Autor |
Wiadomość |
Ceres |
Wysłany: Pią 14:18, 11 Sie 2006 Temat postu: |
|
*wykopyrtnęła*
Rany koguta... to znaczy... w mordę jeża...
Zachwycający poziom absurdu. Gandalf na drzewie i Boromir zmartwychwstały jako nasz ojciec. Nie, żeby mi to przeszkadzało... . |
|
|
blaidd |
Wysłany: Pią 12:20, 11 Sie 2006 Temat postu: |
|
O, i wiecie, co mi się jeszcze podoba w mojej postaci? To, że jest z lekka rąbnięta. Walkirie w końcu zabierały w Zaświaty wojowników umarłych na polu walki, a ta - tzn. ja - sama zabijam tych, którzy mi się podobają. Ześwirowana walkiria. Do tego zmumifikowana. Kuuuuuul . |
|
|
Maggie |
Wysłany: Czw 17:35, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
Ori, moje złoto, srebro i platyno(a)! Czy ja już Ci wspomniałam, że będę Cię do końca życia wachlować liściem palmowym, podawać drinki z palemką, malować paznokcie, bić pokłony i kupować dożywotnio cammemberta?
Cytat: | Vanimelde spróbowała się wychylić. W tym celu musiała wejść na parapet i przejść jakieś trzy metry. |
Zeszłam. W tym momencie po raz pierwszy.
Cytat: | Na jednym z drzew, przywiązany brodą do konaru, Gandalf palił fajkę. Pomachał Vanimelde wesoło kwitnącą laską. |
Tu, jak wiesz Ori, zaliczyłam zgon.
Cytat: | Do komnaty wkroczył niebywały rycerz, o godnym mieczu i rozbrajającym uśmiechu.
- Jestem waszym ojcem!
Boromir nie umarł - stał przed nimi, z krwi i kości, prawdziwy i żywy... |
Jest! De return of de Boromir! Tak! Tak! Tak!
I jakie piękne imiona mają moje dziateczki! Nukleoid i Wakuol. Cudo. A Świreus czyj?
Poza tym, ten fragment był bardziej zawiły, szybko zmieniała się akcja i dekoracje i przyznaje, że zaplątałam się trońkę... ale tylko trońkę.
PS:
Cytat: | Dedykowane w całości Meg, która odwiecznie, od owego 19 listopada domagała się kolejnych części... |
Erm, no tego... Dziękuję, że mogłam się jakoś przyczynić do powstania tak wspaniałego i jedynego w swoim rodzaju opowiadania. |
|
|
blaidd |
Wysłany: Śro 22:10, 09 Sie 2006 Temat postu: |
|
Zeszłam przy:
Cytat: | - Pani ma, pani ma! Spójrzże przeze okno to! |
Cytat: | Vanimelde spróbowała się wychylić. W tym celu musiała wejść na parapet i przejść jakieś trzy metry. |
Cytat: | Do i tak już zatłoczonej sali majestatycznie wstąpiła piękna, cudowna, niebagatelna mumia. |
Cytat: | - Gandzialf, Gandzialf! | - wygląda na to, że gandzia rządzi u Ciebie, Oruś, razem z mieczami, bo i jeszcze jest Samlis Gandzia! Heheu!
Cytat: | wyższego, szczuplejszego, wytwornie zaczerwienionego na policzkach i ciemnowłosego. W jego oczach można było dostrzec ogień, acz ogniście lodowaty. |
- to - uj, uj, uj - kogoś mi przypomina... Chociaż ogień to łon ma ognisty. A ja się raczej roztapiam pod jego spojrzeniem, yhym. Ale wrażenie podobnie silne.
Natomiast to:
Cytat: | Po chwili począł wyciągać sobie muskuły – balony z wodą i wata wylądowały w zgodnym kółeczku wokół niego. |
- uważam za mistrzostwo! Powalające! Nieopanowany śmiech i łzy w oczach.
(bije pokłony przed swą boginią)
Yyyym - i mój... debiut: weszła, poraziła, kwestię wygłosiła i się dźgnęła . Podobało mi się. [Merlinie, czy ja pisałam, albo robiłam coś, co nasunęło Tobie, Ori, albo Jo taki pomysł na tę postać? (unosi brew i uśmiecha się niewinnie)]
C. U. D. O.
PS. Cytat: | dołując oraz wywołując dziwną euforię na zmianę (Blaidd). |
- Emmm... tego... W każdym razie dziekuję za dedykację. |
|
|
Noelle |
Wysłany: Śro 11:39, 09 Sie 2006 Temat postu: |
|
<myśli intensywnie>
O, biedna Noelyana A moja mamuśka była kiedyś przedszkolanką... Taka mroczna przeszłość ciągnie się za człowiekiem...
Było genialnie, absuardalnie i romansowo-matrymonialnie. Trochę pogubiłam się w tych koneksjach rodzinnych, ale właściwie to nic nie szkodzi.
A tego co wiem, w Polsce pisze się "coś" a nie 'coś', jak to jest w zwyczaju Anglików.
Literówki(jak ja się lubię czepiać )...
bereźny - zbereźny
szar oczy - szare oczy |
|
|
Aurora |
Wysłany: Śro 11:08, 09 Sie 2006 Temat postu: |
|
Khem, khem. Proszę o ciszę.
Tak wiec oto nadszedł sądny dzień dla aŁtorki i Drużyny Homozygoty!
Od 19 listopada (urodzin najszlachetniejszego i najukochańszego R.) minęło wiele czasu. Wiele złych i lepszych chwil, w których byłam pewna, że tego nie skończę...
A jednak skończyłam. Wbrew wszystkim przeciwnościom losu, komputera, złym siłom ze wschodu, kwaczącym i koniotwarzym...
Ori ma zaszczyt przedstawić tom III trylogii 'Kamień Elfów' pod dźwięcznym tytułem Minas Ithil!
<składa głęboki ukłon i ucieka>
Dedykowane w całości Meg, która odwiecznie, od owego 19 listopada domagała się kolejnych części (uprasza się także ją o zamieszczenie III części PP) - dzięki ci za to, o Wielka Pani Mieczy!
Sam jednakowoż III tom dedykuję także Blaidd i Jo - za to, że dzielnie mnie wspierały, podrzucając niezwykłe pomysły (Jo) i dołując oraz wywołując dziwną euforię na zmianę (Blaidd).
KoHam was wszystkich!
Minas Ithil
- HA!!! – zawołała radosna Eowina. – Makao!
Hekate uśmiechnęła się z politowaniem, a zarazem zaniepokojona spojrzała w swoje karty. Zostały jej trzy.
Kilka minut później…
- I po makale – Aragorn złożył ostatnią kartę na kupkę innych. Z lekkim uśmiechem, godnym łaskawego króla, po raz czwarty z rzędu zgarnął całą pulę.
- Nie zgadzam się! – krzyknęła Hekate rozzłoszczona.
- To nie fair! – poparła ją Eowina. Obie wściekłe wświdrowywały się w króla. Który właśnie odpakowywał kolejnego czekoladowego lembasa.
- Nie umiecie przegrywać – stwierdził z zadowoleniem.
- Mam tego dość! – Hekate tupnęła butem. – Eowina! Idziemy stąd, od tej cholernej numenorystycznej świni!
- Tak! Właśnie! – Rohirrimka zarzuciła gniewnie złotą grzywą i wyszła za Valierą z pokoju. Aragorn zachichotał.
- Kobiety! – szepnął do siebie. – Nigdy nie zauważają, jak wkładam je do rękawa!
<>
Minęły trzy dni
- Pani ma, pani ma! Spójrzże przeze okno to! – zawołała Margaretka zaczerwieniona, przerywając pełen skupienia stan nowicjuszce pani Cerery.
