Autor |
Wiadomość |
Aurora |
Wysłany: Wto 15:30, 07 Lut 2006 Temat postu: |
|
Och, wygrałam?
*zdziwienie totalne*
Mi sie bardzo podobał twój debiut, Heca Ach, więcej takich debiutów...
Ale pojedynek trwał dłuuuugo, to trzeba przyyznać. |
|
|
Hec |
Wysłany: Wto 2:56, 07 Lut 2006 Temat postu: |
|
Ajjj! Komuś się jednak podobało! Jupi!!! Dziękuje, dziękuję, to rzeczywiście miłe
Tobie, Ori, gratuluje.
Eh, piekny debiut <rozmarza się>. |
|
|
Lu |
Wysłany: Wto 1:27, 07 Lut 2006 Temat postu: |
|
Parę dobrych tygodni upłynęło, a pojedynek doczekał się w końcu czterech komentarzy. Z wielką radością mogę oznajmić, iż zwycięzcą jest:
*AURORA*
Tekst A : 19,3
Tekst B : 22,7
Obie autorki spisały się znakomicie.
Zachęcam do dalszych pojedynków. |
|
|
Natalia Lupin |
Wysłany: Śro 15:55, 25 Sty 2006 Temat postu: |
|
Koment, koment, go!!!
/Ageliza czuje się urażona za nieumieszczenie w tekście A. Chciała choćby leżeć pod stołem! /
Pomysł:
A- 1,6
B- 1,4
Zawsze mam problemy z tymi dziesiętnymi częściami
Tekst A rozbawił mnie bardzo. B wymaga większego skupienia...
Styl:
A- 1
B- 1
Bez komentarza
Realizacja tematu:
A- 0,4
B- 0,6 bo zaskakujące ujęcie tematu
Ogólne wrażenie:
najtrudniej odpowiedzieć
A- 2
B- 2
Nie jestem oryginalna, ale co tam.
_____________________
Suma:
A- 5
B- 5
Nie wiem jak ja to zrobiłam Po prostu oba mi się podobały
Cytat: | Ja wiem jak się czuje osoba, której opowiadanie nie cieszy się zbytnia popularnością |
O tak, Angel! |
|
|
Hekate |
Wysłany: Pią 21:14, 23 Gru 2005 Temat postu: |
|
Pomysł:
A - 1
B - 2
Styl
A - 1
B - 2
Realizacja tematu:
A - 0,5
B - 0,5
Ogólne wrażenie:
A - 1
B - 3
Tekst A - 3,5
Tekst B - 7,5
No tak, trzeba było pojedynek odkurzyć! Hmm, punktów za orty i interpunkcje nie ma? Szkoda. Stanowczo odjęłabym tekstowi B, bo przecinki...ekhm... powiedzmy delikatnie, że niekoniecznie są tam, gdzie być powinny.
Ale tak czy inaczej drugie opowiadanie podoba mi się bardziej - szczególny plus za trzy płaszczyzny (efekt opowiadania w opowiadaniu - miodzio!). No i pomysł oryginalniejszy, przynajmniej moim zdaniem. Chociaż i zęby Pusza mają swój urok Nie wspominając o Remusie L. w nowej, bandyckiej roli!
Autorkom gratuluję i polecam się na przyszłość (hehe)
Szefowa |
|
|
Lu |
Wysłany: Pon 19:03, 05 Gru 2005 Temat postu: |
|
Jeśli dobrze widzę to ten pojedynek ma 2 komentarze, a siedzi tu już od miesiąca!
Brać się do roboty!
Sprzątac kurze!
MOD |
|
|
Angel |
Wysłany: Czw 22:14, 24 Lis 2005 Temat postu: |
|
I że co??? Nikt więcej nie komentuje>! Co to ma znaczyć?! Wie, ze to nie mój pojedynek, bo nikt mnie jeszcze nie wyzwał, ale moje drogie panie, tak nie wolno! Ja wiem jak się czuje osoba, której opowiadanie nie cieszy się zbytnia popularnością <<skądś to musze znac, przecież...!>> i wiem, co to znaczy czekać cierpliwie na kogos ocenę. Także, zabierać się do oceniania~! |
|
|
Maggie |
Wysłany: Sob 16:52, 05 Lis 2005 Temat postu: |
|
Ten Gość - to ja. Wylogowało mnie oczywiście, w najmniej odpowiednim momencie. |
|
|
Gość |
Wysłany: Sob 16:44, 05 Lis 2005 Temat postu: |
|
Pomysł:
Tekst A: 1,6 - niekonwencjonalne spojrzenie na wojnę
Tekst B: 1,4
Styl:
Tekst A: 1
Tekst B: 1
Realizacja tematu:
Tekst A: 1
Tekst B: 1
Ogólne wrażenie:
Tekst A: 1,6
Tekst B: 1,4
Więc:
Tekst A: 5,2
Tekst B: 4,8 |
|
|
Angel |
Wysłany: Czw 18:11, 03 Lis 2005 Temat postu: |
|
Pomysł:
Tekst A: Lepszy, wg. mnie, a to "uni-uni-makaruni" Zabójcze!
