|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 20:10, 19 Lis 2005 Temat postu: Kamień Elfów [trylogia, WP] |
|
|
A więc, zacznę tak:
Chciałabym podziękować i zadedykować pierwszą część Meg i Tolkienowi. Drugą też Meg zadedykuję, i błagam , musisz zamieścić rozmowy z psychologo-psychiatrą!
Po drugie, no, nie wiem, jak się spodoba, mam nadzieję, że przypasi, bo jest nowym cyklem
Po trzecie - Kathwinna to na cześć mojej Kasi, która też chciała występować...
Tadam!
Meg, przez którą kwiczę i mam zbereźne myśli, KWIK!
Kamień Elfów: Kwiatuszek
Było zimne listopadowe przedpołudnie. Cierpiałam mocno na niestrawność i słuchałam muzyki. Z nudów czytałam Władcę Pierścieni, ooo tak. Tylko ta książka utrzymywała mnie przy życiu. Powoli zaczynałam tracić orientację. Treść i świat dokoła zaczęły rozmywać się w jedno. Leżałam w mojej niebiesko-żółtej pościeli i myślałam. Tak intensywnie, że ja się nie dziwię iż mój organizm nie strzymał.
Nagle, zaniepokojona spojrzałam w kierunku szafy. Byłam przekonana, że zamykałam ją jeszcze wczoraj wieczorem. Bo cierpię na manię – wszystko muszę zamknąć przed snem. Zamykam drzwi od pokoju, okno, zasuwam roletę (jeśli jest odsunięta) i w końcu przymykam oczy.
W nocy niewiele spałam. Czytałam Władcę i namyślałam się, jakby tu nauczyć się tych wszystkich kolorów z francuskiego... Ale teraz było przedpołudnie. I drzwi szafy były uchylone.
Wpatrywałam się przez chwilę w powstałą ciemną szparę i po chwili rzuciłam okiem na Silmarillion. Uwielbiam okładkę Silmarilliona. Jest taka mroczna. Mrr.
Włąśnie słuchałam piosenki Enyi – Tempus Vernum... I usłyszałam, że coś skrzypi.
Home is behind
Usłyszałam.
Through shadow
Leciało w moich uszach. Jak zahipnotyzowana patrzyłam w szafę... Która sama się otwierała.
Po chwili wyskoczyło z niej... coś. Za niskie, jak na człowieka, zbyt dorosłe, jak na dziecko. Pierwsze, co mi przyszło do głowy – hobbit. Hobbit w moim pokoju. W pokoju. W MOIM! W MOJEJ szafie. Przecież Froda to w szafie trzymała Gosia. Wiec jak się znalazł w mojej? Czyżby między naszymi szafami istniało tajemne przejście? Wow. Mam portal w szafie.
Uważnie przyjrzałam się hobbitowi. Który też się na mnie patrzył. Wręcz się GAPIŁ.
Wyciągnęłam paluszka z torebki i przegryzłam. Halucynacje. Wiedziałam. Już umieram. Schodzę. Mam haluny. Trzeba je zignorować, to znikną.
Kątem oka obserwowałam hobbita. Wciąż stał i się we mnie wpatrywał. Czemu on nie zniknie, jak porządna mara senna? Wczoraj, kiedy odrabiałam matematykę ze mną w pokoju siedziała babcia. Kiedy jednak na nią spojrzałam, wstała z kanapy i wyszła, powiewając firankami. A hobbit stał.
- Słucham?! – w końcu rzuciłam zdenerwowana. Stworzenie westchnęło, ale wcale nie znikło. Wyciągnęło coś z kieszeni i podało mi do ręki. Podejrzliwie obejrzałam podarunek. Jakiś suchar. Czyżby lembas? A może kram. W każdym razie, można spróbować. Najwyżej mój układ pokarmowy zrobi z nim, to co z innymi sucharami.
Ugryzłam kawałek i ze smakiem połknęłam. Dobre. Takie... jak biszkopt. Wnętrze, jak najlepszy, domowy biszkopt, miękkie i białe, pokryte z zewnątrz chrupiącą skórką. Hobbit uśmiechnął się.
- Witam – stwierdził z dziwnym akcentem. – Teraz możemy sobie spokojnie porozmawiać we Wspólnej Mowie.
- Że co? – zawołałam zdumiona. I nie poznałam własnego głosu. Był taki jakiś... niby mój, ale rzadko mówiłam tak ochryple i nisko.
- Wspólna mowa, pani – wyszczerzył potężne zęby hobbit. – Peregrin Tuk, do usług twoich i twoich bliskich.
Ukłonił się nisko. Zaczęłam chichotać – też nie po mojemu, tylko nisko i melodyjnie.
- I nawzajem, Aurora – przedstawiłam się Pippinowi. Jak już szaleć, to pod moim prawdziwym imieniem.
- Jesteś pewna, ze tak się nazywasz? – zapytał zdziwiony. Ooo. Czyżby pomyłka? Szkoda...
- Tak mi się wydaje. Ale mówią na mnie także Ori, miano krzatowe, ale może bardziej swojskie – odparłam błyskotliwie. Ten mój nowy głos był bardzo dziwny. Czułam, że mogłabym nim śpiewać najtrudniejsze pieśni elfowe.
- Aaa, mówiono mi, że możesz się nazywać Orim – pokiwał głową Pip. – A teraz chodź za mną.
- Jak, w takim ubraniu?! – wykrzyknęłam oburzona. – W różowej piżamie, na dodatek za małej? O...
Spojrzał na mnie dziwnie. To i ja popatrzyłam. W czego następstwie oniemiałam.
Miałam na sobie tunikę. Wnioskując z kolorów, gondorską. A przy pasie wisiał przypięty, dwuręczny miecz. Z kulą w gardle pobiegłam do łazienki...
Uff. Nie jestem mężczyzną. Jestem dziewczyną, ale...
Zamiast niegrzecznych strzępków mam sięgające ramion, krucze, jedwabiste włosy. Oczy pozostały moje, uff, no, może trochę większe się zrobiły. Usta moje. Nos, niestety, mój.
- Ale jestem Mary Sue, Lunatyczki by padły! – zachichotałam. Ale odkryłam kolejną nowość – zamiast łańcuszka na szyi miałam zielony kamień, wiszący na srebrnym, gładkim naszyjniku. Po chwili, dostrzegłam, że kamień ma kształt orła.
- Musimy iść – usłyszałam głos hobbita. Szybko schowałam moje nowe odkrycie pod bluzę i wyszłam z łazienki, która powoli przestawała być łazienką, jaką znałam.
- Już, drogi Peregrinie – odparłam. Ale głos, ja nie mogę. Zawsze chciałam mieć taki głos, nawet me głuche „r” znikło.
- To chodź – przyjrzał się mi nieco dziwnie. Nie byłam dużo od niego większa. No, może trochę. Sądzę, że w moim towarzystwie czuł się, jak ja rozmawiając z chłopakami.
- A tak w ogóle, to po cóż ja mam iść? – spytałam, wciskając się do szafy.
- Szukamy cię od wielu lat, pani... – zaczął niziołek i nagle przerwał. – Zresztą, sama zobaczysz.
Szafa przemieniła się w jasna komnatę, a ja krzyknęłam, spoglądając przez okno.
Byłam w Gondorze!
<>
Patrzyłam, jak urzeczona przez porowatą szybę. W moim sercu wzbierała radość. Gondor, na Iluvatara, Gondor! Białe Drzewo, kwitnące na marmurowym dziedzińcu, białe góry... Tak właśnie wyglądał Gondor moich snów. Moich myśli. Mój Gondor.
- Poznajesz? – zapytał z uśmiechem Peregrin.
W odpowiedzi, sama się sobie dziwiąc, zanuciłam:
Ach, jaka wtedy byłaś piękna, o Ithilien!
Gdy słońcem płonęły oblicza ziem.
Ach, jakie wspaniałe było Minas Tirith!
Kiedy kruk na Białym Drzewie zakwilił.
Ach, co za urok bił z tronu Isildura!
Kiedy oświetlało je światło rodu Earnura.
A mój głos brzmiał, jak szept kropel wody, spływających nad ranem po łodyżkach trawy w Rohanie.
- Wspaniale! Wspaniale! – zakrzyknął hobbit i zaklaskał w dłonie. – Podążaj za mną, o córo Numenoru!
Nie zadając pytań, ruszyłam za Tukiem. Po drodze z zachwytem podziwiając czarno-biały pałac. Witraże w oknach sprawiały, że światło rozszczepywało się na drobne smużki i nierównomiernie oświetlało salę.
Po chwili dotarliśmy przed wysokie wrota. Straż zagrodziła nam drogę, ale po jednym słowie Pippina ustąpili.
Weszliśmy do sali tronowej. Naprzeciwko mnie jaśniał, oświetlany jasnym światłem Biały Tron. A na nim siedział Król.