Tak, nasza księżniczka Vanimelde siedziała, aktualnie już nie skupiona, nad grubą księgą pełną najrozmaitszych czarów, zaklęć, ochów i achów w języku elfów.
- Nie przerywaj mi, Margaretko, nie widzisz, iż się uczę? Jeśli pani Ceres mię złapie na obijaniu się, to sama mnie obije! Pejczykiem, chlip! – zawyła nieszczęśliwa królewna i przygładziła swe czarne, smutno obwisłe włosy. – A mi się język łamie na tych zestawieniach samogłosek, och, ach!...
- Ale pani, niechże pani zaźrze przeze okno, ja postoję przy drzwiach i popilnuję! To dla mnie bardzo, bardzo ważne! Naprawdę!...
Margaretka spojrzała błagalnie ślicznymi, niebieskimi oczkami znad swego biustu w rozmiarze ‘D’.
- No dobrze… Ale pilnuj, patrz uważnie… - Vanimelde z nieukrywaną radością porzuciła grube tomiszcze. - To gdzie mam patrzeć?
Za oknem widziała tylko ostre czubki drzew. Dalej był mur, obrośnięty błyszczącym bluszczem, a za nim… Ogromne połacie zielonych, falujących pod wpływem lekkiego wietrzyka, łąk…
Wzięła głęboki wdech. Świeże powietrze pachniało cudownie…
Kichnęła.
- Magia zatruwa powietrze dookoła… Ale nic nie widzę. Margaretko, gdzie mam patrzeć?
- Proszę się wychylić nieco… Ach, ach, sama pani zobaczy! – Margaretka wydawała się rozgorączkowana.
Vanimelde spróbowała się wychylić. W tym celu musiała wejść na parapet i przejść jakieś trzy metry.
Kiedy dotarła na koniec tunelu okiennego, także i ją owiał orzeźwiający wietrzyk.
Spojrzała w dół.
Na jednym z drzew, przywiązany brodą do konaru, Gandalf palił fajkę. Pomachał Vanimelde wesoło kwitnącą laską.
Księżniczka uśmiechnęła się szeroko i odmachała czarodziejowi. Powoli wycofała się do komnaty.
- Margaretko, powiedzże mi, proszę, czemu Gandalf rośnie na drzewie? – zapytała hobbitkę.
- Gandalf? Na drzewie? ROŚNIE? – zdumiona panna Tuk wytrzeszczyła oczy.
- No a co, ma robić na drzewie? Grać w bierki?
- Nie o to mi chodziło, proszę spojrzeć bardziej w dół, pani… - w błękitnych oczach zalśniły łzy.
- No, dobrze, dobrze. Tylko pilnuj – Vanimelde ponownie skierowała się ku ujściu tunelu.
Spojrzała w dół.
Pomiędzy mięsistymi liśćmi, ślicznymi kwiatuszkami, ujrzała ziemię.
A na niej jakieś niskie postacie.
Hobbici kłócili się o to, który ma zapukać do drzwi.
<>
Estel siedział i gapił się w okno.
Wszędzie tylko trawa i trawa.
Tęsknie spoglądał na migoczący gdzieś na horyzoncie zarys Orthanku.
Obok niego siedziała Noelyana i próbowała skupić się na wyszywaniu kolejnej flagi na urodziny matki. Nieopatrznie spojrzała na brata.
- Och, bracie mój, będzie dobrze. Mówię ci – będzie dobrze. Twoja księżniczka na pewno u czarodziejki już wróciła do formy – spróbowała powiedzieć to jak najbardziej pocieszającym tonem.
- Wiem. Ale dlaczego nie wraca?... – głos mu się załamał. Zdruzgotany uderzył głową w mur raz, czy dwa. Albo trzy – stracił rachubę.
W drugim kącie krasnolud z pełnym czci wzrokiem, całował stopy Hecaeny. Ta zaś siedziała elfio blada i tajemniczo uśmiechnięta. Tak naprawdę broda Gimlego łaskotała ją, ale czego się nie robi dla miłości?...
Ni stąd, ni zowąd Indwyna znalazła się przy Estelu. Jednym spojrzeniem jasnych oczu zatrzymała jego zapędy masochistyczne. Pogładziła swoją rączka jego policzek.
- Ona nie wróci, musisz się z tym pogodzić i zacząć normalnie żyć – powiedziała cicho aksamitnym głosem.
- Och… Czemu, czemu tak mówisz?... Nie wiem, co myśleć, Indwyno…
- Czarownica jej nie puści. Więc, Estelu, nie martw się i zajmij sobą. Vanimelde pozostanie czarownicą, nie dla niej tron i berło…
Po chwili Indwyna znalazła się w pozycji poziomej. Oto Estel wziął ją w swe muskularne ramiona i ucałował.
- Masz rację! Ślub, ślub, pobierzmy się, kochana! – zawołał pełen entuzjazmu i podrzucił Indy w górę.
- Erm, tak szybko? – odparła zszokowana. – Wiesz co, Estelu, ty nie jesteś za bardzo w moim typie… Mam słabość raczej do intelektualistów, więc proszę cię, byś mnie opuścił…
- Nie, Indwyno, pobierzemy się tu i teraz! Ja też jestem intelektualistą, znam Katona na pamięć i zamierzam rozpocząć studia w Oxgiliath!
Postawił Indwynę na podłodze i nałożył okulary na szlachetny nos. Po chwili począł wyciągać sobie muskuły – balony z wodą i wata wylądowały w zgodnym kółeczku wokół niego.
Taki chudy, smutny i wybitnie intelektualny przyprawił Indwynę o dreszcze. Żal się jej zrobiło biednego królewicza, odrzuconego przez ojca i wyrodną matkę…
- To kto może nam udzielić tego ślubu? – jasne oczy z wyrzutem spojrzały na resztę.
- Nasza siostra, Joawena jest kapłanką czegoś tam… W biedzie i ona… Jednakowoż, ja tego pomysłu nie pochwalam i…
- Zostaniesz naszą druhną? – przerwał Noelyanie Estel. Na jego szczupłej twarzy wykwitł sprytny uśmiech.
- Druhną? Ja? Waszą?... Oczywiście, oczywiście… Joooaweno, siostro ma, gdzieżeś się podziała? – śliczna przyszła druhna wyszła z pokoju w poszukiwaniu kapłanki.
- Czy ja dobrze słyszę? Mój ty młodszy bracie, żenisz się? Już, tak szybko? – Hecaena lekko zaczerwieniona i wzburzona, stanęła przede bratem swym. – Ja do tego nie dopuszczę, aby moje młodsze rodzeństwo prędzej pozakładało rodziny, aniżeli ja! Gimli, kochanie, co ty na to?...
<>
Vanimelde szybko wróciła do komnaty.
- Widziała pani? – ucieszona Margaretka jakby wypiękniała (jeśli można jeszcze bardziej wypięknieć). – I co pani uważa?
- Biegnij i otwórz im te drzwi. Mam zamiar cieszyć się twym szczęściem, kochana Meg! Pani Cerera, jako czarownica, może udzielić wamże ślubu – smętnie uśmiechnęła się Vanimelde. – Tylko jak ją do tego zachęcić? Myślisz, że polubi tego twojego Froda?...
Skończywszy swą kwiecistą mowę, dziewczyna zorientowała się, że w pokoju brak panny Tuk.
Za to ze schodów dobiegały odgłosy szybkich kroków.
W drzwiach pojawiło się owych dwóch hobbitów i zaróżowiona z emocji Margaretka. Kurczowo trzymała się ramienia jednego z nich – wyższego, szczuplejszego, wytwornie zaczerwienionego na policzkach i ciemnowłosego. W jego oczach można było dostrzec ogień, acz ogniście lodowaty. Vanimelde miała wrażenie, że te oczy zmieniają ją całą w sopel... Czułą się wobec nich taka mała, niewdzięczna i niedobra, że dech jej zaparło i gdyby nie pomoc drugiego z nich – z pewnością upadłaby.
