Vassir |
Wysłany: Wto 14:50, 16 Maj 2006 Temat postu: PROROCZY SEN O BESTII |
|
(to moje pierwsze opowiadanko, nie całkiem wiem czy się tu nadaje, więc proszę o wybaczenie, jesli okaże się o zgrozo, że wcisnęłam w to miejsce, które gości tyle prześwietnych innych dzieł, jakiś bubel!!! Z drugiej strony proszę o porzadną krytykę )...
Proroczy sen o bestii
Jestem Draco Malfoy.
Kiedy przemieniłem się w bestię, miałem tylko kilka lat.
Pamiętam, że zezwierzęciłem się w słoneczne popołudnie w kuchni mojego domu...
Moje serce stało się twarde i zimne, a z uczuć pozostały tylko lęk i gniew.
Nie myślałem już jak człowiek, ale jak istota, której jadłem jest mięso i krew – ciepła, metaliczna w smaku … krew.
Jeszcze zanim to się stało, wołałem rozpaczliwie o pomoc.
- Mamo…tato… - jęczałem przez łzy, drżąc w metamorfozie – Pomóżcie… Gdzie jesteście…
Słowa przeszły w szloch, wreszcie w zwierzęce skomlenie.
W syk nienawiści, we wrzask polującej bestii, w którą zostałem w ostateczności ukształtowany.
A rodzice przyszli… tak, chociaż było już za późno.
Patrzyli.
Patrzyli na mnie przerażeni, zdjęci niewysłowioną grozą, bo na podłodze ich kuchni nie zobaczyli małego, jasnowłosego chłopczyka, ale stworzenie, którego się nienawidzi, przegania, zabija, o którym nie chce się pamiętać.
Ja spoglądałem na nich. I chociaż byłem potworem i chciałem zabijać, narodził się we mnie wielki żal, że nie mogę przytulić się do miękkich piersi matki, że nigdy już nie usiądę ojcu na kolanach. Nigdy. Prosiłem nadal o pomoc. Tylko, że z gardła wydobywało się tylko wrogie, ochrypłe warczenie.
I ogarnął mnie mrok.
Nie wiem, czy to mój Anioł Struż zdjął ze mnie tę straszna klątwę, czy może sam, z własnej woli przybrałem na powrót ludzką postać… Ale jedno jest pewne – desperacko starałem się później pozostać człowiekiem. Czuć, myśleć i być ludzki.
Bałem się wszystkiego, co noc powołała do życia.
Czasami te istoty przychodziły do mnie, a wówczas przerażony musiałem znosić ich obecność. Pewnej nocy nie wytrzymałem i wmówiłem im, że jestem taki sam jak one. Że ja także jestem dzieckiem ciemności. Jestem przyjacielem.
Uwierzyły.
Dały mi spokój, a przynajmniej nie nękały jak kiedyś.
Od tamtego czasu kłamałem już przy okazji wszystkich nocnych wizyt.
Doszedłem do takiej perfekcji, że stałem się dla nich panem i władcą, potężniejszym, groźniejszym, mającym władzę je zgładzić.
Byłem zadowolony, bo oszustwa wychodziły mi na dobre.
A dawne zdarzenie… te krótkie ale jakże straszne chwile, kiedy byłem bestią zaczęły odchodzić pomału w zapomnienie. Ot, taki mały incydent.
Nic więcej. Nic ponad to.
Przeszłość. A do przeszłości nie powinno się nigdy wracać – mówił czasami ojciec.
Na jawie jednak starałem się trzymać z dala od wilkołaków, wampirów, duchów i przeróżnych innych plugawych potworów. Gardziłem nimi, bo były gorsze ode mnie. Były prymitywne, brudne.
Były takie jak kiedyś ja.
Aż pewnej nocy…
Całkiem niedawno…
W obliczu nienazwanego Zła, wielkiego i potężnego, asekuracyjnie przemieniłem się w demona, którego imię brzmi Pan Śmierci. Na’sera Hepris.
Czy to przez przypadek, czy los już tak chciał, również wówczas był dzień, ale pochmurny – niskie, ołowiane chmury wisiały nad spaloną ziemią.
Zło nadchodziło.
Czuło się już jego obecność, jak się odczuwa wilgoć i ciepło zawieszone w powietrzu przed burzą.
Powierzono mi więc grupkę ludzi, niewinnych, stojących po przeciwnej niż ja stronie. A ponieważ mogłem ich ochronić – zawierzyli mi swoje życie. Starałem się ze wszystkich sił nie stracić ich zaufania.
Uciekaliśmy przez jakiś czas po spalonej ziemi, między wysokimi, czarnymi kikutami topoli. Zdawało nam się, że unikniemy najgorszego.
- Czy jesteśmy już bezpieczni? - zapytała jakaś kobieta a grupy.
- Chyba tak – odpowiedziałem.
Wspaniale było widzieć ich radość i wdzięczność.
Cieszyłem się razem z nimi.
Ale lęk jednak pozostał.
Zdezorientowany, wspiąłem się na topolę i przerażony… zobaczyłem.
To nadchodziło i było już naprawdę blisko. Skradało się cicho od wschodu, a wyglądało niczym obłok dymu, czarny, olbrzymi.
