Aurora |
Wysłany: Pią 18:52, 28 Lip 2006 Temat postu: Rozkosznik |
|
Łamanie kanonu wciąż w modzie! MOżna uznać za kontynuację pojedynku, ale nie trzeba.
Boromir żyje, to najważniejsze (-:
Romansidło na wesoło.
Rozkosznik
Budynek nie wyglądał najlepiej. Bez okien, ze skórzaną zasłoną, zastępującą drzwi wyglądał po prostu obskurnie.
Mimo wszystko, samotny wędrowiec wszedł do środka.
Początkowo jego uwagę zwrócił wąż, ogromny wąż, pełzający po glinianej posadzce. Z sufitu zwisały dziwnie pachnące, mięsiste kwiaty. W półmroku zdawały się nań czyhać, lecz on wiedział, że to tylko złudzenie.
Usiadł przy pustym stoliku i czekał, wpatrując się w niezwykłego węża.
- Nie jest jadowity – czarny jak węgiel karczmarz stanął u jego boku. – To dusiciel.
Wędrowiec zrobił zaskoczoną minę. Jednak po chwili się uśmiechnął.
- Jakoś mnie nie uspokoiła ta wiadomość – mówił z dziwnym akcentem. – W Haradzie jednak już nic mnie nie może zaskoczyć.
- Chyba, że jest to wizyta człowieka z Północy – karczmarz nie zmienił pozycji. Ubrany był w jasne i zwiewne szaty, a lśniące włosy opadały mu do połowy pleców.
Najniezwyklejsze było jednak złoto koło wbite w szeroki nos, upodabniające Haradrima do byka.
- Piwo macie? – spytał wędrowiec. Karczmarz natychmiast wtopił się w mrok.
<>
Kilka godzin później do karczmy zaczęli schodzić się kolejni goście.
Wędrowiec pił następne piwo – słodkie i mocne. Zamglonym już wzrokiem obserwował towarzystwo. Mimo zapadającego zmroku, w pomieszczeniu było tak samo jasno – a raczej ciemno. Wśród szarego dymu rozbłyskały raz po raz czerwone światełka zapalanego ‘ziela’. Haradrimowie zawijali w żółte liście zasuszone ‘ziółka’ – w których ze zdziwieniem rozpoznał zwisające z sufitu kwiaty.
Niespodziewanie potężnie kichnął.
- Widzę, że z daleka przybywasz, przyjacielu – białe zęby błyszczały w ciemności. – Nie znacie zapewne na Północy... mui-po. Można to przetłumaczyć na Wspólną Mowę jako ‘rozkosznik’.
Ciemnoskóry podał mu zapalonego mui-po.
- Spróbuj, tylko ostrożnie... Wciągnij przezeń powietrze i wypuść powoli – wytłumaczył.
Wędrowiec poczuł lekki zawrót głowy, o którym zaraz zapomniał – dziwna błogość opanowała go całego. Po chwili w pomieszczeniu jakby się rozjaśniło.
Z rosnącym zdumieniem dostrzegł tańczącą niedaleko kobietę. Odziana w złote, grube płaty tkaniny obracała się szybko, wymachując dwoma nożami. Czerwone światło odbijało się w ich ostrzach i bransoletach na jej przegubach.
Wirowała w oszałamiającym tempie... i nagle się zatrzymała.
Otworzyła wielkie, jasne oczy.
Patrzyła prosto na niego.
<>
Podeszła, głośno szeleszcząc swym niezwykłym strojem. Mógł teraz z bliska przyjrzeć się jej pełnym ustom, zaplecionym w warkoczyki włosom i tym niezwykle błękitnym oczom.
- Kim jesteś? – zapytała, nachylając się nad nim. Pachniała egzotycznie...
- Moje imię to Boromir, pochodzę z Północy... A ty, pani? – po raz kolejny zakręciło mu się w głowie.
- Dzisiejszej nocy będę tym, kim ty zechcesz.
Podała mu upierścienioną dłoń.
Wstał zauroczony...
Więcej nie pamiętał.
<>
Obudził się na zimnej podłodze. Było ciemno i cicho. Jakaś chłodna dłoń spoczywała na jego czole.
- Nie wstawaj. To może boleć. Mui-po jest bardziej niebezpieczne, niż może się to wydawać.
- Auuu – jęknął po nieudanej próbie powrotu do pozycji pionowej. Miał wrażenie, że mózg wycieka mu uszami.
- Ostrzegałam, Boromirze – jasne oczy były tuż obok.
- Czy my coś... w tym czasie? – zapytał niepewnie. Nic nie pamiętał.
Roześmiała się.
- Och, nie, mui-po pozbawiło cię świadomości aż do tej pory – założyła swe warkoczyki za uszy i podała mu wody do picia.
- Jak się nazywasz?
- Dalila, Boromirze – wstała, ukazując się w całej swej wysokiej postaci. – Dalila, herszt Złotego Olifanta. Witaj na pokładzie.
Chybotanie poczuł dopiero, gdy poderwał się z posłania. Sięgnął po miecz... I znalazł pustkę.
W tym czasie do pomieszczenia wpadło dwóch Haradrimów – w jednym z nich rozpoznał swego towarzysza od mui-po.
- A teraz, powiedz nam, co sprowadza Namiestnika Gondoru do Haradu? – zażądała słodko Dalila.
<>
Przypiekli mu boczki, ale nic nie powiedział. Bo i cóż miał do oznajmiania – że razem z Aragornem poszukują kandydatki na królową? Śmieszne. Uznaliby, że żartuje i zabawa by się skończyła.
Pocieszał się tym, że lepiej, iż on pojechał na tę ‘wyprawę’, a nie Faramir. Eowina wiedziała, kiedy urodzić – mały Mithrandir potrzebował opieki obojga rodziców.
Na wspomnienie bratanka uśmiechnął się z rozrzewnieniem – co z tego maleństwa wyrośnie?...
- Czemu się śmiejesz? – zobaczył ją od razu. Była tym razem w ‘służbowym uniformie’. Szerokie, czarne szarawary do kolan (całkiem zgrabnych, jak zdążył zauważyć), trzewiczki ze złotymi, długimi czubkami i więcej odsłaniający, niż zasłaniający gorset..
Uśmiechnęła się na widok konsternacji Gondorianina.
- Podobam ci się? - spytała, szczerząc białe zęby. – Jeśli nam zdradzisz to, o co PROSIMY, to być może... dołączysz do nas, Boromirze.
Podeszła i pocałowała go namiętnie. Nie opierał się.
- Powiesz? – szepnęła. Teraz to on się uśmiechnął.
- Nie.
Otwartą dłonią uderzyła go w policzek.
- Przeciągnijcie go na kole, ja idę.
<>
Król, znów w przebraniu Strażnika, nerwowo krążył po karczmie ‘U Boego’. Boromir powinien czekać na niego, a nie na odwrót!
Wprawdzie wrócił wcześniej, co było winą tylko i jedynie tej bezcharakternej, rudej córki burmistrza Matolinna.
Aragorn nie miał siły patrzeć, jak wychudzona, smutna Amaltea próbuje nie płakać ze strachu przed posiwiałym, poznaczonym przez los Wielkim Królem.
Nagle tuż obok niego zjawił się czarny jak noc Haradrim, z ogromnym wężem na ramieniu.
- Czym mogę służyć? – zapytał chytrze.
- Był tu może wysoki, ciemnowłosy, biały człowiek?
- Informacja kosztuje... – ciemnoskóry uśmiechnął się szerzej. Trzy złote monety rozwiązały mu język
- Pamiętasz już? – Aragorna wiedział, ze jeszcze sześć lat temu miałby te trzy monety w kieszeni, a durny karczmarz leżałby przyparty do glinianej podłogi, z wężem wokół szyi. Niestety, szlachectwo zobowiązuje.
- Biały człowiek wczoraj rano został wyniesiony na statek przez piratów.
Po kolejnych trzech monetach Aragorn dowiedział się wszystkiego, czego potrzebował.
<>
Bolały go wszystkie kości i mięśnie po ‘sesji’ na kole. Poza tym przygryzł sobie język do krwi, wstrzymując okrzyki bólu.
Nie myślał jednak o tym. Jego umysł zaprzątała jedna postać – Dalila. Kiedy zamykał oczy, by usnąć – widział ją i słyszał brzęczenie jej bransolet. Podnosił powieki, by ją ujrzeć, ale okazywała się przywidzeniem... i tak w kółko.
Usłyszał szelest. Uśmiechnął się tryumfalnie.
- Znowu będzie mnie całować? – spytał zaczepnie i otworzył oczy. Aragorn z nożem w ręku zastygł, jak słup soli.
- Chyba odmówię sobie tej wątpliwej przyjemności – odparł, rozcinając więzy swojemu Namiestnikowi i podając mu miecz. – A może ty nie chcesz, żeby cię ratować?
Boromir popukał się w głowę. Po chwili obaj ryknęli śmiechem...
- I znów ci wesoło?... – Dalila przyglądała im się z uwagą.
<>
Pani herszt siedziała w tym samym miejscu, gdzie wcześniej Boromir. Gniewnie prychała i grzechotała bransoletami.
- Czemu to robicie? – wreszcie przestała się szamotać.
- Musimy wracać do domu, Dalilo... – zawołał Aragorn, wbijając miecz w brzuch ostatniego członka załogi. Ciemne ciała zagradzały wyjście z kajuty.
- A skąd wiecie, że ja nie chcę przybyć do Gondoru razem z wami? – rozpaczliwie spytała, widząc, jak obaj opuszczają pomieszczenie.
<>
Faramir wytrzeszczył oczy na widok swojego brata i jego towarzyszy.
- Nasz ojciec, gdyby żył, to by czym prędzej zszedł na ten widok – wydusił z siebie.
Dalila niewiele sobie z tego robiła, bo właśnie wyrażała zachwyt nad ślicznym Mithrandirem. Eowina z dumą prezentowała swego pierworodnego.
- Zamierzam się z nią ożenić – wytłumaczył Boromir, obejmując Haradrimkę.
Faramir z wrażenia aż usiadł.
- I przejść na chrześcijaństwo – dodał Namiestnik. – Właściwie, mnie i Króla już ochrzczono...
Faramir jęknął, aż echo poniosło po całej wieży.
Aragorn wybuchnął śmiechem.
- To był żart, nie martw się... Tylko teraz zastanawiam się, z kim będę szukał żony... Myślicie, że na Dalekim Wschodzie...
W tej chwili zorientował się, że wszyscy wyszli.
I z melancholią spojrzał na zielony kamień, który otrzymał dawno temu od Arweny....
Zachód słońca był bliski i Gwiazda Wieczorna zdążyła zawisnąć na nieboskłonie.
Koniec |
|