Lena |
Wysłany: Pon 18:46, 15 Sty 2007 Temat postu: Pustka |
|
Zlinczujcie.
Pustka
Poczucie niesprawiedliwości, rozgoryczenie, cierpienie rozlewało się powoli w jej wnętrzu, wolno pochłaniało coraz większe obszary jej świadomości, uporczywie, nieznośnie konsekwentnie i wrednie spokojnie, jakby z chłodnym profesjonalizmem, cierpliwością i dokładnością próbowało nią zawładnąć, łagodnie powracało falami coraz silniejsze, tylko po to by w końcu eksplodować w jej wnętrzu z niesamowitą mocą. W pierwszej chwili wydawało jej się to wybawieniem od męczarni wolnego, uporczywego jak brzęczenie komara zadręczania się, ale niedługo potem zrozumiała jak bardzo się myliła. Teraz nie mogła myśleć o niczym prócz rozpaczliwego poczucia krzywdy. Było jak krzyk gdzieś, głęboko zakorzenione wewnątrz niej, w samym sercu jej świadomości. Zawładnęło nią, jak demon. Miała ochotę już tylko pozbyć się go, otrząsnąć. Niemy wrzask ranił ją, powodował, że miotała się rozpaczliwie, próbując znaleźć jakąkolwiek deskę ratunku. Cokolwiek, co pozwoliłoby jej uwolnić się, uciec od cierpienia. Kucnęła, desperacko zasłoniła dłońmi uszy, by nie słyszeć, by zamknąć się na uporczywą myśl, że nikt nie jest w stanie jej pomóc, że jest sama, wśród tłumu. Tłumu, gdzie nie ma nikogo. Ten nieszczęsny gest sprawił tylko, że stała się żałosna, absolutnie nie poprawiając jej samopoczucia.
Nagle, gdzieś pośród morza udręki, poczuła nieśmiałą, wątłą myśl, która rozjaśniła jej umysł. Ludzie tacy jak ona są bezsilni wobec niesprawiedliwości świata, ale przecież musi być ktoś, lub coś, co rządzi tym wszystkim, jest w stanie ją zrozumieć, pomóc, pokochać… Ktoś większy, niż wszyscy ludzie razem. Ogromna ilość pytań ją przytłoczyła. Ale gdzie? Kiedy? Jak odnaleźć? Dlaczego?...
„Bóg jest wszędzie, na polnej drodze, na biegunie, wśród stepów, na przystanku… Wszędzie! Wystarczy chcieć, otworzyć się na Niego, by dostrzec Jego obecność!” w jej świadomości odezwał się głos kaznodziei, który kiedyś słyszała, wybrawszy przypadkową stację radiową.
„Lasy też mają duszę, kiedy umierają zwierzęta i rośliny to ich małe duszyczki łączą się w jedno i tak powstaje Duch Lasu. Jeśli kiedyś będzie ci źle, to przyjdź pod drzewo, zamknij oczy i skup się bardzo mocno, wtedy poczujesz jego obecność…” zagłuszyła go stara znachorka, którą poznała, kiedy była małą dziewczynką.
„Wiesz malutka, kiedy ludzie umierają, to ich dusze zostają na ziemi tylko my ich nie widzimy, błąkają się, a kiedy ktoś potrzebuje ich pomocy, kiedy ich wzywa to przychodzą.” Jej umysł wypełnił głos nieżyjącej już babcia.
„Wydaje mi się, że cudowność aniołów stróżów polega na tym, że one nie mają materialnej postaci, są jakby świadomością, samą świadomością wszędzie wokół nas” stwierdził chłopak, którego kiedyś spotkała na przystanku.
Już wiedziała, co musi zrobić.