Onieśmielona, padłam na kolana i spuściłam głowę. Król! Prawdziwy król!
- Witaj, Vanimelde – usłyszałam chropowaty, acz ciepły głos. – Długo cię szukaliśmy, aby wreszcie znaleźć. Wstań i spójrz na mnie.
- Wszystko, co rozkażesz, mój królu – odparłam i powstałam. To był Aragorn, Aragorn Dunadan. W koronie Elendila i z dostojeństwem bijącym jasnym światłem.
- Cieszę się, że cię widzę, Vanimelde – zza tronu dobiegł głos, przypominający powiew ciepłego wiatru w czasie mroźnej zimy. Oszałamiająco piękna elfka stanęła przy królu.
- Pani!... – zawołałam.
<>
- Gdzieś ty była? – zapytała Joawena, przeczesując swe elfie włosy i z poczciwym uśmieszkiem wpatrując we mnie.
- Nie pamiętam – odparłam. Naprawdę zapomniałam. Jak mogłam zapomnieć? Ale teraz patrzyłam na królewnę. Po chwili do sali weszły jej dwie siostry – Hecaena i Noelyana. Wszystkie trzy odziedziczyły po matce egzotyczną urodę, ale każda posiadała swe własne przymioty – Joawena była niebagatelnie odważna (co zawdzięczała genom ojca, tu spierać się nie było o co), Hecaena buntownicza i elfio nieziemska, a Noelyana posiadała dar torturowania samymi słowami.
- Vanimelde! – zawołała ze łzami w oczach najstarsza Hecaena i uścisnęła mnie mocno. – Już myśleliśmy, że porwali cię orkowie, i, och... Joawena chciała ruszać ci na pomoc do Mordoru!
- Bo Joawena jest wybitnie znudzona bez dobrej bójki dziennie – syknęła Noelyana z krzywym uśmieszkiem, niepasującym do jej pięknej twarzy. – A ja mówiłam, że Vanimelde rzuciła się w wir walk o Dobrą Sprawę, jak to mają w zwyczaju Rohirrimki.
- Nie jest przecież Rohirrimką – zauważyła z uśmiechem Joawena. – Tylko jej matka...
- Właśnie. Ten dziwaczny ród Eorla. Pamiętacie, jak raz spotkałyśmy Eolorę? – zapytała z wzgardą. – Dziewczę w męskim odziewku i z nieuczesanym włosiem! Na dodatek po męsku jeżdżąca na koniu, a fe.
- Ja też jeżdżę po męsku, coś nie pasuje? – zapytała zdenerwowana Joawena. – Raz zmierzyłam się z nią w pojedynku i udowodniła, że jest człowiekiem honoru! Walczyła dzielnie, kobieta z rodu Eorla!
Rozejrzałam się dokoła i mój wzrok padł na uśmiechającą się słodko Hecaenę. Noelyana i Joawena chyba miały zamiar znowu się pokłócić. Czyli lepiej znikać z pola rażenia długiego na trzy stopy miecza Joaweny i zatrutych jadem strzał Noelyany.
- Hecaena – podeszłam do niej i potrząsnęłam trochę rozmarzoną królewną. – Pójdźmy stąd, bo twe siostry gotowe nas porozsiekać na kawałki.
- Wspaniały pomysł, Vanimelde – odpowiedziała po chwili i wstałyśmy. – Chodźmy pod Białe Drzewo. Tam zawsze jest cicho i spokojnie.
Wyszłyśmy po cichutku, zostawiając panny Aragornówny same. Białe Drzewo było piękne. Lśniło własnym blaskiem, a pod nim...
A pod nim stał mężczyzna.
<>
- Siostro! – mężczyzna rzucił się do Hecaeny i uściskał ją mocno. Ja za to zostałam z tyłu, patrząc się zdziwiona na pięknego brata dziewcząt. Lecz po chwili podeszłam bliżej, bo nie lubiła, kiedy przestawano się mną interesować.
- Witaj, panie – popatrzyłam krzywo na człowieka. Owszem, niczego sobie, ciemne włosy, szare oczy i prosty nos. Ale biła od niego odrzucająca, elfia duma, której nie nosiłam u półelfów, a której pozbawione były trzy siostry.
- A któż to, siostro? – zapytał zdziwiony. W odpowiedzi uśmiechnęłam się szeroko i przekrzywiłam głowę.
- Pamiętasz Vanimelde, córkę Namiestnika? Tę, co zaginęła przed pięcioma laty – odpowiedziała Hecaena i wypuściła brata z objęć.
- Pamiętam, ale zdaje się, że ona mnie nie pamięta – odpowiedział mężczyzna. – Prawda, dziecinko?
- Nieprawda, Estelu – odwarknęłam oburzona. Dziecinko do mnie mówić! Nie no, oburzające.
- Uraziłem cię? Możliwe, ale... – zaczął się tłumaczyć, ale nie słuchałam go.
Bo zobaczyłam Kathwinnę. Moją siostrę.
<>
A teraz, w ramach powrotu do korzeni, zarzucamy narrację pierwszosobową
Biegła, powiewając swoimi długimi, złotymi warkoczami z rumieńcem radości na licach. Przytuliła ją do siebie mocno i zapłakała.
- Och, Vanimelde, już myśleliśmy, że zginęłaś... – zaszlochała Kathwina. – A tu nagle dzisiaj przyjeżdża mości Tuk i mówi, że żyjesz i jesteś w Minas Tirith! Co za radość zapanowała w całym Ithilien... Wydajemy przyjęcie na twoją cześć!
- Och, Kathwinno... – przyjrzała się twarzy swej najdroższej, starszej siostry. Te szare oczy, idealne usta i złote włosy! W Kathwinnie objawiło się całe dziedzictwo rodu Eorla.
Po chwili jednak siostra wypuściła Vanimelde ze swych ramion i spojrzała na Estela.
- Ach, to ty Estelu! – zawołała zaniepokojona. – Gdzie Eldarion? Czyżby...
- Mój brat pozostał, przypilnować, ażeby wszyscy żołnierze wrócili bez problemów. Kazał cię pozdrowić, o nadobna Kathwinno – ukłonił się lekko, a Vanimelde ze zdziwienie patrzyła, jak Hecaena chichocze, a jej siostra rumieni się.
- Och, dziękuję... – odkłoniła się złotowłosa i popatrzyła na mnie. – Mam nadzieję, że nie zapomniałaś, jak się jeździ konno, Vanimelde? Ojciec kazał jak najszybciej sprowadzić cię do domu.
- Eee, ja... – zaczęła, ale w tej chwili zobaczyła drwiący uśmieszek na twarzy Estela. – Pewnie, że pamiętam! Na koń!
<>
- Niestety, musimy jechać razem na moim Hannibalu – zasmuciła się Kathwinna, gdy okazało się, że w stajni nie mają żadnego wolnego rumaka.
- Czemu nazwałaś go Hannibalem? Jest taki piękny... – pogłaskała konisia po grzywie brunetka.
- No, bo jak go miałam nazwać? – żachnęła się Kath. – Ozzy? Tak jak ten twój, co zdechł tydzień po twym zniknięciu? Tamten to miał nie po kolei w czaszce.
Zasiadły na dalmatyńca i ruszyły do Ithilien. Vanimelde z niepokojem myślała o rodzicach i starych kątach. Bała się, że ktoś może się pytać, jak zniknęła.
A tego przecież nie pamiętała.
<>
Ithilien, dziesięć minut wcześniej
- O, Eowino, lękam się o Vanimelde – rzekł cicho Namiestnik i spojrzał, niewidzącym wzrokiem, na wschód. – Jak zniknęła i czemu wraca akurat teraz, kiedy do Minas Ithil wróciło zło?
- Wiesz, to nie od nas zależy – obwieściła nawiedzonym głosem jego piękna żona. – Być może ona znikła ze złem i teraz wraca wraz z nim? I mnie o zdanie nie pytaj, bo ja to od robienia mieczem jestem, a ty od niestworzonych przepowiedni. W końcu – wczoraj śnił ci się Boromir...
Faramir westchnął ciężko i spuścił głowę.
- Ach, prawda... A był, jak żywy, żono! Wyszedł ze wody, cały mokrutki, normalnie, gdybym nie słuchał Gandalfa, to bym nie wiedział, i on tak dziwnie gadał... Że ciemność wraca, ble, ble, ble, niziołki mają mieć swój kam bek i żebym dzieci pilnował, bo mogą świrować... Ach! Cóż to może znaczyć? Jakżebym ja chciał, aby Gandalf był z nami! – zawołał, rozpaczliwie wyciągając ręce.
- Przecież wystarczy zamówić w Lorii rozmowę międzykontynentalną, jak tak chcesz z nim pogadać – roześmiała się Eowina. – Ale ja ci powtarzam – chodzi o to, że naszym córkom mogą się podobać... niziołki, albo... co gorsza... mogą być homo...