Tekst B: Też niczego sobie, jednak wolę tekst A
Tekst A: 1,7
Tekst B: 1,3
Styl:
Tekst A: 1
Tekst B: 1
Realizacja tematu:
Tekst A: Nie rozumiem tej wojny.
Tekst B: Inne znaczenie słowa Wojna - ciekawe, zebrało nmi się na wspomnienia, jak gdy trzeba było narysować powolność, to zamiast jakiegoś ślimaka, czy podobnego cusia narysowałam marsz po wolnośc.
Tekst A: 0.4
Tekst B: 0,6
Ogólne wrażenie:
I to jest właśnie najgorsze... Oba teksty są świetne, oba mają kilka rzeczy których nie mogę zaakceptować, dlatego prosto:
Tekst A: 2
Tekst B: 2
Więc:
Tekst A: 5,6
Tekst B: 5,4 |
|
|
Lu |
Wysłany: Czw 17:27, 03 Lis 2005 Temat postu: |
|
Tekst B
„Wojna”
Wdziała czarny płaszcz i założyła ciemne okulary. Z typową dla siebie pewnością, oraz wyrachowaniem przejrzała się w lustrze. Może być. Jak na pierwszą agentkę Tajnych Służb Magicznych, była dość młoda. Ale w sercu panował chłód, godny osiemdziesięciolatki.
- Czoczusia – Zza drzwi wyjrzał mężczyzna o szczupłej, gładkiej twarzy. Spojrzała na niego beznamiętnie.
- Śniący – odparła zimno.
- Obawiam się, że tak.
<>
Śniący zimno obserwował wchodzącą szczupłą, zgrabną dziewczynę. Nerwowo zastukał długimi, pajęczymi palcami w blat stołu. Zamiast oczu miała okulary. Znak rozpoznawczy TSM. On też je nosił. Czarne włosy, ściśle związane, opadały warkoczem na okryte lśniącym, skórzanym płaszczem plecy. Cho Chang, trzydziestoletnia agentka, była atrakcyjna. Trzeba jej było to przyznać.
Trzeba jednak dodać, że była i głupia...
- Śniący – stwierdziła z wyrazem twarzy godnym owcy. – O co chodzi?
- Misja. Masz misję – stwierdził sucho. – Misja, Ennio Moricone, chrześcijaństwo, Afryka. Kojarzysz? Ernie wgrał ci już dane?
- Nie. Nie – wyznała, trzęsąc się jak trzcina. Śniący, nazywany przez Mugoli Morfeuszem, westchnął. Czemu zawsze ma takich idiotów w agencji?
- No to niech ci wgra. Nie chcę cię więcej widzieć w moim gabinecie, Chang. Masz mi dostarczyć Wybrańca – warknął. – Jak NAJSZYBCIEJ.
- Ma się! Rozkaz, to rozkaz! – Zasalutowała – duża litera i wyszła powiewając. Śniący vel Morfeusz vel Severus Snape westchnął. Co za idiotka. Co za idiotka...
<>
- Hej ho, Ernie! – Cho, nazywana pieszczotliwie Czoczusia, wskoczyła do pokoju agenta McMilliana. – Masz mi coś o Moricone wgrać, czy jakoś tak.
- Siadaj i się zamknij – ofuknął ją były Puchon znad ekranu pokrytego starożytnymi runami. Jako jedyny, oprócz Śniącego, nie znosił Chang. Wszyscy wiedzieli jednak, że od dawna po cichu podkochuje się w ministrze Weasley’u...
Wróćmy jednak do tematu. Agent wyciągnął tabliczkę czekolady z napisem „Misja <Wojna>” i podał dziewczynie.
- Więcej takich zadań, a się roztyję jak Ginny Weasley – załkała i ugryzła.