Musieliśmy uciekać nadal.
Zło zagoniło nas w ślepy zaułek – w pułapkę, nawiedzony dom, w którym wiem, że umierali ludzie.
Tylko ja mogłem sprawić, że ci, którzy ze mną byli, znajdą tam bezpieczne schronienie. Najpierw jednak zmuszony zostałem wejść do domu i przegonić upiory.
Otworzyłem drzwi, wszedłem sam.
Znalazłem się w małej izdebce, zupełnie pustej, od której odchodziły tylko jedne, hebanowe drzwi.
Przekroczyłem ich próg.
Duch zamordowanego dziecka.
Z zemsty za swój los chciał dopaść i mnie i wyrządzić krzywdę.
Zabić?
Może.
Krzyczał coś, czego nie rozumiałem. Nawet go nie słuchałem, tylko przestraszony, uciekłem do trzeciego pokoju.
Czwartego, piątego, szóstego… siódmego…
W każdym z nich był duch.
Niektóre płakały cicho, inne tak samo zalęknione jak ja szeptały coś o Złu i o ofierze, którą trzeba złożyć. Złośliwsze widma, chciały posmakować mojej krwi.
Szybko zacząłem rozumieć, że nie zniszczę duchów, nie przegonie ich, że w inny sposób muszę zapewnić ludziom na zewnątrz bezpieczne schronienie w tym miejscu. Muszę złożyć coś w ofierze, by Zło darowało im życie. By nie musiało toczyć ze mną otwartej walki.
Musiałem popełnić samobójstwo?...
Czy zabić jakieś ofiarne zwierze?
Odpowiedź otrzymałem wchodząc do ostatniego pomieszczenia, dziewiątego.
Zdziwiony zobaczyłem siedzącą na podłodze dziewczynkę – która jako jedyna w tym budynku – mnie licząc mnie, jeszcze żyła.
Pochyliłem się nad nią, otarłem z policzków ciepłe łzy.
- Mój Boże, co ty tu robisz? – szepnąłem, patrząc jej w oczy.
Mogła mieć tyle samo lat ile ja kiedy przemieniłem się w bestię.
Bezbronna, zagubiona w tak potwornym miejscu.
Ubrana w jasną, pofałdowaną sukienkę, spojrzała na mnie z nadzieją.
- Pomóż mi! – załkała, przytulając się do mnie i obejmując mnie rączkami – Proszę, weź mnie stąd!!!
- Dlaczego tu przyszłaś?... – odwzajemniłem uścisk, próbowałem uspokoić.
- To podeszło do mnie i powiedziało, że jeśli z tym pójdę, za grzeczne zachowanie da mi pluszowego misia, jakiego jeszcze nigdy nie miałem i nie będę mieć. I ja poszłam… A to mnie tutaj zamknęło. Było Złe. Złe… - płakała – Powiedziało jednak zanim sobie poszło, że „przyjdzie ktoś, kto ma przyjaciół i dla nich zrobi wszystko”. Ty nim jesteś! Weź mnie ze sobą!
A ja w tedy zrozumiałem.
Odsunąłem ją od siebie.
Patrzyłem nieruchomo i ona też pojęła, co znaczy „zrobić dla nich wszystko”…
Te duchy…
To były dzieci, które tak jak ta dziewczynka zostały uwięzione przez Zło.
Inni, podobni do mnie, którzy chcieli ocalić siebie albo swoich bliskich, przyjaciół, kogokolwiek, musieli umrzeć, albo złożyć ofiarę z dziecka.
Jeżeli chcieli, by Zło odeszło, zabijali.
Chwyciłem dziewczynkę za gardło i zacisnąłem palce.
Broniła się ze wszystkich swoich sił.
Szarpała się, biła na oślep, kopała.
Jej twarz wykrzywił grymas bezgranicznego przerażenia i olbrzymiego wysiłku.
A ja nie puszczałem, tylko dusiłem.
Walczyła bardzo długo.
Zacząłem tracić siły i bałem się, że może mi się wyśliźnie.
Ciemna stróżka krwi popłynęła jej z nosa.
Zmieszała się ze łzami.
Gwałtowność jej ruchów jednak zmalała, szarpała się coraz słabiej, wreszcie… znieruchomiała.
Zabiłem ją.
Zmęczony – wypuściłem, a ona niczym szmaciana lalka osunęła się na podłogę.
Zło – odeszło.
Umarła jedna osoba zamiast kilkunastu.
Podjąłem dobrą decyzję?...
Mogłem nie zrobić niczego, a wówczas patrzeć jak Zło morduje ludzi, którzy mi zaufali. Mordowałoby na moich oczach, przy mnie. Jeden po drugim…
Nie miałem wyrzutów sumienia kiedy miażdżyłem małej gardło.
Ale mam je teraz, bo broniąc się przed bestiami, stałem się ponownie jedną z nich. Z własnego wyboru.
Zamiast walczyć ze Złem, jakiekolwiek by ono nie było, pozwoliłem mu trwać, we mnie i naokoło mnie.
Nie można uciec od przeznaczenia…
Jestem Draco Malfoy.
Staram się być dobrym i ludzkim, ale nie zawsze mi się to udaje. |
|