- CO?! – krzyknął blady Namiestnik. – Jak by to było możliwe? Dziewczęta z takiego rodu, ajk Namiestników, nigdy... nikt, nigdy...
- No, a ty i Boromir? Jesteś pewien, ze nigdy? Ja wiem, czemu tak cierpiałeś po jego śmierci, a o waszym ojcu to w ogóle nie chcę mówić – roześmiała się Namiestnikowa i usiadła na złotej sofie. – Ale mi chodziło o to, że mogą być homozygotami. A wiesz, jak są dwie homozygoty i się połączą z bykiem bez rogów, to...
- Eee? – wydusił zdziwiony Faramir. Zawsze go zaskakiwała bogata wiedza żony z dziedziny genetyki zwierzęcej i chirurgii plastycznej. Sam miał niejakie pojęcie o sprawach tak błahych, jak sekta Mędrców, Valinor i takie tam. Pierścienie, niziołki, geografia, palantiry...
- Panie! – do sali wpadł Beregil. – Ten, znaczy, przyjechała wasza córka z jakąś taką czorną. Wpuścić?
- Oczywiście! – zawołała Eowina. Do sali weszły powoli dwie młode łanie, co dziewczęce kształty przybrały, a różniły się od siebie, jako dzień i noc! Jako słońce i księżyc, jako Sauron i Galadriela, jako...
<zamknij się, parszywy narratorze!>
- Oł faktycznie, czorna – skrzywiła się kobieta i zemdlała.
<>
- Matko! – zawołała z płaczem Vanimelde. Namiestnik cicho zachichotał.
- Ona tak ćwiczy, strasznie chce zostać zaangażowana do nowego przedstawienia miszcza do roli Julii – stwierdził i z uśmiechem patrzył, jak jego żona wstaje z podłogi i otrzepuje białą szatę.
- Bo w odróżnieniu do ciebie, ja nie chcę żyć w klatce! – zawołała oburzona Eowina.
- Oni tak zawsze? – zdziwiła się Vanimelde.
- No, raczej tak – odparła szeptem Katwinna i wybyła z sali.
- Witaj córko! – zawołał Faramir.
- Jesteś pewien? – wyrwało się cicho Eowinie.
- Nie widzisz tego podobieństwa? Dziedzictwo Numenoru żyje z jej krwi! – odparł oburzony Namiestnik i trzepnął Eowinę w plecy swoją białą laską. – No, więc witaj córko, i nie zwracaj uwagi na mamuśkę. Demencja starcza, menopauza i takie tam.
- Ja ci dam menopauzę, ty, ty... – Eowina wyciągnęła zza pasa długi miecz. – ty... impotencie od siedmiu boleści!
- Co, jak, gdzie? Że ja?... – zaczerwienił się Faramir i wstał gniewnie z tronu. – Ja ci dam!...
- To ja się chyba na razie pożegnam. Miło było was spotkać.
<>
Znużona dziwacznymi postaciami, Vanimelde podążyła w poszukiwaniu kogoś normalnego. Nie wiedziała, że odkąd Pierścień władzy się roztopił, wraz z nim zginęła cała normalność Śródziemia.
Ale jedne istoty nie uległy powszechnemu rozkładowi i demoralizacji. Od zawsze znane, jako silne i twarde, powłokę z mithrilu noszące...
- Mościa panno! Cóż taka strapiona mina? – zapytał grzecznie Pippin.
- Ano, jakoś tak, panie Tuk – odparła, wzdychając, Vanimelde. – Oni wszyscy tacy nieforemni.
Cóż się stało z wami, Numenorejczycy?
Czyżbyście rozum stracili wszyscy?
Jak ja tu przeżyję, wśród świrów
Skoro nie mam zacięcia do lirów?
Idioctwo, zabobon i strach
Jak się wkurzę, to dostaniecie mieczem – trach!
- Ach, piękny rym, musi panienka spotkać mego kuzyna, Froda, on to ma łeb do takich spraw! – zakrzyknął z zachwytem Tuk. – A, co do Froda...
- To on za morze nie wyjechał? – zapytała zadziwiona ponownie Vanimelde.
- Ach, czyli i ty pani, słyszałaś tę perfidną plotkę Samlisa Gandzii... Ponieważ, ów niezacny Sam uważa, że imć Frodo mu żonę zbałamucił! Ale przecież Różyczka sama się przebiła piórem, bo już wydolić z rodzeniem dzieci nie mogła, niech świeci jej światło Valinoru... Ale, wróćmy do sprawy.
- Słucham.
- Mam ja tu moją młodszą siostrę, dziecko straszliwe, na zabój zakochane w owym Frodzie, co to słynie w całej Włości ze swych zdolności językowych... Margaretka, bo tak się zowie, zapragnęła żyć z Bagoszem na kocią łapę i stracić z nim swój kwiatek, co go nosi dla zacnego męża, a nie...
- Ach, rozumiem, cnota jest zawsze kłopotliwa dla młodej hobbitki – ze współczuciem stwierdziła dziewczyna.
- Nie, nie cnota, cnotą to się nie przejmować, ale ona ma w swym posiadaniu kwiat z Lorii, któryż mi wykradła, perfidna kleptomanka, i ma go oddać swemu mężowi... A ona uparła się go oddać Frodowi! A on jest jej wujem, patrząc na wszystko z perspektywy drzewa genealogicznego, i... – zaczął przemowę Peregrin.
- Spokojnie, mości Tuku, poradzimy sobie. Niech pan przyprowadzi tę dziewuszkę, ze mna ona bezpieczna zostanie! – rzekła wybitnie inteligentnie Vanimelde. – A potem, niech pan da jej spokój i idzie spokojnie do mego ojca, popijecie, popalicie, humor poprawicie...
- Ach, dzięki, nadobna pani! A oto i ona! – zagwizdał przeciągle. – Margaretka Tuk.
Zza rogu wyszło hobbiciątko oszałamiające. Złote włosy, sarnie oczy, usta jak malinki i kształty, których nie powstydziłaby się, znająca chirurgię plastyczną, Eowina.
- Czeee! – zawołała hobbitka, co-chciała-oddać-kwiatek-Frodowi.
- Erm, witaj – odparła Vanimelde, i tym jednym słowem zdobyła sobie miłość nowej poddanej. Która po chwili uczepiła się jej spódnicy i zaczęła, jak najęta opowiadać o stosunkach płciowych elfów.
- ... i one tak, o, potrafisz sobie to wyobrazić, i one tak się wymieniają tymi kołczanami, a jak jeden zostanie upuszczony, to wypada z niego mały elf i... – gadała Margaretka.
- Eee... – jak widać, córka pod względem elokwentności wrodziła się w ojca. Numenor ma swoje prawa, a szaleństwo zaczęło ogarniać i ją.
<>
Do sali, gdzie Eowina właśnie robiła sobie maseczkę ze świeżo wyciśniętych płatków simbelmyne, a Faramir wzdychał do resztek rogu brata, weszła osoba poniekąd dziwna. Jadowicie zielona szata pływała w powietrzu, a osobniczka (bo to ona była) w dłoni trzymała długi, szmaragdowy kostur.
- Ach, tak długi i twardy!
Ach, nie godny jam łaski!
Czemu przeminąłeś, Boromirze?
Czemu nie mogliśmy być bliżej?
Ach, teraz tylko wspomnienie
Twego rogu we mnie żyje... – śpiewał cicho Namiestnik i wypłakiwał właśnie nową kałużę.
- Ekhem – zwróciła na siebie uwagę osobniczka. Eowina zdjęła z oczu plasterki ogórka.
- Cześć – otarł łzy Faramir i uśmiechnął się szarmancko. – Ktoś ty?
- Być może o mnie słyszałeś, ja jestem Cerera Zielona, córka Boromira, twoja bratanica i uczennica najmędrszego Sarumana! – godnie rzekła nadobna pani.
- Aaa, pamiętam, ty do siebie każesz mówić Ceres, dziecinko. Mój najukochańszy brat ze strachu przed odpowiedzialnością, podrzucił twe ciałko pod drzwi Orthanku, myśląc, żeś martwa... – przypomniał sobie Faramir. – A cóż cię sprowadza, tak daleko na Wschód?
- Usłyszałam, że powróciła twa córka, Vanimelde – odrzekła dostojnie Ceres Zielona. – A,jak pamiętasz, przepowiadałam, iż ona będzie miała Moc, więc teraz po nią przybyłam.
- Nigdy nie oddam ci mej córki, jawnogrzesznico! – wrzasnęła Eowina, jednym ruchem ściągnęła z siebie maseczkę i wyrwała miecz z pochwy. – A kysz, diabelskie nasienie, a kysz!... Za dużo w tej rodzinie homozygot! Nigdy nie oddam ci mej jedynej...
- Ha, czyli jednak przyznajesz się, że to NASZA córka! – zarechotał Faramir.