- Oto i mój Frodo! – Meg jeszcze silniej przytuliła swego wybranka. On ukłonił się nisko i uśmiechnął słodko.
- Do usług twoich i twoich bliskich... pani Vanimelde. Wielką przyjemnością dla mnie jest możność spotkania istoty równie uroczej...
Ori ukradkowo otarła z nosa atrament.
- ... i szlachetnie urodzonej – drugi z niziołków patrzył w nią, jak w obrazek. – Panny matka jest najdzielniejszą z kobiet, jakie miałem okazję poznać. Meriadok Brandybuck, Pan na Jelenisku!
- Miło mi – odparła na to powitanie. W głowie miała mętlik. – A jeśli pani Cerera nas zobaczy...
- Ale ona musi nam udzielić ślubu! – zawołał nagle Frodo. – Tylko czarodziej może udzielić ślubu!
- Na drzewie rośnie jeden, pobiegnę po niego! – księżniczka rzuciła się do okna i wychynęła przez nie. Gandalf nadal rósł w tym samym miejscu.
- Jesteś nam potrzebny! Trzeba tu udzielić ślubu! – rozpaczliwie zaapelowała doń.
- O nie, ja się już tym nie zajmuję. Oficjalnie jestem na wakacjach w Valinorze, tak więc... – zawiesił głos. – Ceres nie ma?
- No nie... poza tym – boję się, że pani Cerera nie zechce udzielić ślubu właśnie tym hobbitom... – zasmuciła się i wywiesiła nogi przez okno.
Gandalf z rozmachem wyrzucił fajkę i skierował ku niej swą srebrzystą brodę.
- Ah joj, przecież ty jesteś czarodziejką! – uśmiechnął się szeroko. – Ty możesz...
Teatralnie wytrzeszczyła oczy.
- Faktycznie – rzuciła pod nosem, kierując się z powrotem do hobbitów.
<>
Arwena zatoczyła się, otwierając bramę Meduseld.
- Trzeba ratować mego męża! – wrzasnęła rozdzierająco... i zemdlała.
Faramir spróbował podtrzymać jej potężne cielsko, jednakowoż sam zaraz usiadł obok.
Nadąsana, wciśnięta w czarną togę Joawena udzielała dwóch ślubów na raz – Hecaena, wysmukła i lśniąca nieziemskim blaskiem, trzymała za czubek brody niskiego krzata...
A Estel, dziwnie skurczony i uduchowiony towarzyszył rohirrimskiej księżniczce Indwynie.
Ku jego zdumieniu, Arwena wstała i z impetem roztrąciła obie pary.
- Nie zgadzam się, nie pozwalam! Liberum veto! – wrzasnęła.
- Za późno – jej daleki kuzyn, blond Legolas, zagrodził dalszą drogę Królowej.
- Jestem Wielką Królową, dla mnie nie jest za późno!...
- Ja kocham Jo! – Legolas przytulił do siebie zdumioną królewnę.
- Co to, to nie! Nie pozwalaj sobie za dużo! – Joawena odrzuciła od siebie bezpłciowego elfa. – Ja kocham Eolorę!
<Autorka z przerażeniem zauważa, że Gandalf z lubieżnym uśmieszkiem od jakiegoś czasu wciska klawisze na laptopie. Po chwili łapie go za brodę i wyrzuca z powrotem do Śródziemia.>
Wśród zgromadzonych pojawiła się nieporadna dziewuszka i opuściła ręce w dramatycznym geście.
Namalowała na ziemi jakieś dziwne znaki, przeżegnała się i pomachała drżącą dłonią.
- Wybaczcie. Deus ex machina – wyszeptała na odchodne. – Nastała Era Ludzi, sorry.
I oto rozwarła się ziemia, pochłaniając Arwenę i pięknego, surfującego po krawędziach Legolasa.
Zza kolumny dobiegł złowieszczy śmiech i wyleciał morderczy kapelusz.
Uderzył samym spiczastym czubkiem Joawenę w głowę i...
- Gdzie ja jestem? – zapytała płaczliwie.
<>
Aragorn podsłuchiwał. Nie był to jego pierwszy raz, jak i pewnie nie ostatni. Tym razem za ścianą siedziały Hekate i Eowina.
- Bo wiesz, mąż mnie nie koooocha... – zawyła Eowina i wydmuchała głośno nos. – I dzieci mam dziiiiwne... Jak ja terazzz żałuję, że nie usidliłam Aragorna, chociaż on teeeż jest dziiiwny...
- Biedaczko, w jakich to czasach nastało nam przebywać w tym szalonym kraju, och... Napij się jeszcze...
Po kilku podobnych wyznaniach stało się to, na co oczekiwał z utęsknieniem Elessar.
Wkroczył na paluszkach do komnaty i przeszukał uśpioną Valierę. Eowina szybko podniosła się z podłogi.
- Słaba głowa – wytarła usta rękawem. – Masz klucz?
- Pewnie... – spojrzał z obrzydzeniem na składającą usta do pocałunku Eowinę.
Szybkim ruchem wyciągnął zza pazuchy sztylet i przedziurawił głowę Namiestnikowej.
- Od dawna miałem na to ochotę – szepnął pod nosem.
Zanim skończył jego głowa potoczyła się i wyleciała przez okno.
- Ja też – zachichotała Hekate demonicznie. – Blaidd, lecimy do Rohanu!
W drzwiach pojawiła się zamumifikowana Walkiria, dzierżąca w dłoni ognisty miecz.
<>
Meduseld
- Nie wierzę – wyjąkał Faramir. – Co tu się, na kapcie Meriadoka, dzieje?
- Gandalf dorwał się do pisania, ech, staruszek straszliwie zbereźny... – zachichotał Gimli, ukradkiem prezentując zachwyconej Hecaenie swój topór.
- Law end pis! – zakrzyknął głos spod sklepienia.
Do i tak już zatłoczonej sali majestatycznie wstąpiła piękna, cudowna, niebagatelna mumia. Spod zwojów, w które została zawinięta, błyszczały bursztynowe oczy.
Faramir poczuł nagle, że wstępuje weń dziwna energia, jakoby pozaziemska. Blask tych ledwo widocznych punkcików rozpalił jego trzewia i mózgoczaszkę.
Zapomniał o Eowinie. Zapomniał o swoich córkach, o całym świecie...
Złapał za koniec aromatycznego bandaża... mirra pobudziła jego zmysły, dotarła do najczulszych receptorów w jego rozpalonej mózgoczaszce...
Poszedł na żywioł i wielce energicznym ruchem rozwinął posiadaczkę ponętnych oczu.
Nieziemski blask zaćmił wszystkich na chwilą. Namiestnik zaś padł na kolana i uniósł swe długopalczaste dłonie do góry.
- O Eru! – zawołał namiętnie wymachując bandażem. – Komu zawdzięczam to szczęście, Eru?!
- Eru przeszedł na emeryturę jakiś czas temu – Hekate odsunęła piękną odmumifikowaną z zasięgu fruwającego bandaża.
- Gandzialf, Gandzialf! – zawołał głos spod sklepienia, a mięsiste kwiaty mui-po zaczęły spływać na posadzkę ruchem jednostajnie przyspieszonym.
Światło bijące z Silmarilla na głowie Valiery przyćmiewało niestety blask nowoobjawionej Walkirii. Bursztynowe oczy, zamyślone i majestatyczne, z zainteresowaniem obserwowały latające płatki mui-po. Posągowe kształty, obleczone li w trzy warstwy odzienia, onieśmielały swą nagością...
<no nie! Znowu zaczyna...>
- Gandzialf, bo Gandzialf nastał i nikt już nie przerwie narratorce, o nie! – spiczasty kapelusz podleciał do góry, do Faceta w Bieli, rozrzucającego narkotyczne ziele.
