Autor Wiadomość
Vassir
PostWysłany: Sob 16:21, 10 Cze 2006    Temat postu:

No to masz bardzo fajne... fantastyczne sny, które jakkolwiek - w tym akurat przypadku nie miały dobrego zakończenia...
Natalia Lupin
PostWysłany: Pią 19:17, 09 Cze 2006    Temat postu:

Nie znam tego cyklu Kinga, ale o nim słyszałam. Nie mogłam znaleźć wszystkich części, więc nie zaczynałam. A to jest po prostu mój sen z drobnymi przeróbkami, jak większość mych tekstów. Bardzo mi miło, że się podoba Smile
Vassir
PostWysłany: Pią 12:16, 09 Cze 2006    Temat postu:

A wiesz z czym mi sie jeszcze ta wieża najbardziej kojarzy? Z czarną wieżą, siedzibą czarnoksiężnika. Siedzibą czarnej magii. I ten koniec...
Pies przed wieżą czekał...
Aurora
PostWysłany: Pią 11:08, 09 Cze 2006    Temat postu:

Och!
Mroczna wieża!
<krzyczy ni to radośnie, ni smutno, acz w ekstazie>
Wieża, Mroczna Wieża!...
Sir Roland pod Mroczna Wieżą stanął...

Nat, nie wiem, czy czytałaś kingowską 'Mroczną Wieżę', jeśli nie...

Dokładnie, to ta wieża, ta wieża, Nat... Znalazłaś pępek świata...

<komentarz niezrozumiały, ale jak tu zrozumieć zbiegi okoliczności, przypadki i zrządzenia losu?>
Vassir
PostWysłany: Pon 11:41, 05 Cze 2006    Temat postu:

"Farah przypomniała się dziecinna piosenka o gwiazdach i spróbowała ją zaśpiewać, ale wzrok Księżyca był tak zimny i pogardliwy, że zrezygnowała" - cudne. Nie wiem czemu, ale ten fragment zwrócił moją uwagę i ślęczałam przy nim jakiś czas. Całe zaś opowiadanko - zasługuje na gromkie brawa.
Maggie
PostWysłany: Pią 16:50, 02 Cze 2006    Temat postu:

Nat.
Bardzo, bardzo ciekawe.
Pozorne ubóstwo krajobrazu, ściśle nakreślona fabuła niosą ze soba całe bogactwo wrażeń i uczuć.
Nie wiem jak, ale tym tekstem sprawiłaś, że rzeczywiście poczułam się jakbym była na pustkowiu, widziała czarną wieżę i czuła lodowate podmuchy wiatru na twarzy.
Brawo!
Natalia Lupin
PostWysłany: Pią 16:38, 02 Cze 2006    Temat postu:

Dwie wersje?! Farah!!! Matko, błąd ort w imieniu! Tego tu jeszcze nie było, Chekatko Wink /leci poprawiać/
Hekate
PostWysłany: Pią 16:17, 02 Cze 2006    Temat postu:

Nataliowej twórczości jestem fanką od dawna i przyznaję się do tego bez bicia Wink Szczególnie lubię konstrukcję fabularne, którymi nas raczysz. Chociaż w przypadku akurat TEGO fragmentu jest trochę inaczej, mniej fabularnie, bardziej wrażeniowo. Atmosfera oczekiwania, baśniowość i niedopowiedzenia.
Ładna scenka, chociaż ja bym ją chętnie zobaczyła w ramach jakiejś większej całości (to tak jak w opowiadaniach Blaidi - zawsze mi mało!). Czuję niedosyt.

Z zastrzeżeń - ona była Farah, czy Farach? Bo dwie wersje tego imienia się pojawiają. Poza tym brak spacji po myślnikach.

ps. No jasne, już wiem z czym mi się kojarzy to opowiadanie! Z tą magiczną księgą, co to się w "Podróży Wędrowca do Świtu" pojawiła! Jakby opowieść stworzona na potrzeby ilustracji. Tril by to świetnie narysowała, jestem pewna. Bo to akurat w jej stylu, tak mi się przynajmniej wydaje.
Natalia Lupin
PostWysłany: Pią 15:57, 02 Cze 2006    Temat postu:

Ja nic nie poradzę, lordzie, ja mam takie imiona i robię z nich użytek ^^ To jest akurat francuskie, ale nie najdziwniejsze. Są lepsze Wink W swoim czasie i nimi was uraczę. Uciekajcie.
Remusek17
PostWysłany: Pią 12:47, 02 Cze 2006    Temat postu:

nie zrazaj sie
lady Nat
bo ładnie piszesz
tylko skad ci sie takie imiona biora?
ma ono cos znaczyc?
Natalia Lupin
PostWysłany: Czw 19:58, 01 Cze 2006    Temat postu: Tam

Niezrażona brakiem komentarzy. Wink

Tam wszystkich beczek obręcze spojone,
Tam wszystkie węże w pysk biorą ogony,
Tam wszystkie kręgi zbiegną się w końcu,
Wszystkie planety wpadają tam w Słońce.
W.B. Yeats