Dziesięć minut później teleportowała się. Bardzo, bardzo daleko.
<>
Gdzieś w Bieszczadach.
- Ajajajajaj, święty Glizdogonie, który rządzisz naszymi procentami! Spraw, aby destylacja się udała, [bez przecinka] i nowa dostawa się do gardeł wlała! – zawyła główna kapłanka kultu św. Glizdogona, Joan. W Knajpce odbywała się właśnie czarna msza...
- Stać, nie ruszać się! – Do ciemnej izby wbiegła ciemno ubrana kobieta z nadwagą. Oczy zgromadzonych wyznawczyń zwróciły się ku przybyszce.
- Mamy ofiarę! – zawołała nagle Heca i z wrzaskiem rzuciła się na biedną Cho.
Ledwo umknęła ssawkom trzech wampirzyc... Trzeba przyznać, że Cho była stuprocentowo rasy żółtej, a do tego miała grupę krwi AB Rh minus...
<>
Cho, ledwo żywa wędrowała ulicami jakiegoś małego miasteczka, co chwila potykając się o baaardzo śmierdzące zwłoki człekopodobnych stworzeń...
- Oł fak – syknęła, kiedy wylądowała twarzą w jednym ze źródeł niemiłego zapachu. Próbując zetrzeć kawałki tkanki z twarzy, jeszcze bardziej je rozmazała. Z przerażeniem ujrzała robale wyłażące z wyżartych oczu, robale o ogromnych czułkach...
- Oł FAK! – zawołała głośniej, kiedy robactwo zaczęło obłazić i ją. Z jeszcze większą odrazą zaczęła ganiać w kółko i zrzucać z siebie karaluchy... Ale ich było więcej, i więcej, i więcej...
- Uspokój się – z cienia dobiegł gruby, męski głos. Cho zatrzymała się, zlana potem. W sercu poczuła znajome uczucie...
Cicho zwymiotowała na bok resztkami śniadania i brudna wodą. Nieznajomy zbliżył się bezszelestnie.
- Po co tu pan? – zapytała zdezorientowana, patrząc w puste oczodoły. Przed nią stał Wybraniec. Była tego absolutnie pewna. Resztę twarzy człowieka zakrywała zgniłozielona maska. Nie było nawet szparek do oddychania... Jednak Chang nie zwróciła na to uwagi. Była przejęta odkryciem.
- Nie jesteś agent Smith? – zapytała głupio.
- Nie. Jestem... Jaki jestem – dodał cicho. – Ty od Śniącego?
- Pewnie! – zawołała rozentuzjazmowana. – A ty jesteś Wybraniec? No to zavadziście!
Złapała zdziwionego obcego za mroźną rękę i wybiegła z uliczki, skacząc po truchłach zmarłych. Nastrój poznała po wyrazie oczodołów. Były takie głębokie...
<>
- Mam Moricone! Mam Ennio! Mam go, mam go, Ernie, mam go! – Czoczusia zawołała radośnie. McMillian skrzywił się na widok spływającej po skośnookiej twarzy płynnej, zielono czerwonej tkanki. A za nią stał potwór.
- Jesteś pewna? Bo Śniący to w swoim pokoju siedzi... Idź do niego... – stwierdził, próbując osłonić swe cenne ekrany przed śmierdzącymi wydzielinami.
<>
- Mam go – stwierdziła Chang radośnie. Snape popatrzył na Wybrańca i szeroko się uśmiechnął.
- War – stwierdził Śniący z uśmiechem. – Chang, spadaj. My tu z panem Wojną pogadamy.
- Witaj, Śniący. Czego dziś żądasz? – powiedział chłodno Wybraniec i zmierzył oczodołami Czoczusię. – Masz ładne włosy.
- Dzięęęęki! – odparła i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. I wyszła.
<>
- Więc czego chcesz, Snape? – zapytał Wojna, odwieczny władca świata. – Czego znowu chcesz, że wysyłasz po mnie zgrabną idiotkę, o ilorazie inteligencji niższym, niż u muszki owocowej?
- Chcę tego, co zawsze – syknął cicho, pożądliwie Severus. – Chcę Hermiony Granger, uległej i bezwstydnej na jedną noc...
- Oj, Severus, Severus, stary świntuchu – szepnął Wojna. – Jak zwykle to samo...
- A ty dostaniesz Chang. Zgadzasz się?
- Zgadnij...