- O pani, jak brzmi twe imię?... – Faramir złapał dorodny okaz mui-po i przyczołgał się do Walkirii.
Ona zaś przyklękła i wyciągnęła jego potężny, niezłomny miecz. Jej oczy zalśniły w nową siłą.
- Prawdziwy miecz połączył na zawsze nasze dusze... i ciała, Namiestniku! – ucałowała go namiętnie. – Me imię – Blaidd...
Z niespodziewaną siłą przebiła owym Mieczem ciało ukoHanego i swoje.
Cisza zapanowała w słodkim Meduseld...
<>
- Czy ty, Frodo, bierzesz sobie za jedyną, wieczną, nienajedzoną żonę tę oto Margaretkę Tuk i ofiarowujesz jej swój miecz? – Vanimelde przeczytała z godnością formułkę.
Hobbit poważnie sięgnął do pochwy i zaprezentował swój miecz, uważany za najogromniejszy w Śródziemiu.
Ori przekonała się, iż to nie tylko plotki, więc z ulgą oparła wpół zemdlone ciało na ramieniu zapłakanego z radości Meriadoka.
- Oczywiście – przekazał miecz bladej Margaretce.
- Czy ty, Margaretko, bierzesz sobie na wiecznie nienasyconego i spragnionego męża tego oto Frodo Bagginsa i ofiarowujesz mu swój Kwiatuszek?
Chwila niepewności... I tak oto Meg wyciągnęła zza staniczka nieco sponiewierany, ale cudowny Kwiatuszek. Ręka jej drżała, gdy przekazywała go swemu wybrańcowi.
- Tak... – wyszeptała, padając w ramiona Froda, nieprzytomna ze szczęścia.
- Więc, wszem i wobec, ogłaszam was pełnoprawnie mężem i żoną! Możecie udać się na Wieczerzę Ślubną!
I w tej chwili do komnaty wkroczyła jeszcze bardziej zzieleniała ze złości nadobna Cerera.
<>
Kathwinna zaryglowała odrzwia i usiadła w kąciku obok Eldariona.
Wszystkie kamienie szlachetne błyszczały niebezpiecznie...
- Wiesz – szepnęła. – To mi przypomina tę książkę...
- Wiem, ‘Terminatora z kuźni Minas Tirith’.
Przytulił ją do siebie.
Gruz posypał się z sufitu.
<>
Hekate roztrąciła dywan z kwiatów, sięgający jej do kolan, i chwyciła Gandzialfa za brodę.
- Tu cię mam! – zawołała. – Niewdzięczny sługo, nie poznaję cię, oszalałeś chyba! O ty tu robisz?
Ale oto czarodziej zrzucił z siebie przyodziewek...
- Samlis Gandzia! – zakrzyknęli wszyscy, oprócz Joan, porażonej amnestią.
Fałszywy i trójlicowy hobbit zachichotał złośliwie.
- Tak, to ja, ha, ha, ha, zniszczę was wszystkich!
Wymknął się, pozostawiając brodę w dłonie Valiery, która wrzasnęła straszliwie:
- Brać go!
Zanim jednak ktokolwiek się ruszył – (nie)dzielny Gandzia poślizgnął się na mui-po i wbił na ostrze namiestnikowego miecza.
- I po ptokach – podsumowała Jo. – Hehe, ptaszek, jaki maleńki!
I wszyscy ryknęli histerycznym śmiechem.
<>
Cerera jednak patrzyła tylko na Vanimelde. Jakby rozkojarzona, rzuciła się na nią i przyparła do podłogi.
- Jestem twą siostrą! – zawołała, płacząc i mnąc swą zieloną szatę.
- Niemożliwe! Przecież twoja matka umarła przy porodzie! – odparła Ori.
Do komnaty wkroczył niebywały rycerz, o godnym mieczu i rozbrajającym uśmiechu.
- Jestem waszym ojcem!
Boromir nie umarł - stał przed nimi, z krwi i kości, prawdziwy i żywy...
W oczach Vanimelde zakręciły się łzy. Dramatycznie wygrzebała się spod swej prawdziwej siostry i rzuciła w jego ramiona.
- Ojcze!...
<>
- Kamień! Zielony! Ma go niejaka Vanimelde – od piętnastu minut Hekate próbowała dowiedzieć się czegokolwiek od tej zgrai avadzistych półelfiąt, ludzi i krzata.
- Ori jest u Cerery, w Orthanku, jeśli o to chodzi – wytłumaczyła zirytowana Indwyna.
Joawena bezmyślnie wpatrywała się w odlatującego Nazgula.
- Ptaszek! – zachichotała dziecięco.
<>
- Kamień elfów, dziecko, taki zielony – Valiera była zmęczona, bardzo zmęczona.
Nie zauważyła uważnego, wpatrzonego w nią spojrzenia Boromira.
- Ten? – dziewczynka wyciągnęła naszyjnik.
- Tak, proszęproszę, błagam, oddaj mi go... – Hekate padła na kolana bezsilna. Wtem rosły, przystojny mężczyzna pomógł jej wstać.
- Pewnie, trzeba było tak od razu... – Ori podała Valierze wisior.
<>
Kilka lat później, Minas Ithil
- Noelyano, powiedz jeszcze raz o zielonych ludzikach! – Joawena zaklaskała w rączki.
Jej siostra westchnęła boleśnie, spoglądając na całe przedszkole, otaczające biedną ‘ciotuchnę’ półkolem.
Szare oczy Freyi, córki Króla Eldariona i Królowej Kathwinny, okularki Estela Juniora, kasztanowe warkoczyki Galadrielki, hobbickie bliźniaki Nukleoid i Wakuol oraz Świreus, bawiący się błyszczącym Silmarillem, czyli to, czym musiała się zajmować.
- Dawno temu, kiedy zamumifikowane Walkirie porywały poważnych Namiestników, w Śródziemiu żyła sobie ciocia Vanimelde. Któregoś dnia, kiedy spokojnie zjadała ostatni plasterek camemberta, znikła!... Podobno porwały ją małe, zielone ludziki...
Fin/The end/Koniec/Konec |
|
|
blaidd |
Wysłany: Czw 14:09, 03 Sie 2006 Temat postu: |
|
Łohohohohuhuhuuhu!!!
Samlis Gandzia, Pipek i poprawiający włosy Legolas - palpitacja, bezdech, łzy w oczach, a wszystko ze śmiechu!
Kłaniam się mej bogini deszczu i doczekać nie mogę Części Trzeciej.
(ociera łzy) |
|
|
Angel |
Wysłany: Czw 22:57, 08 Gru 2005 Temat postu: |
|
A ja będę? Chociaż? ja? <<nieśmiale podnosi rączkę>> |
|
|
Maggie |
Wysłany: Śro 13:15, 07 Gru 2005 Temat postu: |
|
A Margaretka je i je i je. I nie opuszcza boku pani swej. (A ja myślałam, że istnieje równouprawnienie hobbitów )
Valiera Groźna Hekate Wielka - kłaniam się.
Z całą mocą Margaretki!
Ori, niechże Cię wycałuję i wysciskam!
Muua! |
|
|
Noelle |
Wysłany: Pon 16:36, 05 Gru 2005 Temat postu: |
|
Wow, czemu nie czytałam wcześniej? Interesujące. Ale czemu wrobiłaś mnie w pokrewieństwo z NIĄ??? To niekrukońśkie. No i ja raczej nie zalawam się łzami z byle powodu... I mam nieco inne poglądy na temat strojów...
A poza tym jak zwykle genialnie. |
|
|
Joan P. |
Wysłany: Pon 16:23, 05 Gru 2005 Temat postu: |
|
A! WŁAŚNIE! ŻE! SIĘ! SZLAJA!