- Nie chcecie mi jej oddać, więc sama wezmę – odparła Ceres, i powiewając szatami, opuściła salę.
- Ja nic takiego nie powiedziałam! – usłyszała zza drzwi wrzaski Namiestnikowej.
- Powiedziałaś!
- Wcale, że nie!
- Wcale, że tak!
- To jak wytłumaczysz to, że ona dostała ten zielony kambur od pana Aragorna, hę?
- Polubił ją!
- Więc co powiesz na to, że pan Aragorn gra Romea, aha? No???
- CO?! Ja zabiję kiedyś tego Isilsyna!...
<>
- Więc, Margaretko, czemu tak zależy ci na panu Frodzie? – zapytała, przecierając oczy Vanimelde. Od dwunastu godzin Tuczynka bawiła ją opowieścią o budowie nukleoidu bakterii.
- Bo on jest taki sexyyyyyy! – westchnęła Meg. – Ma taki duży miecz, pan Aragorn to się z nim nie równa, i jest taki elfowy! I w ogóle – ja go kocham! I on mnie też! A Pip nie daje nam żyć, jak chcemy!
- Bo to niemoralne, moja droga. Sądzę, że gdybyście wzięli ślub, Pippin nie miałby nic przeciwko... – zaryzykowała dziewczyna.
- Ale on nie da, żebym ja się nawet hajtnęła z moim Frodziaczkiem najmilejszym! Bo on chce, żebym wyszła za Merry’ego, ale on nie ma wcale miecza, bo go mu ukradli kosmici... – zapłakała rzewnie hobbitka. W głowie sprytnej dziewczyny pojawił się pomysł, co się zowie!
- Wiem! A co ty na to, żebyśmy szanownego brata postawili przed faktem dokonanym? Ty, jako żona Froda... – szepnęła Vanimelde.
- Ach, cudnie! – klasnęła w łapki Meg i zachichotała. – Tyle, że Frodo siedzi we Włości...
- To tam pojedziemy! HAHAHA! Jestem genialna! – zawołała Vanimelde.
<>
Godzinkę później
Vanimelde stała obok swego nowego rumaka, którego nazwała dźwięcznym i miłym dla ucha imieniem Cieciuś. A był to jeden z koni pochodzących ze wspaniałych stajni Saurona, przeznaczony dla Czarnych Jeźdźców.
Po chwili, do stajni wpadła hobbitka, dźwigając na plecach ogromny tobół.
- Coś ty wzięła? – zapytała ją pani.
- Serek pleśniowy, bleu, ser żółty, salami... – zaczęła wyliczać na palcach hobbitka. – I, oczywiście, mnóstwo czekolady!
- No, to rozumiem. Ruszajmy więc w drogę, i pamiętaj, nazywaj mnie Ori... – szepnęła groźnie Vanimelde i wsiadła na Cieciusia. Meg za to przyprowadziła żółtego, jak paździorek, kucyka jeszcze bez nazwy.
Ale musiała go nazwać.
- Cicho, narrator, bo dostaniesz w pyszczocha! – krzyknęła oburzona Margaretka. – Więc, kucyku, nazwę cię... Mały Wóz!
- A czemu nie Wielki Wóz? – zainteresowała się Ori, powoli obcinając swe włosy, jak Zagłoba Helence.
- A bo tak. Mały jest w końcu. Gdybyś ty zobaczyła miecz Froda!... – westchnęła Margaretka i wskoczyła na Małego Woza. Strasznie durna nazwa, moim skromnym zdaniem, trzeba nazwać go było jakoś dostojniej, na przykład... Smagłooki, Błękitnozęby...
<narrator, zamknij się, albo cię wywalimy!>
No, dobra, dobra. Ale – nazywać konia Małym Wozem? Zbereźnosć, moi drodzy. Co by powiedział Gandalf widząc...
- Widzę i nic nie mówię, ale mogę zaraz cię przymknąć, narratorko, bo doprowadzasz do szału mnie, czytających i zajmujesz czas! – zza drewnianej belki wyjrzał rozczochrany Gandalf, wyciągając słomę z brody.
- No! – poparła do Meg.
- Ruszajmy! Na podbój miecza Froooda! – galopem wyjechała ze stajni Ori.
<>
Nieco później, Osgiliath
- Hej, Vania! – zza rzeki dobiegł czysty głos Joaweny. Wraz z nią był przeprzystojny Estel, nieprzytomna z absurdalności Hecaena, nadąsana Noelyana i śpiewająca Kathwinna.
- Nie damy ci, dziecko drogie, jechać samej – stwierdził z szerokim uśmiechem Estel.
- Nie jestem dzieckiem! – wrzasnęła Ori.
- Nie jedzie sama! – dodała wierna Meg.
- No, teraz już na pewno nie – zaśpiewała Hecaena i dodała. – Noruszsiekonisiu! [od aut. - prawdziwe znaczenie Noro lim]
Po prostu, Drużyna Cnoty w komplecie. Prawie w komplecie.
Ciąg dalszy nastąpi...
Koniec tomu pierwszego Kwiatuszek z trylogii Kamień Elfów.
Przed nami jeszcze tom drugi – Podział homozygoty – o tym, jak Drużyna wreszcie staje się pełna i powoli poddaje podziałom komórkowym.
I trzeci – Minas Ithil – o tym, jak to Kamień Elfów ma skończyć – czy Śródziemie zostanie uratowane? Czy Morgoth zamieszka na zawsze w Minas Ithil? Czy Faramir i Eowyna wytrzymają nowego sąsiada?...
Ostatnio zmieniony przez Aurora dnia Nie 16:59, 29 Paź 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Joan P.
moderator upierdliwy
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5924
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tęczowa Strona Mocy
|
Wysłany: Nie 13:13, 20 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Ori! Chodź, niech Cie wyściksam!
(skacze s radości)
Toż to świetna parodia (no, mam nadzieję, że parodia) Władcy!
A Noelle i Heca jako moje siostry zupełnie mnie powaliły.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Trilby
świtezianka
Dołączył: 06 Lis 2005
Posty: 1521
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: miasto z piaskowca
|
Wysłany: Nie 13:24, 20 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Nie wiem zupełnie dlaczego, ale Ozzy wydaje mi się naprawdę pięknym imieniem dla konia ;p
I powalił mnie kawałek (też nie wiem dlazcego )
- Witaj córko! – zawołał Faramir.
- Jesteś pewien? – wyrwało się cicho Eowinie.
Kwik, ja się cieszę, że powalił. Bo miał powalać ... A Ozzy - to imię mi się kojarzy z wybitnie nienaormalna, absurdalna komedią z Jasiem Fasolą w roli głównej "Czarna Żmija", jak to król szedł do konia Jaśka, wołał do niego "Ozzy, konisiu", i zaraz potem stracił głowę...
Ori
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie
niepoprawna hobbitofilka
Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)
|
Wysłany: Nie 13:49, 20 Lis 2005 Temat postu: Re: Trylogia - Kamień Elfów, tom I: Kwiatuszek |
|
|
Aurora napisał: | Ale ja ci powtarzam; chodzi o to, że naszym córkom mogą się podobać... niziołki, albo... co gorsza... mogą być homo...
- CO?! - krzyknął blady Namiestnik.
- Ale mi chodziło o to, że mogą być homozygotami. A wiesz, jak są dwie homozygoty i się połączą z bykiem bez rogów, to... |
Oj Orriiii! Kwiiiik! Ja się poryczę i zakwiczę ze śmiechuu! I o to chodzi!
Cytat: |
- Mam ja tu moją młodszą siostrę, dziecko straszliwe, na zabój zakochane w owym Frodzie, co to słynie w całej Włości ze swych zdolności językowych... Margaretka, bo tak się zowie, zapragnęła żyć z Bagoszem na kocią łapę i stracić z nim swój kwiatek, co go nosi dla zacnego męża, a nie... |
Nio tak... Frodo 4ever! No, a jakże! Frooodo rządzi!
Cytat: | perfidna kleptomanka |
Kwiiiiik!!! Niech no ja zamieszczę rozmowy PP! I te stosunki płciowe elfów!!! Podobały się? Ach, ta nieprzyzwoita wymiana kołczanów...
Cytat: | Faramir wzdychał do resztek rogu brata (...)śpiewał cicho Namiestnik i wypłakiwał właśnie nową kałużę. |
Kwiik! Kwiik! Faruś! Czudo! Kocham Farusia, a jakże!
Cytat: | Od dwunastu godzin Tuczynka bawiła ją opowieścią o budowie nukleoidu bakterii.
- Bo on jest taki sexyyyyyy! - westchnęła Meg. - Ma taki duży miecz, pan Aragorn to się z nim nie równa, i jest taki elfowy! I w ogóle; ja go kocham! I on mnie też! |
Kocham Margaretkę!!! Ech, to samouwielbienie, też tak mam...