<>
- Oj, Ron, Ron... – rzekł Harry smętnie. – Ze Snapem coraz gorzej. Dzisiaj znowu musiałem się przebierać za pana Wojnę...
Ciemnowłosy, wychudzony mężczyzna strzepnął zakurzone szaty i zdjął dziwną maskę, wykonaną z chlorku polietylu (II). Zielone oczy błysnęły, załzawione. Popatrzył na człowieka w białym kitlu.
- Całkiem mu już odbiło – westchnął Uzdrowiciel w odpowiedzi. – McMillian, Chang, Snape, Malfoy, Goyle... Tyle ofiar ostatniej wojny... Najgorsze jest to, że nie mają połączenia z normalnym światem. Ciągle gadają coś o Macierzy, czy jak...
Do białej, ascetycznej sali wkroczyła Uzdrowicielka Granger z wynikami pacjentów w dłoniach. Brązowe, krótkie sploty falowały elektrycznie wokół bladej, zmęczonej twarzy. Ze zdenerwowaniem usiadła na białym, ascetycznym krześle.
- Z Chang gorzej. Stwierdziła, że dziś trafiła do Knajpki pełnej wariatek-szatanistek...
- Ach, ta wojna – ze smutkiem stwierdził Potter. – I po co ja zabijałem Voldzia, jak on taką klątwę wykombinował... Zero świadomości świata. Tylko my i Norbert…
Na dźwięk swego imienia, smok wsadził wysmukłą głowę przez okno. Dookoła panowała cisza…
Świat poszedł naprzód. I w tym świecie pozostały gruzy.
<>
- Avadzisty film – szepnęła Ori, wpatrując się, jak zahipnotyzowana, w ekran magowizora.
- No – odparła Joan i ziewnęła. – Nie ma to jak bracia Weasley’owie!
- Ale akurat „Macierz: Rekonwalescencja” jest najlepsze, przyznaj! – odparła Aurora i wyjęła z odtwarzacza płytę.
- Przyznaję, przyznaję. Ach, jaką ten film ma głębię! – zawołała Jaśka. – A jeśli i my żyjemy w Macierzy, na oddziale zamkniętym, i opiekują się nami Harry, Herma i Ron?...
- E tam, nie, przecież Harry jeszcze nie walczył z Waldemarem… - Aurora wyłączyła różdżką wyświetlacz. – Trzeba by kiedyś zaprosić do nas Freda i George’a, niech opowiedzą o swoich filmach… Kto by pomyślał, bracia Weasley’owie zdobyli majątki na filmach science-fiction, no, no, no…
KONIEC |
|
|
Lu |
Wysłany: Czw 17:26, 03 Lis 2005 Temat postu: |
|
Tekst A
„Kłwawa” wojna.
1. Jak to wygląda z zewnątrz.
Mały domek pośród lasu. Na domku szyld. Z komina ulatuje dym, czarno- zielone kłęby cholernie śmierdzącego dymu. Ptaki wokół śpiewają [ćwierkają?], kwiaty rosną, a drzewa, atakowane przez korniki, trzeszczą złowieszczo na wietrze. Co jakiś czas sielankę zakłóca głośny huk.
Nagle, na progu pojawiła się postać, wydzielająca zapach zaskakująco pokrewny temu, który wydobywał się z komina. Ubrana była w silikonowy kombinezon, który wyraźnie krępował jej, już i tak ograniczone przez nadmierną ilość spożytego alkoholu, ruchy...
- Samba, deżanejro! – zaczęła zawodzić, wykonując przy tym dziwne manewry rękoma.- Simpra-see, esima, esimesimesimaaaa!!!
- Nieee, no ja tego dłużej nie zniosę – z okna chatki wychyliła się kudłata głowa wampirycznej kobiety. – Zamknij jadaczkę, Joan, bo cię zabiję, serio- zniszczę, zmaltretuję, zadepczę, zagryzę...
Potok słów przerwał odgłos wystrzału, a zaraz po nim nastąpiła seria silnych wstrząsów.
- A niech to czarci półdupek! Znowu pizgają – stwierdziła Joan, która natychmiast wytrzeźwiała i przybrała pozycję boczną ustaloną, na wypadek, gdyby potrzebowała pierwszej pomocy. Kiedy kanonada dobiegła końca podniosła głowę - oczywiście nie naruszając ułożenia ciała - i z troską zapytała:
- Jak tam, Pusz? Czy oby nie obtarłaś sobie czegoś?