(Joan psada z krzesła)
Cudne, Ori, cudne... Ja chcę jeszcze! |
|
|
Aurora |
Wysłany: Pon 13:37, 05 Gru 2005 Temat postu: |
|
Khem, khem. Uroczyście przysięgałam, że knuję coś niedobrego... I wyknułam!
<Ori kwiczy>
WIęc, tak, co ja chciałam powiedzieć... Chciałabym podziekować Meg, za dzielne trzymanie mnie w pełni sił umysłowych, Tolkienowi, za to, że wymyślił mitologię elfów i całe Śródziemie, Joan za trzymanie mnie w zbereźności, Noelle za pogłębianie mojego dziwacznego samopoczucia, Hekate, za to że stworzyła Lunatyczne i...
Mogłabym dziękować latami, więc się streszczę!
Dedykuję tom II mojej Trylogii, tak jak zresztą i pierwszy, Meg, znanej też jako Margaretka Tuk, mej mamusi najukochańszej, najdroższje, twórzyni 'Notatek', Mieczy 'made in Gondor', Borowika i całej reszty...
Przedstawiam kolejny tom mojej sagi.
<ukłon a la Ori, "do usług twoich i twoich bliskich">
Mam nadzieję, że da się strawić...
TOM II – Podział Homozygoty
- Aaa! – ciszę pałacu Namiestnika rozdarł przerażający wrzask. Faramir zerwał się gwałtownie z łóżka i rozejrzał po pokoju.
- Boromir! – krzyknął i spadł na podłogę.
- Idiota – szepnęła pod nosem Eowina, przeturlawszy męża z powrotem na łoże. A ona chrapał, jakby nigdy nic.
Zdecydowała, że trzeba się przejść i zobaczyć, która ze służek wtargnęła do prywatnych apartamentów jej męża, a ujrzawszy znajdujące się tam przedmioty, dostała napadu histerii.
Ale to nie to był przyczyną. Otóż, przed pokojem niejakiej Margaretki stał Pippin Tuk i rozglądał się, szukając siostry.
- Cóż się stało, Pipek? – zapytała Eowina i zajrzała do komnaty. Nic niepokojącego w niej nie było, cóż, co by biednemu hobbitowi się stało, jakby zajrzał do gabinetu Faramira...
- Och, pani, zniknęła ma siostra! – zawył pijacko.
- Ach – westchnęła Eowina. – I to wszystko?
- Straszne, straszne... – zapłakał hobbit i upił ją samym oddechem. W końcu, kiedy pan P.P. ujawnił swoje zapiski, wszyscy wiedzieli, że szanowny Tuk jest kleptomanem i alkoholikiem. Niestety, do AA go nie przyjęli.
- Ach, no to i straszne niech będzie – stwierdziła luzacko. Zawsze stawała się luzacka na haju. – A teraz idź spać, cny hobbicie, i khy... No, rano się tym zajmiemy!
<>
Gdzieś daleko
- No, to po co wyruszacie, drogie dziewczęta? – zapytała Joawena i wyciągnęła zza pazuchy bukłak z miruvorem.
- Bo ona chce oddać swój kwiatuszek Frodowi – wyjaśniła Ori i przyjęła miruvor od Joaweny.
- Ach! Jak ja pamiętam, kiedy oddawałam swój kwiatuszek... – szepnęła rozmarzona Hecaena. – A chociaż długi ma miecz?
- Bardzo, droga pani! – zawołała w uniesieniu Meg.
- Zbereźnice – szepnęła pod nosem zgryźliwie Noelyana. – Po co ja tu przyjechałam?
- Bo ci się nudziło? – zapytała beztrosko Kathwinna, tuląc do serca obrazek jakiegoś pięknego miecza.
- Mi się nudziło – stwierdził Estel. – Ale zaczynam żałować. Wy jesteście nienormalne!
- Dopiero to zauważyłeś? – odparła, nieco już podpita, Vanimelde. – Jestem Ori, je, je, je, a na szyi mam Kamień Elfów, je, je, je...
- O Morgoth! – jęknęła spokojnie Hecaena. – Czy to-to na horyzoncie to orkowie?
- Jak to nie są orkowie... – zaczął pobladły Estel. – To ja jestem homo!
- Ach, nasza Drużyna Homozygoty, hip, hip, hurra! – zawyła Joawena.
- To są orkowie? – zdziwiła się Margaretka. – A ja myślałam, że to-to większe być powinno.
- To nowa mutacja, mościa hobbitko – zgryźliwie stwierdziła Noelyana. – Wiesz, Źli dążą do miniaturyzacji, jakiś kompleks...
Do butów zaczęły im przyczepiać się małe, brzydkie stworzonka, o pyskach przypominających wielce potłuczone, żulowskie twarze przed gospodami w Minas Tirith.
Noelyana szybkim ruchem wyciągnęła zza pazuchy szklaną buteleczkę i wylała zawartość jej na gobliny. A było ich mrowie niezliczone! Oceany poczwarek, wgryzających się we włosie rumaków… Lecz po chwili padły, jakoby rażone piorunem ze stu tysięcy burzowych chmur, niebezpiecznie wiszących nade Rohanem…
<ciszej tam!>
No, co? Nie wolno malowniczych przyrody opisów wprowadzać? Czyliż zabronicie mnie opowiadać o ogromie strat…
<zabronimy!>
- Ach! – zawołała rozpaczliwie Kathwinna i wyrwała potworom skradziony obrazek miecza najjaśniejszego królewicza Eldariona, z jego autografem.
- Uciekajmy! – zakrzyknął Ester, wyciągając z pochwy bogato zdobiony szlachetnymi kamieniami miecz. Na jego widok oczy zalśniły Ori i niczym osobniczka w stanie najwyższej ekstazy, klasnęła we dłonie. Aby się uspokoić, wydobyła swój szmaragdowy kamień i przyłożyła do spotniałego czoła.
A wierna Margaretka obserwowała, jak coś w jej pani się przełamuje. Acz uznała, że na razie nie warto o tym wspominać.
- Cóż, piękny miecz, doprawdy – szepnęła jednakże cicho do Vanimelde, która znowuż okryła się dziewiczym rumieńcem.
Ciął on swym narzędziem we strony wszystkie, w prawo i lewo, a gdzie się zamachnął, tam połacie zielonej trawy wyglądały spode martwych ciał. Estel waleczny był, a siłą swą dorównywał elfom, acz charakter miał ojcowski. Od dawien dawna słyszał, że jego przeznaczenie będzie dziwne i całkiem niezwykłe, lecz nie widział jego zapowiedzi…
Kątem oka obserwował, wymachując mieczem, dawno niewidzianą Vanimelde! Ach, na jej widok, serce Estela zadrżało niecierpliwie i poczuł, jak serce w nim rośnie. Czyżby to była zapowiedź owego przeznaczenia? Te włosy, jako noc bezgwiezdna, wyniosły nos i niezwykłe spojrzenie! Ta biel pergaminowej cery i dźwięk zachrypłego głosu! A teraz walczył, i patrzył na nią. Lecz ona, jakby niezauważając, rozmawiała z hobbitką. Powstrzymał łzy zawodu, i jak szalony rzucał mieczem we wszystkie strony. Cóż za udręka w sercu młodzieńca ożyła, pierwszy raz w życiu doznał takiego uczucia.
Ale on nie wiedział, ze bacznie przyglądała się mu jego siostra, nadobna Hecaena, co więcej w sobie kryła tajemnic, niżby się człekowi zdawało. Z uśmiechem patrzyła, jako przeznaczenie brata dąży do swojemu spełnieniu i kołysała się na rudawym rumaku. Co za szczęście, co za słodycz!
