Hekate |
Wysłany: Sob 19:09, 18 Lut 2012 Temat postu: Oscary 2012 |
|
Albowiem właśnie nadrabiam. Oscarowe propozycje. Też tak macie? Bo ja próbuję zdążyć do 26 lutego, nie wiem, czy mi się uda. Trochę mi jeszcze zostało.
Garść refleksji
(pomijając fakt, że poziom tegorocznego konkursu jest cokolwiek... średni? ekhm. ta)
Najbardziej pokochałam O północy w Paryżu, ale to już dawno, zanim dowiedziałam się o nominacji - to jest taki uroczy, bezpretensjonalny filmik, który nie zasłużył na statuetkę, o nie, ale i tak go kocham. Pewnie dlatego, że jest tak bardzo o mnie, i że ómarł mnie Hemingway, i surrealiści, I W OGÓLE. Oglądałam go już kilkakrotnie i ZAWSZE poprawia mi humor, a to się nieczęsto zdarza, bo zwykle nurzam się w angstach i bór wie jakich, sfilmowanych traumach.
Artysta chyba wygra, bo co innego ma niby wygrać? Nie wiem. Nie widzę kontrkandydata. Polubiłam ten film, chociaż jego podstawowy atut to forma - właśnie to, że igra z konwencją, że jest niemy-nie-niemy, że zawiera w sobie sporą dawkę uroczości. Ori twierdzi, że za mało tu treści, i to pewnie racja, ale nie nastawiałam się jakoś specjalnie na COŚ AMBITNEGO WIELCE, więc się nie zawiodłam, a historia, którą mi zaaplikowano, ma w sobie dużo świeżości. Mimo wszystko. Ot, barokowa, formalna perełka. Z wkładką. I sentymentem.
O Drzewie życia już pisałam, w innym wątku.
To taki amerykański-amerykański film, który TAK BARDZO ociera się o kicz i pseudofilozofię, a jednocześnie pokazuje bolące relacje międzyludzkie, że człowiek przestaje wiedzieć, co myśli. Bo ten montaż, bo umuzycznienie, bo ciągła pamięć, że "to przecież Malick, a Malick zrobił Cienką czerwoną linię, która jest Dobrem", A JEDNAK NIE UMIEM DAĆ SIĘ KUPIĆ. Nie temu filmowi. Dla mnie to, mimo wszystko, pustosłowie, które wyrwało się spod kontroli i szybuje w niewiadomym kierunku. Udając, że jest Dziełem.
Czas wojny, czyli Film o Koniu, to coś, co mnie przerosło, i co męczyłam przez kilka dni z rzędu, nie mogąc zmęczyć. Nasza Szkapa według Spielberga, Koń i Jego Chłopiec wracający do domu przy blasku Zachodzącego Słońca. Tego się nie da zdzierżyć na trzeźwo, tak, wiem, jestem nieczułym draniem. Jedyna dobra scena, to bitwa nad Sommą, która robi wrażenie, chociaż miejscami graniczy z masakrycznym kiczem. Wajdę ten film na pewno zachwycił, Wajda bardzo lubi Konie, chociaż najchętniej białe, więc NIE WIEM.
Strasznie głośno, niesamowicie blisko to film odprężająco smutny, baśniowa katharsis, spłakałam się na nim jak bóbr, ale w takim dobrym sensie, bez zadry, która zostałaby w środku. Miasto zmienia się w krainę rodem z groźnej baśni, rzeczywistość przeplata się ze światem wewnętrznym, Chłopiec Szuka Zamkniętej Skrzynki (i siebie, i swojego ojca, i matki) a w tle walące się budynki World Trade Center. Rozumiem konwencję, przyjmuję ją do wiadomości, wzruszam się. To tak bardzo nie w moim stylu, ale tak dobrze mi zrobiło, czasami lubię po prostu sobie popłakać.
Służące mają potencjał, który chyba nie wypalił, ale kto by się przejmował szczegółami. Sam problem - lata sześćdziesiąte (chyba?), czarnoskórzy a "biali państwo", południe stanów, emancypacja i tak dalej, do tego kilka bardzo fajnych postaci kobiecych (plus zacięcie komediowe), tylko jakoś stylistyka mi nie przypadła do gustu. Coś tu było nie tak, za bardzo "po wierzchu", jak to zwykle w amerykańskich filmach bywa. Przeciętna przeciętność dość przyjemna w odbiorze.
I podobnie Moneyball. Nie lubię filmów o sporcie/sportowcach, a już bejzbolu to kompletnie nie czaję, więc starałam się skupić na Ogólnych Problemach, bo ponoć o nich film traktował. Historia przeciętnej drużyny o absolutnie masakrycznym budżecie, i jej nieprzeciętnego menedżera, który - wbrew ostrzeżeniom - zreorganizował ją według całkiem innych zasad. I mu się udało, a jednak nie, bo bez forsy dupa blada tak czy siak. Dużo sloganów, Wielkich Słów, od cholery oczywistości, taki sobie, ot, filmik. Bez rewelacji, delikatnie mówiąc.
(z głównego konkursu zostali mi jeszcze "Spadkobiercy" i "Hugo", może jednak ZDĄŻĘ)
O naszym W ciemności nie będę się zbyt szeroko rozpisywać, bo chyba wszyscy już wiedzą, że o mało w połowie nie zasnęłam, i byłam rozczarowana, że Hollandowa pojechała na schematach, i że to nie jej poziom. To jest rzecz pisana pod Oscara i pewnie tego Oscara dostanie. Jasne, ma parę dobrych momentów, ALE TO NIE JEST WIELKI FILM, nikt mi nie wmówi, że jest wielki. Przez pewien czas myślałam, że chora jestem i mam spaczony gust, ale potem okazało się, że nie tylko ja tak myślę o "W ciemności". Nie ukrywam, że trochę mnie to pocieszyło, tja.
Na moje z Hollandową powinno wygrać Rozstanie, bo akurat to jest naprawdę dobry film, zupełnie inny kulturowo, inaczej robiony, świetnie skonstruowany, który - paradoksalnie - nie ruszył mnie prawie wcale. Emocjonalnie. Patrzyłam na niego rozumowo, potem o nim myślałam, dyskutowałam na jego temat, ale wcale go nie przeżyłam. Przeszedł gdzieś obok. Ale cały czas, podczas oglądania, przemykało mi przez głowę: ja pierdolę, jakie to jest dobre, tylko CO Z TEGO?
Jakby ktoś nie wiedział, o czym, to spieszę donieść, że o rozwodzie. I o pewnym wypadku. I procesie. I o czymś na kształt antycznej tragedii.
I to chyba tyle. O Szpiegu nie będę pisać, bo zabraknie mi superlatywów, zresztą miliardy razy o tym dyskutowałyśmy (tak, znowu czytam Le Carre, KRAWIEC Z PANAMY JEST TAK BARDZO BARDZO UROCZY)
A, już wiem. Jeszcze za coś chyba były nominowane Idy marcowe, film też dosyć oczywisty, bez podwójnych den, o polityce, która psuje ludzi (znaczy ludzie są ludźmi, niezależnie od wykonywanej profesji, ha ha, ha), i o młodym idealiście, który przestaje być idealistą. Dobrze mi się to oglądało, naprawdę nieźle, TYLKO TO BYŁO ZA PROSTE, no i takie amerykańskie, oł je. W każdym razie na pewno lepiej się przy tym bawiłam niż na Filmie o Koniu.
I jeszcze Chciwość, która mnie zadziwiła, BO SIĘ WCIĄGNĘŁAM, a ja przecież nie mam pojęcia o ekonomii. I tam się właściwie nic nie działo, nie zmieniały się nawet przestrzenie, wszystko było bardzo teatralne, oszczędne. Nawet nie zauważyłam upływu czasu. Taaak. Ten film ma coś w sobie i jakoś tak... zadział na mnie, ale może dlatego, że akurat w tamtym okresie czytałam powieść o Świecie Wielkich Korporacji. Czyli o świecie prawie science fiction, przynajmniej w moim odczuciu, bo co ja jestem, proch marny. Szklane wieżowce są dla mnie zamknięte na wieki wieków, ejmen
Aha, trochę się rozpisałam. Sori. Tera wy! |
|