", melodramat oczywiście, trochę tłuczenia się było. W tle.
- 1943. "Casablanca". Podobno Rick uosabia Amerykę. Najpierw obojętny, potem się angażuje. (Wszystko starocie, jeszcze z cenzurą). |
|
|
Alheli |
Wysłany: Nie 0:12, 16 Maj 2010 Temat postu: |
|
Te zagrania z Holiłudu to mnie momentami śmieszą, a tu była naga prawda bez ozdobników i to było mocne. W niektórych momentach wychodziłam z pokoju - nic to nie dało, bo i tak słyszałam.
Film okropny, ale i tak wiele lepszy niż te holiłudy... co po niektóre ^^. |
|
|
Hekate |
Wysłany: Pią 10:55, 14 Maj 2010 Temat postu: |
|
Aha, widziałam, że w AXN puszczają - z racji festiwalu w Cannes. Ale nie oglądała, bo doszłam do wniosku, że drugi raz tego nie przeżyję... to za bardzo Boli.
Nie pamiętam, żeby jakikolwiek inny film tak bardzo wytrącił mnie z równowagi, w każdym razie na pewno nie w ostatnim czasie! Coś niesamowitego. I to bez patosu, bez holiłódzkiego przegięcia, bez łopocącej na wietrze flagi. Wystarczą nagie fakty i ironia historii.
Wcale się nie dziwię tej Złotej Palmie, wcale a wcale. |
|
|
Alheli |
Wysłany: Czw 23:08, 13 Maj 2010 Temat postu: |
|
Hekate napisał: | Chciałam powiedzieć, że "Wiatr buszujący w jęczmieniu" to jeden z najstraszniejszych filmów, jakie w życiu widziałam.
Uwaga, film do gruntu tragiczny. |
Estoy de acuerdo contigo
Obejrzałam to dzisiaj na Ale kino i nie było to łatwe, w paru momentach miałam ochotę przełączyć na co innego. Tragizm w całej rozciągłości od początku do końca, brr. Sto razy gorsze niż to co oglądałam wczoraj (Czasem w kwietniu, film o konflikcie w Ruandzie)
O tamtym napiszę później.
Ale ten Wiatr, po nocach będzie mi to się śniło, nie płaczę, ale jestem rozbita wewnętrznie, przerażające rzeczy i takie poczucie beznadziei. Dobrze, że Hek się wypowiedziała wyczerpująco, ja nie jestem w stanie... |
|
|
murti |
Wysłany: Śro 16:16, 12 Maj 2010 Temat postu: |
|
Ja uwielbiam taką monotematyczność. Byle była wojenna. Teraz oglądam Pacyfik. |
|
|
Hekate |
Wysłany: Pią 0:02, 09 Kwi 2010 Temat postu: |
|
A dzisiaj obejrzałam... tak, zgadłyście, kolejny izraelski film!
Nagrodzony w zeszłym roku Złotym Lwem.
Liban
Świat widziany przez celownik (czy jak to się nazywa) czołgu. Wojna obdarta z sensu, bohaterstwa, patosu; wojna, która dla bohaterów filmu ogranicza się do cuchnącego wnętrza maszyny.
O co w tym wszystkim chodzi? Właściwie kto z kim walczy i dlaczego...?
Nikt nie wie.
Młodzi ludzie na krańcu wytrzymałości psychicznej, napięcie, które przebija ekran i sięga widza. Ktoś musi zabić po raz pierwszy, ktoś musi dowodzić, chociaż nie umie, ktoś nie potrafi powstrzymać irytacji, a ktoś inny po prostu tęskni za matką.
Sam finał, czy może raczej przed-finał, bardzo mnie zmroził, był... był przerażający, chociaż nikt tu nikogo efektownie nie mordował, ba, nikt nawet nie wyszedł z czołgu. Ale i tak miałam gęsią skórkę, brrr. Znowu zapachniało klimatem jak z "Kanału" Wajdy, szczególnie, gdy nagle zabrzmiała muzyka. Coś niesamowitego.
I przyznaję, że najbardziej mnie wzruszył dowódca plutonu, gdy wyszło na jaw, jaki jest naprawdę - załoga czołgu podsłuchała jego rozmowę z szefostwem. Wtedy okazało się, jak bardzo musiał trzymać nerwy na wodzy, żeby jego ludzie kompletnie nie odfrunęli; musiał grać twardego, bezlitosnego wodza, a przecież był tylko człowiekiem. I też ledwo wytrzymywał. W ogóle, psychologicznie ten film rzuca na kolana, prawdziwy kocioł ludzkich słabości!
Piękne... to znaczy pięknie brzydkie to było, z absurdalnie poetyckimi słonecznikami w tle, masą cholernie ruszających szczegółów wizualnych i porażającym klimatem. I fajnie, że nic nie zostało do końca wyjaśnione, że historia opowiedziana w filmie jest wyrywkiem większej całości, pełnym przemilczeń i niedopowiedzeń.