- Hej, mościa panno, uważaj, gdzie stoisz! – usłyszała gruby, nieociosany głos. I w swym odlocie myślowym popatrzyła na przybyszów. Wysoki, jasnowłosy elf i niski, kasztanowowłosy krzat. Poczuła w głowie zawrót i zsiadła powoli z konia.
- Witajcie, nadobni panowie – wyszeptała, wpatrując się w nowo przybyłych, z mieczami z dłoniach.
Nagle krzat padł przed nią na kolana, bowiem w urodzie Hecaeny dojrzał przebłysk światłości i piękna jej prababki. Ach, jakże te oczy zamglone podobne do oczu Galadrieli! Jakże niezwykłe światło biło z tych słów wypowiadanych!
- O, pani! Piękno twe mnie zatrważa tak, żem przedstawić się nie godzien! Cóż za gwiazda zeszła z nieba, bym ją mógł spotkać? – zawołał krzat, składając topór u stóp Hecaeny.
- Gimli, przecież to Hecaena, księżniczko moja, wybacz – skłonił się elf Legolas.
Królewna skłoniła się, by obdarzyć pocałunkiem przyjaźni krzata Gimlego, gdy wnet czerwień rozlała się szeroką plamą na jej piersiach. To zdradziecka strzała przebiła ciało ostatniej z rodu elfów Godnych! Zemdlona, padła w ramiona Gimlego.
- Spotkałem mą miłość, by ją pochować?! – załkał Gimli. – Nigdy, nigdy, nigdy!
<>
- Mój panie, zaginęła nam hobbitka i me córki – Eowina pokręciła się po sali w Minas Tirith. – Czy…
Aragorn spojrzał zdziwiony na piękną blondynkę i westchnął.
- O, najdroższa Eowino! – rzekł powoli. – Cóż za smutek panuje w Gondorze, i moje dzieci zniknęły! Tylko jeden jedyny Eldarion pozostał na straży przy ojcu, zdziwiony i zaniepokojony strasznymi wydarzeniami! Cóż my mamy zrobić, o Eowino?
- Cóż to tu za romanse? – do sali wtargnęła Arwena, z rumieńcem zazdrości na licach. – Won mi stąd! Wio, koniusza córko!
- Jak śmiesz do mnie tak przemawiać, ty, ty… - warknęła dumna Eowina. – Ty ostroucha elfico od siedmiu boleści! Starucho!
Na te słowa, Arwena rzuciła się z pazurami na złotowłosą, jednak drogę zagrodził jej Faramir.
- Ani mi się waż tknąć mej żony, zdradzieckie plemię! – szepnął do elfiny i przytulił do siebie żonę.
Na co ona prychnęła pogardliwie.
- Wazeliniarz.
<>
W Minas Ithil panował nadspodziewany ruch. Zaniedbane płytki podłogowe i okna ponownie zaczynały lśnić. Wieża rozbłyskała światłem, mdłym, ale księżycowym. Srebrny tron połyskiwał w czarnej sali tronowej a na nim…
Zasiadała osoba niezwykle piękna. Odziana w czarną zbroję, podparta na ramieniu, myślała namiętnie. Ogromna jej postać i dumna, a na głowie korona. Ale jaka! Wyryta we kształty najniezwyklejsze, jako kły zwierzęce, topory i miecze! Ach, cóż to za dzieuo sztuki było…
<streszczaj się, narrator, streszczaj!>
Już, już, przechodzę do sedna. Bo w kornie, tak, tak, lśnił klejnoty najniezwyklejszy. Jeden z Silmarilli, wspaniały jak księżyc błyszczał w koronie Valierki. A była to córka Morgotha i Nienny, o której historia bała się nawet wspominać, Valierka tak silna, że jedynie Eru zwierzchnictwo uznawała.
A nazywano ją Hekate. Hekate Straszliwa, Hekate Groźna, Hekate Porywacz, Hekate, pani życia.
Podobnież w Śródziemiu żyła jedna jedyna jej sekta – Lunatycy. A dzięki swej władczyni posiadali oni moc, którą bez problemów mogliby strawić w ogniu piekielnym całe Śródziemie.
Ale ona dążyła do władzy. Kiedy, dzięki pomocnikom z jej sekty, udało się zniszczyć Saurona, powróciła. Jej słudzy mogli spokojnie odpłynąć za morze – Gandalf i Galadriela jednak zdążyli spotkać swą władczynię.
A Hekate się nudziła. Postanowiła odzyskać klejnot, który powinien dać jej pełną władzę. Ale Galadriela nieroztropnie oddała go jakiemuś Aragornowi. Niech to szlag!
<>
- Hecaena dostała! – krzyknęła przerażona Joawena. Z furią, zgniotła zdradzieckiego orka.
Estel odwrócił się zdziwiony. Wszystko spowolniło się, jak na jakimś kiepskim filmie a la „western”. Gimli płakał, Legolas strzelał z łuku, Hecaena krwawiła, Margaretka jadła, Noelyana oblewała orki świństwem z buteleczki… Ori biegła z płaczem ku rannej.
- Kochana! – zawołała przez łzy…. i padła obok, tak samo raniona.
- Nieee! – wrzasnął Estel. Joawena zawyła.
Margaretka skamieniała w pół gryza. Co? Jej pani? Czemu?... Nie… ona się nie zgadza!
Nikt nie zauważył, że Kathwinna gdzieś wsiąkła. I powróciła z posiłkami, na których czele jechała zielono odziana, piękna Rohirrimka. Na widok dwóch ciał, dowódczymi spięła konia i zawołała coś w nieznanym języku. Drużyna jeźdźców wypleniła insekty, a ich wspaniała dowódczymi, wraz z Kathwinną, ruszyła ku Gimlemu próbującemu ocucić półmartwe dziewoje.
- Och, Vanimelde! – załkała Kathwinna, widząc swą siostrę. – Eoloro, czy?...
- Żyją obie – łagodnym głosem stwierdziła Rohirrimka. – Ale trzeba je natychmiast opatrzyć…
Z mroku przyglądała im się para szarych, przenikliwych oczu. Poła zielonego płaszcza nagle objęła ciało Ori.
- Ja się nią zajmę – wyrzekła mocno i wyniośle Ceres.
- A Hecaena? – zapytała wroga Joawena. – Co z moją siostrą?
- Nadobna Indwyna sobie poradzi. Eoloro, czy możesz?... – zapytała Magiczka.
- Oczywiście. Moja siostra leczy rany lepiej niż wiele elfów może pomyśleć – ukłoniła się z szacunkiem Eolora. – Kto rusza ze mną do Meduseld?
Wśród drużyny zapanowała konsternacja. Tylko Margaretka wiedziała, co postanowi.
- Zostanę z moją panią! – zakrzyknęła i ze łzami w oczach, złapała za zielony płaszcz Cerery. – Pani Czarodziejko, czy mogę???
- A więc postanowione – rzekła Ceres. – Vanimelde i Margaretka idą ze mną.
<>
W Minas Tirith, obiadek
- Khem – zachrząkał Eldarion. Przy stole panowała napięta cisza. Eowina toczyła z Arweną wojnę na to, która dłużej wytrzyma bez żadnych uwag. Faramirowi z tego napięcia, stawały kęsy w gardle, a Aragorn, jak gdyby nigdy nic, spokojnie zajadał.
- Czo, szynu? – zapytał król Gondor, głośno mlaskając. Arwena zrobiła minę, jakby miała coś powiedzieć, ale zamknęła usta. Twarz jej poczerwieniała, a Eowina uśmiechnęła się złośliwie.
- No, to, erm, co zrobimy? – zapytał królewicz niepewnie.
- Nic – odparł Aragorn i powrócił do posiłku.
- A co, jeśli… - zaczął Faramir, odkładając sztućce.
- Nie martw się, sztary, włóczą – odparł przyjacielsko król.
- Czemu jesteś pewien, mój panie? – zapytał zdziwiony Faramir.
