Autor |
Wiadomość |
smagliczka |
Wysłany: Sob 1:57, 29 Sie 2009 Temat postu: |
|
Oru droga... zabiła mnie wzmianka o lasach amazońskich! ):
Choćby ze względu na nie, skończę to! Niech te kartki nie pójdą na zmarnowanie! (ostatecznie można z nich zrobić samoliciki )
O rany, jaka grupa wsparcia! Dzięki dziewczyny (: Teraz to nie wypada nie skończyć BC (bosz, nie wpadłam na to, żeby takim prostym skrótem się posłużyć - zawsze wklepywałam całą nazwę jak ta głuuupia ;P).
Hetialiowy Ванюша rządzi! |
|
|
Noelle |
Wysłany: Pią 20:12, 28 Sie 2009 Temat postu: |
|
Przełom dzięki komentarzowi? Brzmi jak zaszczyt. Jeśli faktycznie się odblokuje to pisanie twoje, to ja poczuję się jak kret
Połamania pióra. |
|
|
Aurora |
Wysłany: Pią 11:04, 28 Sie 2009 Temat postu: |
|
*pojawia się*
SMAG, MASZ TO SKOŃCZYĆ, bo wszyscy kochamy Być człowiekiem, ja bardzo, a że mój zły mózg mi nie pozwala czytać rzeczy nie-skończonych, tak więc UPRASZA SIĘ BARDZO O SKOŃCZENIE. Bo ile ja godzin i kartek wytraciłam do tej pory na BC, to lasy w Amazonii płaczą i łamią gałęzie. Tak. I wstyd zostawić to tak bez zakończenia.
*mowa umoralniająco-motywująca off*
(Hetaliowa Rosja, Smag, zabiłaś mnie. Na amen...) |
|
|
smagliczka |
Wysłany: Czw 21:04, 27 Sie 2009 Temat postu: |
|
Dzięki (:
Właśnie czynię przygotowania, żeby się odrodzić po tak długiej przerwie. Cholera, to był najdłuższy impas mego szycia - tak mniej więcej od przesilenia zimowego do... uhm, letniego (przez wakacje, choć nikt o tym nie wiedział, bo działałam w ukryciu , zaczęłam dzióbać to i owo, ale żeby ruszyć tak z kopyta, to jakoś się nie złożyło). Ale czuję, że impas mija. Topnieje. To była strasznie długa zima i cholernie dużo śniegu się nazbierało! Więc... może wreszcie zacznie wszystko płynąć? Tak mi dopomóż Wen!
Jakby nie było, nagle i niespodziewanie (nawet dla siebie) wróciłam na Lunatyczne, zatem wszystko ma się ku lepszemu
I to jest totalnie pocieszające! (dżizas! totalnie przepraszam, za to totalnie, ale niedawno zaraziłam się Felkiem - ja jak zwykle jestem totalnie zapóźniona w takich sprawach ;p - i teraz totalnie nie mogę sobie darować, żeby tego 'totalnie' w gdzieś w środku zdania nie wcisnąć ).
No. A tak bardziej na temat:
Cytat: | Tęsknicę miałam za jakimś snupinem. |
Przepraszam, że zawiodłam nadzieje, Noeś. Ale snupina to tutaj nie będzie! Apage! ;p
Ech, i jeszcze jedno - w ramach dzióbania postletnioprzesileniowego, dopieszczałam niektóre ze starszych rozdziałów (między innymi ten, z którego cytat, Noeś, zamieściłaś), więc będę musiała kiedyś to wszystko na nowo tutaj wkleić. Ale to dopiero, kiedy totalnie ruszę z kopyta! XD
Edit któryś tam.
A może wrednemu upartemu Wenowi - który nie chce być ze mną jednością - powiem kolkolkolkol!? To na pewno go przekona!
Nie no! Totalnie Was przepraszam za ten offtop! Moja miłość do Hetaliowej Rosji jest silniejsza od wszystkiego! (Kiruś, obawiam się, że możesz nie być w temacie i totalnie nie rozumiesz, o czym pieprzę. Wybacz ) |
|
|
Kira |
Wysłany: Czw 20:28, 27 Sie 2009 Temat postu: |
|
No cóż, jeśli to pomoże...
Smag - weź się wypnij!
*namierza zadek Smag i kopie z całej siły*
No!
A jakby to nie pomogło, to zaszantażuję Cię jeszcze emocjonalnie Uwaga, jadę:
Smaaaag! Czy Ty serca nie masz?! Litości nie masz nad swoimi wiernymi, zagorzałymi czytelnikami?! Nam tu serca pękają, duchy podupadają i mózgi więdną bez Być człowiekiem, a Ty się z tym wrednym Wenem cackasz jak ze śmierdzącym jajkiem! Za mordę go i zakuć w łańcuchy! Stado wygłodniałych fanów czeka!
...
Plosiiiimy...
...udało się? ^^ |
|
|
smagliczka |
Wysłany: Czw 19:47, 27 Sie 2009 Temat postu: |
|
Boruboruboruboru!
Noooooeeeelle, zabij mnie!
Zabijcie mnie wszyscy! Dlaczego nie mogę się pozbierać i zacząć znowu pisać mojej babraninki? Aaaaaaagrrrrr! A przecież TAK ją kocham! I jak się okazuje - co jest istnym miodem na me serce - nie tylko ja (ech, ta moja wrodzona skromność! )
Kurrrrr-de no!
Biorę się za pisanie ciągu dalszego! Na siłę! (to chyba jedyna metoda na przełamanie impasu).
Normalnie, Noelle, dzięki CI! Chyba dzięki Tobie i Twojemu komentarzowi nastąpi wreszcie przełom w moich relacjach z Wenem.
Wenie, nadchodzę!
No totalnie nie ma bata!
Normalnie biorę się za ciebie, koleś!
Siadaj i pisz!
A wy, czytelnicy, drżyjcie! (po takiej długiej przerwie rozruch może być trudny i... koślawy stylistycznie, huh).
Zaznaczam jednak: potrzebna mi grupa wsparcia... Kira? Wesprzyj mnie, beto droga! Weźże mnie kopnij w dupę na rozpęd |
|
|
Noelle |
Wysłany: Pon 21:32, 24 Sie 2009 Temat postu: |
|
Jak wspominałam, wczoraj były idealne warunki do czytania. Całkowite zachmurzenie, czyli szarość dnia w pełnej krasie. Nieprzeszkadzająca muzyka z trójki. Dziś, po ymprezie, byłam dość zmulona, ale czytać się dało(zasnąć przed lapkiem, obudzić się i kontynuować). No i pogryzać słonawe pistacje.
Tęsknicę miałam za jakimś snupinem. Więc uległam. Żaden to slash, ale psycho-babranina napełnia me serce radością i szczęściem. Bardzo miły był seans czytelniczy - wokół suchych konarów kanonu Smag zbudowała swój ołtarz
Cytat: | Severus wrzucił pożółkłe fotografie do pudełka i zatrzasnął szufladę ze złością. Co też go podkusiło, by przypominać sobie tamte dni, skoro wszyscy już nie żyją? |
Podkusiło? On tu nie miał nic do gadania, rzecz idzie ku zadowoleniu czytelnika podłego a nienasyconego
A może jednak, Smag...? |
|
|
Kira |
Wysłany: Pią 22:01, 31 Paź 2008 Temat postu: |
|
Hmm, no proszę, kolejny Czytelnik który zarzuca Ci płytkość postaci pobocznych, Smag... zmusiło mnie to do zastanowienia się nad słusznością tych "oskarżeń". I wiesz co? Ja się tej płytkości naprawdę nie mogę dopatrzeć. Owszem, można uznać, że ukazujesz ich przez pryzmat najbardziej charakterystycznych cech (Syriusz - niedojrzałość i wybuchowość, Moody - paranoja i nienawiść w stosunku do "Czarnych"), ale przecież nie oni są głównymi bohaterami opowiadania, więc to chyba... zrozumiałe, prawda? Nie wiem, obiektywnym krytykiem literackim nie jestem. Ale wiem jedno - ja się podczas lektury skupiam na Najważniejszej Trójeczce do tego stopnia, że nawet jeśli podczas ich konstruowania psychologicznego cierpią bohaterowie poboczni - osobiście tego nie zauważam. Dla mnie i tak są świetni. A za liczne wstawki humorystyczne w ich wykonaniu dziękuję Autorce z całego serducha
Ten odcinek ukoHałam, bo jest przełomowy. I to dla obu panów. I właśnie ze względu na ten przełom nie mogę się doczekać kolejnych konfrontacji - zarówno Remusa z Severem, jak i Remusa z pozostałymi Zakonnikami, tak niesprawiedliwie traktującymi Snape'a. I przyznam szczerze, że wcale bym się nie obraziła, gdyby Remus porządnie nimi potrząsnął... ale pewnie tego nie zrobi. Cóż, może jeszcze nie czas na to?
Ach, i oczywiście wielki hug dla Dumbledore'a. Kurde, ja chyba przez Ciebie, Smag, tak strasznie go kocham! I sama nie wiem czy to dobrze czy niedobrze. Jak się w jego przypadku okażesz kanoniczna, to raczej niedobrze, a nawet bardzo...
Pisz, pisz dalej, maj dir! :* |
|
|
dapte |
Wysłany: Wto 13:33, 07 Paź 2008 Temat postu: |
|
Rozmowy Remus-Severus naprawdę świetne, reszta postaci jakaś nieprzekonująca, przynajmniej dla mnie, ale mimo wszystko daje radę. Całkiem ładna psychologia sprawia, że chce się jeszcze bardziej w to wszystko wciągnąć.
Czekam na następny odcinek. |
|
|
smagliczka |
Wysłany: Nie 20:35, 21 Wrz 2008 Temat postu: |
|
– A co miałeś na myśli, Lupin? Przecież wszystko się do tego sprowadza – warknął Severus, domagając się wyjaśnień, których Remus nie potrafił mu udzielić. Bo jak wytłumaczyć komuś coś, w co samemu zwykle się nie wierzy, słysząc to z ust innych?
Dajmy na to fakt, że co miesiąc zmienia się w wilkołaka, co wcale nie świadczy o tym, iż zawsze jest się bestią. Podobnie jak fakt posiadania na skórze Mrocznego Znaku, który wcale nie musi świadczyć o dozgonnym byciu Śmierciożercą.
Przez chwilę Remusowi wydawało się, że Snape straci nad sobą panowanie, nie doczekawszy się jego reakcji, gdyż ścisnął rękojeść różdżki w taki sposób, jakby zamierzał ją podnieść i rzucić zaklęcie. Remus jednak nie sięgnął po własną różdżkę. Ta nadal spoczywała spokojnie w jego kieszeni. Dobrze wiedział, że Severus był zbyt wyczerpany, by stanowić zagrożenie – Remus odparłby jego cios najpewniej bez większego problemu. Jednak ważniejsze było co innego: po tylu latach znajomości i kilku nieciekawych konfrontacjach, do jakich doszło między nimi, Remus wiedział już, że nie należało Severusa niepotrzebnie prowokować, chwytając za własną broń. Nieważne już, czy jako pierwszy – z myślą ataku, czy drugi – w obronie. Snape, który zawsze był drażliwy, teraz, jako szpieg, miał jeszcze bardziej poszarpane nerwy. Najlepiej by było, gdyby już samo wyciągniecie przy nim różdżki podyktowane zostało bardzo ważnymi powodami, oczywistymi również dla Severusa – czyli takimi, by nie miał podstaw sądzić, że różdżka wyciągana jest bez przyczyny lub „na wszelki wypadek”, ponieważ takie posunięcie dolewało tylko oliwy do ognia. Natomiast podniesienie różdżki przeciw niemu powinno mieć miejsce tylko w ostateczności. I jak na ironię, to nie od zachowania Severusa zależało, czy ta ostateczność nastąpi, ale od jego rozmówcy właśnie, oraz umiejętności nie reagowania na przejawy agresji.
Snape milczał przez dłuższą chwilę, oddychając ciężko i wciąż patrząc Remusowi w oczy. Było to spojrzenie pełne złości, ale Remus widział też niepewność, jakby tamten się nad czymś wahał. W końcu zrobił dość dziwną jak na niego rzecz: schował różdżkę i pierwszy odwrócił wzrok.
– Chociaż ty daj mi spokój, Lupin – powiedział sucho, ale zdawało się, że również z… rezygnacją? – Wracaj lepiej do Kwatery, bo tamci gotowi pomyśleć, że zrobiłem ci krzywdę.
Po tych słowach niespodziewanie odwrócił się, chcąc odejść nie wyjaśniwszy tak naprawdę niczego. Remus jednak zatrzymał go, ponownie kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Zaczekaj – rzekł łagodnym głosem. – Powiedziałem ci już rok temu, że zakopuję topór wojenny. We mnie na pewno nie masz i nie będziesz miał wroga.
– Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie, czyim wrogiem jesteś, a czyim przyjacielem – odparł chłodno Snape, wciąż odwrócony do niego plecami. – Dotychczas obchodziłem się doskonale bez jakichkolwiek sojuszników.
– Naprawdę? A Dumbledore?
– Dumbledore to zupełnie inna sprawa! – warknął, odwracając się tak szybko, że Remus aż się zachwiał. – I nic ci do tego!
– Oczywiście, że nic mi do tego – podjął uspokajająco. – Ale on ci ufa i wielokrotnie stawał po twojej stronie, więc…
– Do czego ty pijesz, Lupin? – przerwał mu w pół zdania. – Chcesz mi wygłosić kolejne kazanie na temat obowiązku i lojalności wobec Dumbledore’a? Wydaje ci się, że wiesz o tym więcej niż ja? – spytał, starając się zapewne, by jego głos brzmiał bezbarwnie, choć Remus słyszał dokładnie, z jakim trudem te słowa przechodzą mu przez gardło. – Tak, Dumbledore zaufał Śmierciożercy. O to ci chodzi? – Jego twarz wykrzywił dziwny grymas: nieudolny drwiący uśmiech. – Niesamowite, prawda? Zaufał komuś, kto nosi cholerny Mroczny Znak na ramieniu! – syknął i od razu zamilkł. Szybko rozejrzał się po ciemnej uliczce, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przecież znajdują się w miejscu publicznym i ktoś niepowołany mógłby ich nie tylko obserwować, ale też podsłuchiwać. Nikogo jednak nie było. Obcego czarodzieja znajdującego w strefie ochronnej Zakonu obaj wyczuliby na odległość – ale to nie była już zasługa ich umiejętności magicznych, tylko skomplikowanych zaklęć Dumbledore’a. Snape odetchnął głębiej, a potem warknął cicho, najwyraźniej zły, że w ogóle zaczął z Remusem rozmawiać: – Nie masz bladego pojęcia, do ilu rzeczy to przeklęte połączenie mnie zobowiązuje i jak wpływa na moje życie, więc nie tobie oceniać moje postępowanie, czy też relacje z Dumbledore’em. To jest moja prywatna sprawa, Lupin. To, do czego się zobowiązałem i jak się z tego wywiązuję. Oraz popełniane przeze mnie błędy – one również są moją prywatną sprawą. Moją i, co najwyżej, dyrektora, więc się nie wpieprzaj, z łaski swojej!
Remus stał niczym wmurowany w trotuar. Snape jeszcze nie rozmawiał z nim, właściwie nie rozmawiał z nikim na ten temat. Nigdy nie poruszył kwestii swoich zobowiązań, dając jednocześnie do zrozumienia, że uważa je za… spłatę długu. I nigdy też nie przyznał się, że popełnił jakikolwiek błąd. Nigdy, aż do teraz.
Remus otworzył usta, ale nie bardzo wiedział, co miałby odpowiedzieć. Severus wyglądał jakby szarpał się wewnętrznie, próbując zdusić w sobie coś, co w jego mniemaniu nie powinno być nigdy wypowiedziane na głos. Ale nie był już chyba w stanie powstrzymać puszczonej w ruch lawiny.
– Wiesz, co jest w tym wszystkim najbardziej żałosne, Lupin? – spytał po chwili z krzywym uśmieszkiem, choć ton jego głosu był raczej ponury niż kpiący. – Fakt, że wykorzystujecie sytuację, dobrze się bawicie wiedząc, że jestem uwiązany między dwoma… ciągnącymi za sznurek stronami. I jeszcze ta wasza obłuda. Potrzebujecie szpiega, więc udajecie neutralność… choć nie wszystkim ona wychodzi… a w rzeczywistości macie ochotę mnie zlinczować. Po co się więc męczyć? Po co dalej odgrywać tę maskaradę? Jeśli tak bardzo nie możecie znieść mojej osoby, wymierzcie sprawiedliwość! Macie nade mną druzgocącą przewagę, zapewniam cię, że nie zdołam stawić oporu wszystkim członkom Zakonu. Nawet nie będę próbował, bo to byłoby z mojej strony bezsensowne trwonienie energii. Proszę bardzo, oddajcie Śmierciożercy, co mu się należy – stwierdził gorzko, rozkładając szeroko ramiona. Zmęczony, wyczerpany i zdenerwowany, do tego drżąc na całym ciele, faktycznie wyglądał na kogoś, kto mógłby z utęsknieniem oczekiwać śmiertelnego ciosu. – No, dalej. Wyjmij różdżkę, Lupin, i przysłuż się Zakonowi. Tylko zrób to porządnie, żeby potem nie dopadli mnie moi zakapturzeni znajomi, którzy mają w zwyczaju bawić się długo i widowiskowo.
Remus, po raz pierwszy od bardzo dawna, poczuł ukłucie w sercu, patrząc na Snape’a. To nie powinno tak wyglądać, do cholery! Właśnie w Zakonie powinien mieć największe oparcie, do diabła! Nie tylko dlatego, że był ich szpiegiem, ale dlatego, że zmienił strony. To był przecież człowiek, który się nawrócił, a tylu Zakonników wciąż go podejrzewało, a nawet szykanowało! Czasami były to tylko półsłówka, ale chwilami jawny atak – jak dzisiaj. Snape jako jeden z niewielu miał odwagę zdradzić Voldemorta, co zdołał przeżyć i jeszcze utrzymać to w tajemnicy, pracując teraz na korzyść ich wszystkich. Nie zasługiwał na takie traktowanie ze strony Zakonników. Jakby nie patrzeć, dobrowolnie powrócił do piekła, które mógłby porzucić na zawsze! Dumbledore z pewnością proponował mu ochronę, choćby i Fideliusa. Snape jednak nigdy nie był tchórzem – wbrew opinii Moody’ego – więc oczywistym było, że na tego rodzaju ochronę się nie zgodził. Niemniej to, co teraz robił, było naprawdę dużym poświęceniem z jego strony. Był niemalże w ciągłym zagrożeniu, a przecież nie posiadał takiej mocy magicznej jak Dumbledore, nie zdołałby się obronić przed Voldemortem. Nie mógł przewidzieć ataku, mógł natomiast w każdej chwili zdradzić się maleńkim szczegółem, jakimś niedopatrzeniem, zbyt słabą Oklumencją… Tak, jak zapewne stało się dzisiaj – kiedy został poddany torturom. Być może za to, że za bardzo węszył wokół spraw, które nie były przeznaczone dla niego, a może dlatego, że nie zdołał ukryć jakichś faktów ze swego „podwójnego” życia. Zresztą, jakie to miało znaczenie. Najprawdopodobniej Severus obrywał Cruciatusem częściej w ciągu miesiąca, niż niejeden Zakonnik w ciągu swego życia. Wszyscy, którzy twierdzili, że Snape był zdrajcą, naprawę musieli być zaślepieni nienawiścią! Przecież gdyby był zdrajcą, nie musiałby ukrywać swojej lojalności wobec Dumbledore’a, oraz wykonywać innych, niebezpiecznych posunięć – w efekcie nie byłby karany tak surowo przez swego pana. Voldemort natomiast raczej nie osłabiałby swego sługi torturami, gdyby był usatysfakcjonowany jego pracą oraz miał stuprocentową pewność, że Snape jest oddanym mu Śmierciożercą, szpiegującym Dumbledore’a ze wszystkich swoich sił, najlepiej jak tylko potrafi.
Wyglądało na to, że Zakon był jednak pełen głupców.
– Severus, posłuchaj – zaczął Remus poważnym tonem. Rozmowa zeszła właśnie na ten temat, który zamierzał poruszyć, goniąc za Snape’em i w ostatniej chwili zatrzymując przed końcem strefy antyteleportacyjnej. Nie przypuszczał jednak, że ów wątek okaże się tak trudny. Bo… czyż nie będzie zmuszony kłamać? – Posłuchaj – powtórzył ciszej, uspokajając wszystkie rozkojarzone myśli. – Rozumiem, że z twojej perspektywy wygląda to zupełnie inaczej, i że wydarzenia dzisiejszego wieczoru zdają się potwierdzać twoje przypuszczenia, ale uwierz mi, ani ja, ani nikt inny w Zakonie…
– Nie kończ – Snape przerwał mu od razu. – Sam dobrze wiesz, że wielu by się takich znalazło, i wiesz również, kogo mam na myśli. Oszczędź mi więc tych bredni – dodał pustym głosem. Jego twarz nie wyrażała już złości, czy drwiny. Była po prostu… w najzwyczajniejszy sposób smutna. Choć w ciemnościach naprawdę niewiele osób zdołałoby dostrzec ten smutek, schowany w dodatku pod kamienną maską. Mimo że teraz porządnie pokruszoną. – Po co w rzeczywistości mnie dogoniłeś, Lupin? Żeby mi powiedzieć, że postąpiłem niewłaściwie? Już raz mi to mówiłeś, a dziś powtórzył mi to Dumbledore.
– Nie zamierzałem prawić ci żadnych morałów – odparł cicho. – Chciałem tylko…
– Co: tylko. Przekazać mi tylko jakieś cholerne kłamstwo na temat Zakonu? A może tylko dać mi do zrozumienia, bym tym kłamstwem zaczął się łudzić, wtedy poczuję się lepiej? Albo chciałeś mi tylko udzielić kolejnej dobrej wskazówki, jak mam sobie radzić z Post-Cruciatusem, co? Słucham zatem w napięciu, co też masz mi do powiedzenia. Może w końcu dowiem się, co jest mi w życiu potrzebne do osiągnięcia… jakże banalnego… złotego środka. Może ty również wiesz lepiej, czego potrzebuję.
Remus spojrzał na niego uważnie, i choć doskonale znał odpowiedź – była przecież tak oczywista po tych wszystkich słowach, które tutaj padły – nie odpowiedział na pytanie.
A właściwie odpowiedział. Odpowiedział już wcześniej, jeszcze na samym początku. Odpowiedzią był sam fakt, że dogonił go na ulicy. Dumbledore miał rację: Severus nigdy tak naprawdę nie zakładał, iż może znaleźć się ktoś, kto chciałby go dogonić i zatrzymać.
Pewnie dlatego właśnie, zaskoczony, że jednak znalazł się ktoś taki, pod wpływem zmęczenia i rozchwiania, powiedział… oraz pokazał Remusowi tyle prawdy o sobie, której normalnie nigdy i przed nikim by nie wyjawił.
Ale teraz najwyraźniej skończyła się już „chwila szczerości” i Snape powrócił do swego normalnego stanu. Zresztą, musiało być to dla niego zbyt duże obciążenie – odsłonić się tak bardzo, co więcej przed kimś, kogo całkiem niedawno, bo jeszcze rok temu, miało się za wroga.
– Nie zawracaj mi głowy swoimi wzniosłymi ideami. Mnie one nie dotyczą, Lupin – skwitował zjadliwie, kończąc wymianę zdań. Po chwili oddalił się szybkim krokiem, znikając za zakrętem, w półmroku słabo oświetlonej uliczki.
Moment później Remus usłyszał głuchy trzask deportacji i zapadła cisza. Czerwcowe powietrze nadal przesycone było beztroską nadchodzącego lata, ale w miejscu, gdzie przed chwilą obaj stali, dało się wyczuć jakiś gorzki posmak – jakby tylko tutaj zawiał wiatr niosący ze sobą zapach piołunu. Remus przez pewien czas trwał w bezruchu i wpatrywał się w ciemność, po czym, czując dziwne przygnębienie, powlókł się w stronę Kwatery Głównej. Nie wiedział, czy wygrał, czy przegrał. Nie miał nawet pojęcia, czy jego starania odniosły jakikolwiek skutek.
Było mu raczej niewesoło. I naprawdę ostatnim, czego teraz pragnął, było wrócić do Syriusza i Szalonookiego (który pewnie jeszcze siedział na Grimmauldzie, wysłuchując tyrady Dumbledore’a). Mimo to, Remus i tak nie miał wielkiego wyboru. Mógł się, rzecz jasna, włóczyć bezcelowo po mugolskich uliczkach… i przy okazji ściągnąć czyjąś uwagę.
Westchnął z niechęcią, kierując się w znaną sobie stronę.
Oparzenie na dłoni wciąż go paliło. Dotykając Mrocznego Znaku, dostał namiastkę tego, z czym na co dzień musiał zmagać się Severus. A zwłaszcza, z czym musiał się zmagać podczas zebrań Zakonu, kiedy faktycznie niektórzy doskonale się bawili, „pociągając za sznurek” i dobrze wiedząc, że na drugim jego końcu jest siła, która również odpowie szarpnięciem. Ponoć obecność Dumbledore’a neutralizowała trochę ów negatywny wpływ na Severusa, ale mimo wszystko… z pewnością był on nadal odczuwalny w bardzo nieprzyjemny sposób.
Remus, stając na schodach przed drzwiami Grimmauld Place 12, jeszcze raz zerknął na wnętrze swojej oparzonej dłoni. Przyglądając się paskudnej ranie, poprzysiągł sobie, że jeśli kiedykolwiek Syriusz zacznie bawić się kosztem Severusa, wypowiadając z premedytacją zakazane imię, tylko dla czystej satysfakcji – by ujrzeć, jak Snape chwyta się z bólem za lewe przedramię – to po skończonym zebraniu osobiście dostanie od Remusa po pysku. Całkiem na poważnie.
_______________
* Zarys fabuły tego rozdziału został rozpisany jeszcze przed wydaniem siódmego tomu. Wtedy wychodziłam z założenia, że GP12 jest chronione „martwą strefą teleportacyjną” (tak jak Hogwart), która nawet Zakonnikom uniemożliwia teleportację w pewnym wyznaczonym promieniu – nie tylko bezpośrednio wewnątrz Kwatery albo na ostatnim schodku przed drzwiami. Wszystko w ramach bezpieczeństwa, by nie można było podczas takiej teleportacji przypadkowo ściągnąć za sobą niechcianych „ogonów” (co, notabene, stało się w 7 tomie). Jak widać JKR miała nieco inną wizję zabezpieczeń Kwatery Głównej, a ja do dziś wolę obstawać przy swojej ;) |
|
|
smagliczka |
Wysłany: Nie 20:34, 21 Wrz 2008 Temat postu: |
|
Pojawiam się znów (jak to ja, niczym zaćmienie słońca - raz na sto lat ;P). Kirze niezmordowanej rączki całuję!
(Dobrze, że Hekatka nie robi Porządków wzorem mirrielowców - bo bym wzięła i wyleciała z tym opowiadankiem już dawno, i to z hukiem XD)
~*~
Atmosfera w kuchni była ciężka, mimo że milczenie oraz czas oczekiwania na koniec rozmowy Dumbledore’a i Severusa – a zwłaszcza na opuszczenie przez tego ostatniego Kwatery Głównej – okraszone zostało wyborną whisky. Alkohol jednak nikogo nie rozluźnił. Moody, uprzednio podejrzliwie powąchawszy trunek (co należało do jego standardowej „procedury”, bez względu na to, czy własnoręcznie rozpieczętowywał butelkę, czy nie) teraz pił już drugą szklankę w całkowitej ciszy. I choć nie podglądał tego, co dzieje się w salonie Blacków, Remus jeszcze nigdy wcześniej nie widział takiego napięcia i skupienia na jego twarzy. A także wrogości. Zupełnie jakby doskonale wiedział, jakie sceny rozgrywają się piętro wyżej. Jego magiczne oko co prawda utkwione było w blacie stołu, ale drżało w oczodole, jakby wszelkimi siłami powstrzymywał się przed jego użyciem. Rzecz jasna robił to tylko przez szacunek dla Dumbledore’a, bo oczywistym było, że nie dla Snape’a.
Syriusz również pił w posępnym milczeniu, chyba rozumiejąc powagę sytuacji oraz fakt, że odezwanie się w takim momencie mogłoby wyprowadzić Szalonookiego z równowagi. I tak widać było jak na dłoni, że zachowywał spokój ostatkiem sił, jakby siedział na tykającej bombie.
Remus tylko umoczył usta i odstawił szklankę na stół. Okazało się, że whisky jakoś nie mogła mu przejść przez gardło. Gdy tak obserwował w ciszy twarz Moody’ego, minęła mu złość na Syriusza. Uprzytomnił sobie, że nienawiść Blacka do Snape’a była zdecydowanie inna od nienawiści Szalonookiego. Była czymś bardziej… normalnym – jeśli w ogóle można było mówić o nienawiści w ten sposób. W każdym razie korzenie tej wzajemnej niechęci sięgały jeszcze czasów szkolnych – przypominały raczej kultywowanie tradycji gryfońsko-ślizgońskiej, wrogość z założenia, może nawet bardziej z zasady niż z faktycznej agresji. Ta zaciekłość po prostu weszła już Syriuszowi w krew… czy może lepiej: płynęła mu we krwi od samego początku, jako buntownikowi z natury, nie był więc w stanie zaakceptować Snape’a (nie mówiąc już o tym, że i Severus z biegiem lat zapracował sobie na brak akceptacji). Ale w przypadku Syriusza nie była to nienawiść z głębi duszy. Remus dobrze go znał; wiedział, że Syriusz nie mógłby żywić aż tak silnie negatywnych uczuć w stosunku do kogokolwiek. Świadczył o tym sam fakt, że nie potrafił zabić Petera – zdrajcy, który wydał tylu członków Zakonu Voldemortowi, na czele z jego najbliższym przyjacielem. To oczywiście prawda, że Syriusz był zapalczywy i czasami sprawiał wrażenie kogoś, kto mógłby się posunąć nawet do zabójstwa, ale w gruncie rzeczy nie był do tego zdolny. Na Snape’a na pewno nie rzuciłby Avady, mimo że mógłby nią grozić. I choć jego nienawiść do Severusa nacechowana była względami osobistymi, co czasami owocowało bardzo ostrymi porachunkami, mimo wszystko zdawała się mieć łagodniejszą formę niż nienawiść Moody’ego.
Remus, który miał dzisiaj możliwość poobserwowania aurora podczas zebrania, i teraz w kuchni, pozbył się wszelkich wątpliwości – Moody zabiłby Severusa bez mrugnięcia powieką. A przecież Severus nie mógł mu zajść za skórę tak bardzo, jak zaszedł Syriuszowi. Więc skąd ta wrogość? Wyglądało na to, że Moody nienawidził Snape’a tylko dlatego, że tamten był Śmierciożercą i że od początku uważał go za zdrajcę. Jego nienawiść nie miała zatem żadnych innych podstaw, była czystą agresją, bez najmniejszych nawet skrupułów, a jedynym jej powodem był Mroczny Znak na lewym przedramieniu Severusa. Widać dla Moody’ego nie miało żadnego znaczenia, że Snape już dawno przeszedł na Jasną Stronę.
Remus skrzywił się lekko na myśl o tym. Ta sytuacja była zbyt podobna do jego własnej – i porównał je niemalże automatycznie.
Podobnie jak dla Moody’ego nie liczyło się, w jakich barwach gra Snape, i widział w nim tylko Śmierciożercę… dla niektórych ludzi nie miało znaczenia, że Remus jest człowiekiem, i widzieli w nim tylko wilkołaka. Nieistotne było, że tak naprawdę Remus niewiele różni się od innych, że tak samo musi zarabiać, żeby jeść, mieć dach nad głową, że ma takie same potrzeby i takie same uczucia jak każdy człowiek. Nie mówiąc już o prawach – całkiem fikcyjnych. Nie. Fakt, że miał tatuaż na ramieniu, świadczący o jego likantropii, sprawiał, że nie można go było traktować normalnie. Nawet więcej – on dawał przyzwolenie na podłe traktowanie. Nieistotne było, że Remus okres pełni spędza w odosobnionym miejscu, będąc w dodatku pod wpływem Wywaru Tojadowego, i że w rzeczywistości nie jest tak niebezpieczny jak mógłby być. Nie. O wartości Remusa, a raczej jej braku, świadczył numer ewidencyjny, który miał wypalony na skórze.
Natomiast dla Moody’ego o bezwartościowości Snape’a świadczył tylko jego mroczny tatuaż.
Proste.
Remus nie chciał się już zastanawiać ilu Zakonników oceniało tę wojnę i ludzi biorących w niej udział według podobnych, czarno-białych kryteriów. Nie chciał się zastanawiać, żeby nie pogorszyć sobie samopoczucia. I pomyśleć, że kiedyś, jeszcze podczas pierwszej wojny, na początku działalności Zakonu Feniksa, wierzył w to, że skupia on ludzi, którzy nie noszą klapek na oczach. Którzy widzą więcej, bo patrzą na wszystko z dystansu – czyli takich, co potrafią używać rozumu. Miał wrażenie, że Zakon tworzą ludzie, którzy jednak różnią się od tej bandy idiotów z ministerstwa.
Jednak wtedy był naiwnym szczeniakiem, święcie przekonanym, że przynależność do Zakonu Feniksa to nie tylko walka z wrogiem, lecz również wyznawanie pewnych zasad. I co najważniejsze – dawanie im świadectwa. Był dzieciakiem i wierzył, że wszyscy myślą w ten sposób.
Ciekawe, czy którykolwiek z dzisiejszych Zakonników pozostał idealistą. Pomijając Dumbledore’a, była ich może garstka. W każdym razie Remus chciał, by znalazło się chociaż kilku… Cóż, może był głupcem. Jednak wbrew temu, co jeszcze niedawno o sobie sądził, okazało się, że nadal pozostał wierny dawnym ideałom. Z początku wydawało mu się, że wydarzenia z końca poprzedniej wojny oraz lata nieszczęść skutecznie go z tego wyleczyły. Otóż nie. Najwyraźniej tylko uśpiły w nim idealistę, który zwątpił na jakiś czas, by teraz obudzić się w nim na nowo. Sam się sobie dziwił, ale taka była prawda. I pewnie dlatego z takim smutkiem obserwował relacje, jakie panują wewnątrz Zakonu. Stosunek większości Zakonników do Severusa był oczywisty. Dumbledore też z pewnością to zauważał. Nie pozwalał, co prawda, atakować Snape’a, ale nie zmieniało to faktu, że sytuacji nie uleczył i nadal była ona chora. Inna już sprawa, że być może nie był w stanie tego zmienić. Przecież nie mógł nikogo zmusić do zaakceptowania Snape’a. Zwłaszcza kogoś tak zaciekłego jak Moody. To było nawet zrozumiałe… Skoro Dumbledore’owi nie udało się wpłynąć na Syriusza – znacznie łagodniejszy przypadek – tym bardziej niemożliwe wydawało się wpłynięcie na Alastora.
Ten ostatni, zupełnie jakby wiedział, że jest obiektem rozmyślań Remusa, idealnie wyczuł dramatyzm chwili i z hukiem odstawił szklankę, spoglądając na niego swym magicznym okiem. Remus zdębiał, unosząc brwi. Jednak okazało się, że jego przypuszczenia były błędne. Moody nie spoglądał na niego, tylko poprzez niego. To było dość osobliwe uczucie, ale każdy, kto poznał Alastora bliżej, musiał się przyzwyczaić do tego, że auror z powodzeniem potrafił patrzeć nie tylko przez ciała martwe, jak drzwi, ściany i wszelkie inne przeszkody, ale także przez cała żywe – czyli ludzi. I nigdy nie było do końca wiadomo, na czym tak naprawdę skupiał wzrok. Jego niebieskie oko zatrzymało się na Remusie tylko przez chwilę, by za moment obrócić się ku sufitowi. Naraz wszyscy wyraźne usłyszeli czyjeś nerwowe kroki na górze i zgrzyt zawiasów w drzwiach od salonu.
Na ten dźwięk Moody bez słowa wstał od stołu i wyszedł z kuchni tak szybko, jakby zapomniał o swej drewnianej nodze i o fakcie, że na nią utyka.
Remus i Syriusz również się podnieśli i podążyli za nim. Obaj mieli podobnie napięte twarze, z tą tylko różnicą, że Blackowi najwidoczniej wróciła ochota na dalsze dogryzanie Snape’owi, Lupin natomiast wiedział, że jeśli do tego dojdzie, Snape może już nie wytrzymać i dzisiejsze spotkanie skończy się niewesoło. Doprawdy! Chyba jakiś zły duch zagościł tego wieczoru na Grimmauld Place 12 i postanowił do samego końca mącić wszystkim nastroje i grać na nerwach!
Jak Remus mógł przypuszczać, Szalonooki zagrodził Severusowi drogę do wyjścia.
– Nie tak szybko, Snape – rzekł mściwym tonem. – Spieszy ci się gdzieś? Teraz ja chciałbym z tobą pomówić. Najlepiej również w cztery oczy.
Severus zatrzymał się w połowie korytarza, roztrzęsiony i pobladły. Widać rozmowa z Dumbledore’em, którą dopiero co przeprowadził, należała raczej do tych mało przyjemnych.
– Odsuń się sprzed drzwi, Moody – wycedził przez zęby, a Remus zauważył jak jego dłoń zbliża się do kieszeni, w której miał schowaną różdżkę. – Zrób to albo sam cię przesunę!
– Grozisz mi, Śmierciojadzie? Wiesz, że takich jak ty rozwalałem jednego po drugim? – dodał Moody o ton ciszej. – Bez najmniejszych problemów.
– Doprawdy? – spytał Snape jadowicie, unosząc brew; powoli zaczynał przypominać siebie. – Czy do tej grupy zalicza się także Crouch Junior i… ta miernota… Glizdogon? O ile mnie pamięć nie myli to właśnie oni rozłożyli cię na łopatki dwa lata temu.
Niebieskie oko Moody’ego zadrżało w oczodole, a czarne zwęziło się i błysnęło stalowym blaskiem.
– Dla twojej wiadomości, Snape, nie przyszło im to łatwo – odparł jeszcze ciszej. – W ogóle by się im nie udało, gdyby nie mała pomoc z zewnątrz – syknął. – Tamtego dnia Pettigrew nieznacznie się spóźnił, a Crouch najwyraźniej zapragnął zająć się mną samodzielnie. Kto wie, może nie chciał się dzielić sławą i mieć wdzięczność Gada tylko dla siebie? Nie radził sobie jednak śpiewająco, i gdyby nie to, że moment później zjawił się Glizdogon z trzecim, nieproszonym gościem, pokonałbym Croucha. Nie wyobrażaj więc sobie, że uległem Imperiusowi rzuconemu przez byle Śmierciojada. To ten wasz bydlak w ostatniej chwili postanowił wziąć sprawy w swoje gadzie łapska – wypluł z pogardą. – Widać uznał za konieczne interweniować, bo inaczej spieprzylibyście tamto zadanie – dodał twardo, a zwrot „wy” niezaprzeczalnie świadczył o tym, iż był przekonany, że Snape jeszcze przed pełnym odrodzeniem się Voldemorta działał na jego korzyść. – Crouch do samego końca miał wrażenie, że to właśnie jego Imperius mnie obezwładnił, dlatego taką wersję opowiedział pod Veritaserum. Ale prawda jest nieco inna, Snape… Rzucono na mnie jednocześnie dwa Imperiusy, a tylko jeden z nich okazał się nie do odparcia. Kto jak kto, ale ty chyba doskonale wiesz, jak smakuje różdżka twego pana – rzucił urągliwie, jakby mówił o psie i jego właścicielu – co, prawdę powiedziawszy, nie odbiegało aż tak bardzo od rzeczywistości. – Wiesz również, jak smakuje moja, a bywa równie nieprzyjemna. Chyba że już zapomniałeś i powinienem ci o tym przypomnieć, co?
Remus widział zimny, niemal zwierzęcy błysk, który rozświetlił na moment źrenice Snape’a. Odruchowo wyciągnął ramię, przytrzymując Syriusza na schodach do kuchni, by nie mógł wyjść na korytarz (jeszcze jego tam brakowało!). Severus po ostatnich słowach Szalonookiego zamarł w całkowitym bezruchu, przestając nawet oddychać, jakby nie wiedział, czego może się po nim spodziewać. Najwyraźniej przewidywał rzeczy najgorsze, nie wykluczając Avady. Moody patrzył mu wnikliwie w oczy, a jego pooraną bliznami twarz wykrzywił po chwili grymas drwiny.
– No proszę, proszę… Więc Śmierciojadek wciąż się mnie boi? Tym lepiej. Z tchórzami zawsze sprawa jest prostsza.
W tej sekundzie Severusowi puściły nerwy i wyciągnął różdżkę. Alastor był jednak szybszy, gdyż okazało się, że własną trzymał już w pogotowiu, ukrytą w rękawie szaty.
– Moody, nie! – krzyknął Remus, ale było już za późno, by temu zapobiec.
Podmuch zaklęcia wepchnął go z powrotem na kuchenne schody. Syriusz, który cały czas usiłował wychylić się zza ramienia Remusa, zatoczył się w przejściu i przewrócił, spadając z kilku stopni.
Remus, odzyskawszy równowagę, rzucił się w stronę wyjścia z kuchni. Gdy jednak dopadł szczytu schodów, ściskając własną różdżkę w dłoni, ukazał mu się widok, którego w zasadzie mógł się spodziewać. Między Moodym a Snape’em stał już Dumbledore z miną tak groźną, że sparaliżowałaby każdego. Taki wyraz niezwykle rzadko gościł na jego twarzy – a przynajmniej Remus nie miał wielu okazji, by go oglądać.
Snape klęczał na podłodze tuż za plecami Dumbledore’a, w pozycji świadczącej, że zaklęcie uderzyło go prosto w pierś. Był skulony, paznokcie jednej dłoni wbijał w dywan (na którym widniały wyraźnie ślady „hamowania”), a drugą dłoń przyciskał do mostka, oddychając ciężko i powoli. Jego różdżka leżała na podłodze kilka stóp przed nim. Cóż… niektórym mogłoby wydać się nieprawdopodobne, że Snape ją upuścił i że w ogóle dał się znokautować. Remusa jednak to nie zaskoczyło. Mając na uwadze fakt, że Severus był dzisiejszego wieczoru w skrajnie złej kondycji – zarówno fizycznej, psychicznej, jak i magicznej – nie było niczym dziwnym, że nie zdążył się osłonić przed atakiem Szalonookiego.
– Będziemy musieli porozmawiać, Alastorze – odezwał się Dumbledore, niezwykle cichym i napiętym głosem, w którym pobrzmiewała tłumiona furia. – Bardzo poważnie.
Na twarzy Moody’ego nie odbiło się jednak najmniejsze zdenerwowanie, mimo że dyrektor przeszywał go wzrokiem. Syriusz potrącił Remusa w ramię, przepychając się na korytarz, i zamarł.
– No pięknie – mruknął pod nosem, ale Remus nie usłyszał w tym mruknięciu zaskoczenia, tylko satysfakcję.
Norma. Czego miałby od niego oczekiwać? Właściwie to nawet nie dziwił się jego reakcji – Syriusz zawsze lubił spięcia dostarczające wrażeń. Może niekoniecznie spięcia z Dumbeldore’em, ale te z Severusem jak najbardziej. Natomiast fakt, że przesiadywał niemal bezczynnie na Grimmauldzie, sprawiał, że każde spotkanie z dawnym wrogiem podsycało w nim agresję. Wszystkie duszone emocje – złość, frustrację, poczucie bycia poza nawiasem – które w normalnych warunkach wyładowywałby nieco inaczej, teraz ogniskował na znienawidzonym Snapie. Gdzieś w końcu musiały znaleźć ujście.
Mimo to Remus, obserwując całą scenę wraz z jej głównym bohaterem – czyli Severusem, wciąż klęczącym na dywanie – doznał uczucia dalekiego od zadowolenia. Jeszcze nie zdążył z niego opaść szok, a cicha radość Syriusza dodatkowo pogorszyła jego nastrój, na powrót rozpalając w nim irytację. To, co się przed chwilą rozegrało, było więcej niż chore. To w ogóle nie powinno mieć miejsca. Do takich zdarzeń nie miało prawa dochodzić w Zakonie! To był bezpodstawny, niczym nie sprowokowany atak, i żadne osobiste porachunki nie mogły być dla niego wytłumaczeniem!
Alastor jednak stał wyprostowany i spokojny. Opuścił tylko różdżkę, ale jego magiczne oko wciąż z nienawiścią obserwowało Snape’a skrytego za plecami Dumbledore’a. Dyrektor bez słowa wyciągnął przed siebie dłoń, przywołując różdżkę leżącą na dywanie, i odwrócił się do Moody’ego plecami.
– Severusie – rzekł cicho, pochylając się ku niemu i chcąc pomóc mu wstać, ale Snape szarpnął się, obdarzając Dumbledore’a lodowatym spojrzeniem.
– Proszę się nie fatygować! – syknął, wyrywając mu z dłoni swą własność i samodzielnie, choć z trudem, dźwigając się na nogi. Remus przeczuwał już, jakie będą następne jego słowa. – Ostatnim, czego potrzebuję, dyrektorze, jest pańska wymuszona troska! Niech więc pan przestanie odgrywać tę farsę! Nie prosiłem o żadną interwencję!
Dumbledore cofnął się o krok, pozwalając mu swobodnie przejść. Nie skomentował odzywki Snape’a, ale wyraz jego twarzy nie pozostawiał wątpliwości – słowa Severusa musiały ugodzić w bolesny punkt. Przez jedną krótką chwilę bowiem, Remus dostrzegł w niebieskich oczach ten rodzaj żalu i bezsilności, które mogły świadczyć tylko o wyrzutach sumienia. Być może Dumbledore uznał, że poważna rozmowa, którą przed chwilą ze Snape’em sobie uciął, była błędem? Może powiedział mu coś, czego nie chciał, a może… może chodziło o coś zupełnie innego?
Severus wyprostował się sztywno, z właściwą sobie, chłodną godnością, za którą zawsze usiłował skryć wszelkie swoje słabości.
Jego morderczy wzrok prześliznął się po twarzach Syriusza i Remusa, dając im jasno do zrozumienia, żeby nie ważyli się wchodzić mu w drogę, po czym Snape bez żadnych wyjaśnień ruszył w stronę wyjścia. Gdy przemierzał korytarz, panowała grobowa cisza. Moody pod wpływem ostrego spojrzenia Dumbledore’a odsunął się na bok, a Severus minął go bez słowa, jakby ten był powietrzem. Mimo to Remus doskonale wyczuwał emanujące z obu mężczyzn fale nienawiści; dłoń Szalonookiego mocniej zacisnęła się na rękojeści różdżki.
Po chwili frontowe drzwi Grimmauld Place 12 zamknęły się z hukiem – budząc tym samym przeuroczy obraz pani Black, która natychmiast podniosła głośne protesty, wygłaszając znaną wszystkim litanię obelg.
Dumbledore uciszył ten krzyk, zaciągając rozsunięte kotary szybkim machnięciem różdżki.
– Co tu się rozegrało? – spytał głosem podobnym raczej do warknięcia, którego Remus jeszcze nigdy z jego ust nie słyszał. – Wyjaśnij, dlaczego go zaatakowałeś! – zażądał, na co magiczne oko Moody’ego zawirowało i zatrzymało się na jego twarzy.
– Jest wiele powodów – odparł twardym tonem, w którym dało się słyszeć również cynizm. – Wszystkie z nich są ci znane, Dumbledore, ale ty zawsze broniłeś Snape’a, czego do dziś pojąć nie potrafię. Zastanawia mnie jednak co innego: od kiedy to Snape stał się nietykalny. Czyżbym przeoczył ów moment? Doprawdy… ten Śmierciojad ma przy tobie lepszą ochronę niż Królowa Matka!
Syriusz prychnął cicho tuż przy uchu Remusa, wyraźnie rozbawiony odpowiedzią, a Remus resztką sił powstrzymał się od reakcji. Sam już nie wiedział, czy jest bardziej zszokowany zachowaniem Szalonookiego, czy może rozdrażniony dziecinnością Blacka. Jeszcze nigdy do czegoś takiego nie doszło w Kwaterze Głównej! Moody nie znosił Snape’a, to fakt, ale nigdy nie posunął się tak daleko. Dziś celowo sprowokował go do podniesienia różdżki – prawdę mówiąc prowokował go przez cały wieczór – żeby na koniec móc go bezkarnie zaatakować. I to jeszcze w taki sposób… Zupełnie jakby Snape był jednym z przestępców, którymi wolno mu poniewierać. Ba! Moody nawet nie przejął się faktem, że tuż obok, za ścianą, przebywał Dumbledore.
Remus zerknął na dyrektora, który stał spokojnie, ale jego twarz była o wiele bledsza niż zazwyczaj, co znaczyło, że wewnątrz był bardzo zdenerwowany. Wzrok wciąż miał utkwiony w Moodym i wydawało się, że rozważał coś bardzo poważnego, bo trwał przez chwilę w posępnym milczeniu.
– Niech więc tak będzie – odpowiedział wreszcie cichym głosem, choć od całej jego postaci biła aura gniewu. – Sam do tego odprowadziłeś, Alastorze. Liczyłem na to, że nigdy nie będę musiał stosować podobnych środków, ale najwidoczniej były to płonne nadzieje. Od dziś Severus jest dla ciebie nietykalny – dodał z naciskiem, po czym wycelował różdżkę w Moody’ego i zanim tamten zdołał zaprotestować, nakreślił jakiś znak, szepcąc inkantację. – Jeśli złamiesz Prawo Nietykalności, będę musiał wyciągnąć z tego konsekwencje.
– Co… Co to ma, do cholery, znaczyć?! Coś ty zrobił?! – zapienił się Moody, ale w tym momencie nie był już w stanie niczego cofnąć. – Zwariowałeś, Albusie!? Nie dostrzegasz prawdziwej twarzy tego drania! On nas zdradzi!
– O ile już tego nie robi – wtrącił Syriusz, choć brakowało mu pewności siebie; najwidoczniej zbyt dobrze pamiętał własne, niezbyt przyjemne starcie z Dumbledore’em na temat Snape’a, które miało miejsce niecały rok temu.
Dumbledore spojrzał w stronę Blacka chłodnym wzrokiem.
– Tak, Syriuszu, twoją opinię również znam – stwierdził niewzruszenie. – Żałuję jednak, że przez tak długi czas nie zweryfikowałeś własnych poglądów, i że nie zmieniły się one chociaż odrobinę.
Syriusz zacisnął zęby, a Remus wiedział już, co się szykuje. Chcąc go uspokoić, położył mu dłoń na ramieniu, ale tamten ją strącił.
– Moje poglądy potwierdzały się na każdym kroku, dyrektorze – syknął Black, siląc się na spokojny ton. – A najlepszym dowodem na to, że mam rację, jest fakt, iż Snape nie wykonuje pańskich poleceń, robiąc tak naprawdę, co mu się żywnie podoba! Być może jego wątpliwą lojalnością nie przejmowałbym się AŻ tak bardzo, gdyby w tym wszystkim nie chodziło o bezpieczeństwo HARRY’EGO! – podniósł głos, po raz kolejny zapominając o niepisanych zasadach, panujących podczas rozmów z przełożonym. – Czy pan w ogóle ma pojęcie, że na drugi dzień po pańskim odejściu z Hogwartu, Snape od razu przerwał lekcje Oklumencji?! Czekał tylko na sposobność! Na moment, w którym nikt nie będzie patrzył mu na ręce! Podobnie sprawy mają się z Zakonem: kiedy pan niczego nie widzi, Snape za pana plecami…
– Wystarczy, Syriuszu – Dumbledore przerwał mu w pół zdania. – Zatrzymaj się tutaj. I bacz, byś w przypływie emocji nie powiedział czegoś, czego będziesz później żałował – dodał, patrząc na niego wymownie.
Syriusz zamilkł. Remus zauważył nawet, że lekko się zmieszał. Widać wspomnienie dawnej rozmowy, oraz słów, które padły wtedy z jego ust w obecności dyrektora, nie napawały go dumą.
– W sprawie przerwanych lekcji Oklumencji dopiero co z Severusem rozmawiałem – dokończył Dumbledore, przenosząc wzrok z Blacka na Lupina, a ten poczuł dziwne ciarki na plecach. Spojrzenie Dumbledore’a było zbyt lustrujące.
Remus zaklął w duchu. Najwyraźniej dyrektor wiedział już, że i on przeprowadził podobną rozmowę z Severusem jakiś czas temu. Do diabła, nie przewidział takiej sytuacji. Prawdę mówiąc był przekonany, że Harry w końcu przeprosił Snape’a i kontynuuje szkolenie. Ale okazało się, że było inaczej. Że jednak nie zdobył się na przeprosiny, a Severus był zbyt zacięty, żeby złamać własne słowo i samemu wznowić naukę. I teraz Remus w oczach dyrektora wyglądał jakby… jakby celowo zataił całą tę sprawę! Niech to szlag. Mało miał jeszcze problemów?
– Ja… nie wiedziałem – zaczął, czując się dziwnie winnym. – Od tamtego czasu nie miałem kontaktu z Harrym. Sądziłem, że… przeprosił, i że Severus… – urwał, nie chcąc wszystkiego pogarszać.
Cholera. Więc to dlatego Snape był tak roztrzęsiony, kiedy opuścił salon. Że też Dumbledore’owi zachciało się właśnie dziś drążyć kwestię Oklumencji! Przecież widział wyraźnie, w jak podłym nastroju był Severus. Cudownie. Na domiar złego Snape najpewniej pomyślał, że Remus o wszystkim Dumbledore’owi doniósł. Natomiast Dumbledore z pewnością sądzi, że Remus rozmyślnie milczał, kryjąc winnego Severusa.
Odetchnął ciężko, odwracając od dyrektora wzrok. Świetnie! Teraz czuł się jak podwójny kolaborant.
– Ach, więc to tak sprawy stoją? – dobiegł go kpiący głos Moody’ego. – Sam widzisz, Dumbledore, z czym wiąże się powierzanie Snape’owi zadań. I czym owocuje twoje bezgraniczne zaufanie do niego!
– Kłopotami – podsumował Syriusz, zawsze mając w sprawie Snape’a swoje trzy knuty do dorzucenia.
– Lepiej naprawdę zamilcz, Syriusz! – Remus warknął na niego, tracąc już cierpliwość.
Przyjaciel swoim zachowaniem wystarczająco tego wieczoru nadszarpnął mu nerwy. Zresztą Dumbledore już raz go ostrzegał, by ten nie wypowiadał się w sprawach kierowania Zakonem, zaufania do Snape’a oraz bezpieczeństwa. Ale Syriusz najwyraźniej o tym zapomniał. Dzisiaj natomiast wraz w Moodym odegrali okropne przedstawienie. Postąpili wobec Severusa fatalnie – najpierw zajadła prowokacja na zebraniu, a teraz atak Szalonookiego. I choć Remus nie ponosił odpowiedzialności za to wszystko, cały czas czuł się jakoś… podle z tego powodu. Cóż, to wydawało się być może irracjonalne, ale nic nie mógł na to poradzić. W tym momencie jedyną myślą, jaka huczała mu w głowie, było: „dogonić Snape’a i wszystko mu wyjaśnić”. Dogonić go choćby po to, by dać mu do zrozumienia, że nie wszyscy z Zakonu są przeciw niemu! A przecież takie wnioski musiał wysnuć już dawno. A jeśli nie, to z pewnością wysnuł je dzisiaj.
Remus sam nie wiedział, dlaczego w tej chwili stało się dla niego tak ważne, by Severusowi uprzytomnić, że to nieprawda, że stanowisko Syriusza i Szalonookiego nie odzwierciedla zdania całego Zakonu! Że niektórzy mają kompletnie inne poglądy. Nie wiedział, czemu chce z Severusem porozmawiać natychmiast, jednak nie zamierzał szukać racjonalnych wyjaśnień swoich dziwnych pobudek. Wiedział jedno: że lepszego momentu już nie będzie. Musiał dać mu to do zrozumienia teraz – nie za miesiąc, nie za rok. Zresztą… kto wie, co wydarzy za tydzień? Może już wtedy dla wszystkich będzie za późno, zwłaszcza dla Severusa. Remus nie miał w planach czekać z tym do następnego zabrania Zakonu i kolejnych nieprzyjemnych sytuacji, następnych niesnasek, do jakich z pewnością dojdzie. Z doświadczenia wiedział, że nieporozumienia należy wyjaśnić od razu, bo z czasem tylko się pogłębiają, tworząc coraz większe przepaści i coraz wyższe mury. A tych Snape miał wokół siebie już nadto. W dodatku niektórzy bardzo dbali o to, by te bariery były coraz solidniejsze, i żeby Snape nigdy nie zyskał żadnych sprzymierzeńców.
Remus obrzucił ostrym spojrzeniem twarz Moody’ego, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Może gdyby teraz wyszedł, jeszcze zdążyłby złapać Severusa przed końcem strefy antyteleportacyjnej?* Gdyby tylko mógł opuścić Kwaterę, powiedziałby mu, wytłumaczył, że… Że co? Przecież to wszystko, co mógłby mu powiedzieć, było kompletnie idiotyczne! I pewnie też niestosowne…
W tym momencie Dumbledore uchwycił jego zdenerwowane, strapione spojrzenie. Niebieskie oczy na moment przytrzymały oczy Remusa, patrząc w nie ze spokojem i powagą, zupełnie jakby widziały każdą emocję odbijającą się w źrenicach.
– Idź wobec tego – rzekł po chwili Albus, wprawiając go w całkowite zaskoczenie. Remus otworzył nieco usta, by za moment je zamknąć; przez krótką chwilę poczuł się, jakby znów miał naście lat i kompletnie nic nie pojmował z tego, co Dumbledore chce mu przekazać. – Idź, Remusie – powtórzył ciszej dyrektor, patrząc na niego znacząco. – Jeśli już kogokolwiek zechce wysłuchać, to najprędzej ciebie – dokończył, a w jego tonie było coś, co świadczyło, że jest o tym w pełni przekonany.
Ostatnie słowa kompletnie Remusa oszołomiły. Nie spodziewał się, że podobne stwierdzenie może paść z ust Dumbledore’a, i to w dodatku pod jego adresem. Obrzucił dyrektora zdziwionym spojrzeniem, ale ten skinął głową na znak potwierdzenia, że mówił poważnie. Remus więc, powstrzymując się od idiotycznych pytań, skierował swe kroki w stronę wyjścia. Przy drzwiach jednak przystanął i obejrzał się jeszcze, niezbyt pewny, czy dobrze usłyszał.
– Jeśli chcesz z nim mówić, lepiej się pospiesz – w jego głowie zabrzmiał mentalny głos. Dumbledore po raz pierwszy przemówił do niego w ten sposób, i Remus w zasadzie nie wiedział, czemu posłużył się telepatią zamiast mówić normalnie. – Drogi chłopcze… – Dyrektor uśmiechnął się, słysząc jego myśli, choć nie był to wesoły uśmiech. – Sam wielokrotnie widziałeś, że Severus nie zwykł ociągać się podczas powrotów z tych zebrań. Dobrze wiesz dlaczego. Nie wspominając już o tym, że nigdy tak naprawdę nie zakładał, iż może znaleźć się ktoś, kto chciałby go dogonić i zatrzymać – dodał z wyczuwalnym żalem, a Remus doskonale zdawał sobie sprawę, że jego słowa miały głębszą wymowę.
Spojrzenie Dumbledore’a emanowało jakąś tajemnicą. Z jednej strony była to pewność, jakby dyrektor dowiedział się właśnie czegoś bardzo ważnego, jakby odkrył klucz do komnaty, która tak długo pozostawała przed nim zamknięta. Jednak w błękitnych tęczówkach tkwił również smutek – świadomość, że jemu tak naprawdę nigdy nie było… i nie będzie dane tej komnaty otworzyć.
Remus, nadal niewiele z tego rozumiejąc, chwycił za klamkę i już po chwili owiało go czerwcowe, przesycone zapachem nadchodzącego lata powietrze. Tak nieprawdopodobnie przyjemne, że aż go drażniło – ta lekkość, wrażenie swobody wypełniającej przestrzeń dość silnie kontrastowały z jego samopoczuciem. Nie wspominając już o fatalnym nastroju, w jakim musiał być Snape.
Remus po raz kolejny w życiu miał jednak okazję podziękować w duchu, że jest wilkołakiem. Było to osobliwe uczucie, niemniej zupełnie prawdziwe – dziękował za swe zwierzęce umiejętności, które posiadł dzięki likantropii. Poza wyostrzonymi zmysłami był również w stanie biegać nadzwyczaj szybko, w dodatku męcząc się znacznie mniej niż inni (oczywiście wykluczając okresy zbliżającej się albo minionej pełni, która zawsze ścinała go wtedy z nóg). Tej nocy jednak księżyc świecił cienkim sierpem, wychodząc dopiero z nowiu, więc Remus mógł całkowicie wykorzystać drzemiące w sobie siły.
Strefa antyteleportacyjna rozciągała się na długość czterech przecznic w cztery strony od Kwatery Głównej, tworząc nierówną figurę geometryczną. Remus doskonale pamiętał, ile się wszyscy namęczyli, by założyć ją tak dyskretnie, aby ministerstwo nie odnotowało żadnych podejrzanych magicznych oddziaływań w mugolskiej dzielnicy. Byli zmuszeni poprowadzić strefę z dokładnością co do cala, wydłuż płotów, fasad budynków, krawężników – w taki sposób, by jej granica pokrywała się z fizyczną siatką zabudowy, co sprawiało, że jej przekroczenie nie powodowało żadnych podejrzanych „anomalii” w życiu mugoli. Przez płoty i ściany domów raczej nie próbowali przechodzić, a o niefortunne krawężniki zwyczajnie się potykali, nie zdając sobie sprawy, iż działo się to tylko dlatego, że obłożone zostały bardzo skomplikowanym zaklęciem.
W tym momencie Remus mógł mieć jedynie nadzieję, że Severus nie zdążył jeszcze opuścić strefy i deportować się z Londynu.
Nie chciał go łapać w Hogsmeade, a już na pewno nie chciał nachodzić go w Hogwarcie!
Puścił się więc biegiem wzdłuż szeregowych domów, mijając kolejne numery Grimmauld Place, zostawiając za sobą plac i znikając w jednej wąskich z uliczek – tej słabo oświetlonej, najciemniejszej, najbardziej zaniedbanej. Wszyscy Zakonnicy wybierali tę właśnie uliczkę, kiedy zmuszeni byli pieszo pokonać strefę antyteleportacyjną; Remus również nie spodziewał się po Snapie innego wyboru, zwłaszcza że ten, odziany w swe niepokalane czernie, mógł w owej uliczce z powodzeniem wtopić się w otaczający mrok. A nie przypuszczał raczej, żeby Severusowi zależało na tym, by ktokolwiek go ujrzał.
Sam nie wiedział, dlaczego chciał z nim porozmawiać. Ilekroć dochodziło do takich sytuacji, w których Severus był atakowany przez członków Zakonu, Remus czuł się dziwnie zobowiązany, by stanąć w jego obronie. Ale dzisiaj chyba po raz pierwszy był taki moment podczas zebrania, że naprawdę miał ochotę przyłożyć Syriuszowi. Po raz pierwszy również był całkowicie wstrząśnięty zachowaniem Moody’ego. Nie dlatego, że obaj odnosili się do Snape’a jak do najgorszego wroga, bo to stało się już normą… Jednak tego wieczoru zdecydowanie przesadzili. Moody całkowicie! Remus nawet zdziwił się, że Severus, będąc na granicy wytrzymałości, tak długo znosił dzisiejsze zaczepki w milczeniu. Jak na jego aktualną kondycję psychiczną – oraz typową skłonność do scysji z Blackiem i Moodym – był to nie lada wyczyn, że przez tyle czasu powstrzymał się od ostrej reakcji. I żeby jeszcze za mało było spięć podczas spotkania Zakonu, później odbyła się ta nieszczęsna rozmowa z Dumbledore’em.
Remus westchnął w myślach i skupił wzrok na najodleglejszym punkcie uliczki, przyspieszając nieznacznie. Dogonił Severusa po trzech minutach szybkiego biegu. Zarys mrocznej sylwetki zamajaczył na końcu chodnika w mdłym kręgu latarnianego światła. Snape kroczył nerwowo, ale wolniej niż zazwyczaj, i Remus nawet z dużej odległości był w stanie wyczuć, że kipiała w nim złość. Widoczne to było po jego ruchach – już nie sprężystych i płynnych jak zwykle, ale szarpanych i napiętych. Zupełnie jakby z każdym kolejnym krokiem doświadczał eskalacji wściekłości i jednocześnie opadał z sił. Dodając to tego osłabienie oraz efekty Cruciatusa… Cóż, nic dziwnego, że Snape nie osiągnął jeszcze końca martwej strefy teleportacyjnej, a Remus zdołał go złapać.
– Severus! Severus, zaczekaj! – zawołał zdyszanym głosem, będąc zaledwie czterdzieści jardów za nim.
Snape nie zareagował. Nie przystanął, nie zwolnił kroku, mimo że klapiące o nawierzchnię podeszwy butów Remusa stawały się coraz głośniejsze, zbliżając się nieubłaganie.
– Zatrzymaj się wreszcie! – wysapał Remus i chwycił go za ramię, na co Snape żachnął się, strącając jego rękę i nadal się nie zatrzymując.
Remus zrównał się z nim i przeszedł kawałek w milczeniu. Przez krótką chwilę łapał płytki oddech, momentalnie go jednak uspokajając. Kołatanie serca też nad wyraz szybko ustąpiło, zupełnie jakby Remus pokonał znacznie krótszy odcinek i do tego marnym truchcikiem. Zmęczenie opadło z niego natychmiastowo, co zawdzięczał swej nietypowej naturze. I dobrze. W tym przypadku wilkołactwo bardzo ułatwiało mu sprawę, bo podczas rozmowy z Severusem musiał zachować całkowity spokój – zarówno ducha jak i ciała.
Decydując się wreszcie na radykalne posunięcie, zagrodził Snape’owi przejście.
– Zejdź mi z drogi – wycedził Severus, zatrzymując się przed nim jak wryty.
Nawet nie podniósł głowy, ale spod czarnej kurtyny włosów błysnęły złowieszczo zimne oczy. Remus zauważył, że zacisnął w kieszeni dłoń, najprawdopodobniej na różdżce.
– Severus, wysłuchaj mnie…
– Natychmiast, Lupin! – rozkazał, wyciągając z kieszeni potencjalne narzędzie zbrodni i celując nim w jego pierś.
Remus jednak nawet nie drgnął, utkwiwszy spojrzenie we wściekłej, bladej twarzy. Była napięta – nie tylko gniewem, także bólem. Remus przypuszczał, że to zbliżający się Post-Cruciatus. Na początku objawiał się on dość niewinnie, nieprzyjemnym pulsowaniem skroni. Sęk w tym, że potem było coraz gorzej, i nie sposób było go zatrzymać, czy choćby uśmierzyć. Nawet eliksiry przeciwbólowe niewiele mogły zdziałać, bo tylko na chwilę przyćmiewały zmysły, sprawiając wrażenie ukojenia, a potem ból powracał, wydając się jeszcze bardziej nieznośnym. Remus wiedział o tym wszystkim, bo sam przeżył kilka Post-Cruciatusów w swoim życiu. Choć zapewne i tak zdecydowanie słabszych oraz zdecydowanie mniej niż przeżył Snape. Czuł, że ze względu na jego tragiczne samopoczucie nie powinien zatrzymywać go zbyt długo, ale skoro już go dogonił… powinien przejść do rzeczy.
– Nic nie powiedziałem Dumbledore’owi o lekcjach Oklumencji – rzekł, postanawiając zacząć od sprawy najistotniejszej. Takiej, która mogłaby na wstępie choć trochę złagodzić sytuację.
Severus skrzywił się paskudnie, po czym opuścił różdżkę.
– Wiem – warknął, wymijając Remusa i celowo potrącając. – I szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodzi. Żegnam cię, Lupin.
Ruszył z miejsca szybciej niż poprzednio, jednak chód wciąż miał niepewny i chwiejny. Bez względu na to, że Moody uderzył go mało szkodliwym zaklęciem, w obecnym stanie tylko pogorszyło to kondycję Severusa. Remus odczekał chwilę, wsłuchując się jego w nierówne kroki i ciężki oddech, który zdawał się łapać z coraz większym trudem. Oczywistym było, że niewiele już brakowało, aby go na dobre rozdrażnić. Albo pokonać. Z jednej strony Remus ogromnie pragnął zamienić z Severusem choć kilka słów i wyprowadzić go z błędu, z drugiej nie chciał go męczyć. Widział przecież wyraźnie, że Snape zużywał w tym momencie ostatnie rezerwy swojej energii, by zachować minimalne pozory „severusowatości”. Prawdę mówiąc nie było jeszcze sytuacji, w której pozwoliłby, aby maska opadła mu całkowicie. Ten człowiek był chyba najbardziej nieugiętym typem na świecie! Z tym, że jego wytrwałość stanowiła tylko jedną stronę medalu, drugą niestety był głupi upór. Remus przypuszczał, że Severus daje sobie przyzwolenie na okazanie słabości dopiero wtedy, kiedy przekracza próg swojej kwatery. Tę słabość pewnie już nie raz oglądały zimne ściany jego lochu, i tylko one. Jednak w tym momencie Remus z całego serca nie chciał dopuścić do sytuacji, by Severus zamknął się dzisiaj w tych czterech ścianach z przeświadczeniem, iż otaczają go sami wrogowie.
Ponownie go dogonił i bez słowa zrównał z nim krok. Snape, o dziwo, nie zareagował. Najwidoczniej postanowił Remusa ignorować – może dlatego, że nie czuł już się na siłach, by z nim walczyć? Skoro przyjął taką taktykę, Remus uznał, że najlepszym wyjściem będzie wystawić go na próbę, stosując jego własną broń, i wspólnie pomilczeć. Jak trafnie przewidział, Snape w pewnym momencie nie wytrzymał.
– Lupin, nie przypominam sobie, bym prosił cię o dotrzymanie mi towarzystwa! – syknął, zatrzymując się w mroku. – Postanowiłeś mnie eskortować w drodze do Hogwartu czy może stać się moim drugim cieniem?
– Nie rzucasz cienia – odparł wymijająco Remus, choć doskonale wiedział, o jakim cieniu Severus mówił. Jego odpowiedź jednak też była dwuznaczna i miał nadzieję, że jej wymowa będzie zrozumiała dla rozmówcy.
I chyba była, bo w jego oczach po chwili pojawiło się niekłamane zdumienie. Cóż, na pewno nie spodziewał się usłyszeć podobnej deklaracji. Nie po tym, co się dzisiaj wydarzyło podczas zebrania. Oraz po nim…
Teraz obaj stali w zaciemnionym zwężeniu uliczki, a do końca strefy antyteleportacyjnej pozostało już tylko kilka jardów – kończyła się przy ceglanym domu, tuż za zakrętem. To była ostatnia szansa na zamienienie kilku słów. Remus wiedział doskonale, że jeśli Snape nie zechce go wysłuchać, nie będzie mógł go na siłę zatrzymać. Nie mówiąc już o tym, że nie chciał nic robić na siłę, bo taka postawa przeczyłaby również temu, co pragnął Severusowi przekazać.
– Wiem, że jesteś… zmęczony – rzekł cicho, starając się, aby jego głos brzmiał neutralnie: ani troskliwie, ani sugestywnie, ani tym bardziej ironicznie. – Nie zajmę ci wiele czasu. Proszę tylko, byś poświęcił mi dwie minuty.
– Jeśli uważasz, że to, co masz mi do powiedzenia, interesuje mnie w minimalnym choćby stopniu, to grubo się przeliczyłeś – odpowiedział Snape, odwracając się do niego i robiąc krok w jego stronę. – Niby czemu miałbym poświęcać ci jakiekolwiek minuty, Lupin? Masz mi do przekazania jakąś bardziej odkrywczą nowinę od tych, które przekazał mi Dumbledore?
Ostatnie słowo wypowiedział niemal z wrogością. Nie była ona co prawda tak intensywna, jak w przypadku Syriusza czy Moody’ego, tylko powierzchowna, tymczasowa. Jednak doskonale można było ją wyczuć. Cóż, Remusa nawet to nie dziwiło. Chyba nie istniała jeszcze osoba, którą Severus byłby w stanie tolerować bez cienia niechęci z jego strony, nie mówiąc już o tym, że Dumbledore, niejako z urzędu, narzucał Severusowi swoją wolę, a tego Snape nienawidził najbardziej – faktu, że był w pewnym sensie uwiązany, zależny… a może nawet tego, że czuł się w obecności Dumbledore’a jak chłopiec? Remus też wielokrotnie tak się czuł: onieśmielony, mały i słaby magicznie. Niemal jak dziecko. Wiedział, że nie dorasta Dumbledore’owi do pięt pod względem umiejętności, doświadczenia, mądrości… Zresztą żaden z nich nie dorastał Dumbledore’owi do pięt. Jednak o ile Remus przyjmował to jako coś zupełnie normalnego, to Snape’a najpewniej fakt ten niemożebnie drażnił. Poza tym, podczas rozmowy w cztery oczy, musiał zostać przez dyrektora zrugany, co raczej nie poprawiło mu humoru. Oczywistym więc było, że pałał w tym momencie antypatią do Albusa – chwilową, acz soczystą.
Remusowi jednakże zrobiło się dziwnie nieprzyjemnie na myśl o Dumbledorze. Nie raz bowiem widział smutek w oczach tego człowieka, a dzisiaj… Dzisiaj było w nich coś więcej niż tylko smutek. Remus miał wrażenie, iż Dumbledore czuje, że w czymś zawiódł. Gdy dyrektor rozmawiał z nim telepatycznie, miał wypisany na twarzy żal i rezygnację – dopiero teraz Remus to sobie uprzytomnił. Jeszcze nigdy wcześniej dyrektor nie okazał bezsilności. Nie tego rodzaju, nie w taki sposób. I nie z takiego powodu. A może po prostu Remus do tej pory nie miał możliwości ujrzeć żadnego poważniejszego starcia na linii Snape – Dumbledore? Jeśli jeszcze był w stanie wyobrazić sobie i zrozumieć zachowanie Severusa, które było typową reakcją obronną (sam przecież niejednokrotnie jej ulegał w konfrontacjach w dyrektorem – choć w przypadku Remusa odruchy obronne przybierały nieco inną formę), to nigdy tak naprawdę nie zastanawiał się i nie analizował niektórych subtelnych gestów Dumbledore’a.
Ostatecznie, kto myśli o najsilniejszym czarodzieju współczesnej Anglii, o dowódcy i mentorze, jako o kimś, kto może mieć słabości i chwile zwyczajnego, ludzkiego załamania? Ba, że może popełniać błędy? Nikt raczej nie dopuszcza do siebie podobnych myśli, uznając zapewne, że człowieka pokroju Dumbledore’a – tak potężnego i mądrego – nie sposób dotknąć ani zranić.
Nic bardziej błędnego.
Remus musiał przyznać, że scena, która rozegrała się w korytarzu, kiedy dyrektor próbował pomóc Severusowi wstać, a ten obrzucił go złośliwościami, była naprawdę przykra. I odsłoniła wiele prawdy o człowieku, którego uważał za niepokonanego. Dumbledore odsunął się wtedy i przepuścił Snape’a. Z pozoru nic znaczącego, ale w tym geście było coś jeszcze. Coś bezradnego i smutnego. Dumbledore zawsze był dla wszystkich oparciem, a tutaj… wycofał się, wyraźnie pokazując swój słaby punkt. To niesamowite, jak niewiele trzeba było, by osłabić tak silnego człowieka. Wystarczyło tylko odtrącić jego wyciągniętą dłoń – wyciągniętą w najlepszych zamiarach.
Wydawało się oczywiste, że Snape miał swoją dumę; nie byłby sobą, gdyby zachował się wtedy inaczej. Niestety, jego zachowanie zdradzało również, że nie był chyba do końca świadom, jak wielkiego w istocie posiada obrońcę. Chociaż nie. Świadom może i był. Sęk w tym, że nie doceniał tego faktu. Nie chciał dostrzegać troski, której znieść nie potrafił, więc odrzucał wraz z nią wszelkie przejawy serdeczności i pomocy, które Dumbledore mógłby i chciał mu ofiarować.
Z punktu widzenia Dumbledore’a musiało być to naprawdę przykre.
Czy Severusa rzeczywiście nie obchodziło, że uderza we własnego sojusznika? Czyżby miał za nic fakt, że Dumbledore zawsze stał za nim murem? Remusowi cisnęło się na usta jedno określenie – niewdzięczność. Jednak po chwili przyznał, że było ono za mocne. I chyba trochę niesprawiedliwe, bo właściwie nic nie wiedział o Severusie i jego relacjach z Dumbledore’em. Nie miał pojęcia, jak wielkim szacunkiem Snape go darzy – bo darzył, to nie ulegało wątpliwości, mimo że w pewnym momentach zachowywał się bezczelnie i opryskliwie. Cóż, po prostu czasami nerwy brały nad nim górę, zwłaszcza gdy czuł się upokorzony, skrzywdzony i pokonany. Ale czy Remus miał prawo oceniać coś, o czym nie miał pojęcia? Nie. Jednak to nie zmieniało faktu, że kwestia Oklumencji nadal pozostawała sprawą patową. Dla każdej ze stron. A skoro już Severusa dogonił, mógłby spróbować to jakoś wyjaśnić, załagodzić powstały konflikt.
Odetchnął więc głębiej i rzekł, ostrożnie dobierając słowa:
– Myślę, że Dumbledore jest ostatnią osobą, która życzyłaby ci źle, Severusie. Mam nadzieję, że to dostrzegasz – dodał ciszej, patrząc Snape’owi w oczy, z których na moment zniknęły lodowate błyski, a pojawiło się coś na kształt dezorientacji. Zupełnie jakby Severus nie był do końca pewny, czy może ufać własnym odczuciom w tym względzie. Jakby sam sobie nie wierzył, choć przecież musiał wiedzieć, że bez względu na wszelkie rozkazy, które dostawał od Dumbledore’a jako przełożonego, ten darzył go nie tylko tolerancją i zaufaniem, ale też szczerą sympatią – co było rzeczą niezrozumiałą dla tak wielu. A może Severusowi owa sympatia właśnie ciążyła, bo czuł się z nią niezręcznie? To byłoby bardzo możliwe w jego przypadku, gdyż wydawał się osobą raczej nie przywykłą do tego, by ktoś okazywał mu aprobatę czy choćby akceptację. Remus uśmiechnął się do własnych myśli, ledwo wyrażając to mimiką twarzy. Sam przecież reagował podobnie, i to nie raz. – Wierz mi, ja również czasami czuję się z tym… dziwnie – wyznał po chwili ciszy, sam nie wiedząc, dlaczego to mówi. – Chociaż, powinienem się już przyzwyczaić do takiej postawy Dumbledore’a. W końcu dłużej jestem jego „oswojonym wilkołakiem” niż ty… – urwał, gryząc się w swój cholerny gryfoński język, ale i tak zrobił to za późno. W ogóle nie planował wyjeżdżać z takim tekstem! „Oswojony wilkołak” Dumbledore’a oraz jego „nawrócony Śmierciożerca” może i mieli ze sobą coś wspólnego, ale to była nienajlepsza pora, by snuć takie porównania. W ogóle żadna nie była najlepsza! W oczach Snape’a na powrót pojawiły się chłodne iskry, a Remus momentalnie wycofał się z wątku, który niefortunnie poruszył. – Chciałem tylko powiedzieć, że… – zająknął się, już mniej pewny siebie niż na początku – że bez względu na wszystko, Dumbledore pozostaje twoim sprzymierzeńcem. I nawet jeśli powiedział coś przeciw tobie, coś co wyprowadziło cię z równowagi, to wcale nie znaczy, że… – Odchrząknął, czując się idiotycznie. – Po prostu uważam, że może… może warto by przemyśleć, czy nie miał w tym trochę racji – dokończył ciszej, ale wypowiadając te słowa wiedział już, jak wielki popełnił błąd.
– Racji? – syknął Snape, a jego źrenice rozświetlił niezdrowy blask. Można by to uznać za spojrzenie kogoś, kto rozpalony jest gorączką, jak również spojrzenie mordercy, który szykuje się do zadania śmiertelnego ciosu.
Jeśli o Severusa chodziło, to drugie było znacznie bardziej prawdopodobne, choć pierwszego wcale wykluczać nie musiało. Każdy normalny człowiek będący teraz na miejscu Remusa już dawno cofnąłby się przynajmniej o krok. Ten jednak nie wykonał żadnego gestu, nie odrywając wzroku od twarzy Snape’a. Nawet nie zerknął na jego różdżkę, która wciąż spoczywała w dłoni byłego Śmierciożercy, mimo że – na razie – skierowana była w ziemię.
– Czy Dumbledore nie miał przypadkiem racji? – powtórzył sarkastycznie Snape, a Remus przeczuwał już, że jego ton zapowiadał wybuch. – Oczywiście, że miał. Jakżeby inaczej… Wszyscy macie rację! – wysyczał Severus przez zęby, ponownie robiąc krok w jego stronę. – Jak łatwo wam to przychodzi! Jak nieomylni jesteście! Każdy z was, zawsze po właściwej stronie, zawsze działający w imię wyższego dobra, zawsze wykonujący trafne posunięcia! Och, tak… łatwo jest decydować, nie będąc zawieszonym jak marionetka na sznurkach. Niezwykle łatwo. Tak samo jak łatwo jest rozprawiać o tym, co jest słuszne, gdy nie czuje się różdżki na gardle! – Jego głos był niesamowicie cichy, jednak przepełniony jadem; najwyraźniej wyrzucał z siebie złość, która dzisiaj musiała osiągnąć punkt ekstremalny. Przez chwilę milczał, po czym odetchnął głębiej, i dodał zupełnie już zimnym, pozbawionym emocji tonem: – Wy, szlachetne żołnierzyki bez skazy i zmazy, niesplamieni najmniejszą zbrodnią, zawsze macie pieprzoną rację. We wszystkim.
Remus stał w bezruchu, kompletnie oszołomiony. Snape jeszcze nigdy stracił nad sobą panowania do tego stopnia, aby powiedzieć głośno takie rzeczy. Czarne oczy już nie błyszczały nienawistnym chłodem – teraz czaiło się w nich szyderstwo, jakiś dziwny, bolesny rodzaj drwiny. Remus znał ten wyraz oczu. Sam czasami go miewał, kiedy spoglądając wieczorami w lustro, zdarzało mu się rozmyślać o swoim miejscu w społeczeństwie, o odgrywanej przez siebie roli, o teatrze, w którym dzień w dzień brał udział. I jeszcze o tym, że były chwile, kiedy pragnął zapomnieć, iż to wszystko było tylko sztucznym spektaklem. Kiedy chciał oszukać samego siebie. Kiedy czuł się tak słaby, iż w głębi duszy pragnął, by te nieudolne kłamstwa, na których opierał się cały jego idiotyczny świat, stały się prawdą. I żeby on, do tego zbudowanego na złudzeniach świata, zaczął wreszcie należeć – samemu też zamieniając się w złudzenie, tak kompletnie różne od rzeczywistości. Czasami marzył, żeby istniała jakaś magiczna pigułka, eliksir, zastrzyk, cokolwiek. Zażyłby wtedy ten specyfik i sprawił, że wszelka hipokryzja oraz farsa ogrywająca się dookoła, przestałyby być dla niego dostrzegalne. Uwierzyłby jak naiwne dziecko, że ta powierzchowna rzeczywistość jest jedyną, zapominając o istnieniu podwójnego, potrójnego, albo nawet bezdennego dna – wtedy wszystko wydawałoby się takie łatwe…
Severus najwidoczniej w pewnych chwilach też chciał zapomnieć. Może nawet częściej niż Remus. Teraz jednak jego oczy wyrażały całkowitą trzeźwość, co znaczyło, że widział to wszystko, czego właśnie widzieć by nie chciał. Choćby przez krótki moment.
– Jeśli rzeczywiście uważasz, że rozmawiasz z kimś, kto należy do świata „Idealnych i Niesplamionych” i nie ma pojęcia jak to jest mieć różdżkę na gardle… cóż, może w nieco innym kontekście niż ty, ale jednak… to chyba jesteś głupcem. A to ostatnia rzecz, o którą bym cię podejrzewał – rzekł cicho Remus, patrząc na niego badawczo. Severus na sekundę zamarł, zszokowany jego odpowiedzią. Po chwili jednak jego usta wykrzywił grymas, który nie mógł być niczym innym jak tylko uśmiechem. Dziwnym, cierpkim uśmiechem, ale w pewnym sensie porozumiewawczym. Remus nie spodziewał się, że Snape przyjmie jego słowa tak spokojnie. Nieco zdziwiony jego reakcją, ale również uspokojony, kontynuował: – Rozmawialiśmy już wcześniej. I nie mam na myśli tylko tematu Oklumencji, ale również twoją rolę w Zakonie, i tego, z kim oraz do jakiego stopnia pozostajesz uczciwy. Powiedziałem ci wtedy, jakie jest moje stanowisko. I sądzę, że jestem w stanie zrozumieć twoje położenie. Przynajmniej częściowo.
– Och, doprawdy, Lupin? – spytał, mrużąc powieki, jakby chciał ocenić stopień jego bezczelności. – Naprawdę wydaje ci się, że rozumiesz?
W jego źrenicach pojawił się cień, i nim Remus zdążył zorientować się, co się dzieje, Severus błyskawicznym ruchem rozpiął mankiet i podciągnął lewy rękaw szaty, odsłaniając Mroczny Znak. W tym momencie nie był on co prawda czarny, jak zapewne jeszcze kilka godzin temu, kiedy Severus został wezwany, ale i tak wystarczająco wyraźnie odcinał się na bladej skórze. Remus nigdy wcześniej nie widział go z bliska, gdyż Znak znikał u każdego Śmierciożercy w chwili jego śmierci, a tak się akurat składało, że żaden z żywych Śmierciożerców nie podsunął jeszcze swojego tatuażu Remusowi przed oczy. I Snape chyba też po raz pierwszy – może poza Dumbledore’em, no i Knotem, którego usiłował przekonać o powrocie Voldemorta – dobrowolnie pokazał swój Mroczny Znak jednemu z „białych”. W jakim celu? Jego posunięcie musiało być chyba podyktowane kompletnym szaleństwem! Lub desperacją.
– Dotknij – syknął, wyciągając ku niemu rękę z zaciśniętą kurczowo pięścią. Oczy Remusa rozszerzyły się z niedowierzaniem. – Dotknij, Lupin – powtórzył stanowczo, choć wydawało się, że ta decyzja była dla niego jedną z trudniejszych. I chyba nie był z niej zadowolony, w każdym razie cała jego postawa świadczyła o niepewności i chęci wycofania się z tego posunięcia. Stał wyprostowany, a jednak skulony w sobie, jakby w oczekiwaniu na cios, wyciągnięta przed siebie ręka drżała mu lekko, a czarne oczy wyrażały w tym momencie niezrozumiały dla Remusa rodzaj lęku. Mimo to, najwyraźniej wbrew odruchom swego ciała oraz własnym przeczuciom, rzekł po raz trzeci: – Dotknij. Przekonaj się, jak mało wiesz.
– Severus – sapnął Remus, wpatrując się w jego kamienną twarz – nie wygłupiaj się. To nie jest…
– Ale już!
Remus ciężko przełknął ślinę; z niewiadomych przyczyn nagle zaschło mu w gardle.
– Dlaczego chcesz, żebym…
– Rób. Co. Mówię – przerwał mu Snape, cedząc każde słowo przez zęby. Widać chciał, aby to wszystko stało się szybko, zanim jeszcze zdąży się rozmyślić. Czegoś się bał, a jednak wciąż stał z wyciągniętym, obnażonym ramieniem.
Nie pozostawiał Remusowi wielkiego wyboru. Ten zresztą był zbyt oszołomiony, by rozważać, jakie mogą być skutki dotknięcia przez niego piętna Severusa. Zbliżając dłoń do Mrocznego Znaku miał pewność co do jednego: Severus dobrowolnie pozwolił mu wtargnąć w bardzo prywatną sferę. Fakt ten jednocześnie Remusa przerażał, jak również paraliżował dziwnym, trudnym do zniesienia uczuciem… zaszczytu. Choć nie było to najtrafniejsze określenie. Niemniej, wyglądało na to, że Dumbledore nie minął się z prawdą. Severus zechciał Remusa wysłuchać. Więcej – zechciał mu odsłonić mroczną prawdę o sobie.
Remus zbliżył palce do tatuażu, i jeszcze zanim dotknął skóry, wyraźnie poczuł skoncentrowany strumień paskudnej energii. Zimną wiązkę, przywodzącą na myśl przyssaną do ciała mackę jakiegoś śliskiego pasożyta. Wiedział jednak doskonale, że to było coś znacznie gorszego, coś czarnego – w pełnym tego słowa znaczeniu. Prawdę mówiąc, nie chciał tego dotykać, gdyż miał wrażenie, że stanie się coś… Nie wiedział co. Po prostu z całej duszy wolałby tego uniknąć, ale teraz nie mógł już zrezygnować. Opuszkami palców musnął wizerunek czaszki z wijącym się wężem i…
Syknął, zaciskając zęby.
Coś poraziło mu nerwy, jakby kopnął go prąd. Przez twarz Severusa również przemknął spazm bólu, ale nim Remus zdążył cofnąć rękę, ten chwycił go za nadgarstek i przycisnął jego dłoń do Mrocznego Znaku, mocno ją przytrzymując. Remus szarpnął się mimowolnie, czując, że tatuaż parzy mu skórę. Nie zdołał jednak wyrwać nadgarstka z uścisku Severusa, który stał się nagle nadzwyczaj silny.
– Nie tak szybko, Lupin… – warknął Snape, choć wypowiadał te słowa z wyraźnym wysiłkiem. Widać nie tylko Remusowi ten dotyk sprawiał ból. – Co, nie podoba się? Potrzymaj jeszcze chwilę, zaraz zrobi się znacznie ciekawiej… Sam zobaczysz…
Rzeczywiście. Remus jeszcze nigdy w całym swym życiu nie doświadczył czegoś podobnego. Przed oczami stanęły mu nagle okropne obrazy, ale nie były to obrazy tortur zadawanych przez Voldemorta, nie były to także obrazy zbrodni, jakich dopuścił się Snape. Te wizje, które ujrzał, wydawały się Remusowi bardzo… wilcze. Dzikie. Nieokiełznane. Pełne żądzy krwi. Jakby to były jego własne wizje. Czyżby Czarna Magia skumulowana w Mrocznym Znaku rozpoznała w Remusie swojego zwierzęcego, ciemnego sprzymierzeńca, i wdarła mu się do umysłu, generując te wszystkie koszmarne obrazy? Wszystko wskazywało na to, że była czymś w rodzaju inteligentnej istoty, uwięzionej w tatuażu, która nie tylko kontrolowała naznaczonego, ale potrafiła też ocenić, czy obcy czarodziej dotykający Znaku posiada w sobie znajomą jej Bestię. Remus posiadał, więc najwyraźniej został uznany za jednego ze „swoich”. Lub choćby godnego kandydata.
Tatuaż Severusa bezlitośnie parzył mu wnętrze dłoni, ale nie to było najgorsze. Remus zaczął z trudem łapać powietrze. Miał wrażenie, że z Mrocznego Znaku ulatniają się smugi czarnej mgiełki, które niczym cienkie pędy Diabelskich Sideł, albo małe węże, zaczynają oplatać mu dłoń, pełznąc po jego ramieniu, coraz wyżej, ku klatce piersiowej, wreszcie zaciskając się na szyi… To nie mogło być przywidzenie! On nie był w stanie swobodnie oddychać!
– Severus… już dość… – stęknął, usiłując wyrwać nadgarstek z jego uchwytu i oderwać się wreszcie od Mrocznego Znaku. – Wystarczy, słyszysz?… Puść mnie!
Ostatnie słowa wypowiedział z niespodziewaną mocą. Zupełnie jakby wydawał rozkaz, nie tyle Snape’owi, co tej dziwnej sile, która zamierzała go skrępować i przejąć nad nim władzę.
Czarne wiązki oplatające mu ciało rozpłynęły się nagle w powietrzu.
Severus natychmiast rozluźnił uścisk, ale wyglądało na to, że sam zaskoczył się własną reakcją. Widać nie panował nad tym wszystkim, co się działo, bo inaczej z pewnością sam przerwałby to połączenie, zanim jeszcze Remus został „zaatakowany”. Uwolniwszy jego dłoń, zachwiał się i zatoczył, w ostatniej chwili odzyskując równowagę. Remus również zrobił chwiejny krok w tył, zachłystując się powietrzem. Bez wątpienia właśnie wydarzyło się coś, czego żaden z nich nie przewidział: Remus – nie mając pojęcia, jak działa magia Mrocznego Znaku na dotykających go czarodziejów, Severus – nie przewidując najwyraźniej, że owa magia może nieco inaczej wpłynąć na wilkołaka niż normalnego człowieka.
Przez pewien czas obaj milczeli, stojąc pośrodku ciemnej mugolskiej uliczki. Snape kurczowo przyciskał swoje lewe przedramię do klatki piersiowej, oddychając ciężko i powoli. Cóż, dla niego też musiało być to nieprzyjemne doświadczenie. Już samo przyzwolenie na to, by ktoś dotknął jego Mrocznego Znaku, na pewno kosztowało go utratę energii. Nie mówiąc już to tym, że przed chwilą siła owej klątwy, którą został „opieczętowany”, nie tylko jego pozbawiła kontroli, ale też Lupina zamierzała wziąć we władanie.
Remus wzdrygnął się i zaczerpnął głębszy, nieco spazmatyczny oddech. Z niedowierzaniem przyjrzał się wnętrzu własnej dłoni, gdzie pojawiło się oparzenie – niemal purpurowo-czarne, pulsujące bólem, zupełnie jakby chwycił gołą dłonią rozgrzany pogrzebacz. Ciekawe, czy wszyscy mieli takie nieprzyjemne pamiątki po kontakcie z Mrocznym Znakiem? A może tylko ci, którzy posiadali dwoistą naturę – skrajne, wciąż walczące ze sobą strony tego samego medalu, tak jak było w przypadku Remusa. Niewykluczone.
Po dłuższej chwili ciszy napłynął do jego uszu cierpki głos, który jednak podszyty był goryczą:
– No i jak, Lupin? Nadal twierdzisz, że nie rzucam cienia?
Remus podniósł głowę. Snape wyglądał jakby właśnie stoczył ciężką batalię z niewidzialnym demonem. Był blady jak śmierć i dygotał na całym ciele – całkiem prawdopodobne, że to nadchodzący Post-Cruciatus wywołał taką reakcję, ale to byłoby wytłumaczenie najbardziej banalne z możliwych. Po tym, czego Remus przed chwilą sam doświadczył, domyślał się, że jeśli Znaku Severusa dotykała osoba nie naznaczona, o „białej”, przeciwstawnej do klątwy sile – przynajmniej jeśli chodziło o tę ludzką część duszy Remusa – wywoływało to w Snapie destabilizację; szarpnięcie podobne do tego, które inicjowało zakazane imię, czyli miano Lorda Voldemorta. Mroczny Znak musiał odpowiadać wtedy wzmożoną agresją, co dla Snape’a z pewnością nie było łatwe do zniesienia. Jeśli tak, to Severus był całkiem świadom, na co się naraża, proponując Remusowi dotknięcie tatuażu. To nie było mądre z jego strony, zwłaszcza że i tak już był bardzo słaby. Po co więc to zrobił?
– Teraz już wiesz, jaka jest prawda, Lupin – rzekł zjadliwym tonem, jakby w odpowiedzi na Remusa myśli. – A skoro już wiesz, nie będziesz pieprzył głupot… tylko zajmiesz stanowisko, które już dawno powinieneś zająć. Obok Blacka i Moody’ego. Oraz całej reszty.
– Dlaczego tak mówisz? Dlaczego uważasz, że powinienem stanąć przeciw tobie? Cóż, może faktycznie nie potrafię w pełni zrozumieć twojej sytuacji – szepnął, ponownie zerkając na wnętrze swej dłoni – ale na pewno nie będę cię z tego powodu oskarżać. Nie podzielam zdania Szalonookiego i nigdy go nie podzielę.
– A to czemu? Czyż nie pokazałem ci waśnie, że Moody ma rację?
– Nie. Pokazałeś mi tylko, jak mało wiem – odparł Remus, cytując jego własne słowa. – Natomiast to, co sądzi na twój temat Alastor, nie ma dla mnie żadnego znaczenia – dodał z napięciem w głosie, przewidując już, jak na te słowa zareaguje Snape; dla niego zawsze podobne stwierdzenia brzmiały najbardziej podejrzanie.
– Czyżby? To nie ma dla ciebie znaczenia? – prychnął drwiąco, podnosząc jeszcze raz lewą rękę i ponownie podsuwając mu Mroczny Znak przez oczy; teraz był już czarny i bardzo wyraźny. Kiedy jednak Remus nie odpowiedział na tę złośliwą zaczepkę, Snape skrzywił się ironicznie i obciągnął rękaw szaty. – Jesteś zatem jedyną osobą w Zakonie, która tak twierdzi – mruknął, zapinając mankiet. – A to świadczy tylko o twoim szaleństwie, Lupin. Bynajmniej nie o rozsądku.
– Być może. Mimo wszystko chwilami mam wrażenie, że nie jestem w tym szaleństwie osamotniony. Ty czasami również zachowujesz się, jakbyś…
– Jakbym co? – przerwał mu wściekłym syknięciem. – Jakbym był Śmierciożercą? Przecież właśnie sam mogłeś poczuć, że ja nim jestem. Jestem i nigdy nie przestanę nim być. Podkreślam to specjalnie dla twojej wiadomości, Lupin, bo najwyraźniej nie docierają do ciebie fakty, a w rezultacie mylą ci się strony.
Remus odetchnął ciężko.
– Miałem zupełnie co innego na myśli.
Kolejny błąd. Do diabła! Dlaczego ze Snape’em rozmawiało się tak trudno? Trzeba było wciąż uważać na każde najmniejsze słowo, a on i tak usilnie doszukiwał się między wierszami znaczeń, których Remus wcale tam nie zawarł. Czy Severus naprawdę wszędzie widział nieprzyjaciół? Najwidoczniej. Właśnie dlatego zachowywał się tak gwałtownie, węsząc podstęp w każdym pozytywnym geście, nawet gdyby gest ten był pełen dobrej woli. Albo zwłaszcza wtedy. Reagował tak, jakby nigdy w życiu nie został obdarowany bezinteresownością ze strony innych – nawet w zwyczajnych sytuacjach, nie mówiąc już o sprawach poważnych. Nie ufał nikomu, zupełnie jakby nie zaznał nigdy poczucia bezpieczeństwa. Pewnie nie zaznał. W każdym razie nie wtedy, kiedy każdy młody człowiek buduje sobie opinię o ludziach i świecie, który go otacza – czyli jeszcze w dzieciństwie. Severus najpewniej już w młodości nauczył się budować tylko mury, które w jego mniemaniu miały go chronić. Więc teraz, gdy pojawiały się osoby mające wobec niego szczere intencje, nie umiał ich rozpoznawać. Nie chciał ryzykować nawet w minimalnym stopniu. I zawsze gdzieś w głębi zostawała w nim podejrzliwość.
Remus ze smutkiem musiał przyznać, że on również czasami zachowywał się podobnie. Może nie był tak skrajnie zamknięty jak Severus, ale jednak. Bywało, że podchodził do wielu ludzi z rezerwą, która w pewnych sytuacjach wydawała się bezpodstawna. Niestety, dobrze znał ów stan niepewności i braku zaufania wobec innych… może dlatego, że wiedział też, jak to jest samemu być podejrzewanym o najgorsze. |
|
|
Kira |
Wysłany: Śro 21:07, 13 Sie 2008 Temat postu: |
|
Nie!!! Precz ze slaszem! A kysz, a kysz!
*wygania slash miotłą*
Smag, wodzisz mnie na pokuszenie tymi przeciekami dotyczącymi fabuły, tym bardziej, że ja cierpię na permanentny niedosyt "Twojszych" Remusa i Severa. Ale cierpliwość to cnota, więc ją ćwiczyć trzeba... Co do Wena, to dobrze, że jest chociaż nocny (ba, mnie się nawet wydaje, że taki nocny Wen jest bardziej atrakcyjny niż dzienny! A już z pewnością jest idealny na pisanie dreszczowców ^^ Dobra, pardon - offtop XD), zwłaszcza jeśli jest taki "emocjonalny". Może będzie bardziej wydajny, jeśli go będziesz poić gorącą herbatą? Na mnie to działa |
|
|
smagliczka |
Wysłany: Śro 19:47, 13 Sie 2008 Temat postu: |
|
Kira napisał: | I mam olbrzymią nadzieję, że tak mu już zostanie |
Hihi. Oby się tylko zanadto nie pogłębiało! Bo to już zakrawałoby na Sama-Wiesz-Co
A co do Snape'a...
Można go przytulać, zezwalam (aczkolwiek nie obiecuję, że nie ucieknie).
Ech, on w ogóle bidny jest, ten mój Snape, przyznaję. A ja, zamiast dać mu się zaszyć w dziurze i zamknąć w sobie, bezdusznie 'męczę' go Lupinem! O ja wredna!
Nawet gorzej niż wredna, bo - o czym już wspominałam w mailu - w dalszych rozdziałach zamierzam między panami troszku namieszać. A właściwie to już namieszałam, bo napisane jest. I Snape'owi raczej średnio się to podoba. No ale cóż, konfrontacje z samym sobą w jego przypadku nigdy nie należały do rzeczy łatwych, więc pozostała mi tylko "terapia wstrząsowa" ;P Nie dało się inaczej.
Ech. Dalsza część tego rozdziału jeszcze powstaje. Jak na złość mam czas na pisanie - i Wena - tylko tylko nocami, więc sama rozumiesz... Nocny Wen pracuje na wolniejszych obrotach. Jednego mu jednak nie można zarzucić - że za słabo wczuwa się w sytuację; tak się wczuwa, szaleniec, że przez to jego 'wczuwanie się' mam już poszapane nerwy (nie, żeby to nie było przyjemnie... ). |
|
|
Kira |
Wysłany: Śro 16:19, 13 Sie 2008 Temat postu: |
|
Smag, co ja mogę nowego napisać na temat tego opowiadania? Sama nie wiem. Napiszę tylko jedno - kocham empatię Remusa. Kocham Remusa za tę jego empatię. Kocham go za to, że podczas spotkania Zakonu niemal jako jedyny odniósł się do Severusa z troską i współczuciem, a nie niechęcią. I mam olbrzymią nadzieję, że tak mu już zostanie
A, jeszcze jedno - Severa mam chyba ochotę utulić. Czy to źle? |
|
|
smagliczka |
Wysłany: Pon 2:41, 04 Sie 2008 Temat postu: |
|
To znowu ja. Znowu... Znowu? To szyt bezczelności mówić 'znowu', kiedy pojawia się tak rzadko. Co nie zmienia jednak faktu, że to znowu ja
Kiruś, ściskam jeszcze raz!
Rozdział 12
To, co ważne
12.VI.1996
Mroczny zazwyczaj salon w rezydencji Blacków tego wieczoru rozświetlał blask bijący z kominka, sprawiając, że komnata wyglądała odrobinę przytulniej. Nawet ciemna boazeria na ścianach i stare, zielone tapety zdawały się mniej ponure. Lub raczej zdawałyby się, gdyby nie atmosfera roztaczana przez przybyłych.
Remus obrzucił przelotnym spojrzeniem twarze Zakonników. W większości były to twarze zmęczone, wyrażające napięcie, zdenerwowanie, sceptycyzm, czy wreszcie – jak twarz Dunga – totalny brak zainteresowania tematem. Na niektórych twarzach malowała się również wrogość; całkiem otwarta wrogość, co Remus przyjął z ukłuciem już nawet nie irytacji, ale żalu. Wielokrotnie próbował przemówić Syriuszowi do rozumu, ale najwidoczniej wyleczenie niektórych ludzi z nienawiści było niemożliwe.
Ostatecznie, zachowanie Syriusza można byłoby wytłumaczyć faktem, że był naprawdę sfrustrowany i dlatego puszczały mu nerwy. Remus uchwycił się tego wytłumaczenia, choć dobrze wiedział, że prawdziwy problem leżał gdzie indziej – i że był on praktycznie nie do rozwiązania. Zresztą, pomijając już wisielczy nastrój Syriusza, zebrania Zakonu Feniksa od jakiegoś czasu w ogóle przebiegały w ciężkiej atmosferze i wyczuwał to chyba każdy. Sam fakt, że nie posuwali się do przodu, a sprawy ugrzęzły w martwym punkcie, nikomu nie poprawiał humoru.
Remus zerknął na Dumbledore’a, który siedział u szczytu długiego stołu, po czym przeniósł wzrok na Snape’a siedzącego po lewej stronie. Zawsze zajmował to samo miejsce, podobnie jak Syriusz, który sadowił się możliwie najdalej, czyli na drugim końcu po przekątnej, oraz Moody, do którego należał przeciwległy szczyt stołu. Strategiczny układ miejsc, każdy z nich miał własne, przypisane mu na stałe – zupełnie jak figury na szachownicy. To mogłoby być nawet zabawne, gdyby nie było żałosne, bo niestety podyktowane tylko i wyłącznie skrajną antypatią. Choć Remus musiał przyznać, że było również logicznym i najwłaściwszym rozwiązaniem, gdyż dzięki zajętym pozycjom wieczni wrogowie mogli nawzajem sztyletować się wzrokiem i nikt nie stawał im na „linii strzału”.
Westchnął dyskretnie, ponownie spoglądając na Severusa. Ten wyglądał jakoś niewyraźnie, a Remus – choć sam nie wiedział dlaczego – przez większość zebrania analizował możliwe przyczyny tego niecodziennego osłabienia. Właściwie było ono niedostrzegalne na pierwszy rzut oka. Snape przecież zawsze miał ziemistą cerę, cienie pod oczami i przetłuszczone strąki włosów, więc w jego wyglądzie zewnętrznym nie było nic bardziej ponurego niż zazwyczaj. I chyba nikt inny nie zauważył, że tym razem pojawiło się coś więcej, coś niepokojącego. Jakaś… rezygnacja, zupełnie do Snape’a niepodobna. No, może jedynie Dumbledore spostrzegł to samo co Remus, ponieważ bacznie się Severusowi przyglądał praktycznie od chwili, gdy ten przestąpił próg Kwatery Głównej.
Snape siedział milczący przez większość zebrania, a potem zdał swój raport, nie podnosząc nawet wzroku. To prawda, że nie przyniósł żadnych rewelacyjnych wieści od półtora miesiąca, więc można by pomyśleć, że właśnie dlatego zachowuje rezerwę i powściągliwość. Remus jednak dobrze wiedział, że przyczyna musi być inna. Severus zawsze składał surowe raporty, stojąc nieco na uboczu i nie angażując się w wewnętrzne sprawy Zakonu. Po prostu mówił, co miał powiedzieć, i na tym kończyła się jego rola na zebraniach (nie licząc, rzecz jasna, złośliwej krytyki na temat sposobów działania niektórych Zakonników, co bynajmniej nie należało do jego obowiązków i co Dumbledore wielokrotnie podkreślał). Ale jeszcze nigdy Severus nie prezentował tak wycofanej postawy jak dzisiaj.
Po ostatnich jego słowach zapadła dziwna cisza, którą przerwał dopiero Moody. Zresztą, od początku zebrania był nad wyraz rozmowny, prawdopodobnie dlatego, że temat dotyczył samego Lorda Voldemorta, a Szalonooki miał zwykle tysiąc teorii na temat jego poczynań; oraz drugie tysiąc na temat poczynań popleczników Ciemnej Strony… bądź tych, których za takich uważał.
– Tak. To doprawdy dziwne, że do tej pory nie znamy szczegółów planowanej przez niego akcji w ministerstwie – rzekł nieco ochrypłym głosem, pochylając się do przodu i wpatrując w Dumbledore’a swym normalnym okiem; magiczne utkwione było w Snapie. – Na początku drań szarżował: Sturgis Podmore pod Imperiusem włamuje się do Departamentu Tajemnic… co, notabene, miało miejsce już dziewięć miesięcy temu… później Artur ledwo wylizuje się po ataku węża, do tego „niewytłumaczalny” wypadek Niewymownego Bode’a – człowieka, który z pewnością dużo wiedział, a którego na wieki uciszyła doniczkowa roślinka. Niedługo później cudownym zbiegiem okoliczności dziesięcioro Śmierciożerców ot tak opuszcza sobie mury Azkabanu. Sensacja goni sensację, a teraz… teraz nic się nie dzieje. Tylko od czasu do czasu ginie jakiś mugolski włóczęga zamęczony dla zwykłej zabawy, ale potajemnie, bez żadnego rozgłosu. Poza tym, spokój i cisza. Czyżby znudziła mu się wojna? Ależ nie… To cisza przed burzą! – huknął nagle, uderzając pięścią w stół, na co siedzący nieopodal czarodzieje podskoczyli na krzesłach. Moody skrzywił się przeniósł swe zwyczajne oko z Dumbledore’a na Severusa. – Możesz mi powiedzieć, Snape, dlaczego przez tak długi okres twój jakże błyskotliwy umysł nie rozwiązał owej zagadki? Wcale nie posunęliśmy się do przodu. Czy naprawdę nie mógłbyś postarać się o jakieś bardziej konkretne informacje? – spytał, zniżając głos niemal do szeptu. – Jeśli tak dalej pójdzie, uznam, że robisz to celowo i po prostu nie chcesz, byśmy cokolwiek wiedzieli. A wtedy marny twój los.
Remus odruchowo zerknął na Syriusza, dobrze wiedząc, że ujrzy na jego ustach półuśmiech pełen złośliwości. Gdy Szalonooki zaczynał rzucać swe podejrzenia, Syriusz wtórował mu z satysfakcją. Razem tworzyli mały, ale wystarczająco silny front przeciwko Severusowi.
Ten nie odezwał się, siedząc cały czas w bezruchu; jedyną jego reakcją było spojrzenie wyrażające najczystszą nienawiść. Jednak można w nim było dostrzec także swego rodzaju niepewność, która Remusowi wydała się lękiem. Już nie pierwszy raz miał wrażenie, że Snape w jakiś sposób obawiał się Moody’ego. To było nieuzasadnione… chyba że wynikało z niezbyt przyjemnych doświadczeń, jakie miał w przeszłości, a które bardzo zapadły mu w pamięć. Obserwując zachowanie Severusa, Remus doszedł do wniosku, że nieciekawe wydarzenia musiały mieć między nimi miejsce. Już sam fakt, że Snape zesztywniał pod wnikliwym spojrzeniem Alastora, świadczył, że coś było z nim nie tak. Severus był bardzo silną osobowością; pokorę umiał wymusić na nim jedynie Dumbledore. Moody natomiast… chyba jako jeden z niewielu… wywoływał w Severusie reakcje typowo obronne, a Remus wiedział z własnego doświadczenia, że tak zachowują się ludzie, którzy się boją. Cóż, to nie byłoby nawet aż tak dziwne, bo eks-auror, mimo swojej lekkiej paranoi, był w świetnej formie, a gdyby nie jego drewniana, niezbyt sprawna noga, byłby w stanie rozłożyć na łopatki niejednego młodszego Zakonnika. Remusa pewnie też. Z tym, że Snape nigdy nie pozwoliłby sobie na okazanie strachu przed Moodym w sposób tak oczywisty, w dodatku na oczach wielu osób. A obawiał się go, i Remus widział tę obawę jak na dłoni.
Płomyki, podrygujące na ustawionych wzdłuż stołu świecznikach, rzucały na twarze zgromadzonych ciepłe światło. Twarz Severusa jednak pozostała w cieniu włosów - szara i matowa. Tylko jego oczy błyszczały zimno. Lecz mimo nienawiści, z jaką patrzył na Szalonookiego, Remusowi wydawał się przygnębiony i znękany.
– Może mi odpowiesz, Snape! – zażądał Moody, nie doczekawszy się jego reakcji. – Jakież to informacje chce przed nami ukryć twój zwierzchnik? Szykujecie nam przyjęcie-niespodziankę?
– Alastorze – w głosie Dumbledore’a zabrzmiała nad wyraz ostrzegawcza nuta – już się dzisiaj wypowiedziałeś w tej kwestii. Dalsze insynuacje są zbędne.
– Czyżby? Jeśli nic nie ukrywa, dlaczego nie odpowie? – rzekł tamten dobitnie, wciąż świdrując Snape’a magicznym okiem, które drżało w oczodole. – Chcę wiedzieć, co ten łotr kombinuje! – warknął przez zęby, a Remus doskonale wiedział, że epitet „łotr” nie miał oznaczać Voldemorta.
Severus podniósł głowę i zwrócił się w kierunku Moody’ego. Dopiero teraz Remus mógł zobaczyć, jak fatalnie wyglądał. Ktoś mało spostrzegawczy rzekłby, że to efekt „przemęczenia”, ewentualnie „choroby”. Ale Remus widywał już podobny wyraz na jego twarzy, kiedy jeszcze w młodości był publicznie upokarzany przez Jamesa i Syriusza. Emanowała wtedy z niego bezgraniczna wściekłość pomieszana z całkowitą bezradnością, a do tego okropna świadomość przegranej w walce o honor. Teraz wyglądał znacznie gorzej. Jakby był zdruzgotany psychicznie.
Remus uchwycił wzrok Dumbledore’a, pragnąc jakiegoś potwierdzenia. Ale nie musiał się nawet trudzić, bo nim zdążył ułożyć w myślach pytanie, od razu znalazł odpowiedź. W niebieskich oczach, które patrzyły teraz wprost na niego znad okularów-połówek, nie było nawet cienia wesołych iskierek.
Wobec tego nie ulegało wątpliwości, że domysły Remusa są trafne. Snape całkiem niedawno musiał zostać sponiewierany. Tym razem jednak sponiewierany przez kogoś znacznie potężniejszego, w sposób znacznie brutalniejszy. I nie był w stanie mu się przeciwstawić. Ba, nie mógł nawet próbować.
– Nie można tak po prostu wyciągnąć informacji z Czarnego Pana, Moody – rzekł cicho Severus, racząc aurora jednym ze swych najbardziej lodowatych spojrzeń. – Uważasz, że powinienem mu dolać Veritaserum do popołudniowej herbatki? Albo pogawędzić tak od serca, jak kumpel z kumplem? A może sugerujesz… po raz kolejny zresztą… że wykonuję swą pracę niekompetentnie?
– Trafiłeś w sedno, Snape. Dokładnie to miałem na myśli – odpowiedział groźnym głosem Moody, cały czas wpatrując się w źrenice Severusa. – Powiedziałem ci już dawno temu, co myślę o tej „podwójnej” grze. Jeśli chcesz, możemy sobie znowu uciąć podobną przyjacielską rozmowę. Jestem zdania, że wiarygodność szpiegów powinno się co jakiś czas kontrolować. Przydałby się w twoim przypadku taki test na wiarygodność. Wiesz, o czym mówię… prawda? To przecież metody wielokrotnie przez ciebie stosowane, więc dobrze ci znane z praktyki. Ale od czasu do czasu warto zmienić punkt widzenia z przesłuchującego na przesłuchiwanego, nie sądzisz? Może odświeżyłoby ci to pamięć?
Dłonie Severusa silniej zacisnęły się na poręczach krzesła i pobladł jeszcze bardziej. Większość Zakonników z pewnością nie rozumiała przyczyny, o Syriuszu nie wspominając. Oni co najwyżej mogli myśleć, że Snape ma podły dzień. I Remus też czuł, że podobnie jak reszta, nie wie czegoś ważnego. Nie zmieniało to jednak faktu, iż zdawał sobie sprawę, że w takich okolicznościach niewiele już brakowało, by sprowokować Severusa do wybuchu. Dumbledore również był tego świadom.
– Dość tego, Alastorze! – rzekł kategorycznie, rzuciwszy krótkie spojrzenie na zesztywniałego Mistrza Eliksirów. – I wolałbym nie upominać cię po raz trzeci.
Atmosfera, choć i tak niezbyt przyjemna, teraz stała się wręcz gęsta od wrogości. Kilka osób nerwowo poprawiło się na krzesłach, czując się niezręcznie.
– Zatem… może byśmy tak… kontynuowali – zaczął powoli Artur Weasley, chcąc powrócić do zasadniczego tematu i uniknąć kłopotliwej ciszy. – Z tego, co wiem, podjęto już… cytuję: „stosowne kroki, by zabezpieczyć należycie Departament Tajemnic przed włamaniami.” Jak również „zastosowano najsilniejsze z możliwych zaklęć” – rzekł z lekką nutą ironii. – Osobiście jestem zdania, że mogą okazać się one… eee… niewystarczające, że tak to ujmę, jeśli mamy do czynienia z… nim we własnej osobie. Oczywiście nikt z urzędników nie daje wiary pogłoskom o jego powrocie. Ta cała ich ochrona jest, krótko mówiąc, godna pożałowania.
– Artur niestety ma rację – podjął temat Kingsley, po raz pierwszy zabierając głos tego wieczoru. – Rozmawiałem ze Scrimgeourem. Bez zadowalających rezultatów. Powtórzył mi to samo, co mówił pół roku temu: że specjalna grupa aurorów ma wszystko pod kontrolą… i żebym zajął się poszukiwaniami Blacka, zamiast rozpraszać swą uwagę na sprawy, które nie leżą w zakresie moich obowiązków – rzekł cicho, i mimo że ton jego głosu nie zdradzał emocji, Remus zauważył, jak zwęziły mu się oczy. – Dlatego uważam, że powinniśmy skupić się przede wszystkim na prewencji. W tym momencie wałkowanie tematu, w jakim celu chcieliby się dostać do ministerstwa Śmierciożercy, będzie bezowocne. Zajmijmy się tym, co jest w naszej mocy – dodał spokojnym, głębokim głosem, spoglądając na Moody’ego, który oczy wciąż miał utkwione w Snapie. I z pewnością nie było to spojrzenie przyjazne.
Remus poczuł jak narasta w nim irytacja. Na każdym niemal zebraniu powtarzał się ten scenariusz. Moody, choć miał delikatną obsesję na punkcie czujności, jako doświadczony żołnierz był autorytetem dla wielu Zakonników; budził respekt, a jego poglądy na temat rozlicznych wrogów mnóstwo osób przyjmowało jako słuszne, bez zastanawiania się nad tym, czy nie są przesadzone. A już na pewno większość zgadzała się z jego zdaniem na temat „chorej tkanki”, która zagrażała całemu organizmowi. I mało kto w pełni doceniał fakt, iż owa „chora tkanka” z narażeniem życia wyciąga od przeciwnika ważne informacje, częstokroć dla Zakonu nieocenione. Tylko garstka tak naprawdę traktowała Severusa w sposób zwyczajny, jak każdego innego członka Zakonu. Reszta omijała go szerokim łukiem lub zwracała się doń z wymuszoną, całkowicie sztuczną uprzejmością. A Snape nigdy przecież nie był głupcem, musiał doskonale wyczuwać tę niechęć. I o ile nie byłaby ona dla niego problemem w zwyczajnym towarzystwie i zwyczajnych czasach – Severus nigdy tak naprawdę nie potrzebował ludzi do szczęścia ani jakiejś wyjątkowej akceptacji z ich strony – to z pewnością ciążyła już, kiedy wokół toczyła się wojna, a samemu było się żołnierzem wykluczonym z drużyny. Remus mógłby nawet przysiąc, że Severusa niejednokrotnie nawiedzały myśli, czy ktokolwiek z Zakonu przyszedłby mu z pomocą tak samo chętnie, jak przyszedłby ratować każdego innego towarzysza broni. Odpowiedź wydawała się zbyt oczywista, a świadomość tego z pewnością nie dodawała mu ani sił, ani wiary w sens jego poświęcenia. W końcu nawet najbardziej wytrwały człowiek zwątpi we wszystko i załamie się, jeśli traktowany będzie jak narzędzie. Zwłaszcza narzędzie, którego używa się tylko dlatego, że nie ma się innego wyboru, a tak naprawdę z wielką chęcią by się go pozbyło.
Irytacja Remusa pogłębiła się, i wiedział, że musi dać złości upust w jakiś sposób, nim urośnie w nim ona na dobre. Najchętniej powiedziałby teraz, co o tym wszystkim myśli, ale to nie było najlepszym pomysłem; zresztą, do kogo by dotarły jego umoralniające tyrady? Dumbledore powinien rozwiązywać takie konflikty, był dowódcą i do niego należało zjednoczenie oddziału. Remus mógł co najwyżej zająć stanowisko w sprawach bieżących.
– Całkowicie zgadzam się z Kingsleyem – rzekł dobitnie, tonem znacznie donioślejszym niż planował, patrząc po zebranych twardym spojrzeniem. Przyszło mu jednak na myśl, że w taki sam sposób spoglądał na krnąbrnych uczniów, chcąc przemówić im do rozsądku, i od razu się skrzywił. Te dwa środowiska dzieliła przecież przepaść, a on… Żałosne. Zaprowadzać porządek w szeregach Zakonu Feniksa takimi samami metodami, jakimi zaprowadza się porządek w klasie pierwszorocznych studentów. Doprawdy, znalazł się belfer od siedmiu boleści! Głośno natomiast dodał: – Nie ma sensu tracić czasu na niepotrzebne domniemania. Niewiele w ten sposób wskóramy. Severus… – tu skinął w stronę Snape’a, co ten skwitował drwiącym wykrzywieniem warg – …Severus jest jedyną osoba, będącą w bezpośrednim kontakcie z nieprzyjacielem i przekazuje nam tyle informacji, ile jest w stanie zdobyć. Ci, którzy choć raz działali w wywiadzie, zapewne potrafią wyobrazić sobie, jak delikatna jest to misja, jakiej precyzji wymaga. I jak jest trudna. Ci, który nie działali, niech wiedzą, że ich gdybanie nic w tej kwestii nie zmieni. Zamiast tego niech lepiej faktycznie pomyślą o prewencji. Większy z tego będzie poży…
– Ach, daj spokój, Remus, bo chyba nie wiesz, co mówisz – przerwał mu Black, który wychylił zza Podmore’a, by spojrzeć Remusowi w twarz. Jego szare oczy błyszczały, i to bynajmniej nie z powodu rozemocjonowania, ale dzikiej zawziętości. – Byłoby nam znacznie łatwiej, gdybyśmy wiedzieli „kiedy” i „co” planuje Voldemort – dodał, na ostatnie słowo kładąc celowy nacisk i przenosząc wzrok na Snape’a.
Na dźwięk owego imienia parę osób wyraźnie się wzdrygnęło, a Severus kurczowo złapał się za nadgarstek lewej ręki, powstrzymując jej drżenie, ku wyraźnej uciesze Syriusza. Nie ulegało wątpliwości, że właśnie o wywołanie takiej reakcji mu chodziło.
– Widzę, że ogromnie chcesz się wykazać, Black – stwierdził Severus zjadliwym tonem. – Proszę bardzo, zajmij się tym problemem osobiście. Nic nie stoi na przeszkodzie, byś zaczął się udzielać. Ja wspaniałomyślnie ustąpię ci miejsca. Możesz się podjąć nowego zadania już od zaraz.
– A co, szukasz zastępcy, Snape? – spytał Syriusz z drwiną w głosie, rozsiadając się wygodnie w ostentacyjnej pozie. – Znalazłeś się w niezbyt wygodnej sytuacji i służba zaczęła ci ciążyć?
– Wygląda na to, że dużo wiesz o czynnej służbie – rzekł Severus cicho, choć w jego głosie wyraźnie słychać było niebezpieczną nutę.
Remus westchnął, przeczuwając zbliżający się huragan. Może gdyby siedział tuż obok Syriusza, byłby wstanie nad tym zapanować, ale teraz…
– Doprawdy, ostatnio zaskakujesz mnie swoją gorliwością – ciągnął Snape. – Szkoda tylko, że tak się dziwnie składa, iż nie masz zbyt wielu obowiązków. Czyżbyś specjalizował się w unikaniu niewygodnych sytuacji, tkwiąc bezpiecznie na posterunku, podczas gdy cała reszta nadstawia karku? Też chciałbym mieć tak ciepłą posadkę.
Syriusz gwałtowanie wyprostował się na swym krześle, ale nie zdążył odpowiedzieć.
– Skończyliście już? – spytał surowym głosem Dumbledore, lustrując najpierw zarumienionego Blacka, potem poszarzałego Snape’a. Pod jego spojrzeniem obaj zagryźli zęby i powstrzymali się od dalszej wymiany zdań, choć nie przestali ciskać w siebie błyskawicami. Syriusz z wyraźnym wysiłkiem zmełł w ustach ripostę. – To dobrze – skwitował Dumbledore, uznając ich brak odpowiedzi za zgodę. – Przejdziemy więc do istotniejszych kwestii. Severusie, czy udało ci się ustalić, kto mógłby brać w tym udział? Bo z tego, co mówiłeś nam ostatnio, jasno wynika, że planowana jest akcja z udziałem konkretnych ludzi.
– Tak. To prawda. Z tego, co wiem… zaangażowanych jest parę osób: Lestrange’owie, Malfoy, Nott, Dołohow, Macnair, Avery i Rookwood – wymienił nazwiska jednym tchem, bez jakichkolwiek emocji. – Może ktoś jeszcze, najprawdopodobniej nie więcej niż dwunastu ludzi. Grupka doborowych znajomych.
– Ooo… a ty się do nich nie zaliczasz? – sarknął cicho Black, lecz Severus nawet nie spojrzał w jego kierunku, utkwiwszy wzrok w płomieniu świecy.
– Próbowałem dowiedzieć się czegoś od Malfoya, ale ten nie był zbyt rozmowny. Czarny Pan musiał wydać im polecenie, by nikomu spoza kręgu wtajemniczonych nie ujawniali informacji. Cóż, nic dziwnego, nie chce, by ktoś spartaczył mu robotę. Niestety nic mi nie wiadomo na temat planowego terminu. Jak mniemam akcję przeprowadzą już niedługo, gdyż dzisiejsze zebranie było raczej krótkie i obejmowało nielicznych. A po zakończeniu część „wybrańców” została na prywatnej audiencji – rzekł, krzywiąc się przy tym drwiąco.
– No proszę, więc księżniczka dziś prosto z balu? – Tym razem Moody nie mógł się powstrzymać od zjadliwego komentarza. Dumbledore zgromił go spojrzeniem, lecz stary auror był najwidoczniej niereformowalny pod tym względem, gdyż niezrażony kontynuował: – Widzę, żeś dusza towarzyska, Snape, z jednej imprezy wprost na drugą. Nie przyprowadziłeś przypadkiem ze sobą kolegów? Może byli zaciekawieni, że tak szybko uciekasz z ich przyjęcia i postanowili się przyłączyć do naszego?
– Nie martw się, Moody – odpowiedział mu tamten bardzo cicho, a w jego głosie pobrzmiewała nuta stłumionej w zarodku wściekłości. – Nigdy nie ciągnę za sobą ogonów, chyba że robię to celowo. Ale w tym przypadku… gdybyś jeszcze nie zauważył… zaproszenie tutaj kogokolwiek jest niemożliwe. Musiałbym być Strażnikiem Tajemnicy.
– Ta sprawa jest już dawno zamknięta, Alastorze. Wyraziłeś swoje wątpliwości, znasz również moje zdanie i nie będziemy do tego wracać – stwierdził stanowczo Dumbledore, ponownie zaprowadzając porządek. – Zresztą, nie czas i miejsce na takie rozmowy. Severusie, rozumiem, że ty zostałeś niejako odsunięty od sprawy?
– Na to wygląda. Jeśli Czarny Pan zamierza mnie powiadomić, to raczej w ostatniej chwili. Choć wydaje mi się, że wcale – dodał ciszej, a Remus spostrzegł, że pociera przedramię, krzywiąc się przy tym lekko. Jednak nie był to wyraz bólu… raczej samo jego wspomnienie, najwyraźniej całkiem świeże. – Z drugiej strony jest to dość dziwne, bo skoro nie ma pana w Hogwarcie, miałbym ułatwione zadanie i bardziej swobodne pole do jakichkolwiek działań. Myślę, że wynika to z nadmiernej ostrożności. Przygotowuje się do tej akcji już od roku, jak nie dłużej… Zbierał informacje, rozsiewał wtyczki po ministerstwie. Gra jest poważna, a on nie chce ryzykować w żaden sposób.
– To oczywiste – mruknął Dumbledore i przez chwilę milczał, rozważając, jaką powinni objąć taktykę.
Po ostatnich słowach Remus odniósł niepokojące wrażenie, że to nagłe odsunięcie Severusa na dalszy plan nie jest jedynie podyktowane ostrożnością. I już nawet nie chodziło o to, że Severus, nie znając szczegółowych planów Voldemorta, był jako szpieg mniej przydatny dla Zakonu. Większym problemem było to, że Voldemort najwyraźniej zaczął patrzeć mu na ręce. Czy to wskazywało, że zaczyna w niego wątpić i tracić do niego zaufanie? O ile kiedykolwiek je miał… Jeśli tak, sytuacja mogła być poważniejsza niż wydawało się na pierwszy rzut oka. Remus nie podejrzewałby Snape’a o to, że ten kiedykolwiek zakomunikuje komukolwiek (nawet Dumbledore’owi), iż znalazł się w zagrożeniu lub w sytuacji bez wyjścia. A przecież grając na dwa fronty, musiał uważać na każdym kroku. Natomiast, w nawale obowiązków i nieustającym napięciu, nietrudno było popełnić maleńki błąd. A co jeśli ten jeden nieopatrzny krok Severus już wykonał, a Voldemort wziął to za złą monetę? Co jeśli Severus wpadł w pułapkę? Nikt tak naprawdę nie znał szczegółów, nikt nie wiedział, na jakich zasadach Voldemort przyjął Severusa z powrotem w swoje szeregi. Może jedną z nich było: „żadnych potknięć”.
Co do jednego z pewnością nie było wątpliwości: Severus był dzisiejszego wieczoru torturowany; dla Remusa było to bardziej niż oczywiste. Gdy odpowiednio się skupił, potrafił dostrzec pole magiczne silniejszych czarodziejów, a przyjrzawszy się w tym momencie Severusowi, ledwo je widział. Snape zazwyczaj miał wokół siebie równą, lekko niebieskawą poświatę. Przynajmniej Remus tak ją postrzegał. Żartował sobie nawet w myślach, że to aura lodowatej niedostępności, nienawiści i wiecznego niezadowolenia. Teraz jednak nie było mu do śmiechu. Tak wyraźne osłabienie mocy magicznych, które objawiało się nie tylko wizualnie, ale niemal namacalnie, było ewidentnym efektem działania Cruciatusa - i to niejednego. Remus nie musiał już analizować szczegółów. Fakt, że Severus od dłuższego czasu nie przynosił żadnych nowych informacji, fakt, że mimo braku Dumbledore’a w Hogwarcie – czyli największego zagrożenia dla Voldemorta – został odsunięty od działań Śmierciożerców, oraz fakt, że dzisiaj potraktowany został kilkoma Cruciatusami, które bynajmniej nie były kuksańcem… świadczyły o tym, że sprawy zaczęły zmierzać w bardzo złą stronę. To był oczywiście najczarniejszy scenariusz, ale czy znowu tak nieprawdopodobny? Remus miał świadomość, że jeśli sytuacja jakoś się nie unormuje i dalej będzie się komplikować, mogą przez to stracić Severusa. Dosłownie. Nie tylko jako szpiega.
Ale nikt z Zakonu zdawał się tego nie zauważać. Dumbledore również sprawiał wrażenie zajętego wszystkim innym, a nie swoim szpiegiem. Jedynym szpiegiem. A może… tylko szpiegiem? Remus szybko odpędził od siebie tę myśl. Dumbledore z pewnością nie traktowałby Severusa w taki sposób. Każdy, ale nie on.
– Cóż… w zaistniałej sytuacji nie pozostaje nam nic innego jak pozostać na swoich dawnych posterunkach – odezwał się wreszcie Albus, odrywając wzrok od płomyka świecy. – Trzymajcie się grafiku na dyżurach. A od dziś w Kwaterze Głównej będzie stale przebywać parę osób, jako grupa szybkiego reagowania. Kingsley i Artur zajmą się wzmocnieniem tej nieszczęsnej blokady w Departamencie Tajemnic. Nimfadoro – rzekł z lekkim uśmiechem, jakby przewidywał reakcję Tonks na dźwięk własnego imienia, która faktycznie skrzywiła się i przewróciła oczami, nie dbając o pozory nawet przy dyrektorze. – Moja droga, posiadasz niesamowitą umiejętność zaskarbiania sobie sympatii i zaufania, zrób więc maleńki wywiad z ludźmi z tej listy – rzekł, po czym machnął różdżką nad pustym pergaminem i posłał w go jej kierunku. – Ci ludzie mogą dysponować cennymi dla nas informacjami. Należy delikatnie ich wybadać. Dyskretnie – dodał, unosząc znacząco brwi.
– No jasne. Potrafię być dyskretna. Jestem przecież aurorem i metamorfomagiem, dyskrecję mam we krwi – odparła, szczerząc się w szerokim uśmiechu, ale mina nieco jej zrzedła, gdy zerknęła na listę nazwisk. – Czy to są… A niech mnie! Mam gadać z…
– Nie w tej postaci, oczywiście – przerwał jej całkiem spokojnym głosem. – Odpowiedni kamuflaż w twoim przypadku nie jest najmniejszym problemem. Jestem pewny, że poradzisz sobie doskonale. Nie wątpię w twoje umiejętności aktorskie, tylko bacz, byś nie zdradziła się… ze szczegółami – dodał nieco ciszej i podrapał się po haczykowatym nosie, chcąc zamaskować rozbawienie. – Poza tym, gdyby były trudności, w nadzwyczajnych okolicznościach możesz użyć Veritaserum. Dostaniesz buteleczkę silnego eliksiru, ale byłoby dobrze, gdybyś obeszła się bez niego. Efekty działania Veritaserum utrzymują się zbyt długo, ponadto jest wykrywalne we krwi nawet po kilku dniach i ktoś mógłby się zorientować. Będziesz oczywiście miała ochronę podczas akcji. Sturgis podejmie się tego zadania, jak sam zapowiedział.
Podmore potwierdził skinieniem głowy. Faktycznie, obok Kingsleya najlepiej nadawał się na „ochroniarza”, jeśli brać pod uwagę posturę, bo oczywiście podczas tej akcji powinien pozostawać niezauważony.
– Uważam również, że będzie ci potrzebne wsparcie kogoś, kto posiada bogate doświadczenie w takich zadaniach – dodał Dumbledore, patrząc na Tonks uważnie, a po chwili jego oczy zamigotały dziwnie, zupełnie jak oczy niesfornego ucznia, który ułożył jakiś sprytny plan. – Remusie, czy mógłbyś wziąć na siebie ten obowiązek? – spytał, zwracając się niespodziewanie w stronę Lupina. – Zaopatrzę cię w Eliksir Wielosokowy i będziesz towarzyszył Nimfadorze w przebraniu.
Tonks na te słowa wyraźnie się ożywiła, zupełnie jakby poważna i odpowiedzialna misja stała się nagle podwójną nagrodą. Remus spojrzał na nią przelotnie, nie chcąc zbyt długo zatrzymywać wzroku na tych roziskrzonych oczach (tego dnia wielkich i chabrowych), po czym odwrócił się do Dumbledore’a.
– Oczywiście – zgodził się bez wahania, choć w jego głosie pobrzmiewało niezadowolenie.
Reagował jak idiota i był tego świadom. Ale wspólne zadanie z Tonks było mu nie na rękę. Dobrze wiedział, co się święci – sygnały z jej strony były tak ewidentne… A on za wszelką cenę nie chciał do tego dopuścić! Ba, on nie mógł pozwolić, by to się rozwinęło! Dla jej dobra. Po co rozpalać w sobie dawno już pogrzebane nadzieje, a w niej uczucia, które potem będą bolesne? To byłaby udręka, a tej Remus miał w swoim życiu już nadto. I równie dużo udręki widział w życiu tych, z którymi je dzielił. Najpierw u własnych rodziców, później profesorów, którzy wzięli za niego odpowiedzialność, a także przyjaciół – zwłaszcza gdy wydorośleli; i choć nigdy nie mówili, że jest dla nich obciążeniem, widział że jest.
Już jako młody człowiek zdał sobie sprawę, że nawet gdyby chciał, nie mógłby z nikim stworzyć żadnego dłuższego związku. Nie on. Wilkołak mógł być do zniesienia jako Huncwot, z którym włóczy się wspólnie po lesie, albo kompan, z którym można pożartować, a potem bez specjalnych skrupułów – dzięki Merlinowi, bo tylko silni psychicznie byli w stanie wytrzymać taki układ – zamyka się go podczas pełni w odosobnionym miejscu i nie zważa na jego krzyki. Było jeszcze kilka rzeczy, w których wilkołak z powodzeniem mógł udawać zwyczajnego człowieka. Mógł być przydatny w Zakonie, mógł nawet uczyć w Hogwarcie, przy zachowaniu specjalnych środków ostrożności. Więcej, dla postronnych mógł sprawiać wrażenie, że całkiem dobrze wpasował się w społeczeństwo. Ale to było tylko wrażenie. I jednego, chyba najważniejszego, Remus nie był w stanie sobie wyobrazić – wilkołaka zakładającego rodzinę. A przecież każdy poważniejszy związek miał wizję rodziny gdzieś na horyzoncie. Dlatego bronił się przed impulsami prowadzącymi do czegoś więcej niż tylko powierzchownej, partnerskiej znajomości. I nigdy nie próbował angażować się w cokolwiek dłuższego niż przelotny związek. Tak musiało być. Pogodził się z tym. I Tonks też będzie musiała się pogodzić.
Zresztą, Remus był pewny, że to zauroczenie przejdzie jej szybciej niż sama myśli. Wystarczyło tylko, by dostatecznie długo pozostawał obojętny. Może było to brutalne, ale konieczne. Nie chciał nikogo skazywać na takie życie, jakie wiódł on sam, nie mogąc znaleźć legalnej pracy, musząc meldować się w ministerstwie i będąc za każdym razem znieważany, kiedy ktoś dowiedział się, że nosi na ramieniu wytatuowany numer. Nie zniósłby, gdyby jego rodzina, partnerka, czy ktokolwiek mu bliski, był szykanowany z jego powodu. Dlatego nie mógł mieć bliskich. Tonks kiedyś ochłonie i zrozumie jego postawę… i wtedy przyzna mu rację.
W zamyśleniu zerknął na pergamin, który mu podsunęła. Faktycznie była to misja wymagająca profesjonalizmu. Lista osób do „przesłuchania” zawierała nazwiska pracowników ministerstwa zatrudnionych na wyższych szczeblach. W tym kilku funkcjonariuszy wśród aurorów i amnezjatorów, a także dwóch Niewymownych. Cóż… Dumbledore z pewnością wiedział, co robi, wyznaczając właśnie ją do tego zadania. Tonks może i była na co dzień niezdarna i trochę roztrzepana, ale jako początkująca aurorka ponoć na każdej akcji wypadała bardzo dobrze. Sam Moody kiedyś to przyznał. Oczywiście za jej plecami, bo nie zwykł prawić komplementów komukolwiek, zwłaszcza „młodzikom”. Jednak sam fakt, że pochwała wypłynęła z jego ust był dostatecznym dowodem na to, ze Tonks jest naprawdę zdolna.
– To chyba wszystko, moi drodzy – podsumował po chwili ciszy Dumbledore. – Więcej zadań na razie nie mam do rozdysponowania. Zresztą, wszyscy znają swoje obowiązki. I myślę, że możemy na tym zakończyć, chyba że jeszcze ktoś ma jakieś uwagi? – Jego wzrok spoczął przez chwilę na Moodym, a potem na Blacku, by zatrzymać się w końcu na nachmurzonej twarzy Severusa Snape’a, który wydawał się spięty bardziej niż zazwyczaj. – Nikt? W takim razie kończymy na dzisiaj. Powodzenia. I miejcie oczy szeroko otwarte.
Po tych słowach wszyscy zaczęli podnosić się z miejsc i powoli opuszczać salon. Towarzyszył temu zgrzyt odsuwanych krzeseł oraz rozmowy – czyli ogólny rozgardiasz, w którym prawie nikt nie zwrócił uwagi na dwóch ludzi wyraźnie ociągających się z wyjściem.
– Severusie, chciałbyś mi o czymś powiedzieć? – spytał Dumbledore, gdy większość opuściła salon. Snape, który już zdążył podnieść się z krzesła i przejść wzdłuż stołu, zamarł i wyprostował się jak struna. – Zostań na chwilę, powinniśmy porozmawiać. W cztery oczy, moi drodzy – dodał z naciskiem, a Remus zagarnął Syriusza, który niechętnie powlókł się do wyjścia.
Szalonooki również podążył za nimi, choć uczynił to z wyraźnym niezadowoleniem. Gdy zamykał drzwi do salonu, Remus widział jego minę – wyglądał tak zacięcie, jakby szykował się na wojnę. Przez moment spoglądał magicznym okiem w głąb czaszki, choć było oczywiste, że śledzi, co dzieje się za ścianą, po czym skrzywił się jeszcze bardziej i ruszył długim korytarzem.
– Black, poczęstujesz mnie whisky – oświadczył, kuśtykając w stronę kuchni. – Dziś jest sytuacja nadzwyczajna, więc ten jedyny raz się do ciebie wproszę. Zresztą, widziałem doskonały rocznik, na takie okazje jak znalazł. Butelka nawet nietknięta, więc z pewnością nie miałeś pojęcia o jej istnieniu, chłopcze – chrypnął, krzywiąc się tym razem w formie uśmiechu. – Za podwójną ścianką na dole w kredensie – dodał, a jego niebieskie oko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, wskazując rzeczony mebel.
Remus westchnął i osunął się na krzesło, stwierdzając, że właściwie i jemu przyda się łyk czegoś mocniejszego.
~*~
Dumbledore patrzył w milczeniu na Snape’a swym badawczym, przenikliwym wzrokiem, a ten niemal odruchowo zablokował swój umysł. Dzisiejszego wieczoru już wystarczająco mu go spenetrowano, lub raczej spenetrowano tę jego część, którą chciał pokazać. Czasami jednak Czarny Pan bywał tak agresywny, że Severus z ogromnym wysiłkiem zachowywał pozory, naprowadzając go na sztuczne wspomnienia. Każda taka sesja, którą nieszczęśliwie dziś przeszedł po raz kolejny, wymagała od niego perfekcyjnych umiejętności w Oklumencji. I choć był w tym bardzo dobry – musiał być, inaczej już by nie żył – to wiedział również, że do perfekcji wiele mu brakuje. Zbyt wiele. Seria Cruciatusów była tego dostatecznym dowodem. Opór wobec tak silnej penetracji pochłaniał prawie całą jego energię, więc teraz był mentalnie wycieńczony. Ale na tym nie koniec! Żeby dzień był dostatecznie podły, jeszcze musiał się wziąć za niego Dumbledore i próbować swoich subtelnych sztuczek.
Severus nie miał najmniejszej ochoty na jakiekolwiek z nim rozmowy. Właściwie było to ostatnią rzeczą, której by pragnął w tym momencie. Ale niestety, wiedział doskonale, że Albus mu nie popuści. Co gorsza, wiedział też, że problem, jaki dyrektor pragnie z nim poruszyć, będzie bardzo trudny do umówienia. Praktycznie niemożliwy.
I nie czuł się na to przygotowany (o ile w ogóle można było się przygotować do konfrontacji z tym przeklętym starcem!), ale niestety zdawał sobie sprawę, że wcześniej czy później musiało to nastąpić. Tylko dlaczego akurat dziś, kiedy był zmęczony i sfrustrowany bardziej niż zwykle?
Dumbledore jeszcze przez chwilę stał, przyglądając mu się w ciszy. Nienaturalnie blada twarz Severusa nie wyrażała najmniejszych emocji, a zimne, czarne oczy uparcie nie pozwalały na odczytanie jakichkolwiek myśli.
– Nie zamierzam stosować wobec ciebie Legilimencji, więc nie musisz tak szczelnie się odgradzać – rzekł w końcu Dumbledore jakimś dziwnym, jakby zasmuconym głosem. – Nigdy cię nie zaatakowałem, Severusie. I nigdy tego nie uczynię. Nie jestem ci wrogiem – dodał cicho, robiąc krok w jego stronę.
Snape drgnął nieznacznie, mając przemożną ochotę opuszczenia tego cholernego salonu jak najszybciej, ale mimo to nie ruszył się z miejsca.
– Nigdy nie naciskałem, byś mówił mi o czymś, czego wyjawiać nie chciałeś – kontynuował Dumbledore, wciąż wpatrując się w jego oczy. – Zawsze byłem gotów cię wysłuchać. Być może w kilku przypadkach mógłbym ci pomóc, ale szanuję twoją prywatność i nie będę cię z niej odzierać, jeśli nie chcesz się ze mną podzielić problemami. Martwi mnie jednak, że zataiłeś przede mną coś bardzo ważnego. Sprawę, która nie dotyczyła wyłącznie ciebie. Powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś.
– Nie rozumiem, o co panu chodzi – rzucił dość opryskliwie.
– Rozumiesz. I to doskonale, inaczej nie bałbyś się tej rozmowy. Dowiem się zatem dlaczego?
Severus zacisnął zęby. Och, tak, wiedział już, do czego Dumbledore pije. Do przerwanych lekcji Oklumencji. Przecież cały świat kręcił się wokół Pottera! Wszystkie sprawy dotyczyły Pottera. Każdy członek Zakonu, prócz walki z Czarnym Panem, rozmyślał nad tym jak najlepiej chronić tyłek Pottera. Ale nikomu nie przyszło głowy, że Cudowny Chłopiec ma to wszystko gdzieś i uważa się za wielce doświadczonego czarodzieja, choć w rzeczywistości ledwo odrósł od ziemi.
Od momentu, kiedy Severus wyrzucił go z gabinetu, minęły już prawie dwa miesiące, ale przez ten czas pan Potter nie odważył się na przeprosiny i prośbę wznowienia lekcji. Nie, żeby Severusowi brakowało zajęć z cholernym bachorem, ale widział wyraźnie, że szczeniak sobie nie radził; snuł się po hogwarckich korytarzach niewyspany, zmęczony i spięty, a na jego zajęciach był rozkojarzony bardziej niż zwykle. Jednak mimo to postanowił odgrywać rolę wielce urażonego księcia, któremu duma zabrania wyrazić skruchę, przyznać się do faktu, że jest niewychowanym gnojkiem, i zwrócić się o pomoc. Nie, na to nie było pana Pottera stać. Za to stać go było na włożenie głowy do myślodsiewni, za co miał nadzieję nie ponieść najmniejszych konsekwencji!
A w jaki sposób Dumbledore dowiedział się o wszystkim? Och, to też było przecież oczywiste. Jak zwykle święty wilkołak musiał wziąć sprawy w swoje ręce! Severus powinien był się tego spodziewać.
– Widzę, że Lupin zdążył już złożyć panu swój raport – rzekł z przekąsem, a w oczach błysnął mu zimny ogień.
– Remus? Nie. To nie od niego wiem, nie rozmawiał ze mną na ten temat. – Dyrektor w skupieniu ściągnął brwi; wydawał się być lekko zdziwiony wzmianką o Lupinie. – Co Remus ma z tym wspólnego?
– Też chciałbym wiedzieć – odparł złośliwe. – W końcu to nie jego sprawa. No, ale przecież ktoś musi za Pottera rozwiązywać jego problemy, czyż nie? A jeśli nie był to Lupin, z pewnością zaangażował się Black. Mam rację?
– Nie, Severusie. Nikt mi nie „doniósł” o tym, co się stało, jeśli już bardzo chcesz znać odpowiedź. Ja nie muszę pytać kogokolwiek, by wiedzieć różne rzeczy. Usiądź – rzekł spokojnie, wskazując mu miejsce przy stole, na co Snape obrzucił go nadzwyczaj ostrym i hardym spojrzeniem.
Już dawno nie patrzył w taki sposób na Dumbledore’a, spełniając potulnie niemal wszystkie jego prośby… będąc oddanym każdej sprawie, mimo że wiele rzeczy mu się nie uśmiechało… nadstawiając nieustannie karku w imię wyższych celów i nigdy się nie uskarżając. Teraz jednak poczuł, że coś w nim pękło, że przelał się kielich, w którym topił od dłuższego czasu własne niezadowolenie, złość i rozgoryczenie. Praca, jaką wykonywał, zmuszała go do pogrzebania własnego poczucia niezależności. Właśnie tej rzeczy, którą cenił sobie najbardziej.
– Postoję – oparł sucho, czując narastającą w nim złość. Gdy był na skaju wyczerpania nie umiał jej opanować, a to jeszcze bardziej go denerwowało. Dłonie zaczynały mu wyraźnie drżeć, co znaczyło, że dzisiejszej nocy Post-Cruciatus był murowany.
Dumbledore zajrzał wprost w czarne źrenice, a na jego starej, pomarszczonej twarzy zagościł teraz już doskonale wyraźny smutek. Zbliżył się do Severusa na odległość nie mniejszą niż kilka kroków, po czym odsunął jedno z krzeseł i sam zajął miejsce przy stole.
– Usiądź, proszę cię – powtórzył z westchnieniem. Nie był to rozkaz, ale łagodna prośba zmęczonego, starego człowieka, który z bólem obserwował całkiem młodego jeszcze mężczyznę, płacącego kto wie czy nie najwyższą cenę w tej niebezpiecznej grze. – Oczywiście, jeśli nie chcesz, możesz pozostać tam gdzie jesteś.
Severus, nie wiedzieć czemu, po ostatnich jego słowach opadł na najbliższe siedzenie, jakby jakaś siła podcięła mu kolana. Wyglądał na zaskoczonego własną reakcją, która najwidoczniej niezależna była od jego woli. Najdziwniejsze jednak było to, że Dumbledore w żadem sposób go do tego nie zmusił; Snape wiedziałby, gdyby tamten użył wobec niego magii. To było coś innego. Coś w jego tonie skłoniło Severusa do rezygnacji z walki. Nie pierwszy raz zresztą.
– Czasami się nie kontrolujemy i robimy rzeczy, których nie zamierzamy. Wbrew sobie – rzekł Dumbledore cicho. – Głównie dlatego, że jesteśmy przemęczeni. To całkiem zrozumiałe. Gorzej jednak, że… gdy już ochłoniemy… nadal nie potrafimy wyciągnąć właściwych wniosków i brniemy głębiej zaślepieni własną złością. – Severus z trudem przełknął ślinę. Nie odpowiedział, wbijając lodowaty wzrok w niebieskie oczy i zaciskając dłonie w pięści, jak zwykł to czynić, gdy chciał zapanować nad czymś, co wymykało mu się spod kontroli. – Wiem już od jakiegoś czasu, że nie udzielasz Harry’emu lekcji. Nie pytam, dlaczego je przerwałeś. Pytam natomiast, dlaczego ich nie wznowiłeś. Znając obraz sytuacji, chyba zdajesz sobie sprawę, że było to niezwykle ryzykowne posunięcie? Zbyt ryzykowne.
– Doprawdy? Jakoś nie odniosłem wrażenia, by Potterowi w bezpośredni sposób coś zagrażało. Jest w Hogwarcie, i mimo że zaklęcia ochronne nie sprawdzają się w jego przypadku, Czarny Pan z pewnością nie będzie chciał go atakować. A nawet jeśli, to nie po to, żeby zabić. Może go jedynie osłabiać, ale nie posunie się dalej. On chciałby się chłopakiem zająć własnoręcznie, tylko to da mu satysfakcję – dodał złośliwie, ale na Dumbledorze nie zrobiło to żadnego wrażenia; zresztą, on nigdy tak naprawdę nie reagował na Severusa zgryźliwości, co było w pewien sposób irytujące. – Potter jak na razie ma się wyśmienicie – mruknął po chwili ciszy, cedząc ostatnie słowo przez zęby. – Natomiast jeśli chodzi o naukę Oklumencji, najwyraźniej wie lepiej, jak się bronić, gdyż nie brał sobie żadnych wskazówek do serca. Mówiąc prościej: nic go to nie obchodziło. Nie wykazał nawet minimalnej inicjatywy, a ja nie mam w zwyczaju na siłę uczyć impertynenckich smarkaczy czegoś, czego uczyć się nie chcą. Skoro Potter sam nie pojmuje wagi naszego poświęcenia oraz rozmiarów niebezpieczeństwa, w którym może się znaleźć, jeśli nie zacznie współpracować, ja nie będę go w tej kwestii uświadamiać. Tym bardziej wychowywać.
– Rozumiem, chociaż nie do końca pojmuję – odparł Dumbledore nad wyraz opanowanym tonem. – Prosiłem cię o prowadzenie tych lekcji, a ty się zgodziłeś, znając doskonale stosunki, jakie panują między tobą a Harrym. Więc proszę, nie usiłuj mi teraz wmówić, że nie byłeś przygotowany na podobne okoliczności. Że nie przewidziałeś ewentualnych problemów, oporu i buntu, które zawsze pojawiają się podczas nauki tak… delikatnych a zarazem trudnych dziedzin magii, do jakich Oklumencja się zalicza. Od adepta wymaga to ujarzmienia nie tylko umysłu, ale i własnego temperamentu. I chyba mogłeś się spodziewać, że z Harrym nie pójdzie jak po maśle. Trudny uczeń to wyzwanie dla nauczyciela, on też musi sprostać zadaniu, żeby cokolwiek z tego wyszło. Jesteś chyba dorosłym człowiekiem… tak przynajmniej mi się wydawało… który, w przeciwieństwie do nastolatka, jest świadom konsekwencji swoich działań i nie będzie narażał czyjegoś zdrowia bądź życia, nawet kosztem chwilowych niedogodności. Dorosły człowiek wie, że w życiu są pewne priorytety wymagające poświęcenia swej własnej wygody.
– Bardzo odkrywcze, dyrektorze – warknął Severus, oddychając z coraz większym trudem. – Dobrze, że mnie pan oświecił, bo do tej pory faktycznie nie wiedziałem nic o poświęceniu!
Dumbledore spojrzał na niego znad okularów wzrokiem tak przenikliwym, że Snape przez ułamek sekundy poczuł się, jakby przeszyła go włócznia. Pierwszy odwrócił oczy.
– Mówimy o dwóch różnych sprawach, Severusie – usłyszał cichy głos. – Wiem, jak ciężko pracujesz. I widzę też, przez co przechodzisz. Nie było moją intencją kwestionowanie twojego poświecenia w sprawach Zakonu. Ale nie rozumiem czemu, doświadczywszy tyle okrucieństwa na własnej skórze, nie pojąłeś jeszcze, do czego prowadzi nienawiść. Nie wymagam od ciebie, byś zrezygnował ze swojej. Masz prawo nienawidzić zarówno żyjących jak i zmarłych. To twój wybór. Szkoda tylko, że niektóre, zastarzałe już sprawy, zniekształcają ci postrzeganie pewnych osób, nie mających najmniejszego związku z tym wszystkim, co się kiedyś wydarzyło.
Severus milczał przez chwilę, nie mając pojęcia jak odpowiedzieć, i czy w ogóle komentować ostatnie słowa. Postanowił więc tego nie robić, w zamian odbijając piłeczkę.
– Nie jestem w stanie zmusić kogokolwiek do współpracy i zaufania, choćby nie wiem jak ważne było tego osiągnięcie. Powiedziałem już panu pół roku temu, co sądzę o tym całym pomyśle z lekcjami Oklumencji. I nadal twierdzę podobnie. To było od samego początku niemożliwe.
– Ależ nie, mój drogi. Było możliwie, gdybyś tylko zechciał…
– Gdybym zechciał?! – krzyknął Snape, nie mogąc dłużej utrzymać nerwów na wodzy. – Oczywiście, że chciałem! Przyjąłem to sobie nawet za punkt honoru, Dumbledore, tylko tak niestety się składa, że Potter nie chciał! Nie jest już dzieckiem, powinien wiedzieć, że robi to dla SIEBIE, nie dla nas! Postawiłem prosty warunek, wystarczyło, żeby szanowny pan Potter przełknął swą dumę, przyszedł do mnie i choć raz zachował się tak, jak uczeń powinien zachowywać się w stosunku do nauczyciela! Zwłaszcza kogoś, kogo prywatność całkowicie pogwałcił, przy okazji łamiąc wszelkie zasady kultury osobistej. Ale, co było do przewidzenia, takie upokorzenie, jak zdobycie się na przeprosiny, było ponad jego możliwości! Temu szczeniakowi wszystko uchodzi płazem, a kiedy na jego drodze znajdzie się ktoś, kto nie zamierza mu pobłażać, wtedy okazuje się, że wielki pan Potter jest zasmarkanym tchórzem. Przyznać się do błędu i ponieść konsekwencje własnej głupoty, to coś, do czego okazuje się niezdolny!
– Och, a ty, Severusie, oczywiście potrafisz przyznać się do błędu – odpowiedział spokojnie Dumbledore, jakby Snape w ogóle nie podniósł głosu. – W związku z czym nie zaprzeczysz, że część winy leży również po twojej stronie. Nigdy nie jest tak, że uczeń winny jest wszystkiemu, zwłaszcza w nauce tak skomplikowanych dziedzin jak Oklumencja. Doskonale wiesz, jak wielki wysiłek trzeba w to włożyć i jak wiele zależy od nauczyciela, mam rację?
Snape znowu milczał przez chwilę, wpatrując się z wściekłością w niebieskie oczy i jak na złość nie znajdując żadnego argumentu na swoją obronę.
– Dlaczego w takim razie sam pan go nie uczył? – skapitulował wreszcie, tym jednym krótkim zdaniem przyznając Dumbledore’owi rację… rację, której przecież tak bardzo przyznać nie chciał!
– Miałem swoje powody. Mówiłem ci już, że…
– Tak, wiem! – przerwał szorstko. – Uznał pan za niebezpieczne otwieranie własnego umysłu przed Potterem.
– Niebezpieczne zarówno dla niego, jak i dla nas wszystkich, Severusie. To było najlepsze rozwiązanie – dodał spokojnie Dumbledore, ale Snape spojrzał na niego ostro.
– Najlepsze rozwiązanie dla nas wszystkich. Nas? – prychnął drwiąco. – Dla Zakonu z pewnością. Dla was, nie dla mnie. Nie sądzę, by pomyślał pan o tym, co się stanie, gdy Czarny Pan dowie się, że kształcę Pottera w Oklumencji. I że robię to kompetentnie. Ciekawe, ile czasu zajęłoby mu uzmysłowienie sobie, że chciałem gówniarzowi pomóc bronić się przed nim! Ale przecież Potter nie jest w stanie zrozumieć, że stawiam się w niebezpieczeństwie, próbując go czegokolwiek nauczyć! Nie… on się czuje pokrzywdzony – wysyczał przez zęby. – Nie okazałby wdzięczności nawet wtedy, gdybyśmy wszyscy poświęcili za niego życie.
Dyrektor popatrzył mu w oczy ze smutkiem; Severus wiedział, że Dumbledore brał to ryzyko pod uwagę. I wiedział też, że nie było innego wyjścia. Gdyby ktoś inny w zamku mógł uczyć Pottera Oklumencji, robiłby to.
Zresztą, Snape sam się na to zgodził. Inna już sprawa, że nie miał wielkiego wyboru. Był tylko pionkiem wykonującym rozkazy swych dwóch zwierzchników. Jeden z nich chciał Pottera dopaść, drugi go chronić. A fakt, że lekcje Oklumencji z chłopakiem i wytworzenie pewnej łączności między ich umysłami narażało Severusa na zdemaskowanie, był już dla Dumbledore’a sprawą drugorzędną. Nieistotne już, że utrudnił tym Snape’owi pracę, którą on wykonywał przecież dla jego cholernego Zakonu Feniksa. Poświęcenie i priorytety – Severus słyszał z jego ust te dwa argumenty tak często, że wryły mu się w czaszkę jak przykazania, wedle których musiał żyć. Ostatnio nic poza nimi się nie liczyło. Szkoda tylko, że ten przeklęty smarkacz nie znał ceny poświęcenia, nie mówiąc już o czymś tak niepojętym dla niego jak priorytety. Miał głęboko gdzieś, że cały sztab ludzi wielokrotnie nadstawiał dla niego tyłki!
– Czy to dlatego zrezygnowałeś, Severusie? – spytał cicho Dumbledore, jakby domyślił się, wokół jakich spraw krążą myśli Snape’a.
– Nie dlatego.
– Więc?
Severus skrzywił się, choć miał wrażenie, że wyglądało to raczej jak grymas bólu niż złośliwości (prawdę mówiąc, seria Cruciatusów, jaką został dziś potraktowany, powoli dawała już o sobie znać echem pozaklęciowym, a bolesne pulsowanie skroni było dopiero początkiem).
– Musi panu wystarczyć, że „miałem swoje powody” – odrzekł kąśliwie. – I niech pan przyjmie do wiadomości, że nie będę głaskał bezczelnego smarkacza po głowie tylko dlatego, że wszyscy tak robią! – dodał gniewnie, zdając sobie sprawę, że znowu stoi, choć nie miał pojęcia w którym momencie zerwał się na nogi.
– W to nie wątpię – mruknął dyrektor, również podnosząc się z krzesła. – Niestety… teraz już jest za późno, żeby cokolwiek zmienić. Zaczęły się egzaminy Standardowych Umiejętności Magicznych, więc nie ma czasu na jakiekolwiek dodatkowe lekcje, a za trzy tygodnie kończy się semestr – mówił cicho, a w jego głosie pobrzmiewała wyraźna nuta zawodu. – Szkoda, Severusie, że znowu dałeś ponieść się emocjom. Kiedyś może się to okazać nieodwracalne w skutkach.
– Czy to już wszystko, co miał mi pan do zakomunikowania? – spytał Snape, siląc się na spokój, choć w rzeczywistości miał ochotę roztrzaskać stół, będący jedyną barierą między nim a Dumbledore’em.
– Nie wszystko. Ale widzę, że więcej nie wysłuchasz. Skontaktuję się z tobą niebawem i być może wtedy będziesz nieco spokojniejszy, bo teraz nasza rozmowa mija się z celem.
– Doskonale! – wysyczał Snape, po czym zamaszystym krokiem przeszedł przez pomieszczenie i szarpnął za klamkę.
– Jeszcze jedno, Severusie – zatrzymał go opanowany głos.
Snape zerknął na Dumbledore’a przez ramię, obdarzając go piorunującym spojrzeniem. Na jego twarzy nie dostrzegł jednak ani cienia zdenerwowania – żeby wyprowadzić go z równowagi, trzeba było porządnie się natrudzić. I to właśnie ten stoicki spokój denerwował Severusa najbardziej. Podczas gdy on sam zużywał mnóstwo energii, by nie stracić resztek cierpliwości, przeklęty Albus wciąż pozostawał niewzruszony!
– Słucham, dyrektorze – warknął w złości.
– Jeśli sytuacja stanie się poważna… – Dumbledore uważnie dobierał słowa – odsunę cię i zwolnię z zadania. Nie kłóć się, Severusie – uciszył go, jeszcze zanim Snape otworzył usta. – Mówię to z pełną powagą, będąc całkiem świadomy konsekwencji. Jeśli zagrożenie będzie zbyt duże, wycofasz się.
– I co? Ukryje mnie pan pod Fideliusem wbrew mojej woli? – sarknął Snape. – A może rozwiąże pan wtedy Zakon i w ogóle da sobie spokój z jakimkolwiek oporem?
Dumbledore posmutniał na twarzy, a gdy odpowiadał jego głos był cichy i bardzo poważny:
– Wiem jedno, nie poświecę ciebie. Są pewne granice, Severusie, choć ty być może uważasz, że ja ich nie dostrzegam. Liczy się jednak dla mnie coś więcej niż tylko fakt, że jesteś dla Zakonu niezastąpionym szpiegiem. – Przerwał na chwilę, przyglądając mu się w ciszy, a w niebieskich oczach chyba po raz pierwszy tego wieczoru pojawiła się prawdziwa troska. – Co innego zginąć w walce, mój drogi. A co innego widzieć przed sobą przepaść i nie zatrzymać się na jej krawędzi, dobrze wiedząc, że się w nią spadnie, jeśli będzie się szło dalej. Nie pozwolę ci zrobić kroku w tę przepaść, nawet jeśli od tego zależy twoja duma. Kiedy zrobi się naprawdę niebezpiecznie, a twoje życie będzie poważnie zagrożone, wycofasz się ze szpiegowania i odejdziesz od Śmierciożerców. Jeśli będzie trzeba zmuszę cię do tego. I nie wysuwaj, proszę, argumentów, że wtedy nie przydasz się Zakonowi. Bo martwy tym bardziej mu się nie przysłużysz.
Severus milczał, stojąc sztywno, z ręką zaciśniętą na klamce. Oddychał ciężko, z każdą upływającą minutą czując coraz bardziej nieznośny ból głowy. Niechże cholerny Dumbledore wreszcie go puści! Severus zawsze robił co mógł, by dyrektor nigdy nie musiał oglądać go w tak kiepskim stanie. Dobrze wiedział, że Albus dostrzega więcej rzeczy, dlatego z pewnością widział jego dzisiejsze, osłabione do granic możliwości, pole magiczne, a to bynajmniej nie poprawiało Snape’owi humoru.
– Jeszcze ostatnia sprawa, mój chłopcze – rzekł Dumbledore nieco ciszej, jakby znów odpowiadał na jego myśli, po czym podszedł do Severusa, kładąc mu dłoń na ramieniu. Snape, nieco zaskoczony jego zachowaniem, zamarł w bezruchu. – To w zasadzie dobra rada. I choć raz mnie posłuchaj, bo naprawdę wiem, co mówię – dodał, patrząc na niego uważnie. – Weź gorącą kąpiel. Kąpiel, Severusie, nie prysznic, i nie ledwo ciepły. Nie łykaj dzisiaj żadnych eliksirów przeciwbólowych. Dobrze wiesz, że bólu będącego efektem tak silnej klątwy nie są w stanie uśmierzyć, tylko się nimi zatrujesz i pogorszysz swoje samopoczucie. Każdy Cruciatus, nawet ten, który nie ma pełnej mocy, dokonuje spustoszenia w organizmie. Zwłaszcza seria Cruciatusów, więc nie pij tym razem whisky, ale od razu połóż się do łóżka i prześpij porządnie. Potrzeba ci odpoczynku.
– No tak. Pan oczywiście wie bezbłędnie, co jest mi potrzebne – rzekł Snape fałszywie uprzejmym, przesyconym cynizmem tonem. – Niech więc spróbuje pan sobie wyobrazić, że doskonale wiem… wiem z doświadczenia… jakie są skutki Cruciatusa i jak się z nimi obchodzić. Ostatnimi czasy wiem nawet za dobrze – dodał i opuścił szybko komnatę, głośno zamykając za sobą wielkie, rzeźbione drzwi. Gdyby nie były obłożone zaklęciem wyciszającym, z pewnością udałoby mu się nimi trzasnąć.
Niestety, nawet gdy znalazł się na korytarzu, wciąż paliło go spojrzenie Dumbledore’a, które czuł na swoich plecach. Nie widział już jednak jego twarzy, więc nie mógł wiedzieć, ile smutku i współczucia wyrażały w tym momencie bladoniebieskie oczy.
cdn. |
|
|