Dręczy mnie tylko podejrzenie, że były tam też jakieś nawiązania kulturowe, których nie zdołałam odczytać. W każdym razie czuję, że niektóre kadry, szczególnie z syryjskim jeńcem, miały coś wspólnego z malarstwem sakralnym, ale równie dobrze mogę mieć przewidzenia.... Ekhm. Chyba obejrzę Liban jeszcze raz i się uważniej poprzyglądam. Uwielbiam tego rodzaju filmy - za to, że mają warstwy i można je analizować pod różnym kątem.
Edit.
A na tego pana natykam się już po raz drugi i bynajmniej nie narzekam z tego powodu, hehe. Wykreował w Beauforcie i w Libanie diametralnie różne postacie - i obie były cholernie interesujące!
Oshri Cohen |
|
|
Hekate |
Wysłany: Sob 18:42, 03 Kwi 2010 Temat postu: |
|
Dalej "zwiedzam" izraelską kinematografię i jest mi z tym naprawdę dobrze... pomijając fakt, że coraz bardziej uświadamiam sobie swoją ignorancję. Im więcej czytam i oglądam, tym mniej wiem. Ledwo co opanowałam jeden konflikt polityczny, a tu trzeba się zabrać za rozgryzanie kolejnego.
Twierdza Beaufort to bardzo... poetycki film. Jeden z tych, które pokazują wojnę od tej mniej efektownej strony: jako wieczne czekanie na Godota. Mamy ludzi - nie bohaterów, tylko ludzi, z każdym dniem coraz słabszych - mamy lordów Jimów, buntowników, niespełnionych muzyków i cholera wie, kogo jeszcze. I idiotyczny konflikt, który ciągnie się od pokoleń. I surowe piękno libańskiej przyrody. I dwunastowieczny zamek krzyżowców. Ważny jest każdy gest, każde spojrzenie, a atmosfera przed-końca kompletnie widza obezwładnia.
Smutne, mocne i nastrojowe.
A w dodatku, jak to zwykle z izraelskimi filmami bywa, działa z opóźnionym zapłonem i nie pozwala o sobie zapomnieć. |
|
|
Hekate |
Wysłany: Śro 1:40, 24 Mar 2010 Temat postu: |
|
Chciałam powiedzieć, że "Wiatr buszujący w jęczmieniu" to jeden z najstraszniejszych filmów, jakie w życiu widziałam. Straszny od początku do samego końca. Straszny tak bardzo, że aż nie potrafię się wysłowić.
Zaczęłam ryczeć na wstępie, a teraz to już w ogóle nie mogę się uspokoić. To jest ponad moje siły. Mogę przetrwać wszystkie bitwy, wszystkie pieprzone fronty wszystkich pieprzonych wojen świata, ale tej konkretnej psychologiczno-politycznej grzebanki nie wytrzymałam. Po prostu pękłam. Jezu. Jestem szlochającą kupką nieszczęścia.
...
może napiszę więcej, jeśli kiedykolwiek ochłonę
Edit. z 7 kwietnia
Dopowiem tylko dla porządku, że rzecz dotyczy konfliktu irlandzko-angielskiego. Aż trudno uwierzyć, że takie rzeczy działy się tak niedawno, tuż przed drugą wojną światową!
A najbardziej mnie ruszył sam rozwój IRA - że najpierw wszyscy razem przeciwko wspólnemu wrogowi, a potem podział, jak to zwykle w takich organizacjach bywa, na skrzydło umiarkowane i radykalne. I wewnątrzorganizacyjna, ideologiczna walka, w którą uwikłani są ludzie sobie najbliżsi. Czy warto w imię idei poświęcić życie własnego przyjaciela lub brata...?
Cóż. Wojnę przegrywają wszyscy, niezależnie od przewagi militarnej i odniesionych sukcesów. Każdy człowiek, chociażby nie wiem jaki był szlachetny w czasie pokoju, w czasie wojny prędzej czy później wyląduje w szambie.
Uwaga, film do gruntu tragiczny. |
|
|
Alheli |
Wysłany: Pon 18:19, 22 Mar 2010 Temat postu: |
|
Czy na początku The Hurt Locker nie ma dźwięku? Bo u mnie przez pierwsze dwie minuty jest cisza, a cholerstwo dwa razy ściągałam i boję się, że mogę mieć film niemy. Tylko te dwie minuty oglądałam jak na razie, ale ani muzyki ani niczego. Czy tylko ja mam pecha do filmów? ;(
Wojenne ogólnie nie są moją mocną stroną, ale zrobiłam sobie listę, co chcę zobaczyć. Nawet Kompanię braci ściągnęłam, pierwszy odcinek widziałam <hurra>. I mam ochotę na resztę.
Dobrze, Chłopiec w pasiastej piżamie
kopia z xeny
Podobało się.
Gio, ośmiolatka, 12 lat miała jego siostra i też próbowała go przekabacić, że żydzi są źli i szkodzą Niemocom... Ogląda się dobrze i ma niespodziewaną końcówkę, ale może to dobrze. Bozia pokarała jak się u nas w rodzinie mówi. Bruno to chłopiec dość wrażliwy i chyba nie do końca rozumiał dlaczego nie może się przyjaźnić ze Szmulem i też nie zdawał sobie sprawy z tego, co się dzieje. Historia widziana oczami dziecka, więc dosyć wygładzona, bez drastycznych scen. Ale i tak smutna jak wszystkie historie z tamtego okresu.