- Widzisz to? – Aragorn wyciągnął z kieszeni złoty kluczyk.
- Ach! – zakrzyknął przerażony Eldarion. – Przecież to!...
- Tak, to kluczyk Joaweny do jej zapasowej buteleczki z miruvorem. Jak jej się skończy, wróci wściekła, ale cała – uśmiechnął się ironicznie Aragorn. – Ja, w odwrotności do ciebie, mój Namiestniku, znam swoje dzieci.
<>
- Osiodłać Nazgula! – rozległ się wrzask w Minas Ithil. – Nie będę wiecznie czekać, aż ten głupi Dunadan się streści i przyniesie mi tutaj Kamień Elfów!
Hekate, mroczna i wściekła, wskoczyła na dziobatego potwora, i spięła go ostrogami.
- Szybciej, Elbereth, szybciej! – krzyknęła ze złością na stwora. Hekate zawsze nazywała swe najpodlejsze stworzenia imionami innych bóstw – w końcu ci idioci na więcej nie zasługują!
- Do Białej Wieży!
<>
Wszyscy przestali jeść. Bo do sali wlazła osobnicza tak piękna i mroczna, że nawet Arwena nie miała by żadnej riposty, co do jej wyglądu.
- Który to Aragorn?! – wrzasnęła Valarka doniośle.
Król, dumny, jak zwykle, podniósł prawą dłoń.
- Jam jest Aragorn, król Gondor i… - zaczął, ale Czarna Władczyni tylko prychnęła.
- Nie obchodzą mnie twoje głupie, ludzkie tytuły. Oddawaj mi kamień! – tupnęła srebrnym butem. – I to już!
- Jaki kamień? – zapytał zdziwiony król.
- Zielony! Zwany Kamieniem Elfów, no, nie rozumiesz?! Oddawaj mi kamień, mi, Hekate! – w oczach zapłonął ogień. Serca w nich zamarły na dźwięk jej imienia. Najstraszliwsza Valierka!
- Ale… ten kamień… - zaczął sobie przypominać Aragorn. – Ja go dałem… Vanimelde… Ich córce!
Wskazał oskarżycielsko palcem na Eowinę i Faramira. Hekate spojrzała na złotowłosą.
- Dawaj mi tu tę dziewuchę, a to już! – rzekła wyniośle.
Eowina pokręciła przecząco głową. Płomienie buchnęły z oczu Czarnej Władczyni.
- Śmiesz mi odmawiać?! – stwierdziła takim głosem, że włos zjeżyły się wszystkim na plecach. – I to nie otworzywszy ust? Jak możesz! Odpowiadaj, jak pyta twoja Władczyni.
A Eowina trwała w cichości, albowiem nie dopuściłaby, żeby ta głupia elfka wygrała. Nigdy.
- Więc cię zabiję! – podniosła dłoń Hekate.
Eowina czekała w ciszy na śmierć. Płomień miecza był coraz bliżej…
- Nigdy! – zawołał odważnie Faramir, odbijając cios Valierki. – Nigdy!
- Pożałujecie! – odpowiedziała Valarka. – A tę blondynę i króla zabieram ze sobą!
Wzięła na Nazgula ich dwoje i ruszyli ku Minas Ithil.
<>
Vanimelde otworzyła oczy. Wokół było ciemno. Ciemność nie była jednak głęboka, rozświetlało ją nieco światło z okna. Szare światło. Czyli najpewniej była noc.
- Nie rusza się pani! – szepnęła Margaretka, celując w Ori jakimś długim kijem.
- Że co, Meg? – odpowiedziała, próbując podnieść głowę. Ale nie dała rady. Czuła się, jakby miała potwornego kaca. – Gdzie my jesteśmy? Co się stało? Jak?...
- Witaj, Vanimelde – dobiegł gdzieś z boku cichy głos. Z mroku wyłoniła się postać, co najmniej niezwykła. Odziana w piękną zieleń i uśmiechająca się złowieszczo.
- Kim jesteś?... Pani? – odrzekła Ori. Kobieta roześmiała się.
- Jestem przeszłością Kurunira, teraźniejszością Gandalfa i twoją przyszłością – odpowiedziała zagadką. – Jam jest Cerera Boromirowicz Zielona, władczyni Isengardu, mieszkanka Orthanku! Gdzie właśnie przebywasz.
- Aha… A gdzie, no, ten, reszta? Reszta Drużyny? – spytała, odpychając od siebie przerażoną Margaretkę i siadając na łóżku.
- Ranni ruszyli do Edoras, stolicy Rohanu, gdzie dzielni Sianowłosi walczą ze złem – odparła Ceres i przybliżyła się ku Vanimelde.
- Więc czemu ja jestem tutaj, a nie z nimi? – spytała zmartwiona Ori. – Nie chcę zostawić moich przyjaciół w potrzebie…
- Na razie sama jesteś potrzebująca, dziewczyno i musi tu zostać. Niczego ci tu nie zabraknie, Dolina Czarodzieja jest bogata – wyniosłość biła z oczu Czarodziejki. – Możesz wędrować po Wieży, wręcz wskazane jest, byś posiedziała z bibliotece. Ale jest ci zakazane wychodzenie poza mury, póki ja nie pozwolę. Mimo swej czarowności w ogrodach czają się cienie przeszłości, które nie zawsze są dobrze nastawione do przybyszy.
I wyszła z pomieszczenia Cerera Zielona, ostatnia pozostała w Śródziemiu pani czarów i magii Zachodu.
<>
- Och, puszczaj mnie! – Eowina wyrwała skraj szaty z paluchów jakiejś służącej. Tuż obok Aragorn siedział i myślał niewiadomo o czym. Hekate przywiozła ich do jakiegoś cholernie czystego i lśniącego miejsca, a Eowina nieco martwiła się o swojego męża. Czy Faramir da sobie radę sam z tą głupią, nadętą elfką? Że też pan Aragorn musiał na żonę wybrać sobie takie idiotyczne stworzenie.
- Gdzie my jesteśmy? – wyrwało się królowi.
W drzwiach stanęła Valiera i uśmiechnęła się kpiąco.
- W Minas Ithil, drogi królu – syknęła. – Zbudowanym przez twoich pobratymców w dawnych czasach.
- A po co tu nas przywlokłaś? – dodała Eowina gniewnie. Z każdą chwilą bardziej obawiała się o losowego męża. Przecież ta elficka zdzira go haniebnie wykorzysta i porzuci!
- Dla… hm. Tak, dla towarzystwa – stwierdziła po krótkim namyśle Valierka. – Umiecie grać w makao?...
<>
- Nie umieraj, Hecaeno! – szlochał Gimli. – Nikt tak piękny i dostojny nie może umrzeć od strzały jakiegoś niedorobionego orka!
- Gimli, przyjacielu, nie poznaję cię – Legolas poprawił swe złote włosy. – Przecież…
- Och, dajcie spokój. Nic jej nie będzie, moja siostra potrafi robić genialne rzeczy w dziedzinie medycyny – prychnęła Eolora, znudzona jękami drużyny. – Kathwinno, nie mówiłaś, że twoi towarzysze to takie płaczliwe i bojaźliwe stworzenia.
- Bo wcale tacy nie są – zachmurzona jasnowłosa rozejrzała dokoła. Estel, jakby trawiony gorączką, oglądał się co chwilę na północ i, jakby żałując swej decyzji, wzdychał smętnie. Joawena wraz z Noelyaną śpiewały żałobną pieśń i popijały miruvoru, zgodne jak nigdy.