Wieża nie była aż tak wysoka, jak to w bajkach bywa, miała może 11 pięter. Była za to zbudowana z ciemnego, niemal czarnego kamienia i wyglądała jak za czasów swej świetności. O ile w ogóle takowe miała. Stała bowiem w szczerym polu; nie było dookoła niej ani fundamentów, ani tym bardziej murów zamku. Po prostu błotnisty, kasztanowobrunatny ugór jesienny i ciemna wieża pośrodku. Blanki na jej szczycie wyglądały jak palce potępieńca, wyciągające się ku niebu.
Farah wzdrygnęła się na powiew zimnego wiatru i złapała odlatujący koniec szalika, który cały czas podrygiwał nerwowo. Zadarła głowę i przez chwilę patrzyła na szczyt wieży, na okienka między kamiennymi blokami i szare niebo, zastygłe w bezruchu jak zasłona dymna. Słońca już nie było widać, ale wiedziała, że jeśli chce dojść na szczyt przed wieczorem, musi się pospieszyć.
Gwizdnęła na dużego husky buszującego w niskich krzaczkach za jej plecami, ale nie zwrócił na nią uwagi.
-Boję się- oznajmiła mu Farah.- Nie chcę iść tam sama, proszę cię, Kapitanie.
Pies prychnął z dezaprobatą i usiadł koło niej, w milczeniu obserwując budowlę. Wreszcie zdecydowanie wstrząsnął głową i odszedł.
-Świnia z ciebie- mruknęła dziewczyna i twardym, niemal wojskowym krokiem ruszyła w stronę łukowatego otworu udającego drzwi. Dopiero, gdy zbliżyła się na kilka kroków przekonała się, że niewyraźnie kształty na portalu to ptaki, rzeźbione zresztą bardzo symbolicznie. Przygryzła wargę, skojarzenie ze wszystkimi złowrogimi wieżami, o jakich czytała nasuwało się samo. Mimo to weszła do środka i postawiła nogę na stopniu, dając oczom czas na przyzwyczajenie się do mroku. Schody oplatały spiralnie smukły trzon z jakiegoś jasnego materiału. Farah pomyślała, że to marmur i ściągnęła rękawiczkę, by dotknąć go dłonią. Był ciepławy, jakby nagrzewany od środka i w przeciwieństwie do innych kamieni miał lekki połysk. Dziewczyna zaczęła iść schodami, wiodąc po nim zziębniętą ręką. Przez umieszczone wyżej okienka słyszała wycie wiatru. Zadyszała się nieco, więc stanęła i zdjęła czapkę. Przysunęła twarz do trójkątnego otworu w ścianie, tuląc policzki do zimnego głazu. Było już nieco ciemniej, chmury wiszące nad odległymi drzewami miały już kolor grafitu. Szybciej, trzeba iść szybciej. Zaczęła biec. Przyspieszony oddech odbijał się lekko w spirali schodów jak uwięziony motyl. Wpadła w kolejny zakręt i prosto w oczy uderzyło ją oślepiające światło. Okrągły jak filiżanka księżyc wisiał, zdawałoby się, tuż przed wyjściem na szczyt. Dziewczyna wyszła na okoloną blankami platformę i oparła się o jedną z wypukłości, chłodząc rozgrzaną twarz. Dopiero po chwili mogła wspiąć się na palce i wyjrzeć ponad grzbietami kamieni. Łuna na horyzoncie znaczyła położenie najbliższego miasta, Księżyc błyszczał na przeciwległym biegunie. Nad głową Farah krzyżowały się linie kreślone przez trzy samoloty. Pępek świata, pomyślała bez rozbawienia. Wychyliła się jeszcze bardziej i spojrzała w dół. Kapitan zataczał powolne kręgi wokół wieży, ale bał się wejść. Gdy podniósł pysk, pomimo mroku zobaczyła jasne punkciki jego oczu. Pomachała energicznie, a jedna z rękawiczek wyśliznęła jej się z palców i tanecznymi zakosami spłynęła w dół. Farah obserwowała jej lot i liczyła kręgi, jakie lekka wełna zataczała na wietrze.
-Kapitan, łap!- zawołała na psa, ale ten stał w bezruchu, aż rękawiczka upadła niemal przy nim. Usiadł, pilnując własności pani. Nad polami zaczynały iskrzyć gwiazdy, a pierwsza była jak zwykle Wenus, piękna i niecierpliwa. Farah przypomniała się dziecinna piosenka o gwiazdach i spróbowała ją zaśpiewać, ale wzrok Księżyca był tak zimny i pogardliwy, że zrezygnowała. Zatańczyła kilka kroków na gładkiej podłodze, pośliznęła się na świetle księżycowym i przyklękła na jednym kolanie.
-No, moja droga, bez takich- mruknęła i podniosła się.- Co to ma być, Roszpunka? Nie ma księcia, a ty masz zejść po schodach, idiotko.
Ruszyła do wyjścia i zaczęła schodzić, zostawiając za plecami patrzące martwo planety. Coraz bardziej przyspieszała; w końcu zaczęła zbiegać, sunąc dłonią po ścianach, aż opuszki palców zrobiły się gorące. Bieg sprawiał jej przyjemność, wiatr huczał w uszach i zgarniał włosy z twarzy. Schody bliżej filara robiły się węższe, więc odbiegła trochę w bok, stopie zamazywały się, szalik furkotał, Farah pędziła w dół tłumiąc pisk radości, aż zobaczyła wykruszony stopień. W mgnieniu oka cały wszechświat stal się tym małym obłamanym kawałkiem kamienia. Już trzy schodki wcześniej wiedziała, że nie trafi tam gdzie trzeba i krzyknęła. Stopa uderzyła w próżnię, a potem gwałtownie opadła na kant kolejnego stopnia; ugięła się w kostce i dziewczyna runęła w dół, chwytając rozpaczliwie własny szalik i zaciskając frędzle w pięściach.
Echo już nie odpowiedziało.
Pies przed wieżą czekał.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group