Cytat: | Bo on chce, żebym wyszła za Merry'ego, ale on nie ma wcale miecza, bo go mu ukradli kosmici... |
I na nim eksperymentowali...
Cytat: | Meg za to przyprowadziła żółtego, jak paździorek, kucyka jeszcze bez nazwy.
Ale musiała go nazwać.
- Cicho, narrator, bo dostaniesz w pyszczocha! - krzyknęła oburzona Margaretka. - Więc, kucyku, nazwę cię... Mały Wóz! |
Hobbickość w każdym calu! Paździorek rządzi!!! Można go było w sumie nazwać Paździorek.
Cytat: | Drużyna Cnoty w komplecie. Prawie w komplecie. |
A może Drużyna Prawie Cnoty? W końcu Margaretka... teges?
Cytat: | Podział homozygoty; o tym, jak Drużyna wreszcie staje się pełna i powoli poddaje podziałom komórkowym. |
Yuupiii! Kwiiik!
Słowem - Ori, leżę i kwiczę! Kocham Ciem! I Margaretkę! I miecza Froda! I "made in Gondor"!!!
Pisz, pisz, pisz...! Yuuupiii!
*Z radości turla się po podłodze, ściskając swój homozygotyczny kwiatek w dłoni*
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ceres
kostucha absyntowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 4465
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z dzikich i nieokiełznanych rubieży Unii Europejskiej
|
Wysłany: Nie 14:35, 20 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Miałam, jasny szlag, skomentować wczoraj, ale mi neostrada zaprotestowała.
A wracając do tematu.
Początek był taki spokojny i niearorowaty, że zastanawiałam się chwilę, czy to aby nie na poważnie, ale po tekście o Mary Sue i Joawinie (jak to się czyta? Dżoałina? Dżoawina? Joawina?) mi ulżyło. I śmiałam się jak głupia, aż się na mnie kuzynka, której ściągałam piosenki, spojrzała jak na wariatkę.
A tak w ogóle, to chciałam podziękować za koneksje. Taki staruszek i taki mistrz... czegóż więcej chcieć? A, chcieć, chcieć, w końcu w Nan Kurunir teraz jest pięęęknie... A Ceres Zieloną jeszcze zobaczymy w akcji!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Joan P.
moderator upierdliwy
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5924
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tęczowa Strona Mocy
|
Wysłany: Nie 15:19, 20 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Dżoawena. Przynajmniej ja tak to czytałam .
Hecaenę i Noelyanę to chyba się czyta tak, hjak pisze.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Hekate
szefowa
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5680
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Nie 20:27, 20 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Przepychanki z narratorką obłędne (a nasz poetyk mówi, że narrator to tylko KATEGORIA! Też coś!)
I w ogóle talent groteskowy Ori ma. Jej tffuuurczość rozkwita niczem lilija i ja mam tylko jedno małe zastrzeżenie... na grzyewę Lwa! (ee, zaraz, to nie ta bajka) eee... na Merlina! (ips, to też nie to). Na kapcie Meriadoka, dlaczego mnie tutaj nie ma?
(zalewa się łzami)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:31, 20 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Ach... Ach... Bo Szefowa ma jedną z najważniejszych ról, ale (niestety!) nie będzie należała do Drużyny Cnoty, znanej także jako Drużyna Homozygoty.
Nie płacz, kiedy odjadę, kuuupię ci... rumaka!...
Ech, Minas Ithil mnie kooorci. Podobno w WP mieli ja zburzyc, ale przecież to Sam poprzeinaczał w swej złosci na Froda, Co Ma Wspaniały Miecz...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atra
lunatykująca wampirzyca
Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1434
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: komoda
|
Wysłany: Pią 20:28, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
aaaaaaaaach! fantastycznie! Ori ja się mało co herbatą nie udławiłam jak to czytałam! oplułam sobie monitor! niecierpliwie czekam na ciąg dalszy!
Ceres ty szczęściaro, uczennico wielebnego mistrza Sarumana!(a może stanie się cud i Atra wkroczy na karty opowiadania uśmiechniata swoim łajdackim uśmiechem)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aurora
szefowa młodsza
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 6548
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 13:37, 05 Gru 2005 Temat postu: |
|
|
Khem, khem. Uroczyście przysięgałam, że knuję coś niedobrego... I wyknułam!
<Ori kwiczy>
WIęc, tak, co ja chciałam powiedzieć... Chciałabym podziekować Meg, za dzielne trzymanie mnie w pełni sił umysłowych, Tolkienowi, za to, że wymyślił mitologię elfów i całe Śródziemie, Joan za trzymanie mnie w zbereźności, Noelle za pogłębianie mojego dziwacznego samopoczucia, Hekate, za to że stworzyła Lunatyczne i...
Mogłabym dziękować latami, więc się streszczę!
Dedykuję tom II mojej Trylogii, tak jak zresztą i pierwszy, Meg, znanej też jako Margaretka Tuk, mej mamusi najukochańszej, najdroższje, twórzyni 'Notatek', Mieczy 'made in Gondor', Borowika i całej reszty...
Przedstawiam kolejny tom mojej sagi.
<ukłon a la Ori, "do usług twoich i twoich bliskich">
Mam nadzieję, że da się strawić...
TOM II – Podział Homozygoty
- Aaa! – ciszę pałacu Namiestnika rozdarł przerażający wrzask. Faramir zerwał się gwałtownie z łóżka i rozejrzał po pokoju.
- Boromir! – krzyknął i spadł na podłogę.
- Idiota – szepnęła pod nosem Eowina, przeturlawszy męża z powrotem na łoże. A ona chrapał, jakby nigdy nic.
Zdecydowała, że trzeba się przejść i zobaczyć, która ze służek wtargnęła do prywatnych apartamentów jej męża, a ujrzawszy znajdujące się tam przedmioty, dostała napadu histerii.
Ale to nie to był przyczyną. Otóż, przed pokojem niejakiej Margaretki stał Pippin Tuk i rozglądał się, szukając siostry.
- Cóż się stało, Pipek? – zapytała Eowina i zajrzała do komnaty. Nic niepokojącego w niej nie było, cóż, co by biednemu hobbitowi się stało, jakby zajrzał do gabinetu Faramira...
- Och, pani, zniknęła ma siostra! – zawył pijacko.
- Ach – westchnęła Eowina. – I to wszystko?
- Straszne, straszne... – zapłakał hobbit i upił ją samym oddechem. W końcu, kiedy pan P.P. ujawnił swoje zapiski, wszyscy wiedzieli, że szanowny Tuk jest kleptomanem i alkoholikiem. Niestety, do AA go nie przyjęli.
- Ach, no to i straszne niech będzie – stwierdziła luzacko. Zawsze stawała się luzacka na haju. – A teraz idź spać, cny hobbicie, i khy... No, rano się tym zajmiemy!
<>
Gdzieś daleko
- No, to po co wyruszacie, drogie dziewczęta? – zapytała Joawena i wyciągnęła zza pazuchy bukłak z miruvorem.
- Bo ona chce oddać swój kwiatuszek Frodowi – wyjaśniła Ori i przyjęła miruvor od Joaweny.
- Ach! Jak ja pamiętam, kiedy oddawałam swój kwiatuszek... – szepnęła rozmarzona Hecaena. – A chociaż długi ma miecz?
- Bardzo, droga pani! – zawołała w uniesieniu Meg.
- Zbereźnice – szepnęła pod nosem zgryźliwie Noelyana. – Po co ja tu przyjechałam?
- Bo ci się nudziło? – zapytała beztrosko Kathwinna, tuląc do serca obrazek jakiegoś pięknego miecza.
- Mi się nudziło – stwierdził Estel. – Ale zaczynam żałować. Wy jesteście nienormalne!
- Dopiero to zauważyłeś? – odparła, nieco już podpita, Vanimelde. – Jestem Ori, je, je, je, a na szyi mam Kamień Elfów, je, je, je...
- O Morgoth! – jęknęła spokojnie Hecaena. – Czy to-to na horyzoncie to orkowie?
- Jak to nie są orkowie... – zaczął pobladły Estel. – To ja jestem homo!
- Ach, nasza Drużyna Homozygoty, hip, hip, hurra! – zawyła Joawena.
- To są orkowie? – zdziwiła się Margaretka. – A ja myślałam, że to-to większe być powinno.
- To nowa mutacja, mościa hobbitko – zgryźliwie stwierdziła Noelyana. – Wiesz, Źli dążą do miniaturyzacji, jakiś kompleks...
Do butów zaczęły im przyczepiać się małe, brzydkie stworzonka, o pyskach przypominających wielce potłuczone, żulowskie twarze przed gospodami w Minas Tirith.