- A przynajmniej tacy nie byli – uzupełniła odpowiedź Eolora. – Świat się zmienia. Jakieś widmo wisi nad nami od pewnego czasu, a hordy orków napadają na Valarom ducha winnych ludzi. Ojciec mój, Eomer, dwa dni temu wyruszył na zachód i wieść żadna nie dochodzi do naszych uszu o jego czynach. Indwyna czeka z utęsknieniem w Meduseld na jakieś wieści o nim… Ma podobnież dar jasnowidzenia, i mówi, że nim upłynie tydzień, nasze życie zmieni się diametralnie, bo w Śródziemiu pojawiła się potęga, nieznana od czasów Morgotha.
- Supozujesz, że Valarowie zaczęli wtrącać się w sprawy Ardy? Nie wierzę. Ludzie ich nie obchodzą, a elfowie popłynęli na Zachód.
Ale Eolora nie odpowiedziała, bo ujrzeli blask złotego dachu Meduseld. Wschodziło słońce, nowy dzień nastawał… Zielone stepy Rohanu falowały w lekkim wietrze, jako morze spokojne. Gdzieniegdzie biegały rącze wierzchowce w barwach, jakie tylko w tym państwie występowały! Grzywy złociste powiewały w pędzie, a…
<znowu?! Opisy przyrody nie są twoją dobrą stroną, a zabawa w Mickiewicza na dobre ci nie wyjdzie! ruszże dalej!>
Dobra, dobra, akcję trzeba urozmaicać, przecież…
<przymknij się!>
A więc, w międzyczasie nasi bohaterowie wkroczyli do stolicy Rohirrimów. Właśnie po schodach się wspinali, aż tu nagle wybiegła z zamku niewiasta, o twarzy pięknej, włosach ‘platynowy blond’ i twarzy, co to zwykle wykrzywiona w grymasie ironii, tym razem przedstawiała graniczący z obłędem stan ducha.
- EOLORA! – wydarło się dziewczę, zarzucając na boki szeroką suknią. Po chwili, zaplątane we własne falbany, leżało jak długie przed przybyszami.
- Indwyna?! – krzyknęła Eolora, w pośpiechu zeskakując z konia i pomagając dziewoi wstać. – To ty, czy Rohan nawiedzili kosmici?
- Co to są kosmici? – na boku zdziwiona Joawena szepnęła do Noelyany.
- No, eee, tego… - zaczęła Noelyana niepewnie. – To, te… takie… małe zielone ludziki.
- Nie widziałam nigdy zielonych ludzików – zmartwiła się Joawena. – To źle?
- Chyba nie – odrzekła Noelyana już pewniej. – Dopiero od niedawna zaczęli nas odwiedzać…
A więc wróćmy do smutnego spotkania Eolory i Indwyny, porzucając dywagacje królewn na temat kosmitów i nacji pozaziemskich.
Indwyna zaczęła odzyskiwać rezon, i z typową dla siebie pewnością siebie, wstała i przybrała grymas ironii na swej szlachetnej twarzy.
- Nie, moja droga siostro – odkalsznęła lekko. – Cieszę się, że widzę ciebie pełną sił witalnych i umysłowych, albowiem nasz ojciec nie żyje.
- Że co?! – Eolora zbladła.
- Niedawno przywieźli jego ciało… Zresztą – machnęła niecierpliwie ręką nowa królowa Rohanu. – On już jest zimny, a tutaj wieziecie jeszcze dyszącą ranną. Co jej jest?
Eolora, nie zważając na mowę siostry, wbiegła do pałacu. Za nią pędem pobieżała Kathwinna. Jednak reszta homozygotczyków została na dziedzińcu.
- Uuumiera! – zawył krzat Gimli. Legolas wykrzywił się, uznając, że jego przyjaciel już do reszty zgłupiał.
- Dostała strzałę od miniorków – dopowiedział Estel usłużnie. – Da się ją uratować? To nasza siostra…
Jak na komendę, Joawena i Noelyana zaczęły wyć i tworzyć kałuże łez u swych stóp.
- Cicho tam! – pokręciła z politowaniem głową Indwyna. – Zaraz będzie zdrowa, dajcie mi minutkę.
Nachyliła się nad biedną Hecaeną, i całą posiadaną mocą uzdrowiła dziewczynę.
- Ach! Gdzież mój Romeo? – zawołała Hecaena, rozglądając się dokoła. – Romeo, Romeo, czemuż ty jesteś Romeo?
- UKOCHANA! – Gimli roześmiał się i padł, całując jej stopy.
- Musi poleżeć ze dwa dni, ale będzie zdrowa – Indwyna Nauzykaa, jak ją potem nazywał lud, uśmiechnęła się, próbując zlikwidować ironię z owego wygięcia ust. Nie udało jej się…
- Dzięki za wszystko – Legolas wyręczył ucieszonych towarzyszy. – Czy moglibyśmy pozostać tutaj przez kilka dni?
- Oczywiście.
<>
- I co my zrobimy? I co my zrobimy? I co my zrobimy?! – Faramir przerażony chodził w kółko po sali, wyłamując palce. – Co my zrobimy, słyszysz?
- Mam to w uszach! – odwarknęła jednym z najokropniejszych elfickich przekleństw Arwena. – Mam to w moich szanownych uszach, panie Namiestnik! To nie moja żona nie chciała odpowiadać przed Valierą!
- Ta, a to nie mój mąż przywłaszczył sobie jakiś cholerny kambur! – tupnął nogą Faramir. Z oczu Namiestnika buchała wściekłość.
- Teraz ma go w posiadaniu twoja córunia, która niewiadomo, gdzie się szlaja! – elfka zerwała z głowy jedną z peruk. Faramir podszedł do niej i złapał za ramię.
- MOJA! CÓRKA! SIĘ! NIE! SZLAJA! – potrząsnął królową parę razy i odrzucił od siebie gwałtownie. Ta została w kącie, dysząc jak rozzłoszczona kocica.
- Dobrze. Więc – co robimy? – zapytała, ponownie nakładając perukę i poprawiając makijaż.
- Jedziemy do Rohanu – wpadł na pomysł Namiestnik. – I potem robimy takie wiuuu na Minas Ithil!
Wybiegł radosny z sali, pozostawiając Arwenę samą.
- Ech, ci ludzie… - westchnęła cicho. – Są tacy głupi.
KONIEC
tomu II
Przed nami jeszcze tom III „Minas Ithil” – już wkrótce! |
|
|
Atra |
Wysłany: Pią 20:28, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
aaaaaaaaach! fantastycznie! Ori ja się mało co herbatą nie udławiłam jak to czytałam! oplułam sobie monitor! niecierpliwie czekam na ciąg dalszy!
Ceres ty szczęściaro, uczennico wielebnego mistrza Sarumana!(a może stanie się cud i Atra wkroczy na karty opowiadania uśmiechniata swoim łajdackim uśmiechem) |
|
|
Aurora |
Wysłany: Nie 20:31, 20 Lis 2005 Temat postu: |
|
Ach... Ach... Bo Szefowa ma jedną z najważniejszych ról, ale (niestety!) nie będzie należała do Drużyny Cnoty, znanej także jako Drużyna Homozygoty.
Nie płacz, kiedy odjadę, kuuupię ci... rumaka!...
Ech, Minas Ithil mnie kooorci. Podobno w WP mieli ja zburzyc, ale przecież to Sam poprzeinaczał w swej złosci na Froda, Co Ma Wspaniały Miecz... |
|
|
Hekate |
Wysłany: Nie 20:27, 20 Lis 2005 Temat postu: |
|
Przepychanki z narratorką obłędne (a nasz poetyk mówi, że narrator to tylko KATEGORIA! Też coś!)
I w ogóle talent groteskowy Ori ma. Jej tffuuurczość rozkwita niczem lilija i ja mam tylko jedno małe zastrzeżenie... na grzyewę Lwa! (ee, zaraz, to nie ta bajka) eee... na Merlina! (ips, to też nie to). Na kapcie Meriadoka, dlaczego mnie tutaj nie ma?
(zalewa się łzami) |
|
|