Przypomniał mi się inny film, Język motyli, inny kraj i sytuacja też inna, bo tam nikt nie umiera, ale i tak widzę podobieństwa, odległe, ale są. |
|
|
Hekate |
Wysłany: Nie 22:34, 21 Mar 2010 Temat postu: |
|
Popadłam wreszcie w zagęszczoną irackość i obejrzałam "Jarheada"
Pierwsze wrażenie - o ja pierniczę, to z daleka pachnie Kubrickiem! A ja niezbyt kocham wojennego Kubricka, bo wydaje mi się zbyt dosłowny i wkurza mnie, że nie mam tam nic do odkrywania.
Całe szczęście okazało się, że to tylko jedno z wielu nawiązań, bo ten film nie tylko opowiada o absurdach irackiej misji, ale i bawi widza intertekstualnością (Kubrick, Łowca Jeleni, stare, amerykańskie kino itp.)
Absurd poraża na amen. Mamy bezsensowne wędrówki po pustyni, bezcelowe ćwiczenia, balangi i masę ironii. W zasadzie nic się nie dzieje. Ta wojna to niekończące się czekanie na strzał, który nigdy nie pada. Pod koniec wcale nie dziwiłam się jednemu z bohaterów, że miał ochotę rozpierniczyć swoją czaszkę o usłużną ścianę - bo nie pozwolono mu działać. Bo jego misja polegała na chlaniu wody, biegach przełajowych, rozmowach egzystencjalnych, sraniu i udawaniu bohatera.
Tak, Irak z "Jarheada" jest jeszcze bardziej surrealistyczny od Iraku z "Generation Kill". A w dodatku o wiele bardziej gorzki.
Nie ma tu efektownych akcji, jest przede wszystkim nudne do porzygania żołnierskie życie. I wiecie co? Naprawdę dobrze mi się to nudne do porzygania żołnierskie życie oglądało. Serio. Ten film jest jak gorzki śmiech przez łzy i monotonią wywraca flaki do góry nogami.
Aczkolwiek nie ukrywam, że "The Hurt Locker" podobał mi się bardziej, bo ciągle balansował na emocjonalnym ostrzu noża. "Jarhead" to całkiem inna konwencja i trzeba się do niej po prostu przyzwyczaić. |
|
|
Hekate |
Wysłany: Nie 18:26, 10 Sty 2010 Temat postu: |
|
Zgodnie z założeniem obejrzałam Czarną księgę (tyle, że nie wczoraj w tv, tylko dzisiaj na komputerze)
i?
Zakończenie przejmujące. Najsamostatniejsze zakończenie, to z Izraela z samochodem, strzelaniem i wiszącą w powietrzu następną wojną.
Czy to się kiedykolwiek skończy, pyta w pewnym momencie Ellis i szybko otrzymujemy odpowiedź. Ciągle i ciągle, nieskończona spirala nienawiści. My teraz żyjemy w spokoju, gdzie indziej ludzie przeżywają horror - tak było, jest i najprawdopodobniej będzie w przyszłości.
/napływ skrajnego pesymizmu/
W tym filmie nic nie jest takie, na jakie wygląda. Kto okaże się największym zdrajcą, a kto bohaterem...? Kto dziwką, a kto świętą?
Chociaż, prawdę mówiąc, Ludwig wydawał mi się strasznie mdły: nie człowiek, tylko "figura retoryczna" Dobrego Niemca. W konfrontacji z Hansem bladł i rozpadał się w proch. Jasne, interesują mnie "dobrzy Niemcy", ale wolałabym, żeby byli bardziej ludzcy i mniej stereotypowi.
(Za to do zdrajcy nie mam zastrzeżeń... fabularnych, rzecz jasna, o etyce nie rozmawiamy. Dobrze skonstruowana, fascynująca postać.)
Język holenderski jest PRZE-PIĘ-KNY!
A film dobry, bo inny. I wcale nie romansowo-kiczowaty, jak myślałam (nienawidzę filmów, w których wojna jest pretekstem do ukazania historii miłosnej).
Nie całkiem mój styl i poetyka, ale to przecież nie takie istotne. Ważne, że miałam się w co wczuć i o czym pomyśleć. |
|
|
Hekate |
Wysłany: Pon 10:50, 04 Sty 2010 Temat postu: |
|
Tak, "Życie jest piękne" robi mocne wrażenie. Tragikomedie tak mają. Trzeba pamiętać, że w wydźwięku zawsze są bardziej tragiczne, niż komiczne...
Swoją drogą - siła witalna Guida, jego poczucie humoru i zawziętość w kreowaniu rzeczywistości alternatywnej, jest niesamowita.\
I te teksty!
Pająków i Wizygotów do księgarni nie wpuszczamy! |
|
|