Zbiegła po schodach, nagle wypełniona euforią. Każdy krok, każdy mijany stopień powodował, że coraz większa ilość nadziei wypierała resztki wspomnień o cierpieniu. Teraz była przepełniona radością, była jak dziecko, któremu obiecano kosz słodyczy. Wraz z ufnością, napełniała ją niecierpliwość. Przeskakiwała po kilka stopni byle szybciej, byle szybciej…
W końcu dysząca, niespokojna, drżąca z emocji stanęła przed ogromnym, rozłożystym dębem. Spojrzała na niego i zrozumiała, że tu i teraz dokonać ma się cud, że za chwilę pozna coś, za czym zawsze tęskniła, coś, co sprawi, że odnajdzie spokój i szczęście, że wreszcie nie będzie sama. Podeszła do niego, nagle spokojna, powolnym, leniwym krokiem, chcąc przeciągnąć tę chwilę w nieskończoność, zatracić się w męce oczekiwania. Delikatnie, opuszkami palców dotknęła chropowatej kory. Powoli usiadła twarzą do drzewa. Skrzyżowała nogi i spróbowała się uspokoić. Niecierpliwość i niepewność walczyły w niej z euforią i nadzieją. Zamknęła oczy. Z wolna jej oddech uspokajał się, emocje przestały szarpać jej świadomością.
Jej umysł opuściły cienie niedawno tak silnych uczuć. Kilka niesfornych myśli wciąż snuło się w jej świadomości, uparcie nie chcąc zrezygnować. Cierpliwie, dokładnie, w rytmie spokojnego oddechu oczyszczała umysł. W końcu otoczyła ją ciemność i próżnia. Teraz nie czuła już chłodnej trawy pod sobą, ani ciepłej siatki słonecznych promieni na twarzy, straciła poczucie ciężkości i stabilności. Teraz była już tylko świadomością. Kimś, a raczej czymś niematerialnym. Wtedy po raz pierwszy w życiu jej świadomość opuściła nią samą i rozlała się na równinie świata. Teraz była wszystkim i niczym, była wszędzie i nigdzie, była częścią wszystkiego i niczego. Była światem, a on był nią. Jej mózg przestał więzić jej istotę, coś, co powodowało, że była sobą, a nie kimś innym, tę iskrę, która dawała jej siłę być, kim była, która decydowała o jej myślach i uczuciach. Jej świadomość wypełniła euforia. Była wolna! Przez tę krótką chwile była wolna i mogła poznać prawdę. Jeśli istnieje ktoś większy od ludzi, jakaś istota niematerialna to teraz miała okazję by jej dotknąć, zrozumieć, pojąć wielkość jego istnienia. Zaczęła badać, zaczęła szukać. Rozpaczliwie, desperacko starała się poczuć. Szukała całą sobą, całą swoją świadomością chciała odnaleźć tę nieskończenie niematerialną istotę, nawet jeśli miałaby okazać się zła. Lecz pomimo, że poświeciła tym poszukiwaniom całą siebie, pomimo całego pragnienia poznania, wszystkich swoich starań natrafiła na…pustkę. Bo nie było nikogo ani niczego. Była sama. Była tylko ona i pustka.
Znowu poczuła pod sobą grunt, znów jej świadomość zniknęła się w jej ciele. Razem z tym powrotem uderzyła ją wściekłość. Bezradna wściekłość ogarniająca oszukanych, którym odebrano nadzieję. Ze wszystkich sił chciała rozszarpać tych, którzy zabrali jej wszystko, którzy pozwolili, by cierpiała. Ze złością odtrąciła myśl, że sam jest sobie winna. Zdecydowana by zabić winowajców otworzyła oczy. I zrozumiała, że nikt nie jest winien, że nie znalazła tego, czego szukała, to były mrzonki, a ona dała się omotać. Zgubiła się w sieci własnych myśli i wyobrażeń. Cała wściekłość ulotniła się równie szybko jak się pojawiła, pozostawiając po sobie pustkę. Poczuła się straszliwie samotna. Pusta, pośród pustki.
Następnego ranka pod drzwi domu numer 139 na rowerze przyjechał ciemnowłosy chłopak. Pogwizdując z cicha, z głową przepełnioną planami na sobotę mile spędzoną ze swoją dziewczyną zadzwonił do drzwi. Odpowiedziała mu cisza. Po ponownej nieudanej próbie podszedł do okna obok. Zajrzał przez nie i zamarł. Z kuchennego żyrandola, na mocnej linie alpinistycznej zwisała martwa dziewczyna. W jej oczach była już tylko pustka. |
|