Noelyana szybkim ruchem wyciągnęła zza pazuchy szklaną buteleczkę i wylała zawartość jej na gobliny. A było ich mrowie niezliczone! Oceany poczwarek, wgryzających się we włosie rumaków… Lecz po chwili padły, jakoby rażone piorunem ze stu tysięcy burzowych chmur, niebezpiecznie wiszących nade Rohanem…
<ciszej tam!>
No, co? Nie wolno malowniczych przyrody opisów wprowadzać? Czyliż zabronicie mnie opowiadać o ogromie strat…
<zabronimy!>
- Ach! – zawołała rozpaczliwie Kathwinna i wyrwała potworom skradziony obrazek miecza najjaśniejszego królewicza Eldariona, z jego autografem.
- Uciekajmy! – zakrzyknął Ester, wyciągając z pochwy bogato zdobiony szlachetnymi kamieniami miecz. Na jego widok oczy zalśniły Ori i niczym osobniczka w stanie najwyższej ekstazy, klasnęła we dłonie. Aby się uspokoić, wydobyła swój szmaragdowy kamień i przyłożyła do spotniałego czoła.
A wierna Margaretka obserwowała, jak coś w jej pani się przełamuje. Acz uznała, że na razie nie warto o tym wspominać.
- Cóż, piękny miecz, doprawdy – szepnęła jednakże cicho do Vanimelde, która znowuż okryła się dziewiczym rumieńcem.
Ciął on swym narzędziem we strony wszystkie, w prawo i lewo, a gdzie się zamachnął, tam połacie zielonej trawy wyglądały spode martwych ciał. Estel waleczny był, a siłą swą dorównywał elfom, acz charakter miał ojcowski. Od dawien dawna słyszał, że jego przeznaczenie będzie dziwne i całkiem niezwykłe, lecz nie widział jego zapowiedzi…
Kątem oka obserwował, wymachując mieczem, dawno niewidzianą Vanimelde! Ach, na jej widok, serce Estela zadrżało niecierpliwie i poczuł, jak serce w nim rośnie. Czyżby to była zapowiedź owego przeznaczenia? Te włosy, jako noc bezgwiezdna, wyniosły nos i niezwykłe spojrzenie! Ta biel pergaminowej cery i dźwięk zachrypłego głosu! A teraz walczył, i patrzył na nią. Lecz ona, jakby niezauważając, rozmawiała z hobbitką. Powstrzymał łzy zawodu, i jak szalony rzucał mieczem we wszystkie strony. Cóż za udręka w sercu młodzieńca ożyła, pierwszy raz w życiu doznał takiego uczucia.
Ale on nie wiedział, ze bacznie przyglądała się mu jego siostra, nadobna Hecaena, co więcej w sobie kryła tajemnic, niżby się człekowi zdawało. Z uśmiechem patrzyła, jako przeznaczenie brata dąży do swojemu spełnieniu i kołysała się na rudawym rumaku. Co za szczęście, co za słodycz!
- Hej, mościa panno, uważaj, gdzie stoisz! – usłyszała gruby, nieociosany głos. I w swym odlocie myślowym popatrzyła na przybyszów. Wysoki, jasnowłosy elf i niski, kasztanowowłosy krzat. Poczuła w głowie zawrót i zsiadła powoli z konia.
- Witajcie, nadobni panowie – wyszeptała, wpatrując się w nowo przybyłych, z mieczami z dłoniach.
Nagle krzat padł przed nią na kolana, bowiem w urodzie Hecaeny dojrzał przebłysk światłości i piękna jej prababki. Ach, jakże te oczy zamglone podobne do oczu Galadrieli! Jakże niezwykłe światło biło z tych słów wypowiadanych!
- O, pani! Piękno twe mnie zatrważa tak, żem przedstawić się nie godzien! Cóż za gwiazda zeszła z nieba, bym ją mógł spotkać? – zawołał krzat, składając topór u stóp Hecaeny.
- Gimli, przecież to Hecaena, księżniczko moja, wybacz – skłonił się elf Legolas.
Królewna skłoniła się, by obdarzyć pocałunkiem przyjaźni krzata Gimlego, gdy wnet czerwień rozlała się szeroką plamą na jej piersiach. To zdradziecka strzała przebiła ciało ostatniej z rodu elfów Godnych! Zemdlona, padła w ramiona Gimlego.
- Spotkałem mą miłość, by ją pochować?! – załkał Gimli. – Nigdy, nigdy, nigdy!
<>
- Mój panie, zaginęła nam hobbitka i me córki – Eowina pokręciła się po sali w Minas Tirith. – Czy…
Aragorn spojrzał zdziwiony na piękną blondynkę i westchnął.
- O, najdroższa Eowino! – rzekł powoli. – Cóż za smutek panuje w Gondorze, i moje dzieci zniknęły! Tylko jeden jedyny Eldarion pozostał na straży przy ojcu, zdziwiony i zaniepokojony strasznymi wydarzeniami! Cóż my mamy zrobić, o Eowino?
- Cóż to tu za romanse? – do sali wtargnęła Arwena, z rumieńcem zazdrości na licach. – Won mi stąd! Wio, koniusza córko!
- Jak śmiesz do mnie tak przemawiać, ty, ty… - warknęła dumna Eowina. – Ty ostroucha elfico od siedmiu boleści! Starucho!
Na te słowa, Arwena rzuciła się z pazurami na złotowłosą, jednak drogę zagrodził jej Faramir.
- Ani mi się waż tknąć mej żony, zdradzieckie plemię! – szepnął do elfiny i przytulił do siebie żonę.
Na co ona prychnęła pogardliwie.
- Wazeliniarz.
<>
W Minas Ithil panował nadspodziewany ruch. Zaniedbane płytki podłogowe i okna ponownie zaczynały lśnić. Wieża rozbłyskała światłem, mdłym, ale księżycowym. Srebrny tron połyskiwał w czarnej sali tronowej a na nim…
Zasiadała osoba niezwykle piękna. Odziana w czarną zbroję, podparta na ramieniu, myślała namiętnie. Ogromna jej postać i dumna, a na głowie korona. Ale jaka! Wyryta we kształty najniezwyklejsze, jako kły zwierzęce, topory i miecze! Ach, cóż to za dzieuo sztuki było…
<streszczaj się, narrator, streszczaj!>
Już, już, przechodzę do sedna. Bo w kornie, tak, tak, lśnił klejnoty najniezwyklejszy. Jeden z Silmarilli, wspaniały jak księżyc błyszczał w koronie Valierki. A była to córka Morgotha i Nienny, o której historia bała się nawet wspominać, Valierka tak silna, że jedynie Eru zwierzchnictwo uznawała.
A nazywano ją Hekate. Hekate Straszliwa, Hekate Groźna, Hekate Porywacz, Hekate, pani życia.
Podobnież w Śródziemiu żyła jedna jedyna jej sekta – Lunatycy. A dzięki swej władczyni posiadali oni moc, którą bez problemów mogliby strawić w ogniu piekielnym całe Śródziemie.
Ale ona dążyła do władzy. Kiedy, dzięki pomocnikom z jej sekty, udało się zniszczyć Saurona, powróciła. Jej słudzy mogli spokojnie odpłynąć za morze – Gandalf i Galadriela jednak zdążyli spotkać swą władczynię.
A Hekate się nudziła. Postanowiła odzyskać klejnot, który powinien dać jej pełną władzę. Ale Galadriela nieroztropnie oddała go jakiemuś Aragornowi. Niech to szlag!
<>
- Hecaena dostała! – krzyknęła przerażona Joawena. Z furią, zgniotła zdradzieckiego orka.
Estel odwrócił się zdziwiony. Wszystko spowolniło się, jak na jakimś kiepskim filmie a la „western”. Gimli płakał, Legolas strzelał z łuku, Hecaena krwawiła, Margaretka jadła, Noelyana oblewała orki świństwem z buteleczki… Ori biegła z płaczem ku rannej.
- Kochana! – zawołała przez łzy…. i padła obok, tak samo raniona.
- Nieee! – wrzasnął Estel. Joawena zawyła.
Margaretka skamieniała w pół gryza. Co? Jej pani? Czemu?... Nie… ona się nie zgadza!
Nikt nie zauważył, że Kathwinna gdzieś wsiąkła. I powróciła z posiłkami, na których czele jechała zielono odziana, piękna Rohirrimka. Na widok dwóch ciał, dowódczymi spięła konia i zawołała coś w nieznanym języku. Drużyna jeźdźców wypleniła insekty, a ich wspaniała dowódczymi, wraz z Kathwinną, ruszyła ku Gimlemu próbującemu ocucić półmartwe dziewoje.
- Och, Vanimelde! – załkała Kathwinna, widząc swą siostrę. – Eoloro, czy?...
- Żyją obie – łagodnym głosem stwierdziła Rohirrimka. – Ale trzeba je natychmiast opatrzyć…
Z mroku przyglądała im się para szarych, przenikliwych oczu. Poła zielonego płaszcza nagle objęła ciało Ori.
- Ja się nią zajmę – wyrzekła mocno i wyniośle Ceres.
- A Hecaena? – zapytała wroga Joawena. – Co z moją siostrą?