- Heby hmnig... yyy...- doleciało zza kępy pokrzyw pod oknem.
Zdruzgotana Calamity* szybko i sprawnie uczyniła to, co każda porządna degeneratka uczynić powinna.
- Szefowo!!!- zaczęła krzyczeć. – Puszczyk znowu wypadł z okna i złamał sobie kły!!!
Na progu, jakby z Nikąd, pojawiła się Hekate.
- Co?! To już trzeci raz w tym tygodniu! Nasz budżet tego nie wytrzyma. Czas z tym skończyć - na chwilę pogrążyła się w zadumie, po czym postanowiła złowieszczym tonem:
- Czas wezwać ekspertów.
2. Jak to nad sprawą radzono.
Ciemne wnętrze. Drewniane belki pod sufitem, suszą się na nich pęki chmielu. Na środku pomieszczenia wypalony w podłodze okrąg - ślad po ostatniej libacji. Owalny stół, a przy nim grono kobiet. Jedna z nich wstała i zaczęła przechadzać się po sali.
- Drogie Współdegeneratki – rzekła.- Wczoraj miał miejsce kolejny, z serii bardzo przykrych, wypadek. Osobiście go nie widziałam, bo siedziałam w moim Nikądzie i snułam plany rewolucji socjalistycznej w Ameryce Południowej, ale Joan była przy tym obecna i zapewnia, że wszystko jest winą naszych nowych sąsiadów. – Hekate zrobiła efektowną pauzę, a Calamity poczęła kiwać głową z zapamiętaniem.
- Puszek znowu wypadł z okna i...
Po sali przebiegł pomruk najwyższej trwogi.
- O maj gudnes...
- Zęby...
- Znowu...
- To straszne!
- Straciła je?!
- Biedne kiełki...
- Toż to będzie trzecia para w tym tygodniu?
- Tak – hardo przerwała Szefowa. – Macie rację, Pusz znowu nie ma kłów, a nas nie stać na to, żeby sprawić jej nową parę. Oczywiście mogłybyśmy zrezygnować z produkcji Glizdogońskiej, albo zaprzestać sprowadzania alkoholi...
- Nie!!!- wrzasnęła jedna z Lunatyczek, potrząsając energicznie głową i wprawiając w ruch trzy małe dzwoneczki na czubkach czapki.
- Ekhem... Dziękuję za zobrazowanie naszego stosunku do sprawy, Hecuś. Jak sądzę, Puszczyk nie chciałby, żebyśmy rezygnowały z określonego poziomu życia. Nie możemy jednak pozostawić go z takim... eee, ubytkiem. Zastanawiałam się już nad jakimś środkiem zaradczym i jedyne co wymyśliłam, to... eksperci.
Po sali przetoczyło się głośne i trwożne „ooooooo”, no, może niezupełnie trwożne, bo w kilku przypadkach oznaczało raczej zachwyt.
- Znaczy, że Seviczek przybędzie? - Ori aż poróżowiała.
- I Rrrremi..? - z gardła Joan wydobyło się coś na kształt spazmu.
- Owszem- odrzekła Szefowa. - Będziemy ich gościć niebawem.
3. Jak to bohaterowie przybyli.
Miejsce- jak wyżej, tym razem, jednak, kobiety leżą pod owalnym stołem, a jedna z nich pełznie wzdłuż baru.
- Hik... Hik... Ależ mam piekielną czkawkę.
- Nie piekielną, tylko pijacką, Enfer - mądrze stwierdziła Rej, usiłując jednocześnie zmusić oczy do pojedynczego widzenia. Kiedy udało jej się to zrobić, wbiła karcący wzrok w Piekiełko. - Dlaczego ty pełzniesz?
- Bo ktoś puka i trzeba otworzyć - rzeczowo odpowiedziała za koleżankę Maggie, która od jakichś dwudziestu minut próbowała zdjąć z oczu powiększający biustonosz z silikonowym wkładem.
- Niby skąd o tym wiesz? - dociekała dalej Rachel w wyraźnie szpiegowskim nastroju.
- A słyszałaś kiedyś o tym, że kiedy jeden zmysł jest wyłączony, inne się wytężają? - rzuciła sarkastycznie Noelle.
Zrezygnowana wampirzyca pokiwała głową i ruszyła do drzwi, omijając z gracją Enfer, która zasnęła w połowie drogi. Ku jej zaskoczeniu na progu rzeczywiście ktoś czekał.
- Witam, miłe panie! - zakrzyknął z werwą Remus Lupin, co u większości Lunatyczek wywołało koszmarny ból głowy.
- Czym możemy wam służyć? - zasyczał Severus Snape, dając jednocześnie do zrozumienia, że jest wybitnie niezadowolony z sytuacji, w jakiej się znalazł.
Rej rozejrzała się po Dziupli.
- Dajcie nam pięć minut, dobrze? - i zatrzasnęła z hukiem drzwi.
4. Jak to bohaterowie poznali, w czym rzecz.
Trzy dni później...
- Jak to miło, że zechcieliście poczekać! - uśmiechnięta i świeża, jak po trzech „Kacusiach”, Hekate przyjacielskim gestem zaprosiła mężczyzn do wnętrza. - Usiądźcie i napijcie się czegoś, Joan właśnie uwarzyła Glizdogońską, a Ceres ma skrzyneczkę pysznego Burbonu...
- Ekhem... - zaczął nieśmiało Lupin. – Wolelibyśmy coś zejść, zgłodnieliśmy przez te... tę chwilkę. I może trochę się ogrzać...
- Ależ nie ma sprawy! - Szefowa uśmiechnęła się pięknie. - Jak tylko zrobicie, czego od was oczekujemy. Do środka!!!
- ...i tak sprawa wygląda - ciągle tylko wstrząsy i wstrząsy, a nasz Puszczyk popada w coraz głębszą depresję - jakby na potwierdzenie tych słów, Pusz zawył dziko i, wyrywając sobie włosy z głowy, zaczął skakać po Dziupli na jednej nodze.
- Sami widzicie - kontynuowała Hekate. - Tak dłużej być nie może, trzeba wypłoszyć wroga z naszych rubieży. Och, zapomniałabym - i koniecznie uprzednio ograbić, żebyśmy mogły wysłać Puszka do ortodonty.
- Rozumiem - Severus inteligentnie podrapał się po tłustej głowie. - Jak dotrzeć do wroga?
- E tam! - włączyła się do rozmowy Aurora.- To proste. Musicie iść do piątego pagórka przy czwartym drzewie na prawo, potem przetniecie wstążkę rzeczki, trzy razy obejdziecie karłowatą sosnę, zagracie w uni-uni-makaruni i będziecie na miejscu.
- Banalne! - prychnął Lupin i położył nogi na barze.
5. Jak to bohaterowie ruszyli na wojnę.
Późne popołudnie. Nieopodal karłowatej sosny dwóch mężczyzn - jeden ubrany na czarno, drugi w brązowej, połatanej szacie. Wymachują rękoma i krzyczą.
- Snape, ty zdrajco! Zawsze wiedziałem, że nim jesteś, oszuście!
- Nie nazywaj mnie zdrajcą, Lupin! Mówisz tak tylko dlatego, że nie potrafisz znaleźć innych argumentów!
Remus gwałtownie poczerwieniał.
- Nie potrzebuję żadnych argumentów! To ja wygrałem!
- Jasne - zakpił Severus. - Wiesz co ci powiem? Powiem ci, że byłem mistrzem uni-uni-makaruni jeszcze zanim ty nauczyłeś się to wypowiadać!
- A ja ci powiem... [spacja]- Lupin zamilkł w pół zdania czując, że ziemia drży pod jego stopami. Zerknął na Snape’a, a ten tylko skinął głową.
Po chwili nastąpił silny wstrząs, któremu towarzyszył głośny huk. Czarodzieje padli na ziemię i zakryli głowy rękoma. Kiedy wszystko ustało, podnieśli się i spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Pierwszy odezwał się Severus.
- Chwyć za broń, Remusie Lupinie, to jest wojna, a nieprzyjaciel zasadził się na tym wzgórzu przed nami - widzę grono jego współrzezimieszków, na pewno nie oddadzą pozycji bez walki.
I ruszyli.
6. Wojna.
Piękny zachód słońca. W oddali ciemnieje karłowata sosna. Bohaterowie stoją na wzgórzu obok automatu do coca-coli. Za automatem grupka przerażonych chłopców w rajstopkach i czapeczkach z zielonym piórkiem. Snape celuje różdżką w automat, a Lupin w chłopców. Wokół pełno aluminiowych puszek.
- Kim jesteście i dlaczego jesteście rzezimieszkami?! - spytał Severus tonem mordercy.
- Mm... my jesteśmy młodocianymi banitami z bandy Robin Hooda, rabujemy bogatym i oddajemy biednym, a ja jestem Bardzo Mały Dżon, syn Małego Dżona - ostatnie słowa chłopiec wypowiedział z nieukrywaną dumą. – A wy jesteście bogaci, czy biedni, bo nie wiemy, co mamy zrobić - dodał po chwili.
Severus zignorował pytanie i przesłuchiwał dalej.
- Dlaczego Robin Hood z nami nie rozmawia, co? Taki ważny się czuje?
- To niemożliwe, ponieważ...
- Jak to niemożliwe?! - przerwał chłopcu Snape, po czym wycelował różdżkę w automat. - Odezwij się Robin Hoodzie, bo potraktuję cię Cruciatusem!!! - wrzasnął.
- Ale to nie Robin Hood - pisnął chłopczyk. Severus i Lupin spojrzeli na niego z zainteresowaniem i dali znak, by kontynuował. Chłopiec odezwał się ponownie:
- Robin jest wysoki, przystojny, nosi rajtuzy i ma czapeczkę z zielonym piórkiem, taką o - wskazał na swoje nakrycie głowy.- A to, to jest skrzynka, z której wypada coca-cola, jak się wrzuci pieniążek. Postawili ją tutaj bogaci ludzie, popierający apartheid, dlatego próbujemy ją obrabować i oddać pieniążki biednym.
- Bardzo szczytny cel z waszej strony - zachwycił się Lupin. Severus odwrócił się od niego i włożył palce do gardła, udając, że wymiotuje. - Posłuchaj, Bardzo Mały Dżonie, przybyliśmy tu, ponieważ możne panie zza rzeczki, pagórka i piątego drzewa poprosiły nas o pomoc - ciągnął Remus, dostosowując się do sposobu mówienia chłopaka. - Straszliwe wstrząsy i huki nękały je ostatnio i poczyniły ogromne straty w uzębie... Eee, to znaczy w ludziach. Mamy obowiązek położyć im kres i zdobyć trochę pieniążków, pomożesz nam, chłopcze?
Chłopczyk zrobił podejrzliwą minę.
- A czy te możne panie są oby cnotliwe i ubogie? I mają dobre serca i pracują społecznie, i nie są leniwe, ani nieumiarkowane w jedzeniu i piciu?
- Och! - włączył się do rozmowy Snape. - Cnotliwszych nie znajdziesz! A jakie pracowite! Nie jedzą prawie wcale, a gdy piją, to tylko odrobinkę, tak dla lepszego trawienia.
Dzieciaczek jak urzeczony wpatrywał się w Severusa, a oczy błyszczały mu na myśl o tak cudownych istotach.
- Pomożemy tym wspaniałym niewiastom - postanowił.- Prawda, przyjaciele?
7. Jak to wojna zakończyła się pokojem, automat przestał pluć, a Pusz dostał nowe kły.
Miejsce jak wyżej. Bez żadnych zmian.
- To mówię przecież, że chcieliśmy dobrze! - Bardzo Mały Dżon zawzięcie gestykulował rączkami. – Chcieliśmy, żeby skrzynka oddała nam pieniążki, więc wrzucaliśmy kamyki do środka, ale ona wcale nie oddała pieniążków, tylko zaczęła pluć puszkami, a zanim wypluła, to było już wcześniej wiadomo, że pluć będzie, bo ziemia drżała. A jak już wypluła, to puszka leciała i leciała. - Chłopczyk narysował w powietrzu łuk. - Potem wpadała na drzewo, albo na coś innego, a raz nawet na tatę Willa i Will został sierotą, i wtedy był taaaki huk straszny...- Łzy wielkie jak grochy spadały z policzków chłopca. – My naprawdę chcieliśmy dobrze...
- Nie płacz, synu - rzekł Remus Lupin. – Zaraz zajmiemy się skrzynką i wydobędziemy pieniądze - żaden nikczemnik nie będzie się bogacił kosztem mieszkańców rubieży.
Wyciągnął różdżkę z zamiarem rzucenia zaklęcia, jednak coś przyszło mu do głowy.
- Przykro mi z powodu twojego ojca, Will - powiedział poważnie. - Gdy dorośniesz i będziesz chciał się mścić pamiętaj, że to apartheid go zabił...
Odrzucił głowę w tył, odgarniając włosy z czoła i wezwał Severusa. Mężczyźni wycelowali różdżki w automat i wspólnie wykrzyknęli zaklęcie, którego nauczyła ich siepaczka Joan:
- KAMEHAMEHA! - ich głos odbił się echem od drzew, a automat padł jak martwy.
Młodzi banici poczęli zbierać srebrne monety do zielonego worka z logo Robin Hooda, po czym wręczyli go z namaszczeniem czarodziejom.
- Dziękujemy wam, chłopcy, dziękujemy - Remus nie ukrywał łez wzruszenia. - Pozdrówcie od nas Robin Hooda i powiedzcie, że wspaniale wychowuje swoje latorośle... - chlipnął i ucałował każdego z chłopców w czoło.
- Bywajcie, zbóje! - dorzucił Snape.
- Żegnajcie, o, wielcy magicy! - zakrzyknęli chórem chłopcy.
I tak zakończyła się wojna.
Dwa dni później...
- No, ile można czekać? - irytowała się Aurora.
- Nie wiem, a ile trwa statystyczna wizyta u ortodonty? - zapytała Heca, nie przestając uderzać głową w stół, przez co wprawiała w brzdęk trzy dzwoneczki.
- Ja też nie wiem, ale jak na moje oko ta wizyta trwa stanowczo za długo - Ori była wściekła. - I przestań walić w stół!
- Nie mogę. Jestem zdenerwowana i podekscytowana nowym zgryzem Pusza.
- Wszystkie jesteśmy, ale to nie znaczy, że mamy demolować barowe meble! - odwarknęła jej Aurora - Jak chcesz sobie postukać, to idź do ogródka - gdzieś tam, o ile się nie mylę, Dumbel wyrzucił kamień filozoficzny - ma tysiącletnią gwarancję, więc nie powinnaś go zepsuć.
Nagle, kiedy Heca zaczęła podnosić się z miejsca, by udać się do ogrodu, a Ori, by nakarmić swoją amatorską hodowlę wilkołaków, drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich szeroko uśmiechający się Puszczyk. Uśmiechający się porażająco szeroko i pokazując swój porażający zgryz z nierdzewnej stali tytanowej*. Słysząc hałas Lunatyczki zbiegły do baru, a gdy zobaczyły Pusza rozległo się donośne westchnienie ulgi.
- Pusz, jaki piękny! - krzyknęła zaczerwieniona ze szczęścia Lu.
- Ojej... - zająknęła się Rachel, pożerając wzrokiem srebrne kły. - Szefowo, a czy ja też dostanę takie cudo jeśli mi się zdarzy, ten, no, wypadek? - zapytała podstępnie, poszukując jednocześnie jakiegoś okna, z którego mogłaby wypaść i stracić jednorodność zgryzu.
- E tam, cicho! - zbyła Reja Hekate. - Nie czas teraz na poważne rozmowy, albowiem to odpowiedni moment by się...
- ...napić!? - podchwyciła z nadzieją w głosie Joan. Zerknęła na Szefową, a ta szeroko się uśmiechnęła - to wystarczyło Calamity za odpowiedź. Z prędkością Sokoła Millenium wbiegła za bar i włączyła maszynę do Glizdogońskiej. Rozległ się cichy, swojski warkot, a Lunatyczki, jak na sygnał, pozajmowały swoje ulubione kąty, w oczekiwaniu na kolejną libację - wszystko wróciło do normy.
No, prawie wszystko - chodziły pogłoski, że na północnych rubieżach był widziany Remus Lupin...
...ubrany w zielone rajstopy i czapkę z piórkiem...
*Calamity- Joan P.
*nierdzewna stal tytanowa- jest to produkt doskonale znany wszystkim sympatykom telezakupów Mango, w szczególności tym, którzy zakupili pióro Penalli ze stalówka z tegoż właśnie materiału; każdy, kto próbował przebić nim aluminiową puszkę, jest świadom trwałości tego stopu- kto nie próbował, niech czym prędzej zakupi pióro Penalli! |
|
|
Lu |
Wysłany: Czw 17:24, 03 Lis 2005 Temat postu: *Wojna - Aurora vs Hec |
|
Temat: Wojna
Pojedynkowicze: Aurora, Hec
Rodzaj: Anty-Kanon, Proza, forma dowolna, listy, opowiadanie, czy kto tam co chce
Data: 29 października Przesunięty na 2 listopada
Długosć: nieograniczona
Uwagi: Musi choć odrobinkę być związane z Dziuplą Pod Księżycem. Wymagana co najmniej jedna postać z kanonu.
GONG |
|
|