- Nadobna Indwyna sobie poradzi. Eoloro, czy możesz?... – zapytała Magiczka.
- Oczywiście. Moja siostra leczy rany lepiej niż wiele elfów może pomyśleć – ukłoniła się z szacunkiem Eolora. – Kto rusza ze mną do Meduseld?
Wśród drużyny zapanowała konsternacja. Tylko Margaretka wiedziała, co postanowi.
- Zostanę z moją panią! – zakrzyknęła i ze łzami w oczach, złapała za zielony płaszcz Cerery. – Pani Czarodziejko, czy mogę???
- A więc postanowione – rzekła Ceres. – Vanimelde i Margaretka idą ze mną.
<>
W Minas Tirith, obiadek
- Khem – zachrząkał Eldarion. Przy stole panowała napięta cisza. Eowina toczyła z Arweną wojnę na to, która dłużej wytrzyma bez żadnych uwag. Faramirowi z tego napięcia, stawały kęsy w gardle, a Aragorn, jak gdyby nigdy nic, spokojnie zajadał.
- Czo, szynu? – zapytał król Gondor, głośno mlaskając. Arwena zrobiła minę, jakby miała coś powiedzieć, ale zamknęła usta. Twarz jej poczerwieniała, a Eowina uśmiechnęła się złośliwie.
- No, to, erm, co zrobimy? – zapytał królewicz niepewnie.
- Nic – odparł Aragorn i powrócił do posiłku.
- A co, jeśli… - zaczął Faramir, odkładając sztućce.
- Nie martw się, sztary, włóczą – odparł przyjacielsko król.
- Czemu jesteś pewien, mój panie? – zapytał zdziwiony Faramir.
- Widzisz to? – Aragorn wyciągnął z kieszeni złoty kluczyk.
- Ach! – zakrzyknął przerażony Eldarion. – Przecież to!...
- Tak, to kluczyk Joaweny do jej zapasowej buteleczki z miruvorem. Jak jej się skończy, wróci wściekła, ale cała – uśmiechnął się ironicznie Aragorn. – Ja, w odwrotności do ciebie, mój Namiestniku, znam swoje dzieci.
<>
- Osiodłać Nazgula! – rozległ się wrzask w Minas Ithil. – Nie będę wiecznie czekać, aż ten głupi Dunadan się streści i przyniesie mi tutaj Kamień Elfów!
Hekate, mroczna i wściekła, wskoczyła na dziobatego potwora, i spięła go ostrogami.
- Szybciej, Elbereth, szybciej! – krzyknęła ze złością na stwora. Hekate zawsze nazywała swe najpodlejsze stworzenia imionami innych bóstw – w końcu ci idioci na więcej nie zasługują!
- Do Białej Wieży!
<>
Wszyscy przestali jeść. Bo do sali wlazła osobnicza tak piękna i mroczna, że nawet Arwena nie miała by żadnej riposty, co do jej wyglądu.
- Który to Aragorn?! – wrzasnęła Valarka doniośle.
Król, dumny, jak zwykle, podniósł prawą dłoń.
- Jam jest Aragorn, król Gondor i… - zaczął, ale Czarna Władczyni tylko prychnęła.
- Nie obchodzą mnie twoje głupie, ludzkie tytuły. Oddawaj mi kamień! – tupnęła srebrnym butem. – I to już!
- Jaki kamień? – zapytał zdziwiony król.
- Zielony! Zwany Kamieniem Elfów, no, nie rozumiesz?! Oddawaj mi kamień, mi, Hekate! – w oczach zapłonął ogień. Serca w nich zamarły na dźwięk jej imienia. Najstraszliwsza Valierka!
- Ale… ten kamień… - zaczął sobie przypominać Aragorn. – Ja go dałem… Vanimelde… Ich córce!
Wskazał oskarżycielsko palcem na Eowinę i Faramira. Hekate spojrzała na złotowłosą.
- Dawaj mi tu tę dziewuchę, a to już! – rzekła wyniośle.
Eowina pokręciła przecząco głową. Płomienie buchnęły z oczu Czarnej Władczyni.
- Śmiesz mi odmawiać?! – stwierdziła takim głosem, że włos zjeżyły się wszystkim na plecach. – I to nie otworzywszy ust? Jak możesz! Odpowiadaj, jak pyta twoja Władczyni.
A Eowina trwała w cichości, albowiem nie dopuściłaby, żeby ta głupia elfka wygrała. Nigdy.
- Więc cię zabiję! – podniosła dłoń Hekate.
Eowina czekała w ciszy na śmierć. Płomień miecza był coraz bliżej…
- Nigdy! – zawołał odważnie Faramir, odbijając cios Valierki. – Nigdy!
- Pożałujecie! – odpowiedziała Valarka. – A tę blondynę i króla zabieram ze sobą!
Wzięła na Nazgula ich dwoje i ruszyli ku Minas Ithil.
<>
Vanimelde otworzyła oczy. Wokół było ciemno. Ciemność nie była jednak głęboka, rozświetlało ją nieco światło z okna. Szare światło. Czyli najpewniej była noc.
- Nie rusza się pani! – szepnęła Margaretka, celując w Ori jakimś długim kijem.
- Że co, Meg? – odpowiedziała, próbując podnieść głowę. Ale nie dała rady. Czuła się, jakby miała potwornego kaca. – Gdzie my jesteśmy? Co się stało? Jak?...
- Witaj, Vanimelde – dobiegł gdzieś z boku cichy głos. Z mroku wyłoniła się postać, co najmniej niezwykła. Odziana w piękną zieleń i uśmiechająca się złowieszczo.
- Kim jesteś?... Pani? – odrzekła Ori. Kobieta roześmiała się.
- Jestem przeszłością Kurunira, teraźniejszością Gandalfa i twoją przyszłością – odpowiedziała zagadką. – Jam jest Cerera Boromirowicz Zielona, władczyni Isengardu, mieszkanka Orthanku! Gdzie właśnie przebywasz.
- Aha… A gdzie, no, ten, reszta? Reszta Drużyny? – spytała, odpychając od siebie przerażoną Margaretkę i siadając na łóżku.
- Ranni ruszyli do Edoras, stolicy Rohanu, gdzie dzielni Sianowłosi walczą ze złem – odparła Ceres i przybliżyła się ku Vanimelde.
- Więc czemu ja jestem tutaj, a nie z nimi? – spytała zmartwiona Ori. – Nie chcę zostawić moich przyjaciół w potrzebie…
- Na razie sama jesteś potrzebująca, dziewczyno i musi tu zostać. Niczego ci tu nie zabraknie, Dolina Czarodzieja jest bogata – wyniosłość biła z oczu Czarodziejki. – Możesz wędrować po Wieży, wręcz wskazane jest, byś posiedziała z bibliotece. Ale jest ci zakazane wychodzenie poza mury, póki ja nie pozwolę. Mimo swej czarowności w ogrodach czają się cienie przeszłości, które nie zawsze są dobrze nastawione do przybyszy.
I wyszła z pomieszczenia Cerera Zielona, ostatnia pozostała w Śródziemiu pani czarów i magii Zachodu.
<>
- Och, puszczaj mnie! – Eowina wyrwała skraj szaty z paluchów jakiejś służącej. Tuż obok Aragorn siedział i myślał niewiadomo o czym. Hekate przywiozła ich do jakiegoś cholernie czystego i lśniącego miejsca, a Eowina nieco martwiła się o swojego męża. Czy Faramir da sobie radę sam z tą głupią, nadętą elfką? Że też pan Aragorn musiał na żonę wybrać sobie takie idiotyczne stworzenie.
- Gdzie my jesteśmy? – wyrwało się królowi.
W drzwiach stanęła Valiera i uśmiechnęła się kpiąco.
- W Minas Ithil, drogi królu – syknęła. – Zbudowanym przez twoich pobratymców w dawnych czasach.
- A po co tu nas przywlokłaś? – dodała Eowina gniewnie. Z każdą chwilą bardziej obawiała się o losowego męża. Przecież ta elficka zdzira go haniebnie wykorzysta i porzuci!
- Dla… hm. Tak, dla towarzystwa – stwierdziła po krótkim namyśle Valierka. – Umiecie grać w makao?...
<>
- Nie umieraj, Hecaeno! – szlochał Gimli. – Nikt tak piękny i dostojny nie może umrzeć od strzały jakiegoś niedorobionego orka!
- Gimli, przyjacielu, nie poznaję cię – Legolas poprawił swe złote włosy. – Przecież…
- Och, dajcie spokój. Nic jej nie będzie, moja siostra potrafi robić genialne rzeczy w dziedzinie medycyny – prychnęła Eolora, znudzona jękami drużyny. – Kathwinno, nie mówiłaś, że twoi towarzysze to takie płaczliwe i bojaźliwe stworzenia.
- Bo wcale tacy nie są – zachmurzona jasnowłosa rozejrzała dokoła. Estel, jakby trawiony gorączką, oglądał się co chwilę na północ i, jakby żałując swej decyzji, wzdychał smętnie. Joawena wraz z Noelyaną śpiewały żałobną pieśń i popijały miruvoru, zgodne jak nigdy.
- A przynajmniej tacy nie byli – uzupełniła odpowiedź Eolora. – Świat się zmienia. Jakieś widmo wisi nad nami od pewnego czasu, a hordy orków napadają na Valarom ducha winnych ludzi. Ojciec mój, Eomer, dwa dni temu wyruszył na zachód i wieść żadna nie dochodzi do naszych uszu o jego czynach. Indwyna czeka z utęsknieniem w Meduseld na jakieś wieści o nim… Ma podobnież dar jasnowidzenia, i mówi, że nim upłynie tydzień, nasze życie zmieni się diametralnie, bo w Śródziemiu pojawiła się potęga, nieznana od czasów Morgotha.
- Supozujesz, że Valarowie zaczęli wtrącać się w sprawy Ardy? Nie wierzę. Ludzie ich nie obchodzą, a elfowie popłynęli na Zachód.
Ale Eolora nie odpowiedziała, bo ujrzeli blask złotego dachu Meduseld. Wschodziło słońce, nowy dzień nastawał… Zielone stepy Rohanu falowały w lekkim wietrze, jako morze spokojne. Gdzieniegdzie biegały rącze wierzchowce w barwach, jakie tylko w tym państwie występowały! Grzywy złociste powiewały w pędzie, a…
<znowu?! Opisy przyrody nie są twoją dobrą stroną, a zabawa w Mickiewicza na dobre ci nie wyjdzie! ruszże dalej!>
Dobra, dobra, akcję trzeba urozmaicać, przecież…
<przymknij się!>
A więc, w międzyczasie nasi bohaterowie wkroczyli do stolicy Rohirrimów. Właśnie po schodach się wspinali, aż tu nagle wybiegła z zamku niewiasta, o twarzy pięknej, włosach ‘platynowy blond’ i twarzy, co to zwykle wykrzywiona w grymasie ironii, tym razem przedstawiała graniczący z obłędem stan ducha.
- EOLORA! – wydarło się dziewczę, zarzucając na boki szeroką suknią. Po chwili, zaplątane we własne falbany, leżało jak długie przed przybyszami.
- Indwyna?! – krzyknęła Eolora, w pośpiechu zeskakując z konia i pomagając dziewoi wstać. – To ty, czy Rohan nawiedzili kosmici?
- Co to są kosmici? – na boku zdziwiona Joawena szepnęła do Noelyany.
- No, eee, tego… - zaczęła Noelyana niepewnie. – To, te… takie… małe zielone ludziki.
- Nie widziałam nigdy zielonych ludzików – zmartwiła się Joawena. – To źle?
- Chyba nie – odrzekła Noelyana już pewniej. – Dopiero od niedawna zaczęli nas odwiedzać…
A więc wróćmy do smutnego spotkania Eolory i Indwyny, porzucając dywagacje królewn na temat kosmitów i nacji pozaziemskich.
Indwyna zaczęła odzyskiwać rezon, i z typową dla siebie pewnością siebie, wstała i przybrała grymas ironii na swej szlachetnej twarzy.
- Nie, moja droga siostro – odkalsznęła lekko. – Cieszę się, że widzę ciebie pełną sił witalnych i umysłowych, albowiem nasz ojciec nie żyje.
- Że co?! – Eolora zbladła.
- Niedawno przywieźli jego ciało… Zresztą – machnęła niecierpliwie ręką nowa królowa Rohanu. – On już jest zimny, a tutaj wieziecie jeszcze dyszącą ranną. Co jej jest?
Eolora, nie zważając na mowę siostry, wbiegła do pałacu. Za nią pędem pobieżała Kathwinna. Jednak reszta homozygotczyków została na dziedzińcu.
- Uuumiera! – zawył krzat Gimli. Legolas wykrzywił się, uznając, że jego przyjaciel już do reszty zgłupiał.
- Dostała strzałę od miniorków – dopowiedział Estel usłużnie. – Da się ją uratować? To nasza siostra…
Jak na komendę, Joawena i Noelyana zaczęły wyć i tworzyć kałuże łez u swych stóp.
- Cicho tam! – pokręciła z politowaniem głową Indwyna. – Zaraz będzie zdrowa, dajcie mi minutkę.
Nachyliła się nad biedną Hecaeną, i całą posiadaną mocą uzdrowiła dziewczynę.
- Ach! Gdzież mój Romeo? – zawołała Hecaena, rozglądając się dokoła. – Romeo, Romeo, czemuż ty jesteś Romeo?
- UKOCHANA! – Gimli roześmiał się i padł, całując jej stopy.
- Musi poleżeć ze dwa dni, ale będzie zdrowa – Indwyna Nauzykaa, jak ją potem nazywał lud, uśmiechnęła się, próbując zlikwidować ironię z owego wygięcia ust. Nie udało jej się…
- Dzięki za wszystko – Legolas wyręczył ucieszonych towarzyszy. – Czy moglibyśmy pozostać tutaj przez kilka dni?
- Oczywiście.
<>
- I co my zrobimy? I co my zrobimy? I co my zrobimy?! – Faramir przerażony chodził w kółko po sali, wyłamując palce. – Co my zrobimy, słyszysz?
- Mam to w uszach! – odwarknęła jednym z najokropniejszych elfickich przekleństw Arwena. – Mam to w moich szanownych uszach, panie Namiestnik! To nie moja żona nie chciała odpowiadać przed Valierą!
- Ta, a to nie mój mąż przywłaszczył sobie jakiś cholerny kambur! – tupnął nogą Faramir. Z oczu Namiestnika buchała wściekłość.
- Teraz ma go w posiadaniu twoja córunia, która niewiadomo, gdzie się szlaja! – elfka zerwała z głowy jedną z peruk. Faramir podszedł do niej i złapał za ramię.
- MOJA! CÓRKA! SIĘ! NIE! SZLAJA! – potrząsnął królową parę razy i odrzucił od siebie gwałtownie. Ta została w kącie, dysząc jak rozzłoszczona kocica.
- Dobrze. Więc – co robimy? – zapytała, ponownie nakładając perukę i poprawiając makijaż.
- Jedziemy do Rohanu – wpadł na pomysł Namiestnik. – I potem robimy takie wiuuu na Minas Ithil!
Wybiegł radosny z sali, pozostawiając Arwenę samą.
- Ech, ci ludzie… - westchnęła cicho. – Są tacy głupi.
KONIEC
tomu II
Przed nami jeszcze tom III „Minas Ithil” – już wkrótce!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Joan P.
moderator upierdliwy
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 5924
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tęczowa Strona Mocy
|
Wysłany: Pon 16:23, 05 Gru 2005 Temat postu: |
|
|
A! WŁAŚNIE! ŻE! SIĘ! SZLAJA!
(Joan psada z krzesła)
Cudne, Ori, cudne... Ja chcę jeszcze!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Noelle
robalique
Dołączył: 01 Wrz 2005
Posty: 2024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:36, 05 Gru 2005 Temat postu: |
|
|
Wow, czemu nie czytałam wcześniej? Interesujące. Ale czemu wrobiłaś mnie w pokrewieństwo z NIĄ??? To niekrukońśkie. No i ja raczej nie zalawam się łzami z byle powodu... I mam nieco inne poglądy na temat strojów...
A poza tym jak zwykle genialnie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Maggie
niepoprawna hobbitofilka
Dołączył: 09 Wrz 2005
Posty: 2126
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Świętokrzyska Łysa Góra ;)
|
Wysłany: Śro 13:15, 07 Gru 2005 Temat postu: |
|
|
A Margaretka je i je i je. I nie opuszcza boku pani swej. (A ja myślałam, że istnieje równouprawnienie hobbitów )
Valiera Groźna Hekate Wielka - kłaniam się.
Z całą mocą Margaretki!
Ori, niechże Cię wycałuję i wysciskam!
Muua!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Angel
księzniczka księżycowej poświaty
Dołączył: 27 Wrz 2005
Posty: 1809
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/5 Skąd: Mare Imbrium
|
Wysłany: Czw 22:57, 08 Gru 2005 Temat postu: |
|
|
A ja będę? Chociaż? ja? <<nieśmiale podnosi rączkę>>
|
|
Powrót do góry |
|
|
blaidd
moderator byroniczny
Dołączył: 27 Lut 2006
Posty: 2429
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ra-setau
|
Wysłany: Czw 14:09, 03 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Łohohohohuhuhuuhu!!!
Samlis Gandzia, Pipek i poprawiający włosy Legolas - palpitacja, bezdech, łzy w oczach, a wszystko ze śmiechu!
Kłaniam się mej bogini deszczu i doczekać nie mogę Części Trzeciej.
(ociera